poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 26

    Następnego dnia rano znowu byłam w sali Louisa. Siedziałam i po prostu patrzyłam, jak powoli i miarowo oddycha. Cały czas głowiłam się nad tym, jak mam mu powiedzieć, że jego córka została porwana. Lekarz na obchodzie powiedział mi, że będą próbowali go dziś wybudzać, lecz nie dają gwarancji, że może to przynieść pozytywne skutki i Louis się obudzi.
    Kilka minut po dziesiątej, zostałam wyproszona z jego sali, przez informację, iż ktoś czeka na mnie w mojej sali. Przez moment myślałam, że Sammy się znalazła, ale przypomniałam sobie, że Ivette i Marco mają mnie dziś odwiedzić, więc nadzieja, jak szybko się pojawiła, tak równie szybko się ulotniła.
- Kochanie moje, ty cała jesteś! - usłyszałam radosny krzyk dziewczyny, jak tylko otworzyłam drzwi do swojej sali.
    Zaraz przy mnie pojawił się Marco i pomógł wózkiem dojechać do łóżka i posadził mnie na nim, choć wyraźnie powiedziałam mu, że dam radę. Jestem tylko zbyt osłabiona by chodzić samodzielnie, a nie jestem kaleką, by ktoś musiał mnie nosić. Gdy już siedziałam na łóżku, okryłam nogi kołdrą i spojrzałam wyczekująco na dwójkę stojącą przede mną.
- Opowiadać mi co u was. - Spojrzałam na nich wymownie.
- Ja już ci wszystko wczoraj powiedziałem, ale chętnie dowiem się co u laski, która groziła mi karą śmierci, jeśli skrzywdzę jej przyjaciółkę. - Sugestywnie spojrzał na Ivette.  Ona lekko się uśmiechnęła, ale odpowiedziała:
- To było dawno, miałam powody, by ci grozić, sam przecież wiesz. - Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wymownie. - U mnie nic się nie zmieniło. Nadal jestem sama - westchnęła.
- A tamten chłopak? - zapytałam zdziwiona.
- Rzuciłam go miesiąc temu, nie rozumiał mnie i nawet nie chciał zrozumieć.
- Przykro mi kochanie - powiedziałam. Dziewczyna od razu się we mnie wtuliła.
-  Przepraszam państwa - do sali wszedł lekarz i podszedł do mojego łóżka.
-Tak?
- Panno Minnes, wybudziliśmy pana Tomlinsona ze śpiączki. - Omal nie wyskoczyłam z łózka z tej radości, jaka mnie ogarnęła po usłyszeniu tych słów.
- Jak on się czuje? Chcę do niego jechać!
- Myślę, że to nie będzie konieczne.
- Co? - Spojrzałam na lekarza, błagając go wzrokiem, by mi to wytłumaczył.
- Tak, jak już wcześniej pani powiedziałem, pan Tomlinson miał mniej szczęścia od pani. Urazy wewnętrzne jakich doznał, były większe i silniejsze, z trudem udało nam się zatamować krwotok...
- Niech pan przejdzie do rzeczy! - przerwałam mu. Chciałam wiedzieć, co jest nie tak z Louisem.
- Pan Tomlinson stracił pamięć.
- Co?!
     Mój szok był nie do opisania. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się tępo w lekarza, chcąc zrozumieć co do mnie powiedział. Przecież to nie możliwe, żeby to przytrafiło się właśnie jemu. On ma dziecko, porządną firmę, kto się tym wszystkim zajmie?
- A... Panie doktorze, ile pamięta? - zapytałam, ścierając łzy z policzków.
- Ostatnie co pamięta to to, że poznał dziewczynę o imieniu Briana. Opisał dokładny jej wygląd, jakby stała ona przed nim, tak, jak ja przed panią.
    Słysząc to, załamałam się jeszcze bardziej. Nic gorszego już nie mogło mnie spotkać. Przez resztę dnia nie byłam w stanie iść do Louisa i z nim porozmawiać. Wiem, że przyszli jego kumple. Odwiedzili mnie pierwszą, bo nadal myśleli, że brunet jeszcze się nie wybudził. Gdy powiedziałam im, o tym, ze chłopak stracił pamięć, byli w szoku. Poprosiłam ich, by nie mówili mu o mnie i o zaginięciu jego córki. Postanowiłam, że sama mu to powiem juto. Dziś nie dałabym rady usiąść przed nim i od tak go o tym poinformować.
    Następnego dnia rano, miałam pierwsze ćwiczenia, by rozprostować kości. Pielęgniarka, która mi pomagała, stwierdziła, że mam oszczędzać chodzenie i na kolejne dwa dni jeszcze poruszać się na wózku. No i umiarkowanie ćwiczyć. Trzy razy dziennie i według niej, za dwa - trzy dni, wrócę do pełnej sprawności. Mając głowę zajętą tym, by przemiennie ruszać nogami, nie myślałam o Louisie. Ale teraz znowu to wróciło. Całą noc myślałam o Samanth' cie. Gdzie jest, jak się czuje, czy nikt jej nie krzywdzi... Po obiedzie postanowiłam zajrzeć do Louisa i powiedzieć mu w końcu o tym wszystkim. Nie mogłam już wytrzymać, a poza tym, tęskniłam za nim. Myślałam, że gdy się wybudzi, powie, że mnie kocha i przytuli. Że damy razem radę Brianie...
    Wjechałam cicho do jego sali. Siedział na łóżku i w dłoniach trzymał jakieś zdjęcie. Słysząc, że chrząkam, podniósł na mnie swój wzrok, by zaraz ponownie spojrzeć na fotografie i powiedzieć:
- To ty.
    Wyciągnął rękę w moją stronę ze zdjęciem. Wzięłam je i spojrzałam. Byliśmy na niej ja, Louis i Sammy, szeroko uśmiechając się do aparatu. Któregoś z ciepłych dni, wyszliśmy na spacer i Louis chciał zrobić naszej trójce kilka zdjęć, a po wywołaniu obiecał, że tego nigdy nie wyjmie z portfela. Widocznie musieli przynieść mu jego rzeczy, skoro to znalazł.
- Tak, to ja - przytaknęłam.
- Jak masz na imię?
- Jennifer.
- A to dziecko, jest twoje? - padło kolejne pytanie.
Wzięłam głęboki oddech, zanim cokolwiek powiedziałam na to pytanie.
- Nie. To twoja córka.
Brunet patrzył na mnie zdziwiony, jakbym mu powiedziała, że co najmniej jesteśmy po ślubie i mamy gromadkę dzieciaczków na stanie w domu.
- Moje? Jak ma na imię?
- Samantha.
- Ile ma lat?
- Za miesiąc będzie miała cztery latka - odpowiedziałam, oddając mu zdjęcie.
- Nie wiem, czemu nic nie pamiętam. Lekarz powiedział, że to przejściowe i do około tygodnia wszystko minie...
    Oby.
- A co z tobą? Czemu jeździsz na wózku? - Jego wzrok spadł na moje nogi.
- Miałam wypadek, ten sam co ty, ale ja nie doznałam większych obrażeń.
- Ale... Wszystko dobrze? - usłyszałam nutkę ciekawości i zainteresowania.
- Tak, za dwa dni wychodzę. Słuchaj, jest coś, o czym muszę ci powiedzieć Louis.
- Co takiego?
- Samantha... Ona była razem z nami, gdy był ten wypadek i ona... Została porwana.
    Między nami zapanowała cisza. Widocznie zatkało go, bo siedział z ręką opartą na czole, wpatrując się w zdjęcie. Nie wiedziałam, o czym myśli. Nawet nie wiem, czy chcę to wiedzieć...
- Czy jej też się coś stało? W sensie,czy miała jakieś obrażenia?
- Nie wiem. Obudziłam się dopiero w szpitalu, lekarze nie wiedzieli o żadnym dziecku.
- A jej matka o tym wie? Właściwie, z kim mam Samanthę? Kto jest jej matką?
    Ciekawe, jak zareaguje na to, jak mu powiem, kim jest matka dziecka i co zrobiła po porodzie.
- Jej matką jest Briana. Ta sama kobieta, którą pamiętasz.
    Brunet patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś naprawdę niesamowitego i niemożliwego. Tak, ja też w to nie wierzyłam.
- Budzę się w jakimś szpitalu, nie pamiętam czterech lat swojego życia i jeszcze dowiaduję się, że mam małe dziecko. Czy ten dzień może jeszcze przynieść mi jakieś niespodzianki? Czemu nic nie pamiętam? - Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach, bym mu to wyjaśniła, ale sama tego nie wiem.
- Uwierz, bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie wiem, jak. Nie znam się na medycynie...
- Mogłabyś wyjść? Chciałbym pobyć sam... Muszę to wszystko przemyśleć.
- Dobrze.
    Wyjechałam z jego sali, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymałam się od razu przed drzwiami i wzięłam głęboki oddech. Udało się - powiedziałam mu. Nie wiem, jak to będzie dalej, w końcu dojdzie do tego, że pogubię się we własnych myślach. Postanowiłam dziś już o tym nie myśleć i o prostu odpocząć. Wróciłam do swojej sali i dostałam się na łóżko już bez niczyjej pomocy. Po położeniu się na poduszce stwierdziłam, że mi nie wygodnie i odłożyłam ją w drugi koniec łóżka. Udało mi się zasnąć.


Briana

    W końcu zacznę wcielać plan w życie. Dziś jedna faza, za kilka dni kolejna. Mam znajomego lekarza w tym samym szpitalu, którym jest Louis i ta jego niańka, dlatego wiem, co się tam dzieje. Biedny Louis stracił pamięć. Tym lepiej, tylko szkoda, że ta wywłoka nie ucierpiała tak samo, miałabym mniej roboty. Dlatego więc dziś trzeba to dokończyć. Dochodziła godzina szósta po południu, a ja właśnie przekroczyłam próg szpitala. Miałam się spotkać na korytarzu z Josh` em, który miał mnie zaprowadzić do Jennifer.
- Cześć Briana, dawno się nie widzieliśmy - usłyszałam powitanie blondyna.
Odwróciłam się i zobaczyłam go - stał kilka centymetrów ode mnie w długim białym kitlu i dużym czarnym notesem w prawej ręce.
- Cześć - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.
- To co, idziemy?
- Tak, bardzo zależy mi na tym, by ją zobaczyć. Nie widziałyśmy się cały rok! Wiesz, wyjechałam do pracy i kontakt się urwał - udałam zasmuconą.
- Rozumiem, szkoda tylko, że spotkacie się w takich okolicznościach.
- Tak.
- To tutaj. Zatrzymał się i pokazał na drzwi znajdujące się przed nami.
- Dzięki wielkie.
- Nie ma za co.
    Gdy odszedł, nacisnęłam klamkę, popychając drzwi. Weszłam do środka i zastałam ją śpiącą. Podeszłam cicho do łóżka i zapaliłam lampkę stojącą na szafeczce, by lepiej się jej przyjrzeć. Gdy już miałam sięgać do torby, moje oczy spojrzały na samotną poduszkę, leżącą w rogu łóżka dziewczyny. Chwyciłam ją w tej samej chwili, w której ciemnowłosa się przebudziła.
- Czego ty tu chcesz?
- Twojego końca suko. - Nie czekając na nic, przyłożyłam poduszkę do jej twarzy, cierpliwie czekając, aż przestanie się szarpać i wiercić.
- Ej! Co ty robisz?! Odejdź od niej!
    Zanim poduszka została mi wyszarpana z rąk, ta mała suka przestała się rzucać, a na mojej twarzy zagościł zwycięski uśmiech. Nie patrząc na nic, szybko wybiegłam z sali.

********
 Cholercia, nie wiem czemu nie chciał mi sie wyjustować tekst...Czy to może być związane z tym, że rozdział był skopiowany z wordpada???

Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za zawartość rozdziału??????


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ta historia?