Dzisiejszego dnia
miałem zaplanowane całkiem inne rzeczy, niż to, co aktualnie zamierzałem
robić. No, ale niestety ktoś musiał wziąć sprawy w swoje ręce i
potrząsnąć tym człowiekiem, ale tak porządnie. Dobrze, że wypadło na
mnie.
Wszedłem do sali
Tomlinsona, jak do siebie, nie patrząc na to, czy w niej jest, czy nie.
Po naszej ostatniej rozmowie przez telefon, doszedłem do wniosku, że
muszę z nim porozmawiać. Zjawiłem sę pół godziny wcześniej, by móc z nim
spokojnie pogadać. Powiem mu wszystko, jak było - od początku. Nie
wiem, co nagadała mu Briana, ale namieszała mu przez to w głowie i facet
nie wie, co się dzieje.
- Harry? Co ty tutaj robisz? - usłyszałem jego zdziwiony głos.
Wyciągnąłem drewniany stołek spod jego łóżka i usiadłem na nim. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem.
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Myślałem, że będziesz w firmie. - Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie spod oka.
- Pójdę tam, jak skończę
sprawę tutaj - odpowiedziałem i powinąłem rękawy mojej białej koszuli,
którą jak zwykle rozpiąłem na trzy pierwsze guziki.
- Co to za sprawa?
- Słyszałem, ze Briana się pojawiła - zacząłem.
- Tak, ma dziś przyjść po południu.
- Co ci mówiła?
- Opowiadała mi wszystko, jak to było. Wiesz przecież, że nic nie pamiętam.
- Co dokładnie? - Drążyłem dalej.
- Poczekaj... Na samym początku mówiła coś, że przyleciała tu z Bostonu...
Jaki kurwa Boston?
- I co dalej?
- No i że jest z nią
Sammmy, ale zostawiła ją u swojej matki, by oszczędzić jej widoku
szpitala. Poprosiłem ją, by opowiedziała mi coś o dziewczynce. Tu jej
słowa: ' Nie jestem w stanie ci o niej cokolwiek opowiedzieć. Wynajęłam
dla niej opiekunkę, oboje pracowaliśmy, więc nie miał kto się nią zająć
'. Gdy spytałem, czy tą opiekunką była Jennifer, stwierdziła, że mam
chyba gorączkę i chciała iść po lekarza, bo ona nikogo takiego nie zna.
Wytłumaczyła, że ta opiekunka ma na imię Klara i ma trzydzieści pięć
lat, czy coś koło tego... W ogóle nie zachowywała się dziwnie, jeśli
zaraz o to zapytasz - uprzedził moje kolejne pytanie.
Nie dziwię się,
ale ona wiedziała co robi, przychodząc do niego i mówiąc mu te wszystkie
rzeczy. Westchnąłem, przyswajając sobie te informacje. Jedno jest pewne
- Sam nie ma u matki Briany, gdyż kobieta o dwóch lat nie żyje. Zmarła
na zawał.
- Matka Briany zmarła na zawał dwa lata temu. Mała na pewno nie przyjechała z nią. Nie ma szans.
- Co? - Louis był zszokowany moimi słowami. Wcale się mu nie dziwię, sam byłbym zdziwiony słysząc takie coś.
- Tak. A z ojcem nie utrzymuje kontaków od momentu, kiedy to wyszedł z więzienia po dziesięciu latach za zabójstwo.
- Ty chyba sobie żartujesz w tym momencie. - Brunet patrzył na mnie, jakbym był jakimś kosmitą, albo nie wiem, czym jeszcze.
- Nie. Dodam jeszcze, że
Samantha mieszkała z tobą. Jennifer się nią zajmowała od niecałego
roku, mniej więcej. I to ty ją zatrudniłeś.
- Mówisz tak samo, jak ta cała Jennifer.
- Bo to prawda! Nigdy bym cię nie oszukał, nawet w takiej sprawie.
- No nie wiem, czy ci
wierzyć. Jennifer mówiła, że latałeś za nią, jak pies za kością...
Podobno o mało się nie pobiliśmy. Mam ci uwierzyć? - zapytał
sceptycznie. Chociaż nie był zły.
- Tak, to prawda -
przyznałem się. - Ale powiem ci, że ta cała historia dała mi do
myślenia. Dałem już sobie spokój z Jenn. Wiem, że ona kocha ciebie, a ja
mogę być jedynie jej przyjacielem i nie mogę liczyć na nic więcej.
- To wspaniałe, ale ja nic do niej nie czuję, jest dla mnie obcą osobą. - Rozłożył bezsilnie dłonie.
- Boże, niech ta pamięć już ci wróci, bo mam tego serdecznie dość - jęknąłem żałośnie, chowając twarz w dłoniach.
- Też o tym marzę Harry.
- Czy Jenny mówiła ci o tym, że Briana założyła ci sprawę w sądzie? - zapytałem.
- Co? Nie wiem nawet,
ale chyba nic nie mówiła... Jak to sprawę? Dlaczego? - Louis był tak
zdezorientowany, że chyba niedługo pogubi się w tych nowościach.
- Zrobiła to jeszcze przed wypadkiem, chyba myślała, że uda jej się odebrać ci małą, zanim zorganizują cały ten wypadek...
- Ja zaraz oszaleję
Hazz. Nie wiem całkiem, co mam myśleć. Harry, powiedz mi, która z
nich... Która z z nich chce dobrze dla Sammanthy? - zapytał, patrząc na
mnie zdeterninowany.
- Jennifer - odpowiedziałem od razu, wiedząc, że to prawda.
- Kurwa, muszę z nią pogadać. - Od razu zsunął się z łóżka i przyciągnął wózek bliżej siebie, ale w porę go zatrzymałem.
- Co ty chcesz zrobić?
- No jadę do jej sali, przeprosić, czy coś.
- No to musisz sobie
odpuścić, albo trzeba było myśleć wczoraj, bo Jennifer nie ma w szpitalu
- powiedziałem, wzruszając ramionami.
- Jak to?
- Normalnie, lekarze ją wczoraj wypuścili.
- Kurwa - jęknął, rzucając się na łóżko.
- No dokładnie.
- Mógłbyś poprosić ją, żeby tu przyjechała? Albo cokolwiek?
-Nie wiem nawet gdzie ona teraz mieszka, ale zobaczę, co da się zrobić.
- Dzięki stary.
Z westchnięciem
zapukałem raz do domu, w którym mieszka Louis, w nadziei, że Jennifer
tam będzie. W drzwiach stanęła kobieta, która była ich gosposią.
- Pan Styles?
- Jest Jennfer? - zapytałem z nadzieją.
- Nie...Od czasu wypadku nikogo tu nie było, oprócz policji - wyjaśniła.
- No dobrze. Gdyby jednak się pojawiła, niech pani do mnie zadzwoni, dobrze? - Podałem jej swoją wizytówkę.
- Dobrze.
Kobieta zamknęła za
mną drzwi. Odwróciłem się i spokojnym krokiem wróciłem do samochodu,
wsiadając na miejsce kierowcy. Oparłem się o oparcie fotela i zamknąłem
oczy, myśląc, gdzie Jenn mogłaby się zatrzymać. Nagle do głowy przyszła
mi jej przyjaciółka, ale nic o niej nie wiedziałem. Jedyne, co mi
pozostało, to wziąć telefon do ręki i przy odrobinie szczęścia
porozmawiać z Jennifer.
- Halo?- usłyszałem jej głos.
- Część Jennifer - odpowiedziałem.
- Po co dzwonisz?
- Chciałem porozmawiać... O Louisie.
- Ja nie mam o czym.
- Ale ja mam. On chce z
tobą porozmawiać Jenny, daj mu szansę. - Usłyszałem, jak po drugiej
stronie dziewczyna wzdycha, a potem odpowiada:
- On mi dobitnie powiedział, że mi ni wierzy, więc o czym chce jeszcze rozmawiać?
- Nie dziw mu się, on
sam nie wie, jak żyje. Sama dobrze wiesz, że stracił pamięć i nie wie,
jak było. My jesteśmy od tego, by mu pomóc.
- Dobrze... Przyjdę do
niego dziś po południu, ale jeśli powie cokolwiek o Brianie, to po
prostu wyjdę i to będzie koniec wszystkiego, rozumiesz? - Usłyszałem w
odpowiedzi.
- Dobrze, przekażę mu. Dzięki.
**********
1060 słów
Dobrze, kolejny krótki
rozdział, bo nie miałam czasu pisać, rozumiecie święta i w ogóle...
Kolejny będzie dłuższy, ale nie wiem kiedy się pojawi - może tym
tygodniu, a może w następnym, nie wiem. XX