Trzy dni później
Mijały kolejne dni, a
ja dochodziłam szybko do siebie. Louis nadal nie wybudził się z
śpiączki, ale lekarze obiecali wybudzić go do końca tygodnia, gdyż sami
stwierdzili, że tak będzie najlepiej dla niego. Spędzałam przy jego
łóżku każdą godzinę; gdy tylko rano otworzyłam oczy wsiadałam na wózek,
którym muszę się przez jakiś czas poruszać i jechałam do niego, nie
obchodziło mnie, ze była piąta, czy dziesiąta rano. Miałam potrzebę
czuwać przy nim. Byłam poddenerwowana z racji tego, że nie było nadal
żadnych informacji i Samanth' cie. Policja zapewniała mnie, że robią co
mogą, by ja znaleźć, ale szło im to opornie. W tym czasie odwiedzili nas
rodzice Louisa i jego rodzeństwo, nie wiedziałam, że ma aż tak liczną
rodzinę. Znaczy przyszli do niego. Do mnie tylko by poznać opiekunkę ich
wnuczki i przy okazji zapytać, jak się czuję. Nie wiem, ale sądzę, że
nie byli ucieszeni, że musieli do mnie przyjść, zwłaszcza mama Louisa.
Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie wiem, może te leki mnie
otumaniają i widzę niestworzone rzeczy? Nie wiedzieli, że cokolwiek
łączy mnie ze śpiącym mężczyzną. A ja nawet nie zamierzałam ich
uświadomić. Chyba nie miał okazji, by im to zakomunikować. Ale chyba
kiedyś to nastąpi, o ile jeszcze to kiedyś będzie miało swoje miejsce.
No cóż...
Moi rodzice o niczym
nie wiedzieli. Ubłagałam lekarzy i policjantów, by ich nie
zawiadamiali. Przecież od razu pojawili by się z wielkimi pretensjami,
że nie umiem bezpiecznie iść po chodniku, czy nie umiem o siebie zadbać,
a ja nie mam ochoty na ich towarzystwo. Nie, to byłoby za wiele, jak na
moją osobę.
- Panno Minnes, ma pani
gościa. - Nagle w pokoju pojawiła się młoda pielęgniarka i równie szybko
z niego wyszła, zostawiając otwarte drzwi. Przez moment pomyślałam, że
to jednak rodzice, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
- Dzień dobry, jak zdrówko? - usłyszałam dość znajomy głos. Poznałam go momencie, gdy przekroczył próg mojej sali.
- Marcos! - Prawie spadłam z łóżka, chcąc przytulić przyjaciela, ale oczywiście nie pozwoliła mi na to kroplówka.
- Dobrze cię widzieć jednym kawałku! - zaśmiał się i podszedł do mnie, zamykając mnie w tak dobrze znanym mi uścisku.
- Rany, co ty tutaj robisz? - zapytałam, nie mogąc wyjść z szoku.
Chłonęłam jego
postać, jakbyśmy nie widzieli się dziesięć lat, a nie rok. Marcos to
wysoki, dobrze zbudowany dwudziestosześciolatek. Ciemne włosy, jak
zawsze postawione na żel do góry, przez co odstawały na wszystkie
strony. Jego zarost stał się wyraźniejszy i szczerze, pasuje mu on. Miał
na sobie jasne jeansy, czarną koszulkę, a na to założył granatową
marynarkę. Chłopak usiadł na taborecie przy łóżku, a ja poprawiłam się,
siadając wygodniej.
- Już dawno zamierzałem
tu wrócić, odwiedzić cię, znajomych, rodziców, ale jakoś brakowało mi
czasu. Sama rozumiesz - praca, dom. To mnie całkiem pochłonęło!
- Więc musiałam
wylądować w szpitalu, żebyś mnie w końcu odwiedził? - zapytałam, chcąc
udawać obrażoną, ale nie mogłam, bo na niego nie da się gniewać. Za
bardzo emanuje od niego dobra energia.
- Niestety.
- Skąd wiedziałeś o tym, że jestem w szpitalu? - Byłam ciekawa skąd o tym wiedział, bo w wiadomościach nic o nas nie było.
- Ivette.- Jedno słowo, a
jak cała sprawa się rozjaśnia! Kochana dziewczyna. Szkoda, że nie
przyszła tu z nim, bo i za nią się stęskniłam, muszę ją tu jutro
ściągnąć.
- Wszystko jasne. Dobra, opowiadaj, jak jest we Włoszech.
- Wspaniale, musisz
kiedyś do mnie przyjechać i osobiście to zobaczyć. Ludzie tam są
naprawdę w porządku, o ile nie chcesz ich okraść, lub zabić - zaśmiał
się. Zauważyłam na jego palcu obrączkę ślubną.
- Czy jest pan żonaty, panie Marco? Kim jest ta szczęściara?
- Tak, od trzech miesięcy - wyznał dumny. -To Francesca.
Zaczął szukać coś w
kieszeni jeansowej kurtki. Wyciągnął z jednej portfel, a z jego wnętrza
jedno małe kolorowe zdjęcie. Był na nim on i jakaś niewiele od niego
młodsza dziewczyna. Może nawet w moim wieku. Opalona, uśmiechnięta, no i
zakochana w moim byłym facecie.
- Wow, gratuluję. - Wpatrywałam się jeszcze chwilę w zdjęcie. - Jest naprawdę śliczna.
- A jak ma się twoje życie miłosne? Coś uległo zmianie od czasu mojego wyjazdu?
- Hm... Nie wiem, od czego zacząć.- Wzruszyłam ramionami, spoglądając na nasze palce splecione razem.
- Może od początku? - zaproponował.
- Okej. Wszystko zaczęło się od tego, że szukałam pracy...
- ... No i ta kobieta
chce mu teraz odebrać dziewczynkę. Ma sprawę w sądzie, a leży
nieprzytomny kilka sal dalej i nie wiem, kiedy go wybudzą. W ogóle, nie
wiem, jak to wszystko będzie. Cholernie się przyzwyczaiłam do małej i
jakoś trudno mi byłoby zaakceptować fakt, że jej nie ma. A na dodatek
teraz to porwanie. Ja nie mogę... Boję się pomyśleć, jak ja to powiem
Louisowi. Przecież on się załamie. Nie, ja nie jestem w stanie sobie
wyobrazić, jak on to odbierze, bo załamanie to zdecydowanie za delikatne
słowo. Przecież Samantha to jego oczko w głowie, ja... Boże -
westchnęłam przeciągle, chcąc jakoś pozbyć się tych wszystkich emocji.
- Uspokój się. Będzie
wszystko dobrze. Sąd nie odda jej dziecka. To, co mówisz podchodzi pod
paragrafy, a żaden sąd nie oddałby dziecka matce, która porzuciła je
zaraz po porodzie - skwitował Marco, czym autentycznie podniósł mnie na
duchu.
-Mówisz?
- Jasne, trochę się przecież na tym znam. Pracowałem jakiś czas, jako pomocnik prokuratora we Włoszech, by trochę dorobić.
- Byłoby wspaniale! - To najlepsze słowa, jakie usłyszałam w ciągu ostatnich kilku dni.
- Pod warunkiem, że nie
przekupi ławy przysięgłych, albo sędzia nie dostanie w łapę. Bo jeśli
tak właśnie będzie, to nawet najlepsza linia obrony nic nie pomoże.
-Musiałeś psuć moment? -
zajęczałam. Zdawałam sobie sprawę, że Briana posunie się do każdego
możliwego sposobu, by odebrać mu córkę, ale żeby zapłacić sędziemu za
wygranie sprawy, to już jest chore.
- Wybacz. Lepiej, żebyś wszystko wiedziała.
- I tak dziękuję ci, że poświęciłeś mi swój czas...
- A tam, bzdury gadasz.
Dziś niestety muszę lecieć, bo jeszcze muszę znaleźć sobie jakieś lokum,
ale jutro wpadnę, jeśli chcesz - powiedział i zaczął podnosić się z
siedzenia.
- Na ile przyjechałeś?
- Myślę, że tydzień - odpowiedział po chwili namysłu.
- Co do lokum, to mógłbyś zatrzymać się w naszym starym mieszkanku, nie sprzedałam go, a jest nieużywane.- Wzruszyłam ramionami.
-Naprawdę? Super pomysł.
- Ta, tylko klucze ma
Ivette, podam ci jej adres, to zajedziesz do niej, okej? - Sięgnęłam do
szafki po kawałek kartki i długopis, który wczoraj przyniosła dla mnie
jedna z pielęgniarek. Napisałam adres dziewczyny zgrabnymi literkami i
podałam mu ją. - A, i powiedz jej, że ma przechlapane za to, że dziś tu z
tobą nie dotarła.
Zaśmiał się z moich
słów, ale obiecał przekazać. Byłam pewna, że to zrobi. Nie raz kazałam
mu przekazywać różne chamskie treści do rodziców, gdy jeszcze byliśmy w '
związku '. Marcos to świetny przyjaciel, cieszę się, że udało mu się
przyjechać.
********
Nie wiem, czy nie przestać publikować tutaj, na bloggerze. Nikt tego nie czyta.
15 wyświetleń pod ostatnim rozdziałem.? Serio?
Chyba nie ma sensu...
xx
Ej ej ej ... błagam pisz tez tu :'(
OdpowiedzUsuńNa wattpadzie nie czyta się tak dobrze :/
Proszę! Ja to czytam! :*
Super rozdział :)
Mam nadzieje że ta suka nie odzyska praw do małej ... Boże co za szmata!
Ehh... żal mi Jen a tym bardziej Lou :')
Powodzenia w dalszym i weny :)
Xx
Co prawda na wattpadzie również bywam, ale proszę pisz nadal też tutaj. To opowiadanie jest cudowne i pomimo mojego problemu z czasem uwielbiam na niego wchodzić i czytać tę historię (dlatego też nie pod każdym rozdziałem zostawiam komentarz ;) )
OdpowiedzUsuńŻal mi Jen, a w szczególności martwię się o Sam i Lou. Oby nic jej nie było, a chłopak wrócił szybko do zdrowia.
I coś mi nie pasuje ten cały Marcos... Nie wiem, może przeczytałam za dużo takich historii, no ale no... Po roku ot tak się zjawia? Nie pasuje mi to.
Rozdział cudny, z niecierpliwością czekam na następny i proszę o dłuży, bo naprawdę fajnie się czyta twoje opowiadanie.
Pozdrawiam!
/P.S/Jeśli chcesz, to zapraszam do siebie na rozdział drugi ;)
Stockholm Syndrome. Chapter Two.