sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 25




Trzy dni później
    Mijały kolejne dni, a ja dochodziłam szybko do siebie. Louis nadal nie wybudził się z śpiączki, ale lekarze obiecali wybudzić go do końca tygodnia, gdyż sami stwierdzili, że tak będzie najlepiej dla niego. Spędzałam przy jego łóżku każdą godzinę; gdy tylko rano otworzyłam oczy wsiadałam na wózek, którym muszę się przez jakiś czas poruszać i jechałam do niego, nie obchodziło mnie, ze była piąta, czy dziesiąta rano. Miałam potrzebę czuwać przy nim. Byłam poddenerwowana z racji tego, że nie było nadal żadnych informacji i Samanth' cie. Policja zapewniała mnie, że robią co mogą, by ja znaleźć, ale szło im to opornie. W tym czasie odwiedzili nas rodzice Louisa i jego rodzeństwo, nie wiedziałam, że ma aż tak liczną rodzinę. Znaczy przyszli do niego. Do mnie tylko by poznać opiekunkę ich wnuczki i przy okazji zapytać, jak się czuję. Nie wiem, ale sądzę, że nie byli ucieszeni, że musieli do mnie przyjść, zwłaszcza mama Louisa. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie wiem, może te leki mnie otumaniają i widzę niestworzone rzeczy? Nie wiedzieli, że cokolwiek łączy mnie ze śpiącym mężczyzną. A ja nawet nie zamierzałam ich uświadomić. Chyba nie miał okazji, by im to zakomunikować. Ale chyba kiedyś to nastąpi, o ile jeszcze to kiedyś będzie miało swoje miejsce. No cóż...
    Moi rodzice o niczym nie wiedzieli. Ubłagałam lekarzy i policjantów, by ich nie zawiadamiali. Przecież od razu pojawili by się z wielkimi pretensjami, że nie umiem bezpiecznie iść po chodniku, czy nie umiem o siebie zadbać, a ja nie mam ochoty na ich towarzystwo. Nie, to byłoby za wiele, jak na moją osobę.

- Panno Minnes, ma pani gościa. - Nagle w pokoju pojawiła się młoda pielęgniarka i równie szybko z niego wyszła, zostawiając otwarte drzwi. Przez moment pomyślałam, że to jednak rodzice, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
- Dzień dobry, jak zdrówko? - usłyszałam dość znajomy głos. Poznałam go  momencie, gdy przekroczył próg mojej sali.
- Marcos! - Prawie spadłam z łóżka, chcąc przytulić przyjaciela, ale oczywiście nie pozwoliła mi na to kroplówka.
- Dobrze cię widzieć  jednym kawałku! - zaśmiał się i podszedł do mnie, zamykając mnie w tak dobrze znanym mi uścisku.
- Rany, co ty tutaj robisz? - zapytałam, nie mogąc wyjść z szoku.
    Chłonęłam jego postać, jakbyśmy nie widzieli się dziesięć lat, a nie rok. Marcos to wysoki, dobrze zbudowany dwudziestosześciolatek. Ciemne włosy, jak zawsze postawione na żel do góry, przez co odstawały na wszystkie strony. Jego zarost stał się wyraźniejszy i szczerze, pasuje mu on. Miał na sobie jasne jeansy, czarną koszulkę, a na to założył granatową marynarkę. Chłopak usiadł na taborecie przy łóżku, a ja poprawiłam się, siadając wygodniej.
- Już dawno zamierzałem tu wrócić, odwiedzić cię, znajomych, rodziców, ale jakoś brakowało mi czasu. Sama rozumiesz - praca, dom. To  mnie całkiem pochłonęło!
- Więc musiałam wylądować w szpitalu, żebyś mnie w końcu odwiedził? - zapytałam, chcąc udawać obrażoną, ale nie mogłam, bo na niego nie da się gniewać. Za bardzo emanuje od niego dobra energia.
- Niestety.
- Skąd wiedziałeś o tym, że jestem w szpitalu? - Byłam ciekawa skąd o tym wiedział, bo w wiadomościach nic o nas nie było.
- Ivette.- Jedno słowo, a jak cała sprawa się rozjaśnia! Kochana dziewczyna. Szkoda, że nie przyszła tu z nim, bo i za nią się stęskniłam, muszę ją tu jutro ściągnąć.
- Wszystko jasne. Dobra, opowiadaj, jak jest we Włoszech.
- Wspaniale, musisz kiedyś do mnie przyjechać i osobiście to zobaczyć. Ludzie tam są naprawdę w porządku, o ile nie chcesz ich okraść, lub zabić - zaśmiał się. Zauważyłam na jego palcu obrączkę ślubną.
- Czy jest pan żonaty, panie Marco? Kim jest ta szczęściara?
- Tak, od trzech miesięcy - wyznał dumny. -To Francesca.
    Zaczął szukać coś w kieszeni jeansowej kurtki. Wyciągnął z jednej portfel, a z jego wnętrza jedno małe kolorowe zdjęcie. Był na nim on i jakaś niewiele od niego młodsza dziewczyna. Może nawet w moim wieku. Opalona, uśmiechnięta, no i zakochana w moim byłym facecie.
- Wow, gratuluję. - Wpatrywałam się jeszcze chwilę w zdjęcie. - Jest naprawdę śliczna.
- A jak ma się twoje życie miłosne? Coś uległo zmianie od czasu mojego wyjazdu?
- Hm... Nie wiem, od czego zacząć.- Wzruszyłam ramionami, spoglądając na nasze palce splecione razem.
- Może od początku? - zaproponował.
- Okej. Wszystko zaczęło się od tego, że szukałam pracy...



- ...  No i ta kobieta chce mu teraz odebrać dziewczynkę. Ma sprawę w sądzie, a leży nieprzytomny kilka sal dalej i nie wiem, kiedy go wybudzą. W ogóle, nie wiem, jak to wszystko będzie. Cholernie się przyzwyczaiłam do małej i jakoś trudno mi byłoby zaakceptować fakt, że jej nie ma. A na dodatek teraz to porwanie. Ja nie mogę... Boję się pomyśleć, jak ja to powiem Louisowi. Przecież on się załamie. Nie, ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak on to odbierze, bo załamanie to zdecydowanie za delikatne słowo. Przecież Samantha to jego oczko w głowie, ja... Boże - westchnęłam przeciągle, chcąc jakoś pozbyć się tych wszystkich emocji.
- Uspokój się. Będzie wszystko dobrze. Sąd nie odda jej dziecka. To, co mówisz podchodzi pod paragrafy, a żaden sąd nie oddałby dziecka matce, która porzuciła je zaraz po porodzie - skwitował Marco, czym autentycznie podniósł mnie na duchu.
-Mówisz?
- Jasne, trochę się przecież na tym znam. Pracowałem jakiś czas, jako pomocnik prokuratora we Włoszech, by trochę dorobić.
- Byłoby wspaniale! - To najlepsze słowa, jakie usłyszałam w ciągu ostatnich kilku dni.
- Pod warunkiem, że nie przekupi ławy przysięgłych, albo sędzia nie dostanie w łapę. Bo jeśli tak właśnie będzie, to nawet najlepsza linia obrony nic nie pomoże.
 -Musiałeś psuć moment? - zajęczałam. Zdawałam sobie sprawę, że Briana posunie się do każdego możliwego sposobu, by odebrać mu córkę, ale żeby zapłacić sędziemu za wygranie sprawy, to już jest chore.
- Wybacz. Lepiej, żebyś wszystko wiedziała.
- I tak dziękuję ci, że poświęciłeś mi swój czas...
- A tam, bzdury gadasz. Dziś niestety muszę lecieć, bo jeszcze muszę znaleźć sobie jakieś lokum, ale jutro wpadnę, jeśli chcesz - powiedział i zaczął podnosić się z siedzenia.
- Na ile przyjechałeś?
- Myślę, że tydzień - odpowiedział po chwili namysłu.
- Co do lokum, to mógłbyś zatrzymać się w naszym starym mieszkanku, nie sprzedałam go, a jest nieużywane.- Wzruszyłam ramionami.
-Naprawdę? Super pomysł.
- Ta, tylko klucze ma Ivette, podam ci jej adres, to zajedziesz do niej, okej? - Sięgnęłam do szafki po kawałek kartki i długopis, który wczoraj przyniosła dla mnie jedna z pielęgniarek. Napisałam adres dziewczyny zgrabnymi literkami i podałam mu ją. - A, i powiedz jej, że ma przechlapane za to, że dziś tu z tobą nie dotarła.
    Zaśmiał się z moich słów, ale obiecał przekazać. Byłam pewna, że to zrobi. Nie raz kazałam mu przekazywać różne chamskie treści do rodziców, gdy jeszcze byliśmy w ' związku '. Marcos to świetny przyjaciel, cieszę się, że udało mu się przyjechać.



********
Nie wiem, czy nie przestać publikować tutaj, na bloggerze. Nikt tego nie czyta. 
15 wyświetleń pod ostatnim rozdziałem.? Serio? 
Chyba nie ma sensu...
xx

2 komentarze:

  1. Ej ej ej ... błagam pisz tez tu :'(
    Na wattpadzie nie czyta się tak dobrze :/
    Proszę! Ja to czytam! :*
    Super rozdział :)
    Mam nadzieje że ta suka nie odzyska praw do małej ... Boże co za szmata!
    Ehh... żal mi Jen a tym bardziej Lou :')
    Powodzenia w dalszym i weny :)
    Xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Co prawda na wattpadzie również bywam, ale proszę pisz nadal też tutaj. To opowiadanie jest cudowne i pomimo mojego problemu z czasem uwielbiam na niego wchodzić i czytać tę historię (dlatego też nie pod każdym rozdziałem zostawiam komentarz ;) )
    Żal mi Jen, a w szczególności martwię się o Sam i Lou. Oby nic jej nie było, a chłopak wrócił szybko do zdrowia.
    I coś mi nie pasuje ten cały Marcos... Nie wiem, może przeczytałam za dużo takich historii, no ale no... Po roku ot tak się zjawia? Nie pasuje mi to.
    Rozdział cudny, z niecierpliwością czekam na następny i proszę o dłuży, bo naprawdę fajnie się czyta twoje opowiadanie.

    Pozdrawiam!

    /P.S/Jeśli chcesz, to zapraszam do siebie na rozdział drugi ;)
    Stockholm Syndrome. Chapter Two.

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ta historia?