środa, 28 września 2016

Epilog

    Nie dane było mi wtedy umrzeć. Jeszcze nie nadszedł mój czas. Wtedy w szpitalu, gdy było ze mną gorzej, a Louis poszedł po lekarkę, tak jakby zasnęłam. Śniła mi się mama. Widziałam ją pierwszy raz od takiego długiego czasu, a i tak nie była prawdziwa. Powiedziała mi, że to nie jest mój czas, bym odchodziła. Dodała, że klątwa została złamana, gdy mały się urodził, że musiałam urodzić syna, by to wszystko się skończyło. Potem zniknęła, a ja dalej w swojej nieświadomości, zastanawiałam się, czy jeszcze żyję, czy może nie, to był głupi sen. Lecz potem poczułam, jak coś ciągnie mnie i odzyskałam świadomość. Znów słyszałam pikanie i głos Grace, który ponownie mnie nawoływał. Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że nadal żyję. Jakiś lekarz stojący obok niej powiedział, że gorączka spada i tętno oraz puls jest w nomie.
Kochanie, podaj mi mydło – głos Lou wybił mnie z myślenia o przeszłości.
     Podałam mu białe kwadratowe mydło, a on zaczął namydlać małe ciałko Freddie' go. Tak daliśmy mu na imię. Jest śliczne, jak on, po prostu idealnie dla niego. Dziś była kolej Louisa na kąpanie syna. Wydawało mi się, że faceci nie są pierwsi do zajmowaniem się niemowlakiem, ale Louis to nie ten typ. Pomagał mi, w czym tylko chciałam i nawet miałam czas na odpoczynek, kiedy to Lou siedział z małym i Sam. Czy powiedziałam Louisowi o liście? Tak, stwierdziłam, że powinien wiedzieć. Przyjął to całkiem dobrze, ale był w szoku. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć. List, który napisałam tamtego dnia, spaliłam zaraz po powrocie do domu. Gdy nasz synek był wykąpany, Louis stwierdził, że pójdzie go uśpić. Ja od razu skierowałam się do pokoju Sammy. Od kilku dni mała jest dziwna. Nie wiem, czym to jet spowodowane, ale liczę, że się dowiem.
Sammy, kochanie, czemu jeszcze nie śpisz?
Nie mam ochoty – burknęła i odwróciła się do mnie plecami na łóżku.
Okej, powiedz mi, co jest nie tak?
      Usiadłam na łóżku, czekając, aż zacznie mówić.
Nic, nie chce mi się spać.
Nie kłam, wiem, że nie mówisz prawdy, bo nie patrzysz mi w oczy. - To była prawda. Zawsze, gdy do mnie mówiła, patrzyła mi w oczy. Nieważne, czy mówiła zwykłe ' kocham cię mamusiu', czy skarżyła na Lou. Zawsze patrzyła mi w oczy.
Chodzio to dziecko! - krzyknęła, siadając.
O Freddie' go?
Tak! Cały czas się im zajmujecie, a mnie całkiem macie gdzieś! - zaczęła płakać. Zrobiło mi się strasznie przykro, że mój mały skarb tak to wszystko odbiera. Westchnęłam, i podeszłam do łóżka z drugiej strony i usiadłam, biorąc małą na kolana. Od razu się we mnie wtuliła, pociągając nosem. - Nie kochasz mnie już?
Co ty mówisz szkrabie? Kocham cię! Jesteś moim małym aniołkiem, wiesz?
Ale już nie czytasz mi bajek, ani nie przytulasz – pożaliła się, a mnie łamało się serce.
Kochanie, musisz zrozumieć, że twój braciszek potrzebuje dużo naszej uwagi i czasu. Jest jeszcze malutki i nie potrafi się sobą zająć –wytłumaczyłam jej. - Musimy się nim opiekować. A ty jeszcze się z nim nie przywitałaś. - Spojrzałam na nią kątem oka, wiedząc, że to zadziała.
No dobrze... Ale chcę, żebyś przeczytała mi dziś bajkę! - zeskoczyła z łóżka i stanęła na równe nogi, patrząc na mnie wymownie.
Nie ma sprawy! - obiecałam, na co ta od razu wybiegła z pokoju.


Pół roku później

Boże, ale jestem podekscytowana! Normalnie chyba tu padnę!
     Słysząc te słowa wypływające z ust Ivette, sama miałam ciary na plecach. Coraz bardziej odczuwałam stres, ekscytację i tęsknotę za Lou. Nie widziałam go od wczorajszego ranka, kiedy to Harry zabrał mojego narzeczonego gdzieś, nie mówiąc mi nic. Potem dostałam tylko sms od Louisa, że zobaczymy się dziś i nie będzie skacowany. Liczyłam na to, że zabardzo się nie upiją, w końcu Louis musi być świadomy podczas mówienia przysięgi.
Wiem, wyobraź sobie, co ja przeżywam – odezwałam się słabo. Dziewczyna popatrzyła na mnie w odbiciu lustra i tylko pokiwała głową, nie odzywając się.
Dobrze, że ja nie mam jeszcze w planach ślubu.
Niewiadomo, kiedy Harry wyskoczy z pierścionkiem zaręczynowym i poprosi cię o rękę – powiedziałam sugestywnym tonem.
Wiem, ale liczę, że nie jest mu jakoś spieszno – jęknęła i poprawiła i tak już idealnie ułożonego koka na mojej głowie.
Kochanie, jesteś już gotowa? Musimy już wyjeżdżać – usłyszałam zza drzwi wołanie mojego taty. Odpowiedziałam, że tak i dziesięć minut potem siedziałam już w białym samochodzie, specjalnie wynajętym na ten dzień.
Mamusiu, powiesz mi, kiedy mam wyjść, żeby sypać kwiatki? - usłyszałam pytanie Sammy siedzącej obok mnie.
Oczywiście. Musisz czekać na mój znak, dobrze? - odpowiedziałam, poprawiając jej śliczną różową sukieneczkę, w której wyglądała niczym księżniczka.
Dobrze.
     Po kilku minutach drogi, samochód zatrzymał się przed kościołem. Gdy drzwi po mojej stronie się otworzyły, mała wysiadła, a ja wzięłam głęboki wdech i podążyłam za nią. Zauważyłam kilku gości stojących przed wejściem, ale zaraz udali się do środka, jak tylko mnie zobaczyli. Dzięki tacie, który prowadził mnie do samego ołtarza, pociągnących się w nieskończoność krokach, stałam już przy Lou. Wyglądał naprawdę dobrze. Czarny garnitur, który miał na sobie, leżał na nim idealnie. Włosy postawione do góry, sprawiały, że wydawał się starszy, niż w rzeczywistości był. Wglądał idealnie. I zaraz miał być moim mężem.




Ogłaszam was mężem i żoną! Możesz pocałować pannę młodą.
     Nie trzeba było więcej razy powtarzać. Louis przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze wargi w lekkim długim pocałunku. Trwałby on pewnie dłużej, gdyby nie to, że musieliśmy złapać oddech. Rozległy się brawa, zaraz po słowach księdza. Gdy Louis się odsunął, patrzył chwilę w moje oczy, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu z nim jestem. A ja nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się stało i jestem jego żoną. Rany, ledwo powstrzymałam łzy w moich oczach... Po wyjściu z kościoła zostaliśmy obsypani płatkami róż, przyjęliśmy kwiaty i gratulacje. W końcu pół godziny później, już oboje, siedzieliśmy w tym samym białym samochodzie, trzymając się za dłonie.
Wiesz, gdy tak na ciebie czekałem przed ołtarzem, przez głowę przeszła mi myśl, że nie przyjdziesz. - Gdy to usłyszałam, posłałam mu spojrzenie, które mówiło, że jest idiotą.
No wiesz? - popatrzyłam na niego zdziwiona.
Wybacz, ale to tak jakoś... Ta sytuacja z...
Wiem, ale to przeszłość. Ja nią nie jestem. Nigdy cię nie zostawię Lou.
Kocham cię.
     Cmoknął mnie w policzek, raz i kolejny, a potem już przyciągnął mnie do siebie wolną ręką i ponownie złączył nasze usta.
Ja ciebie też kocham.
Mówiłem ci dziś, że wyglądasz obłędnie w tej sukni?
Jakoś ze dwa razy – odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.
Powiem ci to dziś jeszcze ze sto razy. Na weselu, po północy i w nocy, gdy już będziemy całkiem sami. - Nie wiedziałam kiedy wyszeptał mi to do ucha. Przeniosłam swój wzrok z naszych splecionych dłoni, na jego twarz.
Skąd wiesz, że będziemy sami? Jest Samantha i Freddie...
O nie nie nie. Ta noc jest nasza. Zajmie się nimi moja mama, poradzi sobie.
Kocham cię! - przytuliłam się do niego i tak dojechaliśmy pod salę weselną.

***

Harry się jej dzisiaj oświadczy.
Co?
Znaczy, nie dziś, jutro, ale tej nocy.
Louis, zaczynasz bredzić już od tej wódki – westchnęłam, gdy jego dłonie okręciły mnie już kolejny raz podczas tego tańca. Minęło już kilka godzin, było fantastycznie.
Nieprawda. Mówię serio. Jestem całkiem trzeźwy. Powiedział mi dziś o tym rano.
Okej, załóżmy, że ci uwierzę. Ivette się nie zgodzi.
Cóż, nie będzie miała wyjścia, przy tylu gościach weselnych. - Przechylił mnie i cmoknął mnie krótko w usta.
Racja.
Ucieknijmy stąd, moja pani Tomlinson – usłyszałam propozycję Lou, jak tylko piosenka dobiegła końca.
Louis, nawet nie było tortu – wysunęłam argument, by zostać tu jeszcze chwilę. - Jesteś taki niecierpliwy – dodałam, wiedząc już, co kryło się pod jego słowami.
Wiem, ale teraz jest taka moda, że para młoda wychodzi z wesela przed północą.
Niewiem, gdzie o czymś takim słyszałeś – parsknęłam, ciągnąc go za sobą do stołu. Miałam dla niego ważną wiadomość, ale za nic nie wiedziałam, jak się zabrać za to, by mu powiedzieć.
Oj tam. Po prostu wyjdźmy – jęknął, siadając na białym krześle i kładąc rękę na moim udzie.
Okej, niech będzie.
    Zgodziłam się od tak. Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas śmiejąc się i jedząc. Po wybiciu północy, Louis grzecznie przeprosił wszystkich i powiedział, że uciekamy. Rozległy się donośne gwizdy i śmiechy, oczywiście jednoznaczne, ale nie przejęłam się tym jakoś. Pożegnałam Sammy całusem wczoło i moje drugie maleństwo. Freddie rósł, jak na drożdżach!


Louis, chciałabym ci coś powiedzieć... - zaczęłam.
    Weszliśmy akurat do kuchni, bo mojemu mężowi zachciało się pić. Oczywiście uprzednio przeniósł mnie przez próg i nawet się nie zachwiał, więc chyba nie wypił dużo.
Co takiego żonko? - Objął mnie w talii, patrząc w oczy.
Jestem w ciąży.
Naprawdę?
Tak. Trzeci tydzień.
Wow! Cieszę się! Wspaniały prezent mi zrobiłaś kochanie, wiesz?
    Nie wiedziałam kiedy, ale znów byłam na jego rękach. Niósł mnie do naszej sypialni, co chwila obdarowując moją szyję i wargi urywanymi całusami.
Naprawdę się cieszysz? - zapytałam.
Tak! Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza?
    Usłyszałam kopnięcie drzwi, które zamknęły się za nami z donośnym trzaskiem.
Zdarzyło ci się... - Postawił mnie na podłodze i zaczął rozwiązywać mój gorset od sukni.
Jesteś najwspanialsza.


****

 No i tak oto mamy koniec Niani. 
Odniosłam wrażenie, wchodząc dziś na bloggera, że znudziło wam się to ff. Nikt nie komentuje, jest mało wyświetleń... Nie zmienię już nic w tej historii, bo tak ją napisałam, od początku do tego epilogu. Byłoby mi miło, gdybyście napisali, jak podobała się wam ta historia, czy może w którymś momencie przestała...


PS. Oprócz " Sprzedanej " chyba nic więcej nie będę dodawać tutaj, na bloggerze. Piszę na wattpadzie, gdyby ktoś chciał, to szukajcie Eva Tommo 19 są tam moje wszystkie historie:)


Kocham <3

niedziela, 11 września 2016

Rozdział 40

Został tylko epilog, kochani xx






     Po wyjściu z gabinetu nie byłam wcale spokojniejsza. Owszem, Grace zapewniała mnie sto razy, że nie dopuszczą do niczyjej śmierci, ale ja wiedziałam, że coś pójdzie nie tak. Po prostu to czułam. Może też dlatego, że w głowie miałam każde słowo listu mamy... Jeśli faktyczne dojdzie do jakiegoś krytycznego momentu, będą musieli ratować moje maleństwo, bez względu na wszystko. Do porodu zostały tyko mniej więcej trzy tygodnie. Wszystko jest już gotowe – pokoik dla małego, całe wyposażenie. Wszystko jest gotowe na pojawienie się nowego potomka. A ja? Ja też jestem gotowa. Jestem gotowa na to, co nadejdzie, niezależnie od tego, jak się skończy, Tak, zakładam, że mój czas się już kończy.
- Jennifer, jak myślisz, te śpioszki będą pasowały dla mojego chrześniaka? - usłyszałam pytanie Ivette.
- Wybrałam się dziś z nią na małe zakupy, by jakoś odpocząć od tego wszystkiego. Aktualnie dziewczyna pokazywała mi jakieś granatowe ubranko z wizerunkiem słodkiego białego króliczka.
- Są urocze – stwierdziłam i patrzyłam, jak uradowana wkłada je do koszyka, w którym było już kilka ubranek i nawet znalazły się tam jakieś buciki
- Ah... Nie mogę się doczekać, aż będzie już z nami! - pisnęła uradowana. Spojrzałam na nią z ukosa. - No co? Mam zamiar rozpieszczać twojego syna!
- Już się tak nie zapędzaj. Nie będzie żadnego rozpieszczania. Ma wyrosnąć na porządnego mężczyznę, na takiego, jak jego ojciec – powiedziałam, skutecznie gasząc jej entuzjazm.
    No raczej nie chciałabym, by wyrósł z niego zaparzony w siebie dupek, nie wiedzący, co chce od życia. Wiem, że Louis dobrze go wychowa. Nie mówiłam jej o liście. Od razu powiedziałaby Harry' emu, a ten Louisowi. Nie chciałabym tego. Chociaż, może powinien wiedzieć? Nie, byłoby mi trudniej. Byłoby mi trudniej znosić to wszystko, jego zatroskana twarz ciążyłaby mi do samego końca. Wiem, że brzmi to, jakbym myślała tylko o sobie, ale tak nie jest. Myślę o nim i dlatego tak postąpiłam. Wyjaśnię mu wszystko w liście, bo być może nawet nie zobaczę swojego synka. Tak, list będzie dobrym rozwiązaniem.
- Możemy już wracać? Jestem strasznie zmęczona – wyjaśniłam i usiadłam na jednej z ławek, obok której przechodziłyśmy.
- Jasne! Nie ma sprawy.
    Dziewczyna od razu się zgodziła i pół godziny potem byłam już w domu. Louis był jeszcze w pracy, a Sammy miała jeszcze godzinę w przedszkolu. Była tylko gosposia, która myła podłogę w korytarzu.
- Aj, przepraszam, że ci nabrudzę. - Od razu zdjęłam pospiesznie buty i przeszłam na bosaka przez mokrą powierzchnię.
- A tam! Nie musiałaś ich zdejmować.
- No dobrze. Pójdę do siebie, trochę źle się czuję – powiedziałam i zabrałam ze sobą siatki, które zostawiłam przy drzwiach.
- Przygotować ci coś do jedzenia, może? - zapytała jeszcze.
- Nie, nie, dziękuję.
    Gdy zniknęłam w pokoju, torby wrzuciłam do szafy, a sama podeszłam do łóżka, przy którym stała szafeczka z książkami. Wyciągnęłam kartkę papieru i długopis. Usiadłam wygodnie na łóżku, podpierając plecy o oparcie. Pod kartkę podłożyłam grubą książkę z twardą okładką i przez chwilę zastanawiałam się, jak zacząć.



     Pół godziny później był gotowy. Wylałam chyba z morze łez, pisząc każde słowo, bo wiem, że go zaboli. Zaboli go to, co napisałam. Wstałam i włożyłam ją w białą kopertę, rozglądając się po dużym pomieszczeniu, by gdzieś go schować. Gdzieś, gdzie Louis go znajdzie. Nie mam zamiaru go ukrywać, ale też nie chcę mu go od razu dać. W końcu znalazłam takie miejsce i ze spokojem ponownie znalazłam się na łóżku. Przymknęłam oczy i nie wiem, kiedy zasnęłam.



- Kochanie – usłyszałam z oddali głos Louisa, który po chwili słyszałam już bardzo wyraźnie. Obudziłam się i otworzyłam oczy, widząc nad sobą twarz Louisa.
- Cześć kochanie – odpowiedziałam, podnosząc się i siadając obok niego.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, całkiem dobrze.
 - Miałabyś ochotę, by gdzieś wyjść?
- A gdzie?
- Na spacer. We trójkę – wyjaśnił, a ja od razu się zgodziłam, bo i tak nie miałam żadnych planów na wieczór. W sumie to planowałam przespać każdą godzinę, ale ta opcja jest równie dobra.
- To idę ubrać małą i zaraz wychodzimy – oznajmił i pocałował mnie w czoło, po czym wyszedł z sypialni.

    Zostałam sama. Wstałam i zajrzałam do szafy, by założyć jakiś grubszy sweter. Na zewnątrz nadal szalała zima, a ja nie chciałam się przeziębić. Wyszłam z pokoju na korytarz, gdzie zobaczyła mnie Samantha i od razu do mnie podbiegła, przytulając się. Przywitała się i wróciła do ojca, który wołał ją, by założyć jej kurtkę.
- Nie! Mama – usłyszałam jej protest i zaraz w moje dłonie trafiła jej różowa puchowa kurteczka.

    Po chwili była ubrana, a my z Louisem zaraz o niej. Wyszliśmy na dwór, Louis zamknął drzwi, a Sammy wybiegła przed siebie nabierając trochę śniegu w swoje małe rączki w pierwszej napotkanej zaspie.
- Ale szaleje – powiedział z podziwem Louis, patrząc, jak jego córka biega po całym ogrodzie.
- Ciekawe, po kim to odziedziczyła – udałam zastanowienie.
- No oczywiście, że po mnie kochanie – zaśmiał się, obejmując mnie w talii. Naciągnęłam na twarz bardziej szalik, bo zaczął lekko wiać wiatr.
- No tak – uśmiechnęłam się, choć nie mógł tego zobaczyć przez mój szalik.
     Nagle poczułam lekki ból brzucha, ale zignorowałam go, bo nie był silny. Szliśmy tak sobie jakiś czas wzdłuż chodnika, aż w końcu ból nasilał się tak bardzo, że nie dałam rady dalej wykonywać kroków. Stanęłam i zajęczałam przeciągle, prawie upadając do tyłu. Prawie, bo w porę złapał mnie Louis, pytając, co się dzieje. Powiedziałam mu ledwo, że mały chyba chce już do nas przyjść. Nic nie powiedział, tylko wziął mnie na ręce i krzyknął do Sammy, że ma biec do domu. Niósł mnie, ale wiem, że gdyby mógł biec, właśnie by to robił. Kilka chwil potem byliśmy już pod domem, a brunet wsadzał mnie właśnie na tylne siedzenie samochodu, krzycząc do Mirelli, która wyszła z domu, by zajęła się Sam. Ja natomiast starałam się jakoś oddychać. Skurcze były trochę  rzadsze, ale gdy już się pojawiały, dawały o sobie nieźle znać. Louis całą drogę mówił, że już niedaleko, że zaraz będziemy i żebym oddychała, ale to nie było takie łatwe. Ciekawe, jak on by się zachowywał na moim miejscu.
- Już jesteśmy.
    Gdy to  usłyszałam, poczułam, że jestem już w dobrych rękach. Louis wysiadł z auta i zawołał jakiegoś pielęgniarza z wózkiem. Od razu mnie na niego posadzili. Powiedziałam, że chcę moją panią doktor, że ona wie co robić. Oczy zaczęły mi się niebezpiecznie zamykać. Ból brzucha mijał, a ja czułam, że odpływam. Jeszcze słyszałam, jak Louis wołał, bym nie zamykała oczu, ale to nie było dla mnie wykonalne. Zamknęłam je.







- Jennifer, budzimy się.
     Gdzieś z oddali dochodził do mnie czyjś przytłumiony głos. Nie mogłam go w żaden sposób poznać. Potem doszedł jakiś pikający dźwięk koło mojej głowy i coś, co coś pompowało. Poruszyłam głową na boki, chcąc się ocknąć, ale było ciężko. Czułam się taka słaba, zmarnowana, wykończona i bez życia. Ciężko mi się oddychało, musiałam przez usta. Poczułam uścisk na lewym przedramieniu, a potem na nadgarstku. Udało mi się na sekundę otworzyć oczy, ale zaraz ponownie je przymknęłam, bo poraziło mnie światło.
- Jennifer, no dalej, wiem, że możesz.
To były takie podnoszące słowa... Powoli udało mi się otworzyć oczy. Pamiętam, że jestem w szpitalu, ale po co?
- Co się stało? - zapytałam ledwo, rozglądając się nieprzytomnie po suficie i ścianach. Zatrzymałam wzrok na pani doktor.
- Louis przywiózł cię tu, bo miałaś bóle przedporodowe.
- Co?
     Spojrzałam w dół, na swój brzuch, który jeszcze jakiś czas temu był duży, a teraz już płaski, okryty jedynie zieloną kołdrą.
- Co z moim synkiem? - zapytałam, czując, jak kręci mi się w głowie. Nie straciłam go, prawda?
- Z chłopcem wszystko w porządku. Jest zdrowiutki. Martwię się jednak o ciebie.
- Jej zmartwiony głos odbijał się echem po mojej głowie i docierał do mnie z lekkim opóźnieniem. No tak, nafaszerowali mnie lekami i teraz ledwo co kontaktuję.
- Jak to o mnie?
    Masz bardzo wysokie ciśnienie, niczym nie możemy go zbić. Występują u ciebie wybuchy gorąca. Masz tak od niecałych dwóch dni. Tak, spałaś dwa dni. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej tobie i dziecku groziłaby śmierć. Dobrze, że twój narzeczony przyjechał tutaj tak szybko, jeszcze dwadzieścia minut i byłby koniec.
- Dziękuję za wszystko. Dziękuję, że go uratowałaś... - powiedziałam cicho, na co ona tylko pokręciła głową.
- Ciebie też uratuję. Ne pozwolę, żebyś odeszła. - Głos jej się łamał.
- Nie, tak widocznie miało być. Nie wrzucaj sobie, jeśli umrę. Wiesz doskonale o wszystkim, więc, nic nie możesz zrobić. Jedynie możesz przedłużyć moją mękę.
- Przestań tak mówić! Za godzinę będzie tu jeden z najlepszych lekarzy w Londynie, on będzie wiedział, co robić.
    Nic nie odpowiedziałam, zastanawiałam się teraz, czy Louis tu jest.
- Louis tu jest?
- Tak. Przyszedł kilka minut temu, zajrzał do małego, powinien być tu zaraz – usłyszałam w odpowiedzi.
- Dobrze.
     Jak na zawołanie, kilka minut ciszy potem, do sali wszedł Louis. Miał na sobie szare dresy i pomarańczową koszulkę. Włosy potargane i włosy zmęczone oczy, zapewne nie spał w nocy.
- Jennifer, obudziłaś się! - podszedł szybko do mnie, łapiąc za dłoń.
    Dostrzegłam kątem oka, jak moja pani doktor wycofuje się i wychodzi z sali. Posłałam mu lekki uśmiech, widząc, jak z jego twarzy schodzi stres.
- Żyję – jęknęłam cicho, gdy coś mnie zakuło.
- Wystraszyłaś nas kochanie - powiedział, całując kostki moich palców.
- Przepraszam.
    To było jedyne słowo, na jakie było mnie teraz stać. Nie miałam na nic siły, ochoty. Chciałam powiedzieć Lou, że to koniec, ale nie mogłam. Nie chciało mi to przejść przez gardło.
- Jak mały?
- Jest śliczny. Ma twoje oczy i nosek, taki lekko zadarty – zaśmiał się cicho. - Włoski ma ciemne, na razie to trzy na krzyż, ale zawsze coś. Zresztą sama zobaczysz, pielęgniarka przyniesie go za jakieś pół godziny.
- Dobrze. - Miałam nadzieję, że dam radę, i jeszcze ujrzę mojego małego skarba.
    Faktycznie, jedna z pielęgniarek weszła do mojej sali jakiś czas potem, gdy poprzednia zmieniła mi kroplówkę. Niosła małe niebieskie zawiniątko. Podeszła do mnie i pomogła mi przejąć syna. Było mi trochę lepiej, dzięki kroplówce regenerującej odzyskałam trochę sił i mogłam trzymać małego samodzielnie. Patrzyłam na niego zauroczona tym małym cudem. Był śliczny i słodki. Mój malutki aniołek. Oczka i nos faktycznie miał po mnie, po Lou odziedziczył pyzate policzki i słodki uśmiech. Tak, to nasz syn. Pochyliłam się lekko do przodu, składając na jego czółku leciutkiego całusa.
- Będę cię chronić z nieba – wyszeptałam tak cicho, że ledwo to usłyszałam. To była moja obietnica wobec niego i zamierzam jej dotrzymać.
    Nie mogłam go nakarmić, bo nadal utrzymywała się gorączka, więc zajęła się tym ta sama pielęgniarka, która go tu przyniosła. Powiedziała, że jest nakarmiony i przewinięty. Zobaczyłam, że ziewa, słodko marszczącczółko.
- Chyba jest senny – powiedział Louis, a co pielęgniarka skinęła głową i podeszła, by go znowu zabrać. Przytuliłam go do siebie tak, by nie zrobić mu krzywdy i ze łzami w oczach oddałam go tej kobiecie. Chciała co powiedzieć, ale powstrzymała się i wyszła z nim, żegnając się.
- Czemu płaczesz? - zapytał brunet, poprawiając się na moim łóżku. Siedział na nim cały czas i obserwował mnie.
- To ze wzruszenia – odpowiedziałam, kładąc głowę na poduszce i wzdychając.
    Otarłam łzy i przymknęłam oczy. Tak, jak jeszcze przed kilkoma minutami czułam się dobrze, tak teraz zrobiło mi się strasznie gorąco, na przemian z zimnymi dreszczami przechodzącymi przez moje ciało i kręciło mi się w głowie, pomimo tego, że leżałam prawie płasko. Zrobiło mi się nagle tak niedobrze, że poczułam, jakbym miała zaraz zwymiotować. W jednej chwili wszystko się zmieniło.
- Louis, zawołaj Grace, źle się czuję – powiedziałam słabo. Nie wiem, czy coś powiedział, ale poczułam, że puszcza moje dłonie i wychodzi z sali.

sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 39

     Minęło już miesiąc od oświadczyn Lou. Teraz brunet wpadł w wir przygotowywania pokoju dla syna. Ma plan, materiały, pomalowane ściany i kilka mebli. Zabronił mi wchodzić do niego, bo, jak to stwierdził, mam zobaczyć efekt, jak już będzie gotowy, nie wcześniej. Nie miałam wyjścia. Z Louisem w pewnych sprawach lepiej nie wchodzić w dyskusję – zwyczajnie nic to nie da. Ostatecznie pokój wyglądał, jak  ósmy cud świata.


    Jednego z tych długich zimowych wieczorów, kiedy to Louis wracał zmęczony do domu i padał na łóżko, ja musiałam zająć się sobą. Cóż, siedzenie do późna i tak samo późno wstawać miałam od jakiegoś czasu w ' pakiecie ' . Siedziałam na łóżku, okryta pod samą szyję i kończyłam czytać książkę ' Zanim się pojawiłeś ' . Nie wiem, w którym momencie zaczęłam ryczeć, ale tak zostało do ostatniej linijki. I pomyśleć, że wolał umrzeć, niż spróbować żyć... Nie, dość już o tym, bo wpadnę w jakąś depresję, o co nie tak trudno. Gdy chciałam odłożyć książkę na półkę, wyleciała z niej biała koperta. Ta sama, którą dał mi Marco tamtego dnia. Spojrzałam na nią niepewnie, potem na Lou. Zdecydowałam się ją otworzyć. W końcu, co mogła napisać moja matka? Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej białą kartkę. Gdy ją rozłożyłam, zauważyłam, że została zapisana całkowicie.



Jennifer,

    Należą ci się pewne wyjaśnienia. Razem z ojcem ukrywaliśmy to przed tobą cały czas, ale doszłam do wniosku, że nadszedł już czas, byś się tego dowiedziała, zwłaszcza, że sama zaraz zostaniesz mamą...

     Nie wiem, od czego zacząć... To wszystko zaczęło się od twojej pra pra prababki. Wiesz, że w naszej rodzinie zawsze rodziły się dziewczynki, sporadycznie chłopcy. Oh, nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym pisać! Chciałabym być teraz na twoim miejscu, móc zabrać to wszystko i pozwolić ci normalnie żyć przy boku tego mężczyzny i jego córki, no i waszego potomka...



     Co? Skąd ona wiedziała o Lou? I Sam i mojej ciąży?

     Wstałam z łóżka najciszej i jak najwolniej, po czym wyszłam z pokoju, kierując się do kuch. Było ciemno, ale zdążyłam nauczyć się każdego kąta. Zapaliłam światło w kuchni i podeszłam do lodówki, skąd sięgnęłam miskę z kilkoma jeszcze słonymi ogórkami. Praktycznie od początku ciąży je jem. Usiadłam przy stole w jadalni i zagłębiłam się dalej w list, podjadając co chwilę.

     Ja wiem, że może wydać ci się dziwne, że wiem to, mimo, że nic nie mówiłaś... Otóż, kazałam cię śledzić. Od jakiegoś czasu, może od roku... Chciałam wiedzieć, jak sobie radzisz i czy kogoś poznałaś. Lecz, gdy dowiedziałam się, że nosisz pod sercem jego dziecko, wiedziałam, że twój los jest już przesądzony. Wiem to, co mówię jest straszne, ale taki już nasz los. Dobrze, wytłumaczę ci, o co chodzi, bo głównie dlatego zdecydowałam się napisać ten list.

    Jak już wcześniej wspomniałam, wszystko zaczęło się od twojej prababki. W czasach, w których żyła... Cóż, to było średniowiecze. Zabobony i to wszystko... Do tego zakochała się z wzajemnością w miejscowym sprzedawcy mąki, który zresztą był zaręczony z inną kobietą. Gdy tamta dowiedziała się o ich romansie, postanowiła rzucić na nich urok. Była tak zaślepiona żądzą zemsty, że nie obchodziło ją, co dokładnie zrobi. Podobno zleciła wykonanie dwóch mikstur. Jedna z nich, dodana do jedzenia tego mężczyzny, zabiła go w ciężkich konwulsjach dwa dni potem. Zdradzona kobieta nie czekała długo i zaczęła obmyślać plan zemsty na babce. Podobno znów poradziła się tej samej osoby od wywarów. Plan był taki, by nie zabić, a jednak powoli niszczyć. I tak się stało. Miejscowi naoczni świadkowie mówili, że rzuciła w nią tą miksturą, wypowiadając jakieś słowa po łacinie. Powiadali, że zawarła pakt z samym diabłem. Nic jej się nie stało, ale kilka lat po tym, po urodzeniu córki ledwo udało się ją uratować, a porodu drugiego dziecka nie przeżyła.

     Wiem, że to brzmi śmiesznie, jak fabuła świetnego filmu o czarownicach, ale tak naprawdę było. Przeszukałam cały internet, każdą wzmiankę. Byłam nawet w kościele, by dowiedzieć się z rejestrów, kiedy i na co zmarła nasza babka. I to się wszystko zgadzało. To klątwa, która ciągnie się za nami od pokoleń. Klątwa każdej kobiety w naszej rodzinie.

     Gdy byłam w ciąży z tobą, nie było żadnych objawów, że coś może pójść nie tak. A jednak. Podczas porodu doszło do komplikacji. Pępowina owinęła ci się wokół szyi i lekarze ledwo zdążyli cię uratować. Mówili, że coś takiego się zdarza, ale teraz wiem, że to nie było zwykłe zdarzenie. Albo ty miałaś umrzeć, albo ja miałam się wykończyć. Teraz, gdy znowu jestem w ciąży, wiem, że nie dam rady się obronić. Liczę tylko, że dziecko będzie na tyle rozwinięte, być móc żyć samemu. 

     Kochanie, piszę ci o tym, bo chciałam, byś była świadoma zagrożenia. Cóż, teraz czas powiedzieć, dlaczego postąpiliśmy z ojcem tak, a nie inaczej, wyrzucając cię z domu. Zrobiliśmy tak, ponieważ Marcos to była twoja jedyna szansa na przeżycie. Prosiłam go, by zrobił testy na płodność. Wyszły negatywne. W spokoju mogłam oddać cię w jego ręce, ale ani ty, ani on nie przejawialiście miłości do siebie. Bałam się, że odejdziesz od niego, mimo naszych protestów. A ja chciałam tylko twojego szczęścia. Chciałam, żebyś żyła...

     Teraz już wiesz o wszystkim. Wybacz mi, że piszę ci to na kartce zwykłego papieru, a nie mówię w prost, ale wiem, że nie uwierzyłabyś mi. Proszę cię tylko, byś wybaczyła mi każde zło, jakie ci wyrządziliśmy. Wybacz ojcu, bo tak naprawdę on najmniej  w tym wszystkim miał udziału. Pamiętaj, że zawsze cię kochałam i chciałam jak najlepiej.

Kocham cię, mama.



     Siedziałam w jednej pozycji jakiś czas. To wszystko wstrząsnęło mną tak bardzo, że zapomniałam przez moment, jak się nazywam. Czytałam wszystko powoli, by lepiej sobie to przyswoić, dlatego nie zdziwił mnie fakt, że zaczęło świtać. Wiedziałam też, że Louis zaraz się obudzi i nie może zobaczyć mnie w takim stanie. Postanowiłam wrócić do sypialni. Położyłam się cicho do łóżka, a zaraz potem zostałam objęta ramieniem Lou, który od razu się do mnie przysunął. Nie zasnęłam wcale, a gdy Louis faktycznie wstał, powiedział, że zrobi dla mnie śniadanie i pojedzie do pracy. Wiedział, że coś jest nie tak, zorientował się od razu. Na szczęście nie pytał, o co chodzi, co tylko mnie ucieszyło. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, bo przecież nie to, że pewnie umrę przy porodzie. Gdy już nikogo nie było w domu, znów wzięłam do ręki list i jeszcze raz go przeczytałam. W połowie zrezygnowałam i sięgnęłam po swój telefon, by wybrać numer do swojej pani doktor i umówić się na wizytę. Jak najszybciej.

- W jakiej sprawie dzwonisz? - usłyszałam jej pytanie, gdy tylko się przedstawiłam. - Czyżby pojawiły się jakieś problemy?

- Tak... Chciałabym się z panią jak najprędzej spotkać, porozmawiać o tym.

- Dobrze. Możesz przyjść jeszcze dziś, koło godziny szóstej, wtedy będę mieć ostatnią pacjentkę i będziemy mogły porozmawiać.

- Dobrze, dziękuję.

    Odetchnęłam po tej krótkiej rozmowie. Było mi trochę lżej, ale obawy i strach pozostał. Miałam się nie denerwować, a jednak nie miałam wyjścia...



poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 38


- Czyli z małym jest wszystko w porządku? - zapytałam kolejny raz, wprawiając lekarkę w szeroki uśmiech.
- Tak, nie masz się czego obawiać.
- Dobrze, dziękuję – wstałam z krzesełka, nakładając na siebie granatowy płaszcz. Jesień w tym roku robi się wyjątkowo chłodna.
- Widzimy się za miesiąc – przypomniała jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi gabinetu.
    Oh, po kolei. Minęło już pięć miesięcy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli syna. Taki mały Louis... Tak go sobie wyobrażam. Jego niebieskie szczęśliwe oczka, jego słodki uśmiech. Może mieć mój nosek, nie miałabym nic przeciwko. Wiem, że będzie wspaniały, w końcu to nasze geny. Zostały jeszcze trzy miesiące do rozwiązania. Mój brzuch nie jest jeszcze ogromny, ale i tak mam wrażenie, że wyglądam co najmniej jak słonica, to Louis usilnie stara się wyprowadzić mnie z błędu. Przytakuję mu tylko, a i tak myślę co innego.
- Co u naszego maleństwa? - usłyszałam pytanie Lou przez telefon, gdy rozmawialiśmy wieczorem.
    Niestety nie było go w Doncaster, musiał wyjechać na spotkanie w sprawie budowy jakiegoś wieżowca w centrum Londynu po nowym roku. Ale wróci za kilka dni. Zamiast niego, przesiaduje u nas Harry. Chyba wziął sobie za cel sprawdzanie mojego stanu pod nieobecność Louisa. No chyba, że to on go prosił.
- Wszystko w porządku, rozwija się prawidłowo. - Pani Grace powiedziała, że jeśli wszystko będzie dobrze, to na początku stycznia, jak to określiła już podczas pierwszej wizyty, mały przyjdzie na świat. - Mówi, że bez problemu mały urodzi się o czasie.
- No to wspaniale! Ogromnie się za wami stęskniłem. Jak Sammy? Jest grzeczna?
- Tak, nie musisz się martwić. Dostała w przedszkolu jakieś kolorowanki i teraz zajmuje się tylko tym – streściłam zgodnie z prawdą. 
     Louis zapisał małą od września do przedszkola. Sammy na początku nie za bardzo przejawiała chęć chodzenia tam, ale gdy minęło kilka dni, zmieniła swoje nastawienie. Raz, gdy poszłam po nią, po skończonych zajęciach, bawiła się z dwoma dziewczynkami i trudno było mi ją od nich odciągnąć.
- No dobrze. Muszę kończyć. Połóż się dziś wcześniej, odpoczywaj jak najwięcej i masz się nie przemęczać, jakby co, to do dyspozycji masz Mirellę.
- Tak, wiem. 
    Uśmiechnęłam się, słysząc jego troskę. Momentami stawał się nadopiekuńczy, ale nie na tyle, bym miała go dość. Mimo, że miał na karku prawie trzydziestkę, był uroczy i słodki, jak nastolatek.
- Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałam i wyczułam, jak uśmiecha się do telefonu. Po chwili rozłączył się, a ja położyłam telefon bok siebie na szarej kanapie w salonie. W telewizji leciał jaki program muzyczny, a ja oglądałam go tak jakby wcale. 
- Jennifer, ja będę lecieć, jutro muszę być niestety w firmie, ale zajrzę do was po południu. - Najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam postać Harry' ego przed sobą. Stał z podpartymi bokami, uważnie mnie obserwując.
- Okej – przytaknęłam, spoglądając na niego przelotnie. 
    Byłam na niego trochę zła, że siedzi tu z nami, a nie zajmuje się Ivette. Tak, zapomniałam wspomnieć, że ta dwójka ze sobą kręci. Dla mnie wygląda to dość poważnie i widać, że loczek podchodzi do tego tak samo. Ona nie chce i nic powiedzieć, ale mam nadzieję, że nie zrezygnuje z niego, jeśli poczuje jakieś zagrożenie... Ona nie wygląda, ale nie jest taką, która zmienia facetów, jak rękawiczki, bo jej się znudzili. Nie. Ona ich zostawia, gdy widzi, że zaczyna robić się poważnie, a nie odwzajemnia ich uczuć. Dlatego liczę, że z Harry' m uda się jej coś stworzyć, coś trwalszego. 
- Pa. - Cmoknął mnie na pożegnanie i kilka chwil potem, zamknął za sobą drzwi frontowe.
- Mamusiu, mamusiu, zobacz! Ładnie pomalowałam?
     Do salonu wpadła Sammy, w słodkiej, różowej piżamce z kilkoma kartami w rączkach. Zatrzymała się przede mną, pokazując mi wszystkie dokładnie dwa razy, bym niczego nie przeoczyła. 
- Śliczne kochanie! - pochwaliłam ją.
- Przeczytasz i bajkę na dobranoc? - zapytała słodkim dziecięcym głosikiem, który zawsze łapał mnie za serce.
- Oczywiście! Biegnij do pokoju wybrać bajkę, a ja odniosę szklankę do kuchni i przyjdę dociebie.
    Mała od razu się zgodziła, biegnąc w podskokach do swojego pokoiku. Uśmiechnęłam się do siebie, myśląc, jakim skarbem jest Samantha. Gdyby nie ona, nie było by mnie, nas tutaj. Mały rozbrykany brzdąc – nasze oczko w głowie. Mam nadzieję, że po porodzie nie poczuje się ani na sekundę odsunięta na bok. Nie pozwolę, by tak się stało. 
- Jestem – powiedziałam i weszłam do jej królestwa.
- Chcę Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków – powiedziała na wejściu, podając mi do ręki dużą ilustrowaną książkę.
- Dobrze – odpowiedziałam, otwierając lekturę na pierwszej stronie. Sam weszła na łóżko, okryła się kołderką po samą szyję i wyczekiwała, aż zacznęczytać. - Dawno dawno temu...


     Nie minęło pół godziny, a mała już spała. Poprawiłam jej kołdrę, którą zdążyła z siebie skopać. Podniosłam się i zgasiłam lampkę na stoliku, cicho wychodząc. Wróciłam jeszcze do kuchni, by zgasić tam światła. Tak samo zrobiłam w salonie i mogłam już pójść do sypialni. Tam wyciągnęłam jakąś starą, wyciągniętą koszulkę Louisa i z nią w dłoni poszłam wziąć prysznic. Po kilkunastu minutach wyszłam odświeżona i usiadłam na łóżku. Jego koszulka sięgała mi teraz do biodra, choć gdyby nie brzuch, byłaby jakoś trochę wyżej, niż do połowy ud. No cóż, jestem teraz trochę większa... Nie czekając dłużej, zgasiłam światło w pokoju i położyłam się spać, czekając na sen.


Dwa dni później

- Louis! - krzyknęłam z pokoju, wktórym przygotowywałam się do naszego dzisiejszego wyjścia.
- Tak? Co się dzieje? - Wspomniany mężczyzna wpadł zaraz do pokoju, jakby co najmniej się paliło.
- Mały dał znów o sobie znać –powiedziałam spokojnie, wskazując wzrokiem na moją rękę, która znajdowała się właśnie na moim brzuchu, tam, gdzie poczułam kopnięcie.
     Louis podszedł do mnie, będąc jedynie w białym ręczniku przepasanym przez biodra. Jego dłoń od razu powędrowała w to samo miejsce. Zabrałam swoją, by mógł poczuć to samo. Miałam rację i mały znów pokazał na co go stać. Dobrze, że siedziałam, bo jego ' ataki ' bywały czasami dość mocne. 
- Będzie z niego świetny piłkarz. Może znajdę mu od razu miejsce w reprezentacji? - zaśmiał się, czując uderzenia. 
- Hah, zrobisz to, gdy podrośnie i nauczy się dobrze grać, a teraz po prostu skończmy to szykowanie.
    Loui zaprosił mnie na kolację. Dawno nigdzie nie byliśmy, więc zgodziłam się bez wahania. Pół godziny później, oboje byliśmy gotowi. Louis pomógł mi wsiąść na miejsce pasażera i sam zajął miejsce za kierownicą. Jego córka została pod opieką Harry' ego, który aż rwał się do tego. Twierdził nawet, że wie, co Louis na dziś zaplanował, ale nie powie mi, bo mu obiecał. Byłam zirytowana jego zachowaniem. Skoro tak, to mógł mi wcale nic nie mówić, a tak to musiałam poczekać, aż Louis sam mi powie o co chodzi.
- Okej, jesteśmy na miejscu – usłyszałam i rozejrzałam się po okolicy za szybą.
- Restauracja?
- Tak, ale my nie tylko będziemy w niej jeść.
- A więc, co?
- Chodź.
     Najpierw wysiedliśmy z auta, kierując się do wejścia jednej z tych restauracji, w których ludzie śpią na pieniądzach, by choć zamówić tu szklankę wody. Weszliśmy do środka i od razu podszedł do nas młody, wysoki kelner, poznając Louisa. Zostaliśmy wyprowadzeni znów na zewnątrz. Wyglądało to, jak balkon, a może taras... No zresztą coś w tym stylu. Na środku stał mały stolik, zastawiony wszelkimi różnościami. Louis odsunął dla mnie krzesło i sam zajął miejsce przede mną. Zjedliśmy kilka dań, których dla mnie było trochę za mało ( po prostu nadal czułam się głodna za dwóch ). Rozmawialiśmy o wszystkim, Louis cały czas miał coś dopowiedzenia, więc słuchałam go za każdym razem. Nie męczyło mnie to. Mogłabym tak siedzieć i słuchać jego cudownego głosu do końca życia, ale on przerwał moje wewnętrzne zachwycanie się.
- Zaprosiłem cię tutaj z dwóch powodów – zaczął poważnie. Sama wyprostowałam się nakrześle, czekając na dalszy rozwój. - Po pierwsze, nie miałem ostatnio czasu, by wyjść z tobą tylko we dwoje, nacieszyć się sobą – to powiedziawszy, złapał mnie za prawą dłoń, ściskając lekko i zaraz ją puszczając. - Po drugie, miałem plan.
- Jaki plan? - podchwyciłam temat, chcąc dowiedzieć się, jak najwięcej.
- Otóż, chciałem zrobić to już o wiele wcześniej, ale jakoś nie było okazji, a przecież nie tak to się robi. - Louis wstał, mówiąc, że mam się nie podnosić i sam podszedł do mnie, klękając na oba kolana. Złapał moje obie dłonie wswoje i powiedział: - Jesteś tą, która wnosi w moje życie radość, śmiech, ciepły, pogodny ranek, nawet, gdy pada. To dziwne, ale zakochałem się w niani swojego dziecka, które swoją drogą pokochało cię szybciej, niż ja sam. Już nie pamiętam życia bez twojej obecności, teraz to lepsze życie. Czy chciałabyś dalej być w nim i sprawiać, że budzę się z uśmiechem każdego ranka przy twoim boku? - Jakby na potwierdzenie tych słów wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki czerwone kwadratowe pudełeczko i otworzył je, ukazując moim oczom pierścionek zaręczynowy. Niewątpliwie był piękny, niewątpliwie miał kilka karatów, no i był drogi. Gdy wyjął go z gąbki i przyłożył do mojego palca, zabłyszczał kolorowymi refleksami, odbijając się od lamp. - Jennifer? Wyjdziesz za mnie? 
- Tak – odpowiedziałam, niewahając się ani sekundy. 
    Gdy pierścionek znalazł się na palcu, poczułam, jak moje oczy opuszczają dwie małe łezki, starte zaraz przez Louisa, który teraz pomógł mi wstać i przybliżył się, by złączyć nasze usta w gorącym pocałunku.

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 37

OGROMNIE PRZEPRASZAM, ŻE NIE BYŁO ROZDZIAŁU W LIPCU. KOLEJNY ROZDZIAŁ BĘDZIE JUTRO~!!!

   Po powrocie z pogrzebu do domu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca przez resztę dnia. To wszystko było dla mnie takie dziwne... Moja matka... Nigdy jakoś nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów. Zawsze było coś, co nie odpowiadało jej we mnie. A to zbyt niska ocena ze sprawdzianu, albo to, że nie chciałam pracować w ich rodzinnej firmie. Cóż, nie czułam się dobrze w świecie papierkowej roboty, a ona nie mogła tego zrozumieć. Tak samo było z Marco. Już od samego początku, nasza znajomość opierała się na szczerości. Dlatego też po kilku miesiącach przymusowego mieszkania ze sobą w celu ' dotarcia się ', wyciągnęłam go na kawę i powiedziałam, jak to jest z mojej perspektywy. Gdybyście mogli zobaczyć jego minę, gdy powiedziałam mu, że nic do niego nie czuję, i że to się nie zmieni. Widziałam, jak uchodzi z niego jakby całe powietrze. Pamiętam ten ciepły letni dzień bardzo dokładnie; w końcu wszystko się jakby zmieniło. Westchnął, złapał mnie za obie dłonie i powiedział:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ulżyło mi, gdy to powiedziałaś.
     No i od tamtego dnia zostaliśmy przyjaciółmi. On krył mnie, ja jego, gdy było jakieś rodzinne spotkanie, a nie mieliśmy ochoty na nim być.Wspaniały z niego człowiek. Okazało się, że on też nie widzi przyszłości naszego ' związku ' woleliśmy zostawić naszą relację, tak jak jest.
- Kochanie,wszystko w porządku? - usłyszałam głos Louisa. Wróciłam do siebie, szukając go wzrokiem.
- Tak... Okej.
     Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki Louis nie zaczął ścierać kciukiem moich łez. Przytuliłam się do niego, powoli rozklejając na dobre. Dotarło do mnie, że nie pogodzę się z nią już nigdy. Nigdy nie pozna swojego wnuka, lub wnuczki, nie będzie się z nim bawić, ani rozpieszczać. Tak, w rozpieszczaniu byłaby świetna... Nie pozna Louisa, ani Samanthy. Nigdy nie dowie się, jak ułożyłam sobie życie po wyprowadzeniu się z domu.
- Kochanie, masz gościa – usłyszałam cichy szept przy uchu i odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, by spojrzeć w oczy. Przez moment przeszło mi przez myśl, że to mama, ale szybko zniknęła.
- Kto to?
- Sama zobacz. - Ruszyłam za nim. Poszliśmy na korytarz, gdy zobaczyłam Marcosa.
- Marcos? - zapytałam, nie dowierzając, że on tu jest. - Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś?
- To nie było trudne.- Uśmiechnął się słabo. Podeszłam bliżej i wpadam mu w ramiona, obejmując go mocno. Brakowało mi go. Znów nie widzieliśmy się szmat czasu.
- Byłem na pogrzebie. Przykro mi mała – usłyszałam po kilku minutach ciszy.
- Jak to byłeś? - zapytałam zdziwiona i lekko zła, że nawet mi o tym nie powiedział.
- Twój tata zadzwonił do mnie w poniedziałek. Dziś dowiedziałem się, że zmieniłaś miejsce zamieszkania... On dał mi adres.
- Jenny, pojadę po Samanthę, a wy sobie porozmawiajcie.
    Louis cmoknął mnie tylko w policzek i zabierając klucze od auta, wyszedł z domu. Westchnęłam i zaprowadziłam przyjaciela do jadalni.
- Napijesz się czegoś?
- Może kawy – odpowiedział, gdy usiadł wygodnie krześle.
- Okej.
    Zgodziłam się i poszłam wstawić wodę. Sama nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i poczekałam, aż woda się zagotuje. Wraz z dwoma szklankami i cukierniczką udałam się do jadalni, gdzie siedział Marcos.
- Wiesz, twój ojciec dał mi to, gdy odjeżdżałem. Powiedział, że ma ci to dać jak najszybciej. - W tym momencie wyciągnął z kieszeni białą kopertę. - Powiedział też, że masz je przeczytać, gdy będziesz gotowa. - Podsunął ją bliżej mnie. Wzięłam ją do rąk i przyjrzałam się starannemu pismu mojej mamy.
'' Dla mojej małej córeczki ''. Tak brzmiał napis. Poczułam, że zaraz wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Marcos zabrał się za picie kawy, a ja przyglądałam się białej kopercie. Westchnęłam i stwierdziłam, że powiem mu o ciąży, w końcu będzie wujkiem.
- Jestem w ciąży. - To był chyba błąd, bo zakrztusił się połykaną właśnie kawą i pobrudził mi biały bieżnik dekorujący stół. - Hej, to był nowy bieżnik! - uśmiechnęłam się pomimo całej tej sytuacji. Pobiegłam szybko po ściereczkę do kuchni, ale i tak to nic nie dało. A z kawy plamy tak szybko nie schodzą.
- Przepraszam! Ale... Wow! Będę wujem! - uśmiechnął się szeroko i przygarnął mnie do uścisku, który od razu oddałam. - Świetna wiadomość. Gratuluję.
- Dzięki.
- Wiesz, muszę już iść – powiedział i odsunął się ode mnie. - Miałem przede wszystkim dostarczyć te list.
- Okej, rozumiem. Odwiedź nas jeszcze kiedyś – poprosiłam, gdy znów go przytuliłam, na pożegnanie.
- Oczywiście! Może to wy nas odwiedzicie we Włoszech?
- Okej, przyjedziemy – obiecałam. Dla tego faceta mogę to zrobić.
     Po jego wyjściu, wróciłam do stołu. Nadal leżała na nim koperta od mamy. Strasznie korciło mnie, by ją otworzyć, ale wiedziałam, że to jeszcze nie czas. Wzięłam ją i udałam się do sypialni.Podeszłam do swojej strony łóżka i schowałam ją do pierwszej książki z brzegu.
- Jesteśmy! - usłyszałam donośny głos Louisa.
     Uśmiechnęłam się lekko do siebie na myśl o Sammy. Westchnęłam pod nosem i wróciłam do kuchni, gdzie od razu dopadła do mnie mała i objęła moje nogi na tyle mocno, na ile miała siły.
- Tęskniłam za tobą mamusiu, wiesz?
- Ja też za tobą tęskniłam, mój mały szkrabie. - Pogłaskałam ją po główce i obie poszłyśmy do kuchni. Dziewczynka stanęła przy białym blacie, podpierając się rączkami i patrząc co robię.
- Gdzie twój Marco? - zapytał Louis, również wchodząc do kuchni i szukając czegoś w lodówce.
- Poszedł kilka minut temu. Powiedział, żebyśmy odwiedzili go kiedyś we Włoszech – powiedziałam, robiąc sobie małą przekąskę z chleba, sera i ogórka.
- Zrobisz mi kanapkę z masełkiem i solą? - zapytała Samantha, na co od razu się zgodziłam. Od jakiegoś czasu zajada się właśnie tym.
- Całkiem niegłupi pomysł – stwierdził brunet, zajmując miejsce przy stole.
- Wiem. Moglibyśmy wybrać się tam za rok, to byłby dobry czas.
- Też tak uważam. Sammy, chodź tu do mnie – polecił Louis. Mała od razu podleciała do niego i prawie wskoczyła mu na kolana. Powiedz mi kochanie, cieszyłabyś się, gdybyś niedługo miała mieć małego braciszka, albo siostrzyczkę? - Aż zatkało mnie na jego słowa. Zatrzymałam się, by usłyszeć i zobaczyć reakcję jego córki.
- Będę miała siostrzyczkę? - zapytała, patrząc uważnie na ojca.
- Tak – odpowiedział,
- A kto mi ją przyniesie?
- Jennifer, - Pokazał na mnie, przez co Sammy spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Naprawdę? Będę mogła się z nią bawić lalkami i rysować?
- Nie tak od razu... Gdy urośnie tak duża, jak ty, będziesz z nią rysować – odpowiedziałam powoli.
- Ale fajnie! Dziękuję mamusiu! - Sammy zeskoczyła z kolan Louisa i pognała do mnie, od razu się przytulając. - A gdzie jest teraz moja siostrzyczka?
- Nie wiadomo, czy to na pewno będzie siostrzyczka. Ale jest tutaj – pokazałam jej na mój płaski jeszcze brzuch.
- Ale jak to? Przecież tu nic nie ma – powiedziała, dotykając rączką mój brzuch na potwierdzenie swoich słów.
- Jeszcze nie ma. Ale za kilka miesięcy sama zobaczysz, że mam rację.

***
ok kochani. Do końca ff zostały tylko trzy rozdziały + epilog i podziękowania.

wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 36






   Chyba jeszcze nigdy tak dobrze nam się nie układało. Do nowego domu wprowadziliśmy się pięć tygodni po tym, jak Louis mi go pokazał. Absolutnie wpadłam w szał w związku z zapełnianiem przestrzeni w każdym pomieszczeniu. Najłatwiej chyba poszło nam z pokojem Samanthy. Louis pozwolił jej wybrać kolor ścian, jaki chciałaby mieć, a gdy stwierdziła, że chce fioletowy - jak jej ulubiony bohater z kreskówki - postawiliśmy na jego jasny odcień. W oknie zawisła krótka biała firanka. Po prawej stronie od drzwi stoi łóżko, a obok niego dwie szafeczki na niektóre ubranka. Po lewej stronie jest szafa, a obok niej drzwi do łazienki. Mały, prostokątny dywanik zajął miejsce na ciemnych panelach. Małej bardzo spodobał się pokój i spędza w nim więcej czasu, niż z nami... Zostało dużo miejsca, więc w przyszłości Sam nie miałaby problemu z zagospodarowaniem tej przestrzeni według swojego uznania. 

     Potem przyszedł czas na pokój mój i Lou. Ściany pokryto błękitnym kolorem, podchodził trochę pod kolor nieba. Łoże ( bo łóżkiem tego nazwać nie mogę ), stało na środku pokoju. Po jego obu stronach stały dwie małe szafeczki – na jednej była mała lampka nocna, a na drugiej wazon z ozdobnym krzewem Miejsce na obu półkach zastąpiłam kilkoma książkami, Louis też dołożył coś swojego. Nad łóżkiem zawisł piękny czarno – biały obraz koni, a z sufitu zwisał mały ozdobny żyrandol.
     Kuchnia... Louis stwierdził, że on się nią zajmie, a ja mogę jedynie popatrzeć. No i patrzyłam. Całość, jaką stworzył współgrała ze sobą w każdym szczególe, nawet połączenie paneli w jadalni z białymi płytkami wyłożonymi w kuchni. Gdy pierwszy raz zobaczyłam efekt końcowy, zaparło mi dech w piersi. Niesamowity widok. Wszystko to otaczały jasne ściany.
Od razu przechodziło się do salonu, który, jak każde pomieszczenie w tym domu, był duży. Jakby nie spojrzeć, zewsząd otaczają nas okna, ale nie przeszkadza mi to. Nie chciałabym mieszkać w domu, w którym jedyny dostęp światła dają lampy. Przez pierwszy tydzień w salonie siedziałam wyłącznie na jednej z kanap. Nic nie dotykałam, bo wydawało mi się, że jeśli cokolwiek tknę, po prostu się rozleci. Louis się ze mnie śmiał, ale miałam to gdzieś. Czułam się, jak w osobistej willi. Ten dom w wewnątrz nie przypominał zwykłego domu, choć z zewnątrz można by tak pomyśleć. Tak, jak wspomniałam, dom miał podświetlenie i wieczorem naprawdę wyglądało to nieziemsko.
    Nasz poprzedni dom został zlicytowany, a pieniądze przeznaczone na dzieci z fundacji Nialla. Louis powiedział, że jest tu niedaleko przedszkole, a za nią szkoła, więc Sammy miałaby blisko do szkoły. Nie wiem, jak on to zrobił, ale pomyślał o wszystkim. No, do pracy ma trochę dalej, ale i tak jeździ samochodem, więc nie robi mu to wielkiej różnicy.


- Jennifer, telefon do ciebie – usłyszałam głos Mi, dochodzący z korytarza. Tak, powiedziała, że jeśli nie mamy nic przeciwko,chciałaby dalej u nas pracować. Nie zastanawialiśmy się długo.
- Dziękuję – odebrałam od niej swoje urządzenie. Nie zdążyłam sama wstać, a ta już była w salonie z telefonem w dłoni.
- Jakiś mężczyzna, mówi, że będziesz wiedzieć o kogo chodzi.
- Dobrze. Tak? - powiedziałam, nie wiedząc, kogo się spodziewać.
- Jennifer? - Natychmiast wyprostowałam się, słysząc ten głos pierwszy raz od ponad dwóch lat. Nie wierzę, że to on.
- Tata?
- Ja... Dobrze cię słyszeć...
- Czemu dzwonisz?
- Ja... Muszę cię o czymś poinformować... Nie wiem, jak zareagujesz...
- O co chodzi?
- Mama... Ona... Nie żyje.
- Ale... Jak to...? - Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od tylu miesięcy . Nie dali żadnego znaku życia, ale i ja nie byłam od nich lepsza.
- Ona... To była choroba. Ja... Nie jestem w stanie powiedzieć ci o tym przez telefon. Pogrzeb jest pojutrze o drugiej.
     Rozłączył się, a ja siedziałam jakiś czas w tej samej pozycji, z telefonem w dłoni. Westchnęłam, gdy poczułam na swoim policzku łzę, a potem kilka kolejnych. Moja mama nie żyje. To nic, że wyrzuciła mnie z domu i nie chciała znać. To przecież w końcu matka.
- Jennifer, skarbie, co się dzieje? - usłyszałam pytanie Louisa. Skąd on się tu wziął? Był przecież w swoim gabinecie...
- Ja...
- Kto dzwonił? - zapytał zmartwionym głosem, łapiąc mnie za nadgarstki.
- Mój ojciec... Mój ojciec dzwonił. On powiedział... On powiedział, że w środę jest pogrzeb mamy, że umarła. - odpowiedziałam, nadal będąc w szoku.
- Była chora?
- Tak, mówił coś... - Wstałam, chciałam iść do pokoju, zacząć się pakować i jechać tam, ale jedyne, co nastąpiło, to to, że straciłam władzę w nogach i zemdlałam.


     Obudziłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Nie był to nasz dom. Już wiem, co to za miejsce. Sala szpitalna. Wspaniale. Rozejrzałam się po sali i dostrzegłam Louisa siedzącego ze spuszczoną głową na krzesełku przy moim łóżku.
- Louis.
- Jak się czujesz? Lepiej ci? - zadał od razu pytania, jak tylko doszło do niego, że się ocknęłam. - Długo się nie budziłaś, musiałem cię tu przywieźć.
- Tak, już dobrze się czuję. - Poprawiłam się na poduszce, siadając wygodniej.
- Panie Tomlinson... O, widzę, że już się pani obudziła.- Nagle w pomieszczeniu pojawiła się wysoka kobieta, na moje oko mogła mieć ze trzydzieści parę lat. Ubrana w biały, długi kitel, prowadziła przed sobą wózek szpitalny.
- Tak...
- Świetnie się składa, bo będę musiała zabrać panią na badanie.
- Co? Jakie badanie? Coś nie tak? - Louis wstał na równe nogi, podchodząc szybko do kobiety.
- Właśnie po to jest to badanie. Gdy tylko będę wiedzieć, od razu dam panu znać. Dobrze, może pani wstać i usiąść na wózku? -zwróciła się do mnie, podjeżdżając nim bliżej łóżka.
- Tak. - Wstałam i powoli usadowiłam się na siedzeniu pod czujnym wzrokiem Louisa, który był gotów sam mnie na nim posadzić. Posłałam mu delikatny uśmiech i pozwoliłam, by kobieta wywiozła mnie z sali. Zanim zamknęła za nami drzwi, powiedziała jeszcze do niego:
- Niech pan tu zostanie. Nie będzie nas góra pół godziny. - Dobrze, niech mi pani powie, jak się pani czuje? - zapytała mnie, jak tylko ruszyłyśmy korytarzem.
- Dobrze. Tylko trochę kręci mi się w głowie.
- To normalne. A czy odczuwa może pani jakieś zmiany nastroju, a może coś, co panią zdziwiło w swoim zachowaniu?
- Ostatnio dopadły mnie nudności i uczucie gorąca... To od tych upałów.
- A czy zdarzyło się pani jeść... Inne rzeczy, niż zwykle?
- Nie, raczej nie.
- Dobrze. Na razie nie będę nic mówić. Proszę chwilkę poczekać.
    Zatrzymała się przed jakimiś drzwiami. Spojrzałam na tabliczkę,by dowiedzieć się, co będą mi robić. USG, RENTGEN. To już wiem mniej więcej. Ale czemu, miałam dowiedzieć się za kilka minut.
- Dobrze, niech się pani tu położy.
     Po dostaniu się do środka, zajęła się mną młoda szatynka. Od razu powiedziała, że przeprowadzi usg. Mam się niczym nie martwić, ponieważ to rutynowe badanie, które zleciła pani doktor, z którą się tu pojawiłam. Osobiście nie widziałam takiej potrzeby. W końcu nie spadłam z żadnej wysokości, nie mam żadnego urazu wewnętrznego, no przecież wiedziałabym?!
     Zrobiłam w końcu tak, jak chciała. Szatynka podwinęła moją bluzkę pod biust i nałożyła na brzuch chłodny żel. Włączyła monitor i zaczęła jeździć po moim brzuchu główką aparatu, patrząc na monitor. Nagle zawołała lekarkę, z którą tu jestem.
- Nancy!
- Idę. - W pomieszczeniu pojawiła się Nancy. W dłoniach miała czyjąś kartę i długopis w drugiej dłoni. Podeszła do monitora, gdy tamta coś jej powiedziała do ucha.
- Dobrze, dziękuję ci kochana.
     Kilka minut później ponownie byłyśmy na korytarzu. Lekarka zabrała wydruk badania, nic mi nie mówiąc. Zaczęłam się bać, że może jestem chora, czy cokolwiek złego. No kto by tak nie pomyślał, skoro lekarz nie chce nic powiedzieć? Denerwowałam się coraz bardziej, a gdy ponownie byłyśmy w mojej sali, serce  niemal wyskoczyło mi z piersi, gdy zobaczyłam zmartwionego Louisa.
- I co?
- Nie jest to nic groźnego, niech się pan nie martwi na zapas. Ale mam za to bardzo dobre wieści.
- Jakie? - zapytałam, bojąc się co usłyszę. Co z tego, że ma dobre wieści, skoro mogą one być dobre tylko dla niej?
- Niech sobie pani usiądzie wygodnie na łóżku – poleciła, więc zrobiłam, jak chciała. Oboje z Lou patrzyliśmy na nią wyczekująco.
- Dobrze. Zacznę od tego, iż zaniepokoiły mnie wyniki badania pani krwi. Zleciłam je jeszcze raz, pod innym kątem. Nie wykazały nic groźnego. Wypytałam pana o kilka istotnych rzeczy, na które spodziewałam się uzyskanych odpowiedzi. Potem wystarczyło przeprowadzić USG i wszystko zrobiło się klarowne.
- To znaczy?
- Jest pani w piątym tygodniu ciąży. Gratuluję.
     Nancy wyszła, a ja pogrążyłam się w totalnym szoku. W ciąży? Jestem w ciąży? Ale... Wow!
- Kochanie, słyszałaś? Będziemy mieli dzidziusia!
- Słyszałam...
- Nie cieszysz się? - spojrzał na mnie, i zapytał, gdy zobaczył moją niepewną minę.
- Cieszę się, ale... To wszystko, tamten wypadek...
- Nie waż się nim teraz przejmować. Musimy tylko o ciebie dbać, a nic nie stanie się ani tobie, ani maleństwu – kończąc swoją wypowiedź, położył lewą dłoń na moim brzuchu, posyłając  mi szeroki, szczęśliwy uśmiech. Od razu ogarnęła mnie radość i uczucie, że będzie dobrze.


     Dwa dni później byliśmy, wraz z Louisem w drodze do mojego rodzinnego domu. Wiedział, jak miały się nasze relacje praktycznie od początku. Niewiele wypowiadał się, gdy pytałam go, co o tym sądzi, więc nie naciskałam. Samanthę zostawiliśmy u jej chrzestnego, który był tą informacją wniebowzięty, ale Louis zastrzegł, że ma nie rozpuszczać mu córki – od razu go przygasił.
     Gdy poznałam znajome budynki ulicy, ucieszyłam się, że znów  tu jetem, tylko szkoda, że musiała to być taka tragedia. Na podjeździe stało kilka samochodów, czyli siostry mamy już były.Wzięłam głęboki wdech, wysiadłam i stanęłam obok Louisa. Gdy upewnił się, że mogę iść, niespiesznie dotarliśmy do frontowych drzwi. Zastanawiałam się, czy zapukać, ale i tak wiedziałam, że osoby w środku, wiedziały, że już jestem. Nacisnęłam klamkę i przeszłam przez próg.
     Nic się tu nie zmieniło. Ten sam malutki korytarzyk pomalowany na piaskowo i wieszak z szafeczką na buty. Skręciłam w prawo, skąd dochodził gwar rozmów kilku osób – w tym taty.
- Dzień dobry – przywitałam się, przyjmując na siebie wzrok osób znajdujących się w małej jasnej kuchni.
- Witaj – ojciec wstał, wykonał kilka niepewnych kroków w moją stronę i stanął sztywno przed naszą dwójką. - Kim jest ten młody mężczyzna obok ciebie?
- To Louis, mój chłopak – odpowiedziałam. Nie było mi na rękę, rozmawiać przy wszystkich. - Jak się trzymasz? - zapytałam, chcąc zmienić temat. Między nami nastąpiła dość sztywna atmosfera. Nie czułam się dobrze z kilkoma parami oczu, wlepionymi we mnie.
- Jakoś... Musimy porozmawiać – odpowiedział, na co kiwnęłam głową w zrozumieniu i puściłam ciepłą dłoń Lou. On też doskonale zdawał sobie sprawę, że zostawię go na chwilę. Zanim cokolwiek zdążył zrobić, ciotka Tessy – najstarsza siostra mamy – pociągnęła go za rękaw marynarki i zmusiła do zajęcia miejsca przy niej, wciągając go w rozmowę.
     Przeszliśmy do mojego starego pokoju. Nic się tu nie zmieniło... Ojciec zamknął starannie drzwi. Czekałam, aż zacznie.
- Więc...
- Gdy rozmawialiśmy przez telefon, nie chciałeś powiedzieć mi, jaki był powód śmierci mamy – zaczęłam, gdy przez dłuższy czas nic nie mówił.
- Tak. Ona... Była w ciąży. Tak, to był trzeci miesiąc. Dowiedzieliśmy się, że ciąża jest zagrożona. Lekarz nie mówił nic, że to przez wiek, to nie miało znaczenia. Mówił, że bez odpoczynku, spokoju i braku pracy nie uda się. Robiliśmy, co było trzeba – przestała pracować, siedziała całymi dniami w domu, ale... Ale i to nic nie pomogło, bo miesiąc później trafiła do szpitala z silnym krwawieniem. Zanim dotarliśmy do szpitala, straciła przytomność. Lekarze robili wiele, ale dziecka nie udało im się uratować. Mama nie wybudziła się ze śpiączki, w którą ją wprowadzili, choć próbowali różnych metod...
     Nie mogłam znieść jego załamanego wyrazu twarzy. Widać, że to wszystko bardzo mocno w niego uderzyło. Pod wpływem chwili podeszłam do niego i przytuliłam mocno.
- Przez swoją głupotę straciłem ciebie. Teraz twoją matkę i nienarodzone dziecko... Nie chcę być znów dla ciebie wrogiem dziecinko – powiedział, gdy usłyszałam cichy szloch wydostający się z jego piersi. Objęłam go mocniej, chcąc dać trochę otuchy, ale sama mało jej miałam.
- Kocham cię tato – powiedziałam bardzo cicho, jakbym nie chciała, by usłyszał to ktoś jeszcze.
- Wybacz mi, że przez nasz upór nie miałaś dachu nad głową... - odezwał się, gdy odsunął się ode mnie na kilka centymetrów.
- Przyjdzie na to pora. Będziemy mieli czas, by o tym porozmawiać.  A teraz, czas pożegnać ostatni raz mamę.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 35


Ważna notka na dole!!!!


 
     Nadal nie mogłam pozbyć się ciemności z oczu, więc poczekałam, aż Louis pomoże mi wysiąść. Gdy tak się stało, nadal trzymając mnie za dłoń, prowadził gdzieś. Na pewno szliśmy jakiś czas prosto. Słyszałam odgłosy stukotu i czegoś jeszcze, ale nie mogłam tego w żaden sposób zdefiniować.
– Dobra, teraz uważaj, jeden schodek do góry –usłyszałam i automatycznie podniosłam wyżej stopę, stając na jednym stopniu. - Zaraz zdejmę ci ta przepaskę, ale nie zadawaj od razu pytań, okej?
– Okej – zgodziłam się.
– Tak ogóle to miałaś dowiedzieć się dopiero za jakiś tydzień, ale wiem, że nie dałabyś mi spokoju.
– Racja – odpowiedziałam i czekałam, aż zdejmie mi tą przepaskę.
     Jego dłonie dotarły do moich policzków, by następnie przenieść się na tył mojej głowy i ściągnąć ją jednym sprawnym ruchem. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą szarą ścianę i brązowe drzwi wejściowe z ozdobną owalną pozłacaną szybką pośrodku. Nic nie mówiąc, nacisnął klamkę, wpuszczając mnie pierwszą do środka. Znalazłam się w korytarzu. On, tak samo, jak ściana, którą widziałam jeszcze przed chwilą – był szary. Bez żadnych kolorów, jedynie zauważyłam kaloryfer składający się z sześciu ' żeberek ' , jak to kiedyś określił Louis. W suficie dostrzegłam wiszącą żarówkę, jarzącą się mocno. Usłyszałam zamykające się drzwi i poczułam dłoń Lou na swoich plecach.
– Tutaj mamy korytarz. Nie jest szeroki, ale za to długi. Po twojej lewej stronie, te drzwi – pokazał na białą zwykłą powłokę z klamką. - Tu jest piwnica, a w niej zamontowane już ogrzewanie i piec. Obok nich są drzwi na strych. Tam niema nic, nie jest jeszcze do końca wykończony, ale to zniknie w ciągu tygodnia... Nasza sypialnia jest na końcu tego korytarza, potem go zobaczymy. Dalej, po twojej prawej, te drzwi prowadzą do pokoju Samanthy, zajrzyj – polecił, otwierając drzwi kluczem.
    Zrobiłam, jak chciał i weszłam do pustego jeszcze pokoju. Był trochę większy, niż aktualny pokój dziewczynki, ale widać, że Louis pomyślał o kolejnych latach życia jego córki. Tutaj był tylko zamontowany grzejnik na całą długość ściany pod oknem. Samo okno zajmowało dwie trzecie jednej z czterech ścian. Było też wyjście na balkon. Podeszłam do okna bliżej – balkon był wykończony, miał barierkę, a nawet z dachu padały na niego delikatne światła, co znaczyło, że Louis zamontował pod dachem oświetlenie. Wieczorem będzie tu niesamowity widok! Wyszłam z pomieszczenia, zamykając je za sobą cicho.


– Jak się podoba całość? - Louis nie mógł się doczekać, aż wyrażę zdanie na temat tego, co mi pokazał.
     Skończył pokazywać mi wszystkie pomieszczenia i wyszliśmy właśnie przed dom. Do bramy prowadził ładny chodnik wyłożony czerwoną kostką brukową, a po obu jego bokach zostały posadzone rabatki i niskie krzewy.
– Więc... To było to, o czym mi nie mówiłeś? -zignorowałam to pytanie – chciałam, by odpowiedział najpierw na moje.
– Tak. To miała być niespodzianka. Mieliśmy wprowadzić się tu za około miesiąc, kiedy wszystko będzie na swoim miejscu.
– Ale nie rozumiem, po co nam nowy dom?
– Przede wszystkim, chciałem jakiejś zmiany w naszym życiu. Takiej zmiany na lepsze. Powiedz, czy ci się podoba?
– Jest wspaniały, no i dużo bardziej okazalszy od tamtego...I nadal nie mogę wyjść z szoku – powiedziałam, rozglądając się po całym podwórku. Od bramy dzieliło nas kilka metrów. Była czarna z bogatymi rzeźbieniami. - Bardzo mi się podoba! - Prawie wskoczyłam mu na ręce, przytulając się do niego. Mężczyzna zaśmiał się zszokowany moim ruchem, ale od razu objął mnie mocno w talii, nie pozwalając mi się przewrócić. - Jestem w szoku - uśmiechnęłam się, odsuwając swoją twarz od niego na kilka centymetrów.
– Szczerze, bałem się, że może ci się coś nie spodobać...
– Czy mówiłam ci już, że jesteś niesamowity?
– Kilka razy w łóżku ci się wymsknęło –stwierdził po zastanowieniu. Zaśmiałam się cicho z jego słów,wydostając tym samym się z jego silnych ramion.
– Zdarzyło się...
– Więc, projekt zaakceptowany? - zapytał, chwytając mnie za prawą dłoń, kierując się w stronę bramy.
– Tak. Tylko mogłeś od razu powiedzieć, nie wymyślałabym jakichś durnych teorii.
– Jesteś o mnie zazdrosna? - zachichotał, posyłając w moją stronę szeroki uśmiech.
– Oczywiście! Nie mam zamiaru oddać cię jakiejś tlenionej blond idiotce – prychnęłam, co tylko jeszcze bardziej go rozśmieszyło.
– Ja ciebie też nikomu nie oddam – odpowiedział,gdy zamknął za nami furtkę i włączył alarm przy bramie.


– Ten dom naprawdę będzie niesamowity! -powiedziałam kolejny raz jeszcze tego samego wieczora. Cóż, byłam zbyt podekscytowana nowym odkryciem...
     Mirella wyszła do domu, jak tylko my wróciliśmy,informując nas, że Sammy śpi jak suseł, a dom jest posprzątany.
– Racja.
     Louis obdarzył mnie soczystym buziakiem w policzek, a potem poszedł zajrzeć do małej. Usiadłam przy stole w kuchni,spoglądając na kwadratowy czarny zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta w nocy.
– Faktycznie, mocno śpi.
– Napijesz się czegoś? - zapytałam, wstając od stołu i kierując się do lodówki. Sama miałam ochotę na sok jabłkowy.
– Hm... Mam ochotę na... O, mam ochotę na ciebie – odpowiedział mi, co skwitowałam małym uśmiechem. Gdy szklanka była zapełniona do połowy napojem, szklana butelka zresztą soku wylądowała ponownie w lodówce.
– Jestem zmęczona – jęknęłam, odwracając się przodem do niego. Upiłam trochę soku i odstawiłam szklankę na blat za sobą. Naprawdę, te dzisiejsze wrażenia źle na mnie wpłynęły.
– Ty nie musisz nic robić – stwierdził z szerokim uśmiechem, podszedł do mnie powoli i objął moje ciało w tali, przyciągając do siebie.
     Jego usta spoczęły na moim obojczyku, składając tam kilka niewinnych całusów. Następnie przeszedł wyżej, bliżej ucha, robiąc to samo. Mruknęłam cicho przez to, co robił. No cóż, miejsce za prawym uchem, to moje wrażliwe miejsce...
– Louis...
– Hm?
– Chciałabym, ale...
– Więc pozwól mi działać, nie możesz ciągle żyć w strachu, w przeświadczeniu, że coś się stanie... Raz nam się udało, więc znów zaryzykuj.
     Louis, jak chce, potrafi być bardzo przekonujący. A ja, cóż, nie umiałam mu odmówić.
– Gdyby to było takie proste...
– Jest.
     Nagle, nic nie mówiąc więcej, wziął mnie na ręce, jak pannę młodą i przeszedł powoli do naszego pokoju. Tam, zamykając za sobą drzwi kopniakiem, postawił mnie na podłodze, nie zapalając światła. Staliśmy przed sobą w zupełnej ciemności. Z okna nie dochodziło żadne światło, bo księżyc nie świecił swoim blaskiem z tej strony domu. Jego dłonie znowu znalazły się na moich ramionach, ale szybko przemieściły się na moją granatową koszulę i jej guziki, które zaczął mozolnie odpinać. Czekałam spokojnie, aż kończy i to samo zrobiłam ja – równie wolno zdjęłam z niego białą koszulę, w której był dziś w pracy. Przy dwóch ostatnich sam zerwał z siebie ubranie i popchnął mnie do tyłu – na łóżko – zajmując miejsce nade mną.
- Dobra, wystarczy już tej zabawy, czas na przyjemność.
    Mówiłam, że Louis lubi zawsze postawić na swoim?


****

Ok, sprawy organizacyjne:
1. Zastanawiam się nad zakończeniem tej historii w niedalekiej przyszłości i mówię to już teraz, z wyprzedzeniem. Tak więc uczulam was. Nie wiem, za ile rozdziałów, po prostu czuję, że im dłużej będę je ciągnąć, tym będzie coraz gorsze.
2. Mam w głowie prawie całe zakończenie, ale nadal waham się nad nim. Nie...Dobra, nic więcej nie powiem!
    Cóż, może stać się tak, że epilog pojawi się w przeciągu kilku następnych rozdziałów... Nic nie jest do końca pewne. Nie wiem jeszcze, jak zakończę historię kilku osób w tym ff i one właśnie będą miały wpływ na sam jego koniec.
3. Skoro to mamy już za nami, przechodzę do dzisiejszego rozdziału - Jak się podobał? Mam nadzieję, że wyszedł całkiem znośnie...
Liczę na szczere opinie xx

wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 34



     Tak, jak mu powiedziałam, tak zrobiłam. Umówiłam się z przyjaciółką na kawę w pobliskiej kawiarni. Sammy spokojnie bawiła się w kąciku zabaw w rogu pomieszczenia pod moim okiem.
- To dziwne, że on coś przed tobą ukrywa. Wiesz, nie wygląda na takiego, ale może miał dość.
- Też o tym samym pomyślałam - westchnęłam. Od razu powiedziałam jej o tym, co usłyszałam. - Ale może to nie jest żadna zdrada... Ivette, czemu od razu uważasz, że ma kogoś na boku?
- Dziewczyno, faceci na dłuższą metę nie chcą zajmować się załamanymi kobietami. To nie w ich naturze. Męczą się. Dlatego wolał znaleźć sobie bezproblemową, wyzwoloną kobietę. - Wzruszyła ramionami. Nie podobał mi się jej ton.
- Nie wierzę w to.  Louis nie jest tym typem. Znam go półtora roku, może to mało, ale pewne rzeczy po prostu się wie, więc za nic mi tego nie wmówisz - stwierdziłam i upiłam łyk swojego latte, odstawiając je od razu na stolik.
- Nawet nie będę cię do tego zmuszać. Po prostu wyrażam swoje zdanie - wzruszyła ramionami.
- Dobra, skończmy ten temat już - poprosiłam. Jeszcze kilka chwil i jej słów i zacznę jej wierzyć.
- Mamciu, pić - usłyszałam głos Sam przy moim boku. Od razu podałam jej szklankę ze słomką, w której był sok jabłkowy. Upiła trochę i wróciła do zabawy z nowo poznanym kolegą.
- Mamciu?
- Co? - spojrzałam na Ivette, która patrzyła na mnie z pytającym wzrokiem.
- Od kiedy ona tak do ciebie mówi?
- Od kilku dni.
- Wow, ale zdajesz sobie sprawę, że jeśli on ma kogoś na boku i będziecie się musieli rozstać, najbardziej ucierpi Samantha? - zadała pytanie, kiedy ja kończyłam swój napój.
- Ive, nie wyskakuj tak daleko w przyszłość. Osobiście nie jestem wstanie w to uwierzyć, dopóki nie dowiem się prawdy od niego samego, więc proszę, zejdź w końcu z niego.
- Okej, okej.

     Półgodziny później wyszłyśmy z kawiarni, kierując się w stronę domu Harry' ego. Byłam u niego raz, ale zapamiętałam drogę.
- Gdzie idziemy? - usłyszałam pytanie Sammy. Mała szła ze mną, trzymając się mocno mojej dłoni, cicho co jakiś czas podśpiewując jakieś melodie.
- Do wujka Harry' ego - odpowiedziałam wiedząc, że od razu się ucieszy. Tak też było. Od razu piszcząc radośnie, przytuliła się do mojej nogi, przez co zatrzymałam się na moment, by oddać uścisk.
- Jej! Super!
- Dobrze, a teraz chodźmy, zrobimy mu niespodziankę!
     Dobrze wiedziałam, że brunet ma dziś dzień wolny.  Zawsze w piątek dostaje od Louisa wolne, zdążyłam to zauważyć i dziś to wykorzystam. Kto, jak nie on, powie mi, co ukrywa przede mną jego przyjaciel? A co, jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć? Cóż, o tym nie pomyślałam... Będę musiała improwizować, czy coś...
-Jennifer? - Harry był zdziwiony moimi odwiedzinami, ale zaraz zeszłam na boczny tor, gdy Sammy wskoczyła mu na ręce, głośno się z nim witając. - Cześć szkrabie. - Przytulił do siebie małą i wpuścił mnie do środka. - Nie sądzę, że przyszłaś tu tylko po to, by Sammy się spotkała ze swoim wujem.
- Racja - odpowiedziałam. Kurczę, dobry jest. - Może trzeba było zostać detektywem, a nie architektem?
- Nie, wybrałem dobry kierunek. - zaśmiał się. - Napijesz się czegoś?
- Wody - odpowiedziałam, a Sam zaraz podchwyciła temat mówiąc, że chce soku pomarańczowego. Harry zgodził się i za chwilę nasze napoje stały na stole w kuchni. Harry poszedł włączyć bajkę Sam, a ja zastanawiałam się, jak zacząć.
- O co chodzi? - zapytał, nagle pojawiając się przede mną.
- Czy Louis coś przede mną ukrywa? - zapytałam od razu, patrząc badawczo w jego zielone oczy.
- Co miałby? - odchrząknął, poprawiając się na krześle.
- Nie wiem, ty mi powiedz.
- Skąd takie przypuszczenie, że cokolwiek przed tobą ukrywa?
- Od jakiegoś czasu późno wraca do domu, prawie, że w nocy, ciągle rozmawia przez telefon, wykłócając się o coś...
- Louis jest szefem świetnej firmy pełnej równie dobrych architektów i nie dziwi mnie fakt, że tak jest. Musi mieć wszystko pod kontrolą. Ciebie też nie powinno to dziwić - odpowiedział od razu, przerywając mi.
- Ivette sugerowała, że ma kochankę na boku - westchnęłam, wiedząc, że to głupio brzmi. Po wypowiedzeniu tych słów, Harry odpowiedział mi na nie wypluciem na blat stołu zawartości swoich ust. Dobrze, że to była tylko woda.
- Co? - zapytał, wycierając stół ściereczką. - Czy tej lasce całkiem rozum odjęło?
- Hej, nie obrażaj jej - zastrzegłam.
- Wybacz, ale to śmieszne. Louis i inna? Ten facet musiałby się trzy razy urodzić, żeby chciał zdradzać swoją kobietę.
- Tak myślałam...
- Ja sobie pogadam z tą dziewczyną, nie będzie wymyślać byle historii o moim przyjacielu. - Pogroził palcem, na co tylko się lekko uśmiechnęłam.
- Nie zapominaj, że sam przedstawiłeś go w moich oczach tak samo - wspomniałam, przypominając sobie scenę w kuchni.
- No cóż, chciałem, żebyś to na mnie zwróciła uwagę, ale mi się nie udało. Ale może to i dobrze. Doszedłem do wniosku, że po prostu zauroczyłem się tobą. Jesteś naprawdę piękną kobietą Jennifer.
- Harry...
- Tak, wiem. Po prostu musiałem ci to powiedzieć. Ale jedno jest pewne - Louis cię nie zdradza.
- Też tak uważam. Na pewno nic nie wiesz? - dopytałam z nadzieją.
– Nie.
– No dobrze, ale nie mów Louisowi, że tu byłam, dobrze?
– Dla ciebie wszystko.
     Mogłam się spodziewać, że nie będzie chciał mi powiedzieć, w końcu to jego kumpel. Zostałyśmy u loczka jeszcze pół godziny i wróciłyśmy do domu, akurat na obiad. Louis też już był, co mnie zdziwiło,ale postanowiłam tego nie pokazywać.
- Cześć kochanie - przywitałam się z nim, przytulając od razu się do jego karku.
- Witam witam. Siadaj, bo obiad stygnie - powiedział, ciągnąc mnie tak, że usiadłam bokiem na jego kolanach.
- Chyba nie masz zamiaru tak spożywać posiłku? - zapytałam, poprawiając się na jego kolanach.
- Mam. Jest mi wygodnie, a tobie? - posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Nie i wstaję.
     Od razu się podniosłam, a w tym momencie do kuchni ponownie wbiegła Sammy, informując naszą trójkę, że umyła porządnie rączki i zasiadła na kolanach ojca. Spojrzałam na Louisa sugestywnie, na co on tylko pocałował małą w głowę i pomógł jej jeść.
- Tato, umiem sama! - Dziewczynka wyrwała z jego ręki łyżkę, nabierając na nią porcję zupy.Louis przyglądał się temu z szerokim uśmiechem, zaprzestając tym samym jedzenia. Jestem pewna, że myśli teraz o tym, jak szybko Sammy rośnie. Jest dla niego malutką córunią, i jak ci wszyscy ojcowie, nie da jej skrzywdzić.

    Po obiedzie Mirella posprzątała i powiedziała, że ogarnie trochę dom, a ja i Louis usiedliśmy na kanapie w salonie. Brunet włączył jakiś film na DV, opowiadając mi, jak w pracy. Ja też pokrótce opowiedziałam, jak spędziłam czas z Ivette, pomijając to, że byłam u Harry' ego. Ciągle gryzło mnie to, co przede mną ukrywa, czemu nie chce powiedzieć. W końcu wieczorem nie wytrzymałam i zapytałam go o to. Najpierw mnie zbył, powiedział, że to nic, czym powinnam się teraz przejmować.
- Zdradzasz mnie? - Wiedziałam, że to pytanie na pewno w jakiś sposób na niego zadziała.
- Co?
- No czy masz kochankę?
- Skąd ci to przyszło do głowy, kochanie? - wstał i podszedł do mnie.
- Nie wiem, po prostu po tym wszystkim... Nie wracasz do domu na noc, rozmawiasz z kimś...
- Eh, miałem ci jeszcze nie mówić, ale... - Serce podskoczyło mi do gardła. Przez moment sądziłam, że naprawdę powie, iż ma kogoś. - Ale skoro tak... Ubieraj się.
- Po co?
- Muszę ci coś pokazać.
- Ale co?
- Chodź, nie pytaj. - Wyciągnął mnie na dwór do samochodu, zatrzymując mnie przed drzwiami pasażera.
- Czekaj. Założę ci to.
- Co to? Po co? - zapytałam, gdy zobaczyłam, jak wyciąga z kieszeni czarny materiał i chce zawiązać mi nim oczy.
- Nie powiem ci. Musisz wytrzymać, aż dojedziemy.
- Ale gdzie?
    Nic nie rozumiałam, ale w końcu dałam spokój, wiedząc, że nic już nie zdziałam. Louis pomógł mi usiąść na fotelu pasażera i po kilku chwilach ruszył z podjazdu, włączając muzykę w radiu. Minęło kilka minut, które niesamowicie mi się dłużyły, ale nie chciałam go bardziej denerwować, bo wiem, że jest troszkę zły. W końcu zatrzymał się i powiedział:
- Jesteśmy na miejscu.

 **

No i przyjechali, jak myślicie, gdzie ją zabrał?

Podoba Ci się ta historia?