- Cały czas nasi ludzie
śledzą Brianę Jungwirth. Na razie doprowadziła nas do swojego miejsca
zamieszkania. Przebywa tam od jakichś czterech godzin. - Dostałem
relację, o którą mi chodziło. Chciałem wiedzieć, co robi, jak, gdzie i w
jakich godzinach.
- Wiadomo, czy jest sama, czy z kimś? - zapytałem ciekaw.
- Mamy przypuszczenia,
że nie, ale to nie jest nic pewnego. Równie dobrze może być ktoś jeszcze
w środku - odpowiedział. A z nimi moja córka.
- Dobrze, dziękuję za informacje.
- Do usłyszenia.
Odłożyłem telefon na
blat biurka, pocierając dłonią czoło. Westchnąwszy, podniosłem się z
fotela i podszedłem spokojnym krokiem do okna. Zaraz po wyjściu ze
szpitala, pojechałem do Jennifer. Nie mam pojęcia, jak Harry' emu udało
się skombinować jej adres, ale jestem mu ogromnie wdzięczny.
Porozmawiałem z nią, wytłumaczyłem, że wszystko sobie przypomniałem, i
że jestem pewny, iż to Briana stoi za tym wszystkim. Miałem nadzieję, że
Jenn wróci od razu ze mną, ale przeliczyłem się. Powiedziała, że musi
sobie to wszystko przemyśleć i da mi znać. Liczyłem na to, że nie będę
musiał czekać za długo. Ale taka jest właśnie Jennifer. Nie podejmuje
żadnych decyzji pochopnie, musi sobie wszystko przetrawić. Tak samo było
z tym, jak wyznałem jej swoje uczucia. Widziałem jej zmieszanie, ale i
niedowierzanie.
- Przepraszam, panie Tomlinson, pańska sypialnia jest już posprzątana.
Za sobą usłyszałem
głos kucharki. Nie prosiłem jej o to, ale jak tylko zadzwoniłem do niej z
pytaniem, czy chce nadal u mnie pracować, potwierdziła i przyszła o
razu, oferując swoją pomoc we wszystkim.
- Dobrze. Możesz wrócić już do domu. Jutro przyjdź, jak zawsze.
- Dobrze, do widzenia.
Wyszła, zamykając za
sobą drzwi. Wróciłem wzrokiem do spoglądania na rozciągające się widoki
za oknem. Od jutra muszę wrócić do firmy, ogarnąć wszystko. Harry mówił
coś, że pracownicy zaczynają powoli się buntować, ale niech o tym
zapomną. Niech sobie przypomną dla kogo pracują. Nie po to ich u siebie
zatrudniłem, żeby odstawiali cyrki podczas mojej nieobecności. Styles
odwalił kawał dobrej roboty, może należy mu się mała premia...
Nagle usłyszałem
ciche, ale stanowcze pukanie do drzwi gabinetu. Myślałem, że to
gosposia, więc pozwoliłem jej wejść i zapytałem:
- Potrzebujesz czegoś jeszcze Mirello?
- Potrzebuję rozmowy z tobą.
Natychmiast się
odwróciłem, poznając głos Jennifer. Dziewczyna stała niepewnie w
drzwiach. Zaprosiłem ją ruchem ręki, a sam wykonałem kilka kroków w jej
stronę, omijając fotele stojące przy biurku.
- Cieszę się, że przyszłaś.
- Ivette mnie przekonała. - Wzruszyła ramionami, rozglądając się po gabinecie.
- Ty też musiałaś chcieć, skoro tu jesteś.
- Louis, zaraz się rozmyślę i wrócę do domu..
- Tu jest twój dom.
Nie pozwoliłem jej
nic powiedzieć, tylko od razu wziąłem jej ciało w swoje ramiona i
pocałowałem jej usta. Jęknęła z zaskoczenia, ale bez oporu oddała każde
zetknięcie z moimi wargami.
- Przepraszam cię, Louis - wypowiedziała pomiędzy pocałunkami.
- Nie, to ja
przepraszam. Byłem głupi, ale zrozumiałem swój błąd i chcę go naprawić.
Pozwolisz mi na to? - zapytałem, gdy się od niej odsunąłem. Nadal
trzymałem ją w swoich ramionach co było po prostu świetne po takim
czasie.
- Tak. Louis, ja...
- Tak?
- Kocham cię. - Przez
moment wydawało mi się, że chciała powiedzieć coś innego, ale zanim
zdążyłem o tym pomyśleć, ona ponownie złączyła nasze usta.
- Tak cholernie mi ciebie brakowało.
************
Dwa dni później
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytałem, będąc w szoku.
- To dziecko od samego
początku nam przeszkadzało! Jak tylko się pojawiła, całą uwagę skupiłeś
na niej, mnie miałeś głęboko w dupie, nawet nie zapytałeś, jak się
czuję. Siedzieliście ze swoją matką w tym cholernym pokoju, albo całe
dnie spędzałeś w firmie. Nie byłam ci już do niczego potrzebna. Nawet
nie zauważyłeś, że się stoczyłam i wpadłam w depresję. Ciągle ci
mówiłam, że jest dobrze, a ty głupi w to wierzyłeś za każdym razem! Nie
interesowałeś się mną nawet w najmniejszym stopniu! Przypominałeś sobie o
mnie, gdy przychodziła ci ochota na seks, bo nie chciało ci się iść do
klubu. A ja, jak głupia liczyłam, że dziecko nas przybliży do siebie, że
ślub coś zmieni... Ale szybko zmieniłam zdanie. Dlatego wykorzystałam
pierwszą lepszą okazję i uciekłam. - Wzruszyła nonszalancko ramionami,
uśmiechając się szeroko. - A teraz, twoja ukochana córeczka umiera.
Miałam ją zabić, ale nie zdążyłam.
Udała zasmucenie, co
podziałało na mnie, jak płachta na byka. Wyrwałem się z uścisku
Jennifer i szybko podszedłem do Briany, od razu dając jej w twarz. Wiem,
że w tym momencie uderzyłem kobietę, ale właśnie fakt, że nią była,
powstrzymywał mnie od zrobienia czegoś gorszego.
- Panie Tomlinson, spokojnie - usłyszałem polecenie jednego z dwóch policjantów, którzy pilnowali Briany.
- Nigdy więcej nie tkniesz mojej córki. Sprawię, że zgnijesz za kratkami. - Z tymi słowami
wróciłem do brunetki, która wpatrywała się w całą tą sytuację z szeroko
otwartymi oczami. Mam nadzieję, że przez to nie zacznie się mnie bać.
- Co ty...
- Jennifer, idziemy do szpitala, do naszej córki. - Dziewczyna
posłusznie wstała i poszła za mną od razu. Po wyjściu z komisariatu
szybko wyrwała swoją dłoń z mojej,czym zwróciła moją uwagę na nią.
- Louis, co to było?!
- Co masz na myśli?
- Uderzyłeś ją! - krzyknęła z wyrzutem.
- Ma szczęście, że nie zrobiłem jej nic gorszego!
- Co?
- Omal nie zabiła mi dziecka! Również jej dziecka! Uwierz mi, cios w policzek, to nic.
Ponownie chwyciłem
ją za dłoń, tym razem doprowadzając już do samochodu. Wsiadła na miejsce
pasażera i zapięła pas, czekając, aż i ja zrobię to samo. Ruszyłem z
piskiem opon z pod komendy policji, kierując się do szpitala.
Jak tylko dostałem
telefon od policji, że złapali Brianę, kiedy próbowała nielegalnie kupić
broń palną, reszta potoczyła się dość szybko. Od razu wezwali nas na
posterunek, nie pozwalając nic przemyśleć, ani się zastanowić. Jak tylko
dowiedziałem się, że moje maleństwo walczy o życie, omal nie zemdlałem.
To był cios w serce.
- Gdzie leży Samantha Tomlinson? - zapytałem od razu, po dostaniu się do rejestracji.
- Kim pan jest? - Starsza kobieta zilustrowała mnie znudzonym wzrokiem.
- Ojcem. Jestem jej ojcem!
- Sala 535a na drugim piętrze.
Nie odpowiedziałem,
tylko od razu skierowałem się do windy. Po kilkunastokrotnym wciśnięciu
klawisza przywołującego windę, westchnąłem zirytowany, iż ta od razu się
nie pojawiła. Poczułem delikatny uścisk na swoim ramieniu i wzrokiem
dostrzegłem Jennifer stojącą przy moim prawym boku niepewnie. Ona też to
przeżywa, widzę to.
- Mała jest silna, wyjdzie z tego - powiedziała cicho, ale pewna swoich słów.
- Boję się zapytać, jakie ma obrażenia, skoro musiał zabrać ją helikopter.
Winda nareszcie się
otworzyła, więc szybko się w niej znaleźliśmy. Wcisnąłem przycisk z
numerem drugim i po kilku chwilach winda ponownie się otworzyła.
Dotarcie do sali nie zajęło nam dużo czasu, gdyż wspomniana przez
kobietę w rejestracji była na samym początku. Obok drzwi w ścianie była
szyba, przez którą zobaczyłem Samanthę. Widziałem przy niej panią
doktor, która coś notowała na jej karcie.
A moja córka? Moja
mała córeczka nie była do siebie podobna. Oczy miała zamknięte, spała.
Policzki, jeszcze niedawno rumiane i delikatne, teraz prawie zniknęły.
Miała sińce pod oczami, a policzki zapadnięte. Jakaś wielka maszyna
monitorowała jej funkcje życiowe, co dodatkowo mnie załamało. Co ona z
nią zrobiła?!
- Państwo są rodzicami dziewczynki?
- Tak - odpowiedziałem.
- Dobrze...
- Czy to coś poważnego?
Wyjdzie z tego, prawda? - przerwałem wypowiedź kobiecie, ale w tej
chwili chciałem wiedzieć, czy to nic groźnego.
- Już mówię. Dziecko
jest odwodnione i niedożywione. Mówię tutaj o anoreksji, jej w niskim
stadium, ale która może w każdej chwili przybrać na sile. Dziewczynka
była wyziębiona, sanitariusz poinformował mnie, że gdy ją znaleźli,
leżała na łóżku, przywiązana do poręczy, a w pokoju była bardzo niska
temperatura.
- Ale wszystko będzie dobrze? - zapytała drżącym głosem moja kobieta.
- Tak. Podajemy jej
żywność dożylnie, w małych dawkach, gdyż przez brak jedzenia, żołądek
bardzo się skurczył. Jak tylko pacjentka się wybudzi i będzie chciała
jeść, trzeba będzie podawać jej jedzenie w małych ilościach i nie
często, gdyż mogłoby to prowadzić do pęknięcia ścian żołądka. Cały czas
będzie na kroplówkach, więc nic takiego nie powinno mieć miejsca.
- Dobrze, dziękujemy. Można do niej wejść?
- Oczywiście.
Weszliśmy do małej
salki, zaraz po odejściu lekarki. Gdy uklęknąłem przy łóżku mojej
córeczki, nie potrafiłem już zapanować nad emocjami i rozpłakałem się,
jak mięczak, ale to w tej chwili mało ważne. Liczy się teraz mój mały
skarb i to, by szybko wróciła do siebie.
*****
Liczę na chociaż dwa komy xx