środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 22

     Było spokojnie. Nic nie wskazywało na to, że stanie się coś w najbliższych dniach. A jednak. Przecież nigdy nie możemy mieć spokoju.
    

    Kilka dni później siedziałem właśnie w swoim gabinecie, kiedy niezmąconą ciszę w pomieszczeniu przerwało pukanie do drzwi. Po chwili się otworzyły i stanęła w nich Mirella.
- Coś się stało? - zapytałem. Kobieta wchodziła tu tylko, gdy była pora obiadowa, albo coś się wydarzyło. Obstawiam tą drugą wersję, gdyż obiad był godzinę temu.
- Przyszedł list do pana. - Podeszła do biurka i położyła na nim białą wąską kopertę, zaadresowaną do mnie.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziałem i pozwoliłem kobiecie wyjść.
    Westchnąłem i sięgnąłem po kopertę, od razu ją otwierając. Znaczek sądu mówi sam za siebie. Otworzyłem ją i zacząłem czytać pismo uważnie, by nic nie pominąć. Prawnik, którego polecił mi Harry, mówił, że Briana może w krótkim czasie wysłać mi takie powiadomienie. Świetnie, będę musiał narazić moją ukochaną córeczkę na niepotrzebny stres. Wzdychając kolejny raz, wybrałem numer do Anthony' ego, wspomnianego prawnika i opisałem mu całą sytuację.
- Dobrze, w takim razie proszę dostarczyć mi ten list, jak najszybciej, bym mógł wysłać do pani Jungwirth stosowne pismo z odpowiedzią - Anthony wszystko wyjaśnił mi przez słuchawkę. Pokiwałem głową, dopowiadając słowa potwierdzające moją zgodę. Chciałbym to wygrać i sprawić, że ta kobieta zniknie z życia mojej córki szybciej, niż się w nim pojawiła. Po co wróciła? Źle jej było, że nagle sobie o dziecku przypomniała? Wstałem od biurka i razem z listem wyszedłem z pomieszczenia, niezwłocznie chcąc dostarczyć list swojemu adwokatowi.
- Gdzie idziesz? - usłyszałem pytanie Jennifer w korytarzu.
- Wyobraź sobie, że ta suka wniosła podanie do sądu o ograniczenie mi władz rodzicielskich nad Samanthą!Nie doczekanie. Jadę do prawnika, zawieść mu ten papier - zły pokazałem na kopertę w swojej dłoni.
- Uspokój się, nerwy nic tutaj nie zdziałają. Jechać z tobą? - zapytała przejęta. Podeszła do mnie bliżej, przez co przysunąłem ją do siebie, łącząc prawie nasze usta. Stykały się tylko ze sobą, ale dziewczyna szybko zmieniła tą sytuację i złączyła razem nasze wargi. Cholera, to mnie uspokoiło.
- Tak, jedź ze mną - szepnąłem w jej usta, gdy po chwili się odsunęliśmy od siebie.
    Ubraliśmy się i dwadzieścia minut później byliśmy pod kancelarią adwokacką Anthony' ego. Jedna z sekretarek zaprowadziła nas do niego i zostawiła samych w jego gabinecie. Jego samego nie było, lecz kobieta, która nas przyprowadziła, zapewniła, że w ciągu kilku minut się pojawi. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, trzymając się za dłonie.
- Już jestem, przepraszam za spóźnienie - ciszę przerwał sam Anthony, wchodząc do swojego gabinetu.
    Anthony jest niewiele starszy ode mnie, ma dwadzieścia osiem lat i własną kancelarię prawniczą, która dobrze prosperuje. Z naszej ostatniej rozmowy dowiedziałem się, że ma żonę i dwójkę dzieci, oraz spory dom na obrzeżach Donny. To całkiem miły i pomocny człowiek. Gdy usłyszał moją historię, bez mrugnięcia okiem stwierdził, że wygramy to. Chciałem tak od razu uwierzyć w jego słowa, ale życie nauczyło mnie w pewien sposób niepewności, co do wypowiadanych przez kogoś słów.
- Cześć, witam piękną panią - przywitał się ze mną, a następnie z Jennifer, uraczając ją swoim uśmiechem. - To ta dama, o której mi wspominałeś?
- Tak - odpowiedziałem, uśmiechając się szeroko na myśl, co mówiłem o niej Anthony' emu. Jestem o niego spokojny, gdyż on ma swoją kobietę, a nie wygląda na takiego, który zdradza.
- Faktycznie, jest pani oszałamiająca -przyznał mi rację i zasiadł na swoim miejscu za biurkiem, naprzeciw nas. - Pokaż mi, co takiego ci przysłała matka twojego dziecka. 
    Na samo jej wspomnienie przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze i nie chcę słyszeć nawet jej imienia. Źle się stało, że to ona jest matką Samanthy Tak, żałuję, że poznałem tą kobietę. Ale nie żałuję, że dała mi Sammy. Pochyliłem się do przodu, by podać mu papier, który przyprawił mnie o mały zawał serca. Brunet odebrał ode mnie list i od razu przeszedł do jego czytania. Po kilku chwilach odłożył go na blat orzechowego biurka i spojrzał na nas z lekkim uśmiechem.
- Powiem tak. Obiecałem, że to wygramy, to wygramy, ale uprzedzam, że może być ciężko, bo nawet jeśli wszystko będzie jasne dla nas, to dla sądu niekoniecznie. Briana wszystko dobrze to wszystko obmyśliła i złożyła pozew w jednym z najlepszych sądów w Londynie. Będziemy się musieli nieźle napocić w sądzie, by przekonać ich, że to tobie należy się pełnoprawna opieka nad dzieckiem.
    Gdy skończył mówić, opadłem bezsilnie na oparcie krzesła. Czuję, że będzie ciężko. Przetarłem dłońmi twarz i westchnąłem. Poczułem dłoń Jenny na swoim ramieniu, które pocierała, chcąc dodać mi otuchy. To choć trochę mnie pocieszyło. Zdjąłem ręce z twarzy i spojrzałem na nią. Miała to samo wypisane na twarzy, co ja. Też czuje, że będzie ciężko.



********
PRZEPRASZAM, ŻE KRÓTKI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Wiem, że po takim czasie powinniście dostać coś lepszego, ale nie mam weny na nic innego w tym rozdziale.
Wybaczcie.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozdział 21

    Chciałbym w słowach wyrazić swoje emocje, by każdy mógł zrozumieć, co czuję. Lecz jestem zdania, iż nie ma osoby, której mimo szczerych chęci się to uda. Bowiem, nikt nie jest w stanie zrozumieć strachu ojca przed utratą ukochanej córeczki. Jedynego dziecka. Dlatego też musiałem schować dumę do kieszeni i porozumieć się z Harry' m. Tylko on jest mi w stanie pomóc w tym momencie.

- I jak? - zapytałem go przez telefon, gdy tylko zadzwonił do mnie. Czekam na ten telefon od dwóch godzin.
- Umówiłem cię z Anthony' m na jutro, godzina piąta po południu, w jego kancelarii na Melbourne St. Lepiej, żebyś miał czas - usłyszałem, przez co mogłem odetchnąć z ulgą.
- Dzięki wielkie, mam u ciebie dług. - Uśmiechnąłem się, choć wiem, że on tego nie zobaczy.
- Wiem, wiem. Załatwimy to kiedyś w jakimś barze, gdy będzie po wszystkim - zaśmiał się.
- Dobra, jutro masz wolne - powiedziałem, zanim się rozłączył. Podziękował i zakończył połączenie.
    Po stwierdzeniu, iż najwyższa pora wracać do domu, spakowałem do swojej aktówki najpotrzebniejsze rzeczy z biurka i wyszedłem z pomieszczenia; uprzednio gasząc światło i zamykając drzwi na klucz. Pożegnałem się ze swoją sekretarką skinieniem głowy, zjechałem windą do garaży, gdzie było jeszcze kilka innych aut moich pracowników. Podszedłem spokojnym krokiem do swojego mercedesa i po odblokowaniu go przez jeden przycisk, wsiadłem na miejsce kierowcy.

    Po dotarciu do domu, wjechałem do garażu i zamknąłem go za sobą. Wszedłem cicho do domu, od jakiegoś czasu Samantha polubiła drzemkę popołudniową, starając się, by jej nie obudzić.
- Dzień dobry, panie Tomlinson - usłyszałem powitanie Mirelli. Wychodzi na to, że moja mała kruszynka nie śpi.
- Tata! - dotarł do mnie zapłakany głosik Sam, a zaraz po tym wskoczyła mi ręce, cicho pochlipując i wtulając się mocno w moją szyję.
- Co się stało kochanie? - zapytałem, zgarniając mokre od łez, włoski z jej twarzy a bok.
- Bo... Śniło mi się, że przyszła taka pani i zabrała mnie gdzieś daleko... Od ciebie. Tatusiu, nie pozwól, żeby ta ani mnie zabrała, ja chcę z tobą! - Jej płacz łamał moje serce. Sammy była tak bardzo przerażona, że bałem się jej cokolwiek odpowiedzieć.
- Sammy, kochanie. Uspokój się córeczko. - Postawiłem ją na podłodze i uklęknąłem na oba kolana, bym mógł uważnie na nią patrzeć. - Popatrz na mnie cukiereczku. - Gdy wykonała moje polecenie, mówiłem dalej, łapiąc jej drobniutkie rączki w swoje. - Nigdy nie pozwolę zabrać mi ciebie, wiesz? Jesteś moim słodziutkim cukiereczkiem i aniołkiem. To był tylko zły sen, wiesz? - Patrzyłem na nią badawczo. Sammy po protu mocno mnie przytuliła zaraz po tym i powiedziała:
- Dziękuję tatku. Ta pani, która była z nami w parku była tu i chciała mnie zobaczyć, ale Jenny jej nie pozwoliła.
- Bardzo dobrze zrobiła - uniosłem wzrok, czując na sobie spojrzenie Jennifer. - Dobrze, leć się pobawić do salonu, zaraz tam do ciebie przyjdę - poleciłem małej, na co przystała i wykonała moją prośbę. Wstałem z kolan i podszedłem do Jennifer stojącej przy schodach.
- Za nic nie mogłam jej uspokoić... - Nie pozwoliłem jej dokończyć, bo wpiłem się w jej usta i przyciągnąłem do siebie bliżej. Jęknęła cicho w moje usta, ale odwzajemniła pocałunek, pogłębiając go nieznacznie.
- Stęskniłem się za tobą - powiedziałem, gdy  w końcu się od niej odsunąłem.
- Ja za tobą też.
- To może pokażę ci, jak ciężko mi było dziś bez ciebie? - Moje brwi sugestywnie poszybowały do góry, na co dziewczyna dźwięcznie się zaśmiała.
- Teraz pójdziesz coś zjeść, a potem przemyślę twoją propozycję. - Odwróciła mnie do siebie tyłem i popchnęła lekko w stronę kuchni. - Mirella zrobiła pyszny obiad.

- Harry załatwił mi jakiegoś dobrego prawnika - powiedziałem, siadając na łóżku, obok Jen.
- Tak? Kiedy spotkanie? - zapytała, wmasowując krem w swoje delikatne dłonie.
- Jutro na piątą po południu.
- Co tam w ogóle u niego? Dawno go nie widziałam - stwierdziła i odłożyła na szafkę tubkę z kremem.
- Nic nowego.
- Czemu nie odwiedza Sam? Harry jest podobno jej chrzestnym. - Nic nie odpowiedziałem, przez co dziewczyna wyciągnęła jednoznaczne wnioski. - Ty chyba nie jesteś o mnie zazdrosny?
- Jestem, okej?! - Wstałem z łóżka i zacząłem chodzić po pokoju, by pozbyć się jakoś jej natrętnego wzroku.
- Ale nie masz o co! Gdybym coś do niego czuła, czy byłabym tu teraz z tobą? - zapytała  a mnie zrobiło się głupio, bo ma rację.
- No nie, ale widziałem, jak on patrzy na ciebie...
- Louis... Przestań  gadać takie bzdury i chodź tu do mnie, bo mi zimno! - zaśmiała się dźwięcznie. Szybko znalazłem się obok niej, biorąc ją w swoje ramiona. - Nigdy więcej nie myśl, że jest ktoś inny. Nigdy.
    Podniosła się lekko, by złączyć nasze usta razem w namiętnym pocałunku. Moje dłonie zaczęły wędrówkę po jej nagich ramionach, aż do jej ud i z powrotem, lecz wiem, że nie mogę liczyć dziś na nic więcej. Zasnąłem z jej ciałem przy moim i  uśmiechem na ustach.



***********
Kolejny lipny rozdział, ale to jeszcze nie koniec! Postaram się w kolejnym rozdziale o dawkę emocji<3

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 20

    Jennifer. Moja piękna, cudowna Jennifer została mi odebrana. Nie widziałem jej od dłuższego czasu, ale też nie mam wstępu do domu Louisa, co mówi samo za siebie. Tomlinson nie wypuszcza jej zapewne z domu, byle tylko mnie nie spotkała i nie wpadła w moje ramiona. Boi się, że będzie ze mną, a na niego nawet nie spojrzy. Gdy przychodzę do firmy, wymieniamy z Louisem uściski i zajmujemy własnymi zadaniami. Rzadko kiedy się komunikujemy. To mój przyjaciel i źle mi z tym, że walczymy o jedną dziewczynę. Bardo piękną dziewczynę.
    Już nie jest tak jak kiedyś.
    Z westchnieniem, przeszedłem przez szklane drzwi, które poprowadziły mnie do holu. Zajmował on większą część parteru. Można by powiedzieć, że Tomlinson wie, co to przepych. Przede mną, jak co dzień, zobaczyłem uśmiechniętą, od ucha do ucha Alice, sekretarkę główną całej firmy. Zajmuje się odsyłaniem potencjalnych klientów do innych sekretarek, które potem kierują ich do mnie lub Louisa, czy innych pracowników tejże firmy. Dziś, jak zwykle wyglądała fantastycznie. Biała koszula, jak zwykle miła odpięte dwa pierwsze guziki dekoltu, przez co, widać było jej biust. Do tego czarna, zdecydowanie za krótka spódniczka, ale kto by się tym przejmował, skoro jest na co popatrzeć?
- Dzień dobry, panie Styles - powitała mnie, jak zwykle z szerokim uśmiechem na ustach. Oh, co te usta potrafią...
- Witaj Alice. Jak minął weekend?
- Dobrze, panie Styles - potaknęła.
- Dobrze. Szef już jest?
- Tak. Przyjechał chwilę przed panem.
    Kiwnąłem tylko głowa na jej słowa. Przeszedłem kilka metrów, by po znaleźć się przed wielką, posrebrzaną windą, mieszczącą siedem osób. Po naciśnięciu przycisku przywołującego maszynę, czekałem moment, aż dotrze do mnie. Drzwi się rozsunęły; wszedłem do środka, od razu wciskając przycisk z numerem 14. Winda zaraz ruszyła, uprzednio zsuwając ze sobą drzwi. Oparłem się prawym ramieniem o ścianę windy i czekałem, aż zatrzyma się na wyznaczonym piętrze. Po usłyszeniu charakterystycznego odgłosu, informującego mnie, że jetem na wyznaczonym piętrze, wyszedłem z małego pomieszczenia idąc szerokim, jasnym korytarzem.
- Witaj Claro - przywitałem się z asystentką Louisa.
    Była to niska kobieta w średnim wieku jestem skłonny powiedzieć, że ma mniej więcej trzydzieści cztery lata. Jest miła i uczynna, ale kiedyś podsłuchałem, przez przypadek oczywiście, jak plotkowała z Alice i inną sekretarką na temat Louisa. No cóż...
- Dzień dobry panie Styles.
    Nie dodałem nic, idąc dalej, do pokoju Louisa. Nie pukając, wszedłem do środka, wiedząc, że " szef " nie jest niczym zajęty.
- Dużo dziś roboty? - zapytałem, siadając z westchnieniem na jednym, z dwóch foteli obitych skórą, w kolorze podobnym do kości słoniowej, ustawionych przed jego fotelem.
- Nie. Mało kto zamawia rozpoczynanie budowy domu na okres zimowy - usłyszałem odburknięcie Tomlinsona.
    Parsknąłem w duchu na jego zachowanie i powiodłem wzrokiem za jego posturą. Stał przy ścianie, która wykonana była praktycznie ze szkła. Zawsze przy niej staje, obserwując wszystko za oknem, gdy się nad czymś głęboko zastanawia. A to się nie zdarza często.
- Skoro tak, to mogę iść do domu?
- Nie. Najpierw zrobisz coś dla mnie. Jako przyjaciel i wujek Samanthy. - Odwrócił się w moją stronę, podchodząc do biurka i opierając na jego brzegach dłonie. Od razu poprawiłem się na siedzeniu.
- Dla Sammy zrobię wszystko. Mów - zadeklarowałem się.



****



- Halo? - odebrałem telefon, zirytowany, bo dzwonił nieprzerwanie od kilku minut.
    Zamierzałem właśnie spotkać się z jednym z moich znajomych prawników. Są świetni w tym, co robią, dlatego są moimi kumplami.
- Witaj kochanie - usłyszałem głos, którego w tej chwili nie miałem ochoty usłyszeć. Ani co gorsza widzieć jego właścicielki. - Jesteś bardzo zajęty? Chciałabym się spotkać, jestem w Doncaster.
- Wiesz, jakoś nie bardzo w tej chwili... W jakiej sprawie dzwonisz? - Nie mam aktualnie ochoty na jej zaloty, czy cokolwiek.
- Pomożesz mi. Pamiętasz kochanieńki, że masz u mnie dług?
- Nie teraz... Spotkajmy się jutro w tym pubie na S Parade**. Cześć.
    Szybko się rozłączyłem, bym nie usłyszał żadnego sprzeciwu. Minąłem jakiegoś zataczającego się pijaka i szedłem do małej, przytulnej kawiarni, gdzie byłem umówiony z Jonnatan'em.
- Cześć Harry, kopę lat. W jakiej sprawie mam ci pomóc, mój przyjacielu?


**********


** Nie wiem, czy istnieje tam jakiś pub. Jest to wymyślona informacja.

No helloł kochani!!! Jak tam po weekendzie??? Ja całkiem dobrze.:)

I jak wrażenia? Trochę taki tajemniczy rozdział, no i perspektywa Hazzy!! Piszcie komentarze ze swoimi odczuciami, zawsze chętnie je czytam, to miód na moje serducho.
Wybaczcie, że taki krótki, postaram się niedługo coś dodać: )

wtorek, 5 stycznia 2016

Rozdział 19




ZAPRASZAM NA NOWE FF, Z HARRYM!!!

http://sprzedana-harry-styles.blogspot.com/


    Odepchnęłam od siebie ciało Louisa, poprawiając zaraz koszulkę na swoim ciele. Zeskoczyłam z pralki i wzięłam oddech, uspokajając go, ponieważ był on nierównomierny, po tym, co przed chwilą miało miejsce. Posłałam mu lekki uśmiech i przekręciłam kluczyk w zamku, otwierając drzwi. Przede mną stała Sammy z piżamką w rączce i patrzyła na mnie wyczekująco. 
- Chodźmy. - Chwyciłam ją pod pachy, biorąc na ręce. Przyczepiła się do mojej szyi niczym małpka.
- Wlejesz do wody tego płynu, co tak ładne pachnie? - blondyneczka zapewne miała na myśli płyn do kąpieli, który ostatnim razem kupił Louis. Pachniał truskawkowo i pewnie to o nim mówiła.
- Dobrze.
    Weszłam z małą do jej pokoiku, następnie do jej łazienki, zapalając zaraz światło. Postawiłam dziewczynkę na płytkach. Włożyłam korek w odpływ, by woda nam nie zniknęła, odkręciłam gałkę z czerwonym kolorem i z kranu zaczęła lecieć ciepła woda. Odwróciłam się w stronę Sam i kucnęłam przed nią.
- Dobra, zdejmujemy ubranka - oznajmiłam. Ta pokiwała główką i sama zaczęła odsuwać suwaczek przy ciepłym, szarym sweterku w białe, krzywe wzorki.
- Jenny? - zapytała swoim dziecinnym głosikiem, gdy pomogłam jej zdjąć go.
- Co tam, kochanie?
- Co robiłaś w łazience z tatusiem?
    Zatrzymałam się na moment, przerywając zdejmowanie podkoszulka dziewczynki. Spojrzałam na nią, a ona wpatrywała się we mnie przenikliwie. Jej wzrok był tak podobny do Louisa!
- Em... Szczotkowałam zęby.
- Zobacz! - Mała pokazała coś za moimi plecami i jak się okazało, była to prawie pełna wanna wody.
    Zakręciłam dopływ wody i westchnęłam. Wyciągnęłam korek i pozwoliłam, by trochę wody ubyło. Gdy było jej wytaczająco, a Sam bez ubrań, włożyłam ją do ciepłej wody i pozwoliłam chwilę się pobawić. Od razu zaczęła chlapać wodą dookoła, przy czym śmiała się głośno, piszcząc co jakiś czas i ochlapując przy tym mnie.
- Dobra, musimy się wykąpać.
    Umyłam jej włoski szamponem o zapachu pomarańczy, starając się, by nic nie wpadło jej do oczu. Gdy już była dokładnie wykąpana, wytarłam ciało dziewczynki do sucha, zakładając zaraz jej piżamkę. Woda zleciała do kanalizacji, a my wyszłyśmy z łazienki. - Pójdziemy do tatusia? - Spojrzała na mnie maślanymi oczkami, które po chwili zaczęła trzeć.
- Pójdziemy - Od razu obrałam kierunek docelowy, by po kilku krokach znaleźć się w naszej sypialni. Louis leżał już na łóżku pod kołdrą, z jedną ręką pod głową i Boże, wyglądał świetnie.
- Tata! - Mała krzyknęła, zaczęła się wyrywać, by zaraz pobiec do łóżka, wdrapać się na nie i wskoczyć na ciało swojego ojca, głośno się przy tym śmiejąc.
- Co tam, moja mała kruszynko? - Złapał ją pod pachami i przytulił do siebie.
- Zobacz, jakie Jennifer zrobiła mi warkoczyki! - Okręciła się tak, by pokazać mu moje małe dzieło. Przyznam, że wyszły mi równe i podobają mi się.
- No piękne! Jennifer ma talent. - Zerknął na mnie, posyłając szeroki uśmiech i oczko.
- Dobrze, ja pójdę się wykąpać - oznajmiłam i wyciągnęłam z szafy piżamę, składającą się z długich spodni i koszulki na ramiączka.
- Czekamy! - Usłyszałam jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi do łazienki.
    Po wykonaniu podstawowych czynności, które zajęły mi z pewnością kilka minut, ubrana w piżamę, wróciłam do pokoju. Przy przyciemnionym świetle pochodzącym z lampy, zobaczyłam chyba najcudowniejszy widok na świecie - Samanthę śpiącą w ramionach Louisa. Wyobraźcie sobie ten widok. Ona taka mała kruszynka, śpi przyczepiona do jego czerwonej koszulki, jak rzep, a on przytula ją delikatnie do siebie, swoimi wyrobionymi zapewne na siłowni mięśniami, by nie zrobić jej krzywdy. Nie spał. Przyglądał się jej, aż w pewnym momencie przerzucił wzrok na mnie.
- Zasnęła - szepnął, nie ruszając się nawet o milimetr, bo to zapewne by ją obudziło.
- Okej. - Kiwnęłam głową w zrozumieniu, posyłając mu szeroki uśmiech, co odwzajemnił. Podeszłam do swojej połowy łóżka i z szafeczki stojącej obok niego wzięłam krem do rąk i małą ilość wmasowałam w skórę dłoni. Ostrożnie, jak tylko umiałam, wślizgnęłam się pod kołdrę, nie budząc przy tym Sam.
- Wygląda, jak aniołek, gdy śpi - szepnęłam i poprawiłam kosmyk włosów, który opadł na jej nosek.
- Tak. Mój mały skarb. Nie ma mowy, żebym oddał ją Brianie. - Jego twarz od razu stężała na dźwięk wypowiedzianego przez niego imienia. Delikatnie pogłaskał ją po policzku, zaraz po tym, składając całusa na jej czole.
- Chodźmy już spać, nie myśl już dziś o tym. - Chwyciłam za jego rękę spoczywającą na pleckach małej.
- Racja.
    Nagle mała poruszyła się, przekręcając swoje małe ciałko w moją stronę i obejmując mnie szczelnie w talii.
- Teraz twoja kolej - parsknął cicho brunet, uśmiechając się na ten wyczyn swojego dziecka przez co i ja się uśmiechnęłam.
    Położyłam się na poduszcze w momencie, gdy Louis zgasił światło i pochylił się nad nami i cmoknął mnie w usta. Objął nas obie i już po kilku chwilach cicho pochrapywał. Ja nie mogłam jakoś jeszcze zasnąć, więc wsłuchiwałam się w równomierny oddech Sammy. Po jakimś czasie znów się poruszyła, tym razem szepcząc coś, co brzmiało mniej więcej tak:
- Kocham cię mamusiu.
    Uśmiechnęłam się, jak gdybym usłyszała je wyraźnie i przyłożyłam głowę do poduszki, mając nadzieję, że sen szybko nadejdzie. Tak też się stało i chwilę potem objęły mnie ramiona nicości.


*******
Krótki i spokojny rozdział, ale jak to się mówi, cisza przed burzą. A może z tej burzy będzie mały deszcz? :*
Do kolejnego kochani!

Podoba Ci się ta historia?