piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 14

    Następnego dnia wieczorem przygotowywałam się na ten bal. Suknia leżała na łóżku, na podłodze przy łóżku stały buty. W tym momencie przydałaby się Ivette, zrobiłaby mi ładny makijaż. No ale nie ma jej, więc musiałam radzić sobie sama. Gdy po godzinie mogłam powiedzieć, że wyglądam całkiem okej, spięłam podkręcone włosy na czubku głowy, zostawiając kilka kosmyków wolnych i grzywkę na bok. Ostrożnie założyłam suknię. Po wygładzeniu jej, założyłam buty. Przyjrzałam się sobie w wielkim lustrze. Wygłądam ślicznie. Chwyciłam małą czarną torebeczkę i gotowa wyszłam ze swojego tymczasowego pokoju.





    Schody, z których schodziłam, były szerokie, wykonane ze szkła lub czegoś, co dawało podobny wygląd. Szpilki twardo odbijały się od powierzchni, za każdym razem, gdy się z nią stykały. Na dole nie czekał na nie Louis, jak to zawsze bywa w tych wszystkich fimach i książkach. Zeszłam z ostatniego stopnia i rozejrzałam się dookoła. Nie widziałam ani blond głowy Nialla, który zapewne jest już na miejscu z racji tego, że jest organizatorem, ani Louisa. Za sobą usłyszałam stukot butów o lśniące płytki. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Louisa. Miał na sobie dopasowany czarny garnitur, który podczas ruchu i dzięki światłu, mienił się. Znaczy materiał wyglądał, jak posypany brokatem, tak chciałam powiedzieć. Poprawiał sobie kołnierzyk, a ja spojrzałam na jego fryzurę, będąc pewna, że jak zwykle jest podniesiona do góry jego grzywka. Myliłam się. Na jego głowie zapanował spokój, gdyż każdy kosmyk idealnie przylegał do sobie i nic nie odstawało, a jego grzywka zaczesana była na prawy bok.


    Oh, czy on kiedykolwiek wyglądał lepiej? Poczułam, jak moje nogi chcą odmówić mi posłuszeństwa, ale nie pozwoliłam im na to. Nie pokażę mu, że zrobił na mnie takie wrażenie!
- Pięknie wyglądasz - powiedział, podchodząc do mnie i stając w odległości pół metra od mojego ciała.
- Dziękuję - powiedziałam tylko. On wygląda nieziemsko.
- Gotowa? Możemy już iść?
- Tak - powiedziałam krótko. Muszę choć trochę udawać niedostępną.
    Otworzył mi drzwi, przez które wyszłam, a brunet zaraz znalazł się przy mnie. Po chwili wyminął mnie jednak i otworzył drzwi limuzyny, którą mieliśmy dotrzeć na bal. Dopiero teraz dotarło do mnie, że będzie tam wielu bogatych ludzi, reporterów, kamer i nie wiadomo czego jeszcze. Zaczęłam się stresować. Nawet nie ruszyliśmy, a żołądek podszedł mi do gardła.
     Usiadłam na wolnym miejscu, którego było dość sporo. Zmieściłoby się tu jeszcze z sześć osób. Przede mną stał mały plazmowy telewizorek, pod nim mini barek. Siedzenia wyłożone były czarną skórą. Co tu dużo mówić, nawet pachniało bogactwem.
- Chciałbym cię przeprosić jeszcze raz - powiedział nagle. Nie patrzyłam na niego, ale wiem, że on patrzył na mnie. W końcu postanowiłam zmierzyć się z jego pięknymi niebieskimi oczami.
- Proszę cię Louis, nie rozmawiajmy o tym teraz. Odłużmy to na po tym wszystkim, okej? - zapytałam niepewnie. - I tak, chciałabym z tobą porozmawiać.
- Gdy stamtąd wrócimy, nie będziesz chciała rozmawiać, tylko pójdziesz spać. Uwierz mi, to wszystko jest męczące.
- No to porozmawiamy jutro. Nie widzę problemu - powiedziałam. Dla mnie nie było różnicy.
- Dobrze, niech będzie - westchnął, nadal na mnie patrząc. Ja za to odwróciłam wzrok. Gdy tak patrzy na mnie skupiony, peszy mnie.


Kilka minut później dotarliśmy na miejsce. Widziałam z okna długi czerwony dywan ciągnący się aż przez schody do wnętrza wielkiego budynku.
- Wyjdę pierwszy i pomogę wysiąść tobie, okej? - pokiwałam tylko głową na zgodę i bez słowa poczekałam, aż wysiądzie i poda mi swoją rękę.
    Doczekałam się w końcu i zobaczyłam jego dłoń wyciągniętą w moim kierunku. Ujęłam ją niepewnie, wysiadając z wnętrza białej limuzyny. Przyznam, że wyszło mi to nawet z gracją i nie powiem potem, że przyniosłam wstyd swojemu szefowi zanim zrobiłam pierwszy krok. Poczułam jego prawą rękę oplatającą moją talię, gdy przyciągnął mnie do siebie. Szliśmy powoli wzdłuż dywanu, a moje biedne oczy zostały oślepione przez stado dzikich reporterów z aparatami, którzy jak wściekli zaczęli robić naszej dwójce zdjęcia. Nie byłam do tego przyzwyczajona, szczerze pierwszy raz spotykam się z tym, jak bardzo mój szef jest rozpoznawalny.
- Uśmiechaj się - usłyszałam jego głos przy swoim uchu. Spojrzałam na niego, rozglądał się na boki i uśmiechał szeroko. Nie traciłam czasu i robiłam to samo, wciąż idąc przed siebie i jego ręką na mojej talii.
    Znaleźliśmy się w końcu wewnątrz budynku, gdzie od wejścia przywitał nas Niall, pytając, czemu tak długo nas nie było. Louis przeprosił, mówiąc, że były korki.




    Dochodziła północ, a my nadal byliśmy na balu charytatywnym, zorganizowanym przez Nialla. Aktualnie siedziałam przy okrągłym, pięcioosobowym stoliku w towarzystwie Holly, sekretarki Nialla, która też musiała tu być. Wspomniany Niall razem z Louisem poszli gdzieś za scenę w towarzystwie starszej kobiety. Nie dowiedziałam się gdzie od niego, ale powiedziała mi to Holly.
- Jak zawsze poszli spotkać się z dziećmi. To nawet dziwne, że poszli dopiero teraz. Co roku Louis jest tam zaraz, jak tylko tu przyjedzie i spędza z nimi sporo czasu.
- Lubi je, prawda? - zapytałam, upijając łyka szampana.
- Tak. A one uwielbiają jego. To chore dzieci, mają różbe przypadłości, potrzebują czyjegoś zainteresowania i kogoś, kto zwróci na nie trochę swojej uwagi. Niall jest tu co tydzień, a Louis regularnie wpłaca datki na ośrodek - powiedziała dziewczyna z uśmiechem.
    Louis jest naprawdę kochany. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jaką radość mają te dzieci, gdy ktoś ich odwiedza. Nagle wszystkie światła zostały przyciemnione na sali, a wyostrzone te, które padały na scenę, na której stał Niall z mikrofonem w ręce.
- Drodzy państwo. Jak co roku na koniec dzisiejszego wieczoru, zaprośmy gorącymi oklaskami naszych małych bohaterów! - na te słowa rozbrzmiały oklaski ludzi siedzących przy stolikach. Zaraz po nich, na scenę weszło kilkoro dzieci było to pięć dziewczynek w wieku mniej więcej sześciu lat, ubrane w suknie księżniczek i sześcioro chłopców w podobnym wieku, ubranych w marynarki. Na samym końcu tej wycieczki szedł Louis, niosąc na ręcach małą dziewczynkę, przyczepioną do niego jak małpka. Zdecydowanie ona była najmłodsza z całego towarzystwa. Po kilku minutach wszyscy wrócili za scenę, a Louis z dziewczynką podszedł do naszego stolika, siadając na swoim miejscu obok mnie.
- Rydel, poznaj Jennifer - dziewczynka spojrzała na mnie, uśmiechając się szeroko.
- Cześć - usłyszałam od niej jej słodkim głosem dziecka.
- Cześć - odpowiedziałam. Ta coś zapytała na ucho swojego opiekuna. Ten tylko uśmiechnął się i odpowiedział:
- Nie. Jennifer pracuje ze mną.
- Muszę już iść. Pani Mimsy będzie nas szukać - powiedziała dziewczynka, zeskakując z kolan Louisa. - Cześć Jennifer!
Mała poleciała w kierunku sceny i za nią zniknęła. Urocze dziecko.
- Jest świetna. Całkiem zapomniałem, że ten bal dziś wypadł. Gdyby nie Niall, to pewnie by nas tu nie było - powiedział do mnie brunet.
- No właśnie. Zapisz sobie gdzieś tą datę, bo za rok mogę zapomnieć, by ci o tym przypomnieć - blondyn dosiadł się do nas.
- Racja. Rydel ucieszyła się, gdy mnie zobaczyła - westchnął uśmiechnięty Louis.
- Dobra, ja jeszcze będę musiał zostać, dopilnować kilku rzeczy, więc widzimy się w domu - Niall wstał z tymi słowami i zaraz go przy nas nie było. Zabiegany z niego chłopak.
- A teraz przed państwem gość wieczoru. Zespół ColdPlay - usłyszeliśmy przez głośniki i na scenę wszedł zespół.
- No to co Jennifer? Ostatni taniec? - nie wiadomo kiedy, Louis stał przy mnie z wyciągniętą ręką. Chwyciłam ją i dołączliśmy do kilku par tańczących do piosenki Sky full of stars.


- Jak to będzie Jennifer? Porozmawiamy? - zapytał, gdy tylko zrzuciłam szpilki z stóp. Bolały jak cholera, ale było warto.
    Byliśmy aktualnie w jego pokoju, omawiając nasz jutrzejszy popołudniowy wyjazd powrotny do Doncaster. Spojrzałam na niego, niewiedząc, co powiedzieć.
- Sama również powiedziałaś, że chcesz rozmawiać.
- Ja...
- Albo nie. Dobra. Przełóżmy to na jutro, gdy będziemy już w domu, okej? Innej szansy nie będzie - pasowała mi ta opcja, więc przystałam na nią.
- Dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc Jennifer - usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z jego pokoju, zamykając drzwi.



~~~~~~~~~
Okej. Piszecie komentarze, chcę poznać wasze zdanie!

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 13

    No i polecieliśmy. Mirella dostała wolne na te trzy dni, kiedy nas nie będzie. Oczywiście Samantha jest z nami, bo Louis nie mógł sobie wyobrazić, że zostawia ją samą w Donny z kimkolwiek. Podobnież ma zostać z rodzicami Nialla, którzy będą mieli pod opieką też jego bratanka Theo, czy jakoś tak, więc byłam spokojna o małą, skoro Louis im ufa.
- To dla ciebie. Na dzisiejsze wyjście - wręczył mi duże białe pudekło.
- Co tam jest? - zapytałam, nie wiedząc co zrobić.
    Byłam aktualnie w jego sypialni, ponieważ przyniosłam walizkę z ubraniami Sammy. Skorzystał z okazji i wręczył mi to pudełko.
- Zobacz.
    Tak jak chciał, uchyliłam wieko, a potem całkiem je zdjęłam, wpatrując się w zawartość opakowania. Była to czarna suknia i czarne, wysokie szpilki. Wyciągnęłam materiał i wyprostowałam przed sobą. Była długa, zwiewna, do ziemi na jedno ramię. W pasie przewiązany był cienki, posrebrzany paseczek.
- Wow, jest... Piękna - powiedziałam w końcu, spoglądając na niego. Stał przede mną i uśmiechał się zadowolony z mojej reakcji.
- Cieszę się, będziesz w niej wyglądała idealnie.
- Ale... Ale... Ja nie mogę jej założyć. W ogóle, czemu cokolwiek mi kupowałeś? Nie prosiłam o to Louis - wstałam, odkładając sukienkę na łóżko.
- Wiem, że nie prosiłaś. Gdy zobaczyłem ją na wystawie, pomyślałem, że świetnie by na tobie leżała - powiedział tylko, przybliżając się do mnie o krok.
- Nigdy więcej tego nie rób. Oddam ci pieniądze za nią - pochyliłam się, by zobaczyć na metce, ile kosztowała, tyle, że nie było żadnej metki.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz i uciąłem ją. Leży teraz w jakimś koszu na zewnątrz. Pójdziesz jej szukać? - zapytał pozbawiony, tym co powiedział.
- Nie. I nie założę jej - odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam do drzwi.
- Zaczekaj. Jennifer!
    Wyszłam z pokoju, zanim on mnie dogonił. Ruszyłam od razu do swojego pokoju. Po zamknięciu drzwi od razu weszłam do łazienki, opłukując twarz pod bierzącą wodą z kranu.
Po co on to zrobił? Myśli, że polecę na takie drogie prezenty?
No niestety, ja nie z tych.
Ale przyznać muszę, że suknia zrobiła na mnie spore wrażenie, jest po prostu śliczna i w moim guście, choć rzadko zakładam sukienkę. Mój szef ma gust.

    Z racji późnej pory postanowiłam wziąć prysznic i iść spać. Jestem wykończona lotem, rozmową z Tomlinsonem i zabawą z Sam.
W samym ręczniku i lekko wilgotnych włosach, na bosaka, weszłam do pokoju i stanęłam przed szafą, otwierając ją. Gdzieś tam miałam swoją piżamę. Oczywiście nie miałam czasu nic poukładać, musiałam ganiać za Samanthą i Theo, który swoją drogą jest bardzo uroczy. Gdy już miałam zdejmować ręcznik i zakładać piżamę, ktoś zapukał do moich drzwi.
- Proszę - powiedziałam, stojąc w tym samym miejscu, co przed chwilą.
    Zza drzwi pokazał się Louis, wchodząc do środka z tym samym pudełkiem w ręku. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
- Em... Chciałbym jednak... - wreszcie uraczył moją osobę spojrzeniem.
    Najpierw spojrzał na moją twarz, ręcznik, który na szczęście zakrywał to co powinien i nogi. Usłyszałam, jak wciąga powietrze. Ucieszyło mnie, że działam na niego w jakiś sposób.
- Tak?
- Ja... - pokazywał to na pudełko, to na mnie.
- Tak? - powtórzyłam swoje pytanie. Podszedł do mnie, złapał w talii i wyszeptał do mojego lewego ucha:
- Załóż jutro tą pieprzoną sukienkę. Nie obchodzi mnie to, że nie chcesz - w tym samym momencie jego lewa dłoń z talii zjechała na moją pupę, lekko ją ściskając. - Oh, nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę, Jennifer.
    Przez jego słowa serce zaczęło mi szybciej bić i czułam, że się rumienię.
- Louis...
- I cholera, masz takie delikatne ciało - szepnął, gdy jego dłoń zetknęła się z moim udem. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz w tym miejscu.
- Louis o...
    Przerwał mi, łącząc nasze usta. Jego język wtargnął do moich ust, gdy tylko uchyliłam je lekko. Ubrania wyleciały mi z ręki. Wplotłam dłonie w jego miękkie włosy, ułożne dziś do góry, przez co był jeszcze bardziej przystojniejszy. Jego język walczył o dominację, a ja wcale nie chciałam się poddać. Oddawałam pocałunki za każdym razem, w końcu jego usta zjechały na moją szyję. Przyjemne dreszcze opanowały moje ciało z każdym dotykiem jego skóry. Wzięłam oddech i odchyliłam głowę w bok, dając mu więcej miejsca. Zdecydowanie mi się to podobało, ale zżerało mnie sumienie, że źle robię, całując się ze swoim szefem, będąc prawie nago!
- L... Louis, lepiej będzie, jeśli w tej chwili pójdziesz stąd - udało mi się powiedzieć. Odsunął się ode mnie po moich słowach i spojrzał uważnie w moje oczy, szukając czegoś, co powie mu, żeby został i dalej robił swoje. Widocznie nic takiego nie zobaczył, bo cofnął się dwa kroki i odetchnął powoli.
- Wybacz.
    Zaraz po tym opuścił mój pokój, zostawiając mnie całkiem rozchwianą na środku pokoju. W końcu ogarnęłam się i z weszłam pod kołdrę, okrywając się nią po samą szyję. Długo nie mogłam zasnąć, wspominając niedawne zajście i do czego ono by doprowadziło, gdybym nie powiedziała nie.
Zasnęłam, śniąc o nim.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 12

~~~~ Oczami Harry'ego ~~~~

    Dwa dni po tym niefortunnym spotkaniu w domu Louisa, który wszedł do twojego domu akurat wtedy, kiedy pocałowałem Jenny, ona poprosiła mnie o spotkanie. Nie powiem, że się nie cieszyłem, bo cieszyłem się, jak głupi.
- Cześć - przywitaliśmy się.
    Chciałem dać jej buziaka, ale ona od razu odsunęła mnie od siebie i usiadła na krzesełku przy naszym stoliku. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zraziło.
- O czym chciałaś rozmawiać, piękna? - oparłem brodę o dłoń i patrzyłem na nią z wielkim uśmiechem. Jennifer jest taka piękna! Ona nie ma żadnej wady. Jej czarne włosy jak zwykle perfekcyjnie ułożone z grzywką na prawy bok, czerwona koszula w kartę idealnie opina jej piersi i talię...
- Musimy zakończyć to, co jest pomiędzy nami. Cokolwiek by to nie było - powiedziała twardo, a mój uśmiech zniknął szybciej, niż się pojawił.
- Co? - zapytałem, zszokowany jej wyznaniem.
- Tak. Przez ciebie Tomlinson prawie wyrzucił mnie z pracy! Nie wiem, nie dotarło do ciebie, to co ci powiedziałam ostatnim razem?!
- Ale...
- Harry, on otworzył mi oczy tą groźbą! A ty zachowujesz się, jak jakiś pieprzony nastolatek szukający przygód! Wybacz, ale ja nią nie będę! - wstała szybko od stolika i ruszyła do wyjścia. Zanim sobie wszystko przyswoiłem, jej już nie było w restauracji. Wybiegłem za nią czym prędzej.
- Zaczekaj! - krzyknąłem, ale ona dalej szła przed siebie.
- Co jeszcze chcesz?! Nie wyraziłam się jasno? - wyszarpnęła swoje ramię z mojego uchwytu, gdy ją dogoniłem i chwyciłem za rękę.
- Nie... Po prostu... Daj mi szansę - poprosiłem, łapiąc za jej drobne dłonie. Wyrwała je szybko z mojego uścisku. - Przemyśl to sobie.
- Przemyśl? Harry, błagam cię! Jedną szansę już miałeś, nie skorzystałeś. A ja nie zamierzam szukać innej pracy. Żegnam - powiedziała i ruszyła przed siebie, po czym wsiadła do stojącej na chodniku taksówki.
    Kurwa. Ona nie żartowała. Spieprzyłem. A mogła być moja!
Chociaż...


~~~~ Oczami Jennifer ~~~~

    Weszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, wzdychając. Zamierzałam rozprawić się z nim wczoraj, ale jakoś nie było okazji. Dlatego dziś zostawiłam na pół godziny Sammy z Mirellą i umówiłam się z nim na to spotkanie. Musiałam to skończyć, inaczej skończyłabym bez pracy.
- Wróciłam! - krzyknęłam, zdejmując kurtkę i wieszając ją na wieszaku.
- Jennifer! - usłyszałam, jak mała krzyczy moje imię, a potem dopada do moich ud.
- Stęskniłaś się za mną? - wzięłam małą na ręce, a mała od razu się do mnie przytuliła.
- Tak - uśmiechnęłam się do siebie na jej słowa i weszłam z nią do kuchni. Usiadłam na jednym z krzesełek przy stole.
- I jak, załatwiłaś to? - zapytała strasza kobieta, mieszając w szklanej misie różne składniki na sałatkę. Widziałam tam między innymi sałatę, paprykę i kawałki pieczenego kurczaka.
- Tak... Chciał jeszcze, żebym dała mu szansę, ale nie. Przyznam, że zaczęło mnie to wszystko męczyć.
- Skoro tak, to chyba dobrze zrobiłaś - uznała i schowała naczynie z sałatką do lodówki. Zaczęłam przeglądać gazetę, a Sammy pokazała mi różne sukienki na niektórych stronach.
- Też tak uważam.
- I co, zamierzasz zgodzić się na ten wyjazd z panem Tomlinsonem do Irlandii? - zapytała, a ja przerwałam przeglądanie gazety. Westchnęłam.
- No właśnie Jennifer. Jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie - usłyszałam głos Louisa.
    Spojrzałam w kierunku, skąd słychać było jego głos. Stał, oparty o framugę, w której były zapewne kiedyś drzwi, ale teraz nie było po nich nawet śladu. Stał tam, w czarnym garniturze, rozpiętej marynarce, spod której widać było idealbie wyprasowaną białą koszulę. Wpatrywał się we mnie twardo i czekał, aż mu odpowiem.
- Tak, pojadę z tobą do Irlandii.

środa, 11 listopada 2015

Rozdział 11

    Dzisiejszy dzień, zdecydowanie zaliczam do nie najlepszych. W pracy ciągłe niedociągnięcia od strony kilku pracowników, naprawdę, będę chyba musiał z nimi porozmawiać jutro.
    Wracając do domu, nie myślałem o niczym innym, jak szybki prysznic i sen. Zaprakowałem samochód w garażu i po wyjściu z niego, zamknąłem pomieszczenie. Ruszyłem chodnikiem w stronę drzwi, praktycznie co chwila wzdychając ze zmęczenia. Przy drzwiach zdjąłem swój długi kremowy płaszcz, by w korytarzu rzucić go gdzieś w kąt. W końcu otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
    Staję oniemiały, widząc jak mój kumpel całuje Jennifer. Naprawdę, tylko tego mi brakowało dzisiaj.
- Ekhem - chrząknąłem znacząco, na co ta dwójka od razu się od siebie odsunęła.  Ciemnowłosa spuściła wzrok, patrząc gdzieś po podłodze, a Harry uśmiechnął się lekko i powiedział:
- To może ja już pójdę. I tak się siedziałem. Do jutra Louis. Pa Jenny.
    Nic nie odpowiedziałem, tylko grzecznie przesunąłem się w drzwiach, by zaraz wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły, rzuciłem płaszczem na komodę i nic nie mówiąc do Jen, po prostu poszedłem do kuchni.
- Jest pan głodny, panie Tomlinson? - zapytała Mirella od razu, gdy tylko znalazłem się w kuchni.
- Tak. Daj mi coś.
- Louis, ja nie wiem... - dziewczyna szła za mną aż do samego gabinetu. Przez całą tą krótką drogę nic się nie odzywałem. Wszedłem do środka, a ona za mną.
- Ostatnim razem powiedziałem ci coś, na temat spotkań, a ty to ewidentnie masz głęboko w poważaniu, a wiedz, że takich pracowników nie toleruję - powiedziałem, siadając na fotelu za biurkiem.
- Harry przyszedł do Sam i...
- Ale to z tobą się lizał w korytarzu. Nie wiem, chcieliście mi widowisko zrobić na koniec dnia?
- Louis...
- Jennifer, chciałbym ci przypomnieć, że nie pracujesz tu, by urządzać sobie z nim randki. Zajmujesz się moją córką. Jak masz dzień wolny to oczywiście. Rób co chcesz. Ale oddzielaj pracę od życia prywatnego, bo w przeciwnym razie, będę musiał się poważnie zastanowić, nad tym, czy chcę, byś nadal dla mnie pracowała. A teraz wyjdź, bo mam trochę pracy - wskazałem ręką na drzwi. Dziewczyna posłusznie opuściła progi mojego gabinetu.
    Wiem, że trochę źle i może chamsko potraktowałem Jenny, ale nie mogłem zrobić tego inaczej. Wtedy po prostu musiałbym jej powiedzieć, że jestem zazdrosny!
    A prawda jest taka, że jestem o nią zazdrosny. Jak cholera. Za każdym razem, gdy widzę ją z Harrym, mam ochotę wywalić go za drzwi i zająć się nią sam, ale wiem, że to jednak nie wypada. Samo to, że powiedziałem jej wtedy o moich uczuciach było błędem, bo i tak nie polepszyłem swojej sytuacji tym ckliwym wyznaniem.
    No cóż w tym momencie pozostaje mi tylko patrzeć, jak Harry zabiera mi dziewczynę, która mnie pociąga, na każdy możliwy sposób.
    Kilka chwil potem, drzwi ponownie się otworzyły, ale była to tylko Mirella z moją obiado - kolacją.
- Dziękuję bardzo - zrobiłem szybko miejsce na biurku, by kobieta mogła postawić na nim tacę z jedzeniem. - Co się stało? - zapytałem, gdy kobieta stała kilka chwil, patrząc na mnie i ściskając nerwowo fartuch.
- Niesłusznie tak pan potraktował panienkę Jennifer - odezwała się, a mnie w gardle stanęła porcja obiadu.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytałem, gdy spokojnie połknąłem zawartość ust.
- Ona nie była niczego winna. Odprowadziła pana Harry'ego do drzwi.
- Nie musisz jej bronić. Ona dobrze wie, że zrobiła źle - mruknąłem tylko.
- Eh, no dobrze. Czy będzie mnie pan jeszcze potrzebował?
- Nie nie. Możesz iść do domu - machnąłem ręką. Kobieta podziękowała i wyszła, a ja w spokoju skończyłem jeść.

Przeglądając umowy, projekty i inne pierdoły od jakichś dwóch godzin, moją pracę przerwał mi telefon. Po chwili odebrałem.
- Tomlinson, słucham - nawet nie spojrzałem na ekran, by sprawdzić, kto dzwoni do mnie o szóstej wieczorem.
- Tommo, przyjacielu! - po drugiej stronie usłyszałem charakterystyczny irlandzki akcent mojego znajomego. Chłopak do każdego znajomego jego znajomych, mówił ' przyjacielu '.
- Co stało, zaszczyciłeś mnie swoim telefonem, co?
- Organizuję bal charytatywny, pamiętasz? Jest co roku u dzieci z Sheffield.
- No tak, tak.
- I wiesz, liczę na to, że się pojawisz w ten dzień w Irlandii - powiedział pewnie.
- A kiedy to wypada?
- Sobota, czternastego listopada - odpowiedział.
    Spojrzałem w kalendarz. Dobrze, że nic specjalnego na ten dzień nie zaplanowałem.
- No dobra, przylecę tam do ciebie.
- Ale wiesz, jedna zasada nadal jest niezmienna - powiedział, a ja przez chwilę nie wiem o co mu chodzi.
- Co?
- Przychodzisz z osobą towarzyszącą Louis - roześmiał się, co raczej przypominało rechot, ale to szczegół.
- A ty myślisz, że z kim ja tam przyjdę?
- No nie wiem, z kim chcesz: z mamą, siostrą, wujkiem... Zaproszenie już wysłano, więc niedługo powinno do ciebie dotrzeć.
- Eh, no dobra, coś wykombinuję - westchnęłąłem i oparłem się o oparcie mojego obrotowego fotela.
- No! To wszystko ustalone. Do zobaczenia!
    Rozłączyłem się i pokiwałem przecząco głową. To się nie uda...

- Jennifer? - wszedłem do jej pokoju, gdy zapukałem, a ona powiedziała 'proszę'.
- Tak?
    Dziewczyna siedziała na fotelu i czytała jakieś kolorowe pismo. Postanowiłem zająć drugi, czarny fotel, stojący po przeciwnej stronie stolika.
- Chyba powinienem cię przeprosić za to, że trochę się uniosłem - zacząłem.
- Nie, myślę, że masz rację. Powinnam jakoś ograniczyć Harry'ego w twoim domu. Następnym razem to się nie powtórzy - spojrzała na mnie niepewnie, spod swojej czarnej grzywki.
- No dobrze. Mogę zadać ci jedno, bardzo ważne pytanie? - zapytałem niepewnie.
- Jasne. O co chodzi? - poprawiła się na siedzeniu i spojrzała na mnie uważnie.
- Mój znajomy organizuje bal charytatywny dla chorych dzieci, mam zaproszenie, dla dwóch osób. Chciałabyś mi towarzyszyć?



~~~~~~~~
No i jak oceniają państwo ten rozdział???
Mi się nawet podoba!:)
Komentujcie

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 10

~~~ Dwa dni później ~~~

- I nie wiem, co zrobić - musiałam się komuś wygadać i padło na Ivette.
- Powiedz mi jeszcze raz o tym Harrym - poprosiła. Westchnęłam, ale powiedziałam jej co chciała.
- Jeśli nie czujesz tego do niego, można się go łatwo pozbyć - powiedziała i zaczęła wyjadać orzeszki z małej niebieskiej miseczki, stojącej na stole, przy którym siedzimy.
- Jak? - zapytałam ciekawa.
- Bardzo prosto. Mnie nie zna, prawda?
- No nie.
- Umów się z nim. Gdy będziesz na tyle blisko, by go widzieć, ja podejdę, zagadam i jeśli się uda, to nawet pocałuję. Wtedy wkroczysz ty i wiadomo, scena zazdrości, w końcu mówisz, że z babiarzem nie masz zamiaru się spotykać i że to koniec - powiedziała spokojnie.
- Ale... To nie będzie nie fair? Harry jest po prostu zbyt pewny siebie...
- No właśnie. Trzeba mu trochę przytrzeć nosa. Jego będziesz miała z głowy i zajmiesz się panem szefuńciem -  zaśmiała się.
- Ivette - zganiłam ją.
- No co, powiedział, że mu się podobasz? Powiedział. To czemu się za niego nie bierzesz?!
- Ivette... Ja nie jestem tobą, żeby rzucać się na faceta, jak na mięso - przewróciłam oczami.
- A szkoda. Ale wracając, naprawdę weź się za niego babo!
- Dobra dobra. Kiedy robimy nasz nalot na Stylesa? - zmieniłam temat.
- Kiedy tylko chcesz - klasnęła zadowolona w dłonie.

    Nadeszła środa. Siedziałam z małą na trasie. Znaczy, ja siedziałam i pilnowałam, by nie zrobiła sobie czegoś podczas zabawy. Mirella zrobiła niedawno obiad, ale jakoś nie jestem głodna. Ciągle myślę o tym, co powiedział mi Louis tamtej nocy. Za każdym razem, gdy to wspominam, jakaś radość mnie ogarnia w środku. Nie wiem, jak to nazwać, ale to podejrzane.
- Wujaszek! - usłyszałam tylko krzyk Samanthy i zobaczyłam, że biegnie w moją stronę. Dokładnie obok mnie stał Harry i przeglądał się mojej osobie. Nawet nie wiem, czy coś do mnie mówił...
- Cześć księżniczko - Harry wziął ją na ręce, dając buziaka w policzek. Usiadł obok mnie, na jednym z białych krzeseł, ustawionych przy prostokątnym stole. Również białym. - Cześć Jennifer. Coś ty taka zamyślona?
- Myślałam o wszystkim i o niczym - wywinęłam się od odpowiedzi.
- Okej - powiedział tylko i pomógł małej rozpakować prezent, jaki dla niej przyniósł. Jeśli się nie mylę, była to lalka z Monster High. - Dawno się nie widzieliśmy - zaczął temat.
O Boże, chcę stąd uciec.
- To prawda.
    Tak! Cały tydzień! Cały tydzień miałam z głowy Harrego i te jego dziwne miny i podteksty...
- Przemyślałaś sobie, to co miałaś do przemyślenia?
- Nie - odpowiedziałam. Szczerze, to mówię w tym momencie prawdę.
    Minęło tyle czasu, a ja i tak nie wiem, czego chcę. Z jednej strony pewny siebie i prostacki Harry, który potrafi też być normalnym facetem przez jeden wieczór, bez seksualnych zapędów. A z drugiej strony Louis. Mój przystojny szef, który ostatnimi czasy wyznał mi, że mu się podobam.
    Powinnam wybrać Louisa, co? Heh, zabawne. Tyle, że nasze relacje, według mnie to tylko szef - pracownik. Oprócz tego, że pocałował mnie trzy razy i powiedział, że mu się podobam, nic innego nie miało miejsca. Nie zaprosił mnie na żadne spotkanie. Generalnie nie znam go za bardzo od tej drugiej strony.
     Wiem, że kocha Sammy nad życie, jest jego oczkiem w głowie. Louis jest naprawdę kochającym ojcem. Powinnam wiedzieć coś więcej, skoro mieszkam z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale chyba jestem ślepa i nic nie widzę... No... Nie wiem, co myśleć. Nie wiem, może się boi? Albo też nie wie, czego chce.
Nie, wystarczy Jennifer. Te przemyślenia zostaw na potem. Zajmij się gościem.
- Em... Harry, najpijesz się czegoś? - ocknęłam się z transu i spojrzałam na niego pytająco. Miał roześmiany wyraz twarzy, czyli musiał zauważyć moje chwilowe zawieszenie.
Bywa.
- Może wody - kiwnęłam głową na tak i wyszłam z mojego miejsca bytu. Weszłam do kuchni i po wyjęciu szklanki z szafki i zapełnieniu jej wodą, wróciłam do bruneta.
- Proszę - podałam mu szklankę. Podziękował i upił trochę.

- Dobra, będę się zbierał, bo jeszcze muszę przyjrzeć się jednemu zleceniu - brunet podniósł się z krzesła. Pogadaliśmy jakiś czas. Chyba dość długo, bo zaczęło się powoli robić ciemmo.
- Odprowadzę cię - również wstałam.
- Pa Sammy, niedługo znowu cię odwiedzę - podszedł do siedzącej na różowym kocyku i bawiącej się nową lalką, dziewczynki i dał buziaka w głowę.
- Pa pa wujku.
    Oboje weszliśmy do domu. Dotarliśmy na korytarz. Chłopak założył buty i czarny płaszcz.
- No to do zobaczenia - powiedział i podszedł do mnie. Odległość, jaka nas dzieliła, mogła mieć z dziesięć - piętnaście centymetrów.
- Do zobaczenia - posłałam mu uśmiech. Nie to, że nie lubiłam Harrego. Był okej, tylko ten jego charakter...
- Mam nadzieję, że jak najszybciej - po tych słowach przybliżył się jeszcze bardziej i przycisnął swoje usta do moich.
    I jakby ktoś celowo chciał zrobić na złość, drzwi frontowe się otworzyły, a potem zatrzasnęły.
- Ekhem - usłyszałam znaczące  chrząknięcie, które wyszło z ust Louisa.



~~~~~~~~~
I tak oto zakończmy ten rozdział.
Louis chyba nie będzie zadowolony, co?:)
Nie wiem, może byście chcieli przeczytać perspektywę innej osoby? Jeśli tak, to czyją?;)

Podoba Ci się ta historia?