wtorek, 31 maja 2016

Rozdział 33


- Co z Samanthą? - zapytałam, przypominając sobie o dziewczynce.
- Jest z nią Mirella. Obie martwią się o ciebie.
- Dobrze, że już wracam - westchnęłam cicho, opierając głowę o szybę w samochodzie.
- Hej, skarbie, uśmiechnij się do mnie - poprosił. Spojrzałam na niego z ukosa. Patrzył na mnie zmartwiony, zerkając co chwilę na ulicę.
- Ty siebie słyszysz? Jak mam się uśmiechnąć? Nie jestem w stanie.
- Musimy się podnieść. Owszem, los nieźle nam wpieprzył, ale tylko po to, byśmy byli silniejsi. Nie możesz teraz się poddać. Jeszcze nie jedno maleństwo sobie zmajstrujemy...
- Nie wiem, czy ja będę chcieć. Nie wiem, czy będę w stanie normalnie funkcjonować bez strachu, że za każdym razem na schodach mogę z nich spaść i to wszystko się powtórzy...
- Nic się nie powtórzy. Najwyżej nie będziesz chodziła po tyh schodach. Pokój Samanthy można przenieść na parter, jest tam przecież kilka pokoi...
- Louis... Nie rozmawiajmy o tym teraz, okej?
- Dobrze - zgodził się, wzdychając ciężko. Kilka minut potem zajechaliśmy pod dom i Louis pomógł mi wysiąść z samochodu, choć mogłam zrobić to sama. Nie zdążyliśmy dobrze wejść do domu, jak dopadła do nas Samantha, a konkretnie do mnie, przytulając się mocno do moich nóg.
- Jennifer, nic ci nie jest? Myślałam, że mnie zostawiłaś, obiecałaś, że nigdy mnie nie zostawisz - usłyszałam jej ciche słowa. Zrobiło mi się strasznie przykro, że tak pomyślała. Przykucnęłam, zrównując się z nią. Spojrzałam w jej ślicznie niebieskie oczka i poczułam łzy napływające do moich oczu. Starłam je, zanim dostały możliwość wydostania się na policzki.
- Nigdy bym cię nie zostawiła, kochanie. Jak mogłaś tak pomyśleć? - zapytałam, przytulając do siebie dziewczynkę.
- Nie ruszałaś się... Bałam się, że tak zrobisz, jak moja mama- powiedziała, gdy odsunęła się ode mnie na kilka centymetrów, nosząc wzrok po podłodze.
- Nie mam takiego zamiaru - obiecałam, przytulając ją ponownie, by nie widziała, jak z moich oczu ulatują dwie łzy.
- Dobrze kochanie, daj spokój Jenny, musi teraz odpoczywać, jest bardzo zmęczona - wtrącił swoje trzy grosze Louis. Sammy popatrzyła na mnie, jakby chciała sprawdzić, czy jej tata nie kłamie.
- Chodź Jenny, zaprowadzę cię do pokoju.
    Mała pociągnęła mnie za sobą. Spojrzałam tylko przelotnie na Louisa i posłusznie poszłam za dziewczynką. Bez problemu otworzyła drzwi do naszej sypialni i również je za nami zamknęła. Pociągnęła mnie bez słowa w stronę łóżka i kazała się położyć. Sama rozejrzała się po pokoju, ewidentnie czegoś szukając. Po chwili znalazła się przy mnie, a ja poczułam, jak na moim ciele znajduje się coś miękkiego. Spojrzałam po sobie - Sam okryła mnie kocem. Momentalnie moje serce ożyło. To piękne, że ona zachowuje się lepiej niż niejeden dorosły...
- Teraz będzie ci ciepło i możesz iść spać. Poczytać ci moją ulubioną bajkę? - Czułam, że zaraz się rozpłaczę. Byłam zbyt rozchwiana emocjonalnie, a Samantha mi nie pomagała swoją dziecięcą troską o mnie.
- Nie, dziękuję kochanie. Zdrzemnę się kilka minut i będzie wszystko okej - obiecałam, choć wiedziałam, że tak nie będzie. Mała pokiwała tylko główką, że rozumie. Przytuliła mnie mocno, na ile tylko mogła, a zaraz potem wyszła z pokoju. Westchnęłam tylko i poprawiłam się na łóżku. W głowie miałam totalną pustkę, nie myślałam o niczym, ani o nikim. W końu udało mi się zasnąć.

    Obudziłam się kilka godzin później. W pokoju paliła się mała lampka, a zegar wskazywał godzinę dziewiątą trzydzieści. Usiadłam na łóżku, odgarniając od siebie koc. Przespałam kilka godzin i wiem, że teraz będzie mi trudno zasnąć ponownie. Wstałam z łóżka, od razu kierując się do drzwi. Czułam pragnienie, musiałam się czegoś napić. Zeszłam po schodach, czując to nieprzyjemne uczucie. W całym domu była cisza, jakby nikogo oprócz mnie w nim nie było. Weszłam do kuchni, zapalając w niej światło włącznikiem, gdyż było zgaszone. Jedyne światło, jakie się paliło, to w korytarzu. Krzątałam się cicho po kuchni. Napełniłam szklankę wodą i usiadłam przy stole. Po jakimś czasie siedzenia w jednej pozycji, poczułam, że nie jestem już sama w przestronnej kuchni.
- Długo już tu jesteś? - zapytałam Louisa, wiedząc, że to on.
- Wystarczająco. Jennifer, ty tu siedzisz godzinę. Nawet nie upiłaś łyka ze szklanki - usłyszałam jego głos, a potem zobaczyłam jego ciało, które zajęło miejsce przy mnie. Od razu złapał mnie za rękę. Faktycznie, pragnienie już dawno ustąpiło, a szklanka nadal była nie ruszona, jak ją postawiłam. Podniosłam wzrok na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miałam na nic ochoty. Najlepiej zostałabym na tym krzesełku i nigdzie się nie ruszała.
- Wiem, że ta cała sytuacja jest dla ciebie ciężka, ale nie możesz się obwiniać. To nie była twoja wina. Nie możesz wpaść w depresję - usłyszałam, jakby z oddali jego pełne przejęcia słowa. - Jeśli czujesz, że nie dasz sobie rady, pójdziemy do psychologa, on będzie wiedział, jak pomóc.
- Nie jestem chora psychicznie Louis - powiedziałam bez emocji, nie patrząc na niego.
- Wiem to. On pomógłby ci uporać się z tym...
- Jedyna osoba, która może pomóc mi przez to przejść, to ty Louis.
- Pomogę ci.


Sześć miesięcy później


    Minęło kilka miesięcy. Jest zdecydowanie lepiej - pogodziłam się już ze stratą mojego pierwszego dziecka. Wizyta u specjalisty nie była potrzebna, daliśmy radę. Wyszłam na prostą i jestem w stanie normalnie funkcjonować. Louis naprawdę mi pomógł. Wtedy w szpitalu, bałam się, że to wszystko nas przerośnie i po prostu oddalimy się od siebie, ale tak nie było. Jeszcze nikt nigdy nie wspierał mnie tak, jak Lou.
- Wróciliśmy! - Wstałam od stołu, słysząc krzyk Louisa w korytarzu. Zanim zareagowałam, poczułam małe rączki Samanthy na moich biodrach. Dziewczynka przytuliła się do mnie mocno, witając się od razu.
- Jennifer, chcesz zobaczyć moje nowe rysunki? Mam ich całą górę! - oznajmiła entuzjastycznie.
- Dobrze, ale najpierw zjemy obiad, co ty na to? - zaoferowałam, na co mała od razu się zgodziła i powiedziała, że idzie umyć rączki. Gdy Sammy zniknęła w swoim pokoju, ramiona Louisa od razu objęły moje.
- Jak się czujesz? Przepraszam, że nie spytałem rano, ale musiałem wcześniej być na budowie - powiedział, a ja tylko się uśmiechnęłam, obejmując jego kark.
- Dobrze - odpowiedziałam tylko, uśmiechając się do niego delikatnie.
- Nie byłem wczoraj za... Ostry? - zapytał jakby nieśmiało, drapiąc się po głowie.
- Nie - opowiedziałam pewna swojego. On tylko uśmiechnął się szerzej i przyciągnął mnie do pocałunku. Nie przejmowaliśmy się obecnością naszej gosposi. Widziała to i owo, a sama też stwierdziła, że nie ma nic przeciwko - mówi, że uwielbia patrzeć na naszą dwójkę.
- To dobrze, bo już się bałem, że...
- Przestań. Było wspaniale. - Ostatnie dwa słowa wyszeptałam mu do ucha.
- Już jestem! - Sammy, jak błyskawica wpadła do kuchni, prawie nas taranując. Zaśmiałam się cicho i dosiedliśmy się do stołu, gdzie siedziała już Sam i nerwowo przebierała nóżkami pod stołem w zniecierpliwieniu.
    Po skończonym obiedzie, jak obiecałam, byłam zobaczyć rysunki Sammy. Były ładne i, jak na jej wiek bardzo staranne. Nie wychodziła kredkami poza kontur i tak dalej. Cóż się dziwić, jej ojciec jest architektem, talent do rysowania i tworzenia ma we krwi.
- Są bardzo śliczne - uznałam, odkładając jeden z nich na jej stolik w pokoju.
- Wiedziałam, że będą ci się podobać - powiedziała, szeroko się uśmiechając. Wspięła się na moje kolana i przytuliła się. Objęłam ją mocno, całując w skroń. - Jennifer?
- Tak? - Samantha odsunęła się, siadając na moich kolanach, patrząc na mnie przez chwilę uważnie.
- Możesz być moją mamusią? Tatuś nie powiedział mi, czy nią jesteś, więc pytam ciebie. To jak?
Patrzyła na mnie błagająco, tymi swoimi niebieskimi oczkami, co chwilę mrugając, co było urocze.
- Możesz - odpowiedziałam bez zawahania. - Jeśli tylko chcesz, możesz mówić do mnie` mamo `. - Jeśli ona tak chciała, nie miałam zamiaru jej zabronić. Z resztą, nie wiem, czy będę miała jeszcze kiedyś dziecko... Nie ważne. Kocham Samanthę, jak swoje własne dziecko i to się nigdy nie zmieni. W tej chwili radość Sammy nie zna granic, a ja jestem szczęśliwa, że byłam powodem jej radości.
- Kocham cię mamusiu.
- Ja ciebie też kocham moja kruszynko.
- A ja kocham was. - Poczułam silne ramiona Louisa obejmujące mnie i Sammy. Uśmiechnęłam się na jego słowa.

Kilka dni później

- Nie wiem, by będę potrafił utrzymać to jeszcze w tajemnicy. Jennifer zaczyna się domyślać, że coś przed nią ukrywam... Tak, wiem o tym. No to do jutra.
- Z kim rozmawiałeś? - Udałam, że niczego nie słyszałam i od tak weszłam do gabinetu Louisa, podchodząc prosto do jego fotela i siadając na jego kolanach.
- Z Harry` m. Inwestor nie zgadza się na warunki umowy i będę musiał chyba z niego zrezygnować - odpowiedział od razu, masując moje plecy. Uważaj, bo ci uwierzę. Skoro z Harry` m, to sama się dowiem, co przede mną ukrywa.
- Okej. Wyjdę dziś na miasto z Sammy, spotkam się też z Ivette - oznajmiłam mu,co miałam w planach.
- Świetnie. Postanowiłem zabrać cię w końcu do moich rodziców - usłyszałam i zdębiałam.
- A... Ale... Nie, nie ma mowy, że pojadę. - Wstałam z jego kolan i podeszłam do okna.
- Czemu? Chcę cię z nimi zapoznać. W końcu jesteś moją kobietą.
- Wiesz, ostatnim razem, nie byli dla mnie zbyt wylewni - wyznałam.
- Co? - Wstał i poszedł do mnie, czekając na odpowiedź.
- Nie mówiłam ci tego, ale to było, gdy mieliśmy ten wypadek. Twoja mama przyszła raz do mnie. Nie wyglądała na szczęśliwą. Zapytała tylko, jak się czuję i zaraz wyszła...
-No tak... Ona cały czas ma nadzieję, że stworzę rodzinę Sammy z Brianą - westchnął, siadając na kancie biurka. - Cóż, będę musiał uświadomić ją, do czego posunęła się jej ulubienica.
- Dobrze, skoro chcesz, to pojedziemy tam - powiedziałam, będąc pewna swoich słów.
- Ale jeśli tak jest to...
- Nie, nie chcę, żeby źle o mnie myślała, czy coś. Pokażę jej, że źle mnie oceniła.
- No dobrze. Ale jeśli będziesz się źle czuła, to od razu wracamy, okej? - ustalił, a ja zgodziłam się, przytakując głową. - Dobra, ja muszę jechać, sprawdzić, jak idzie budowa wieżowca. - Podszedł do mnie i pocałował mnie w usta i zaraz po tym wyszedł z gabinetu.

*****
Witam kochani :)
Jak tam u was? Wakacje już tuż tuż! Kto je czuje;)
Skoro już wspomniałam o wakacjach - rozdziały będą: jeden w lipcu i jeden w sierpniu, tak, jak w tamtym roku z No Control :)
Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział, postaram się, by był on w czerwcu <3

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział 32

Dwa tygodnie później

- Jenny, Jenny! Pomóż mi!
- Co się stało kochanie? - zapytałam, gdy Sammy przybiegła do mnie ze swojego pokoju. Aktualnie przygotowywałam mały posiłek, krojąc warzywa do sałatki.
- Zdejmiesz mi torbę z szafy? Tatuś obiecał, że pójdziemy na piknik.
- Dobrze, chodźmy.
    Od tamtych złych dni minęły dwa tygodnie. Samantha wróciła już do siebie i znowu szaleje, jak dawniej. Nic mnie tak nie cieszy, jak widok jej szczęśliwej i radosnej. Spędziła w szpitalu tydzień. To był chyba najdłuższy tydzień w moim, jak i Louisa życiu. Spędził przy jej łóżku całe godziny, nie jestem w stanie ich liczyć. Lekarze chcieli go wyrzucić, bo w końcu nie można spędzać w szpitalu nocy, a odwiedziny kończą się o dziesiątej wieczorem. Przekonałam ordynatora jakimś cudem, by tego nie robił, bo i tak nic to nie da.
    Briana za miesiąc będzie miała sprawę karną, w której Louis ma zeznawać. Ja też choć myślałam, że ominie mnie ponowne spotkanie z tą okrutną kobietę. Natomiast, sprawa o odebranie praw Louisa do Samanthy, została umorzona. Mieliśmy ostatnio odwiedziny kuratora sądowego. Powiedziała, że to tylko rutynowe działanie, mające sprawdzić, jak mieszka Sammy i czy nie dzieje się tu jej jakaś krzywda, czy coś. Ostateczne sprawozdanie ma przyjść listownie za dwa tygodnie, żebyśmy się z nim zapoznali.
    Między mną, a Louisem wszystko jest dobrze, ale mam takie dziwne przeczucie, że to wszystko zaraz się skończy, zniszczy. Boję się, że coś takiego naprawdę będzie miało miejsce... Nie chcę tego, za bardzo jest dla mnie ważny razem z Sam,bym pozwoliła wszystko zniszczyć.
    Mała pobiegła wesoło z powrotem do swojego pokoju, a ja odłożyłam nóż na drewnianą deskę do krojenia i schyliłam się do stołu po stołek, by móc dosięgnąć dla Sam torbę. To prawda, Louis obiecał zabrać nas do parku - jest ładna pogoda, więc można to wykorzystać. Przeszłam przez schody i korytarz do pokoju Samanthy. Dziewczynka siedziała na łóżku i machała żwawo nóżkami, czekając na mnie.
- Już jestem.
- Tą, tą chcę. - Mała skoczyła na równe nogi, pokazując rączką na szafę, na której leżała czerwona torebka należąca do Sam. Dostała ją od taty, gdy jednego razu byliśmy w wesołym miasteczku.
- Dobrze.
    Stołek podstawiłam pod szafę i ustałam na nim. Po kilku chwilach mały czerwony przedmiot był już w rękach właścicielki.
- Dziękuję Jennifer! - usłyszałam ucieszony krzyk Sammy, przez co sama się uśmiechnęłam.
- Dobrze, spakuj do niej co chcesz, a ja dokończę krojenie, okej?
- Tak!
    Wyszłam z pokoju, odruchowo przykładając dłonie do brzucha. Zamierzałam powiedzieć Louisowi o ciąży, dziś na pikniku.
    Tak, byłam w ciąży. Ta wiadomość była dla mnie szokująca. Pytałam lekarki dwa razy, czy aby się nie pomyliła, ale to była prawda. Gdy pierwszy szok minął, pojawiło się nieopisane szczęście i radość. Chciałam od razu biec do Louisa i powiedzieć mu o tym, ale nie było na to odpowiedniej pory. Chciałam poczekać na dzień, kiedy będzie w końcu spokojnie, kiedy będzie mógł cieszyć się razem ze mną.
    Nagle zakręciło mi się w głowie przy schodzeniu ze schodów, przez co odruchowo złapałam się barierki. Nic to nie dało, bo straciłam czucie w palcach i poczułam, jak puściłam obręcz. To było, jak w zwolnionym tempie. Spadłam na plecy, lądując nimi na schodach. Spadłam z nich, zatrzymując się na samym ich dole. Wiedziałam, że nos jest złamany i leci z niego krew, czułam ją na całej twarzy i dłoniach, kiedy próbowałam się jakoś zasłonić. Znikąd pojawił się ból brzucha, nasilający się z każdą chwilą. Z kolejną falą bólu straciłam przytomność. 

***
 
    Ocknęłam się w szpitalu. Najpierw doszedł do mnie specyficzny zapach placówki. Otworzyłam oczy, przyznając sobie rację - znowu byłam w szpitalu, tylko, że tym razem ze swojej własnej winy. Usłyszałam chrząknięcie, więc spojrzałam trochę nieprzytomnie w stronę dochodzącego dźwięku i zobaczyłam stojącego przed łóżkiem Louisa. Musieli dać mi jakieś prochy, bo chce mi się spać i reaguję z lekkim opóźnieniem na sytuacje dookoła mnie.
- Louis - szepnęłam ledwo, bo poczułam bolące żebra.
- Nie podnoś się - usłyszałam i postanowiłam nie dyskutować, gdyż jego ton był co najmniej ostry. - Czemu mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie powiedziałaś mi o tak ważnej dla nas sprawie?
- O czym? - zapytałam nieprzytomnie. Zdecydowanie, za wolno wszystko do mnie dociera.
- O ciąży! - Jego ton był ostry, ale zaraz wziął głęboki oddech, przymykając oczy.
- Chciałam to zrobić dziś na obiedzie. Nie chciałam ci wcześniej zawracać głowy.
- Odkąd wiesz?
- Tydzień.
- Teraz to nie ma znaczenia.
- Co? Jak to? - zapytałam, nie rozumiejąc jego słów. Gdy miał się odezwać, do sali weszła kobieta. Na oko po trzydziestce, w białym fartuchu.
- Dzień dobry. Nazywam się Alice Graham, prowadziłam pani ciążę.
- Co z dzieckiem? - zapytałam, chcąc wszystko wiedzieć.
- Niestety, nie mogliśmy go uratować. Płód w pierwszym trymestrze bardzo łatwo starcić. Uraz był zbyt silny, przykro mi. Będzie pani opuścić szpital za kilka godzin.
    Nawet nie poczułam, kiedy łzy polały się po moich policzkach, spadając na pościel. Słowa lekarki echem odbijały się w mojej głowie od momentu ich usłyszenia. Zarejestrowałam, że Louis wyszedł z sali, zaraz za lekarzem. Zostałam sama.
- Louis... Nie zostawiaj mnie - szepnęłam cicho, wiedząc, że tego nie usłyszy.
- Ivette, możesz do mnie przyjechać?
    Postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki. Louis nie wrócił, a minęło już pięć godzin, sądzę, że już nie przyjdzie... Nie chciałam być w tym wszystkim sama, a on właśnie w tej chwili mnie zostawił.Dlatego zadzwoniłam do niej, może przyjdzie z Marco, który nadal mieszka w naszym starym mieszkaniu.
- Jennifer, co się dzieje? Czy ty płaczesz?
- Jestem w szpitalu. Ten sam, co ostatnio.
    Rozłączyłam się, nie chcąc wysłuchiwać jej pytań. Niech przyjdzie tu i wyciąga wnioski. Kolejny raz pociągnęłam nosem i położyłam się na łóżku, bokiem do ściany.
- Jennifer?
    Otworzyłam oczy, słysząc głos Ivette przy uchu. Dziewczyna faktycznie stała przy moim łóżku ze zmartwioną miną, a za nią Marco. Musiałam przysnąć.
- Hej.
Czułam, jak moje oczy pieką mnie od płaczu, ale nie przejmowałam się tym. Ponownie podniosłam na nich wzrok i powiedziałam:
- Miałam mały wypadek.
- Co? Jak to się stało? Jak tu się znalazłaś? Louis wie? - Lawina pytań ruszyła, a ja tylko przełknęłam głośno ślinę.
- Ja...
- Nie chce dziecka i dlatego cię pobił?!
- Ivette - parsknął Marco, siadając na moim łóżku.
    Słysząc jej słowa, zaniemówiłam i spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami, nie wierząc, ze powiedziała coś takiego.
- Co ty gadasz? Kto ci takich bzdur naopowiadał?
- No nikt... Ale...No to się łączy!
- Czy ty siebie słyszysz?! Louis i pobicie?! Spadłam ze schodów!
- A... A co z dzieckiem? Wszystko dobrze?
- Nie ma dziecka, poroniłam.
- Tak mi przykro.
    Na jej słowa zrobiło mi się jeszcze gorzej i ponownie się rozpłakałam, chowając twarz w dłoniach. Marco od razu przytulił mnie do siebie, całując w czubek głowy.
- Zabrałbym od ciebie cały ten ból, gdybym tylko mógł mała - usłyszałam ciche słowa mężczyzny przy uchu.
- Dziękuję, nie wiem, co bym tu bez was zrobiła - odezwałam się po chwili, ocierając mokre policzki z łez. - L... Louis chyba się ode mnie odwrócił. Gdy się obudziłam, omal nie zrobił mi awantury o to, że mu nie powiedziałam o dziecku, a potem wyszedł i do tej pory się nie pokazał.
- Przejdzie mu. Jest w szoku, myślę, że nawet większym niż ty. Ty wiedziałaś, że jesteś ciąży. On w jednym momencie dowiedział się, że ma dziecko, i że je stracił. Spróbuj go jednak zrozumieć. - Stanął w jego obronie Marco.
- Wiem. Ale zachował się, jak ktoś bez serca. Prawie rzucił mi w twarz, że to przeze mnie dziecka nie ma... Chciałabym przytulić się do niego...
- Już... Spokojnie. Wyjaśnicie to sobie, jak już emocje opadną.
- Nie chcę go znowu stracić - jęknęłam cicho, kładąc głowę na poduszce i przymykając oczy.
- Nie stracisz. Daj mu trochę czasu.



    To, czego się dowiedziałem, zmiotło mnie z nóg. Gdy słuchałem, co mówi do mnie lekarz... Nie mogły trafić do mnie jej słowa.
    Zacznijmy od tego, że wróciłem wcześniej z firmy do domu, gdyż mieliśmy we trójkę iść do parku na piknik, który obiecałem Sammy. Nie potrafię wyrazić w słowach, jak bardzo cieszę się, że wróciła już do siebie po tych strasznych dla niej przeżyciach. Wchodzę do domu i zastaję Jennifer leżącą w korytarzu bez życia i strasznie dużo krwi wokół niej. Serce mi stanęło, gdy zobaczyłem ten widok. Nie zastanowiłem się długo i gdy nie mogłem jej dobudzić, wziąłem ją na ręce i ostrożnie włożyłem na tylne siedzenia samochodu i z piskiem opon ruszyłem do szpitala.
    A teraz dowiaduję się, że zostałem ojcem. Jennifer nic mi nie powiedziała, zataiła to przede mną. Powiedziała, że chciała zrobić mi niespodziankę, ale... Wyszedłem z jej sali zaraz za panią doktor. Wiem, że w tym momencie źle zrobiłem zostawiając ją z tym samą, ale to było zbyt ciężkie patrzeć na jej szok wypisany na twarzy. Wyszedłem ze szpitala, zatrzymując się przy pobliskim parku. Usiadłem na murku, który spotkałem zaraz po swojej prawej stronie, chcąc ochłonąć.
    Nie wiedziałem, co mam myśleć. Siedziałem jakiś czas w tej samej pozycji, nie myśląc o niczym. W głowie miałem pustkę. Szok nadal mnie nie opuszczał.
    Nie, nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Zeskoczyłem z zimnego betonu i wróciłem do szpitala. Po drodze sprawdziłem godzinę. Dochodziła czwarta po południu, czyli Jenny niedługo powinna wyjść ze szpitala. Wróciłem na korytarz po jej salę. W tym momencie z jej sali wyszli kolejno Ivette i Marco. Chłopaka poznałem w czasie, kiedy oboje ulegliśmy wypadkowi. Był całkiem w porządku.
- Poczekam na parkingu - usłyszałem jego głos, kiedy mnie dostrzegli. Ivette dosiadła się do mnie po chwili, nic nie mówiąc.
- Jak ona się czuje? - zapytałem cicho, patrząc na białe płytki na podłodze.
- Kiepsko z nią. Uważa, że obwiniasz ją o ten wypadek.
- To nie prawda. Nawet tak nie pomyślałem.
- Idź do niej, tak będzie najlepiej. Ona bardzo cię potrzebuje.
- Wiem, zaraz to zrobię. - Dziewczyna po chwili wstała i odeszła, kierując się do wyjścia.
- Panie Tomlinson?
- Tak? - podniosłem wzrok, widząc prze sobą doktor Graham.
- Mam wypis dla pańskiej dziewczyny.
- Dobrze, dziękuję. - Wstałem i odebrałem papier.
- Niech jeszcze prześpi się trochę, ale do szóstej musi opuścić szpital.
- Oczywiście.
- Do widzenia.
    Westchnąłem podchodząc do drzwi pokoju dziewczyny. Po naciśnięciu klamki, wszedłem do pokoju, widząc dziewczynę śpiącą tyłem do mnie na łóżku szpitalnym. Podszedłem bliżej, siadając na stołku.
- Przepraszam - szepnąłem cicho, nie chcąc jej obudzić.
- Kocham cię Louis. To nie była moja wina - usłyszałem, a potem zobaczyłem, jak dziewczyna odwraca się do mnie i patrzy na mnie niepewnie.
- Wiem.

*********
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i był całkiem zrozumiały???
Piszcie, co sądzicie o tym rozdziale:)

Podoba Ci się ta historia?