sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 39

     Minęło już miesiąc od oświadczyn Lou. Teraz brunet wpadł w wir przygotowywania pokoju dla syna. Ma plan, materiały, pomalowane ściany i kilka mebli. Zabronił mi wchodzić do niego, bo, jak to stwierdził, mam zobaczyć efekt, jak już będzie gotowy, nie wcześniej. Nie miałam wyjścia. Z Louisem w pewnych sprawach lepiej nie wchodzić w dyskusję – zwyczajnie nic to nie da. Ostatecznie pokój wyglądał, jak  ósmy cud świata.


    Jednego z tych długich zimowych wieczorów, kiedy to Louis wracał zmęczony do domu i padał na łóżko, ja musiałam zająć się sobą. Cóż, siedzenie do późna i tak samo późno wstawać miałam od jakiegoś czasu w ' pakiecie ' . Siedziałam na łóżku, okryta pod samą szyję i kończyłam czytać książkę ' Zanim się pojawiłeś ' . Nie wiem, w którym momencie zaczęłam ryczeć, ale tak zostało do ostatniej linijki. I pomyśleć, że wolał umrzeć, niż spróbować żyć... Nie, dość już o tym, bo wpadnę w jakąś depresję, o co nie tak trudno. Gdy chciałam odłożyć książkę na półkę, wyleciała z niej biała koperta. Ta sama, którą dał mi Marco tamtego dnia. Spojrzałam na nią niepewnie, potem na Lou. Zdecydowałam się ją otworzyć. W końcu, co mogła napisać moja matka? Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej białą kartkę. Gdy ją rozłożyłam, zauważyłam, że została zapisana całkowicie.



Jennifer,

    Należą ci się pewne wyjaśnienia. Razem z ojcem ukrywaliśmy to przed tobą cały czas, ale doszłam do wniosku, że nadszedł już czas, byś się tego dowiedziała, zwłaszcza, że sama zaraz zostaniesz mamą...

     Nie wiem, od czego zacząć... To wszystko zaczęło się od twojej pra pra prababki. Wiesz, że w naszej rodzinie zawsze rodziły się dziewczynki, sporadycznie chłopcy. Oh, nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym pisać! Chciałabym być teraz na twoim miejscu, móc zabrać to wszystko i pozwolić ci normalnie żyć przy boku tego mężczyzny i jego córki, no i waszego potomka...



     Co? Skąd ona wiedziała o Lou? I Sam i mojej ciąży?

     Wstałam z łóżka najciszej i jak najwolniej, po czym wyszłam z pokoju, kierując się do kuch. Było ciemno, ale zdążyłam nauczyć się każdego kąta. Zapaliłam światło w kuchni i podeszłam do lodówki, skąd sięgnęłam miskę z kilkoma jeszcze słonymi ogórkami. Praktycznie od początku ciąży je jem. Usiadłam przy stole w jadalni i zagłębiłam się dalej w list, podjadając co chwilę.

     Ja wiem, że może wydać ci się dziwne, że wiem to, mimo, że nic nie mówiłaś... Otóż, kazałam cię śledzić. Od jakiegoś czasu, może od roku... Chciałam wiedzieć, jak sobie radzisz i czy kogoś poznałaś. Lecz, gdy dowiedziałam się, że nosisz pod sercem jego dziecko, wiedziałam, że twój los jest już przesądzony. Wiem to, co mówię jest straszne, ale taki już nasz los. Dobrze, wytłumaczę ci, o co chodzi, bo głównie dlatego zdecydowałam się napisać ten list.

    Jak już wcześniej wspomniałam, wszystko zaczęło się od twojej prababki. W czasach, w których żyła... Cóż, to było średniowiecze. Zabobony i to wszystko... Do tego zakochała się z wzajemnością w miejscowym sprzedawcy mąki, który zresztą był zaręczony z inną kobietą. Gdy tamta dowiedziała się o ich romansie, postanowiła rzucić na nich urok. Była tak zaślepiona żądzą zemsty, że nie obchodziło ją, co dokładnie zrobi. Podobno zleciła wykonanie dwóch mikstur. Jedna z nich, dodana do jedzenia tego mężczyzny, zabiła go w ciężkich konwulsjach dwa dni potem. Zdradzona kobieta nie czekała długo i zaczęła obmyślać plan zemsty na babce. Podobno znów poradziła się tej samej osoby od wywarów. Plan był taki, by nie zabić, a jednak powoli niszczyć. I tak się stało. Miejscowi naoczni świadkowie mówili, że rzuciła w nią tą miksturą, wypowiadając jakieś słowa po łacinie. Powiadali, że zawarła pakt z samym diabłem. Nic jej się nie stało, ale kilka lat po tym, po urodzeniu córki ledwo udało się ją uratować, a porodu drugiego dziecka nie przeżyła.

     Wiem, że to brzmi śmiesznie, jak fabuła świetnego filmu o czarownicach, ale tak naprawdę było. Przeszukałam cały internet, każdą wzmiankę. Byłam nawet w kościele, by dowiedzieć się z rejestrów, kiedy i na co zmarła nasza babka. I to się wszystko zgadzało. To klątwa, która ciągnie się za nami od pokoleń. Klątwa każdej kobiety w naszej rodzinie.

     Gdy byłam w ciąży z tobą, nie było żadnych objawów, że coś może pójść nie tak. A jednak. Podczas porodu doszło do komplikacji. Pępowina owinęła ci się wokół szyi i lekarze ledwo zdążyli cię uratować. Mówili, że coś takiego się zdarza, ale teraz wiem, że to nie było zwykłe zdarzenie. Albo ty miałaś umrzeć, albo ja miałam się wykończyć. Teraz, gdy znowu jestem w ciąży, wiem, że nie dam rady się obronić. Liczę tylko, że dziecko będzie na tyle rozwinięte, być móc żyć samemu. 

     Kochanie, piszę ci o tym, bo chciałam, byś była świadoma zagrożenia. Cóż, teraz czas powiedzieć, dlaczego postąpiliśmy z ojcem tak, a nie inaczej, wyrzucając cię z domu. Zrobiliśmy tak, ponieważ Marcos to była twoja jedyna szansa na przeżycie. Prosiłam go, by zrobił testy na płodność. Wyszły negatywne. W spokoju mogłam oddać cię w jego ręce, ale ani ty, ani on nie przejawialiście miłości do siebie. Bałam się, że odejdziesz od niego, mimo naszych protestów. A ja chciałam tylko twojego szczęścia. Chciałam, żebyś żyła...

     Teraz już wiesz o wszystkim. Wybacz mi, że piszę ci to na kartce zwykłego papieru, a nie mówię w prost, ale wiem, że nie uwierzyłabyś mi. Proszę cię tylko, byś wybaczyła mi każde zło, jakie ci wyrządziliśmy. Wybacz ojcu, bo tak naprawdę on najmniej  w tym wszystkim miał udziału. Pamiętaj, że zawsze cię kochałam i chciałam jak najlepiej.

Kocham cię, mama.



     Siedziałam w jednej pozycji jakiś czas. To wszystko wstrząsnęło mną tak bardzo, że zapomniałam przez moment, jak się nazywam. Czytałam wszystko powoli, by lepiej sobie to przyswoić, dlatego nie zdziwił mnie fakt, że zaczęło świtać. Wiedziałam też, że Louis zaraz się obudzi i nie może zobaczyć mnie w takim stanie. Postanowiłam wrócić do sypialni. Położyłam się cicho do łóżka, a zaraz potem zostałam objęta ramieniem Lou, który od razu się do mnie przysunął. Nie zasnęłam wcale, a gdy Louis faktycznie wstał, powiedział, że zrobi dla mnie śniadanie i pojedzie do pracy. Wiedział, że coś jest nie tak, zorientował się od razu. Na szczęście nie pytał, o co chodzi, co tylko mnie ucieszyło. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, bo przecież nie to, że pewnie umrę przy porodzie. Gdy już nikogo nie było w domu, znów wzięłam do ręki list i jeszcze raz go przeczytałam. W połowie zrezygnowałam i sięgnęłam po swój telefon, by wybrać numer do swojej pani doktor i umówić się na wizytę. Jak najszybciej.

- W jakiej sprawie dzwonisz? - usłyszałam jej pytanie, gdy tylko się przedstawiłam. - Czyżby pojawiły się jakieś problemy?

- Tak... Chciałabym się z panią jak najprędzej spotkać, porozmawiać o tym.

- Dobrze. Możesz przyjść jeszcze dziś, koło godziny szóstej, wtedy będę mieć ostatnią pacjentkę i będziemy mogły porozmawiać.

- Dobrze, dziękuję.

    Odetchnęłam po tej krótkiej rozmowie. Było mi trochę lżej, ale obawy i strach pozostał. Miałam się nie denerwować, a jednak nie miałam wyjścia...



poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 38


- Czyli z małym jest wszystko w porządku? - zapytałam kolejny raz, wprawiając lekarkę w szeroki uśmiech.
- Tak, nie masz się czego obawiać.
- Dobrze, dziękuję – wstałam z krzesełka, nakładając na siebie granatowy płaszcz. Jesień w tym roku robi się wyjątkowo chłodna.
- Widzimy się za miesiąc – przypomniała jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi gabinetu.
    Oh, po kolei. Minęło już pięć miesięcy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli syna. Taki mały Louis... Tak go sobie wyobrażam. Jego niebieskie szczęśliwe oczka, jego słodki uśmiech. Może mieć mój nosek, nie miałabym nic przeciwko. Wiem, że będzie wspaniały, w końcu to nasze geny. Zostały jeszcze trzy miesiące do rozwiązania. Mój brzuch nie jest jeszcze ogromny, ale i tak mam wrażenie, że wyglądam co najmniej jak słonica, to Louis usilnie stara się wyprowadzić mnie z błędu. Przytakuję mu tylko, a i tak myślę co innego.
- Co u naszego maleństwa? - usłyszałam pytanie Lou przez telefon, gdy rozmawialiśmy wieczorem.
    Niestety nie było go w Doncaster, musiał wyjechać na spotkanie w sprawie budowy jakiegoś wieżowca w centrum Londynu po nowym roku. Ale wróci za kilka dni. Zamiast niego, przesiaduje u nas Harry. Chyba wziął sobie za cel sprawdzanie mojego stanu pod nieobecność Louisa. No chyba, że to on go prosił.
- Wszystko w porządku, rozwija się prawidłowo. - Pani Grace powiedziała, że jeśli wszystko będzie dobrze, to na początku stycznia, jak to określiła już podczas pierwszej wizyty, mały przyjdzie na świat. - Mówi, że bez problemu mały urodzi się o czasie.
- No to wspaniale! Ogromnie się za wami stęskniłem. Jak Sammy? Jest grzeczna?
- Tak, nie musisz się martwić. Dostała w przedszkolu jakieś kolorowanki i teraz zajmuje się tylko tym – streściłam zgodnie z prawdą. 
     Louis zapisał małą od września do przedszkola. Sammy na początku nie za bardzo przejawiała chęć chodzenia tam, ale gdy minęło kilka dni, zmieniła swoje nastawienie. Raz, gdy poszłam po nią, po skończonych zajęciach, bawiła się z dwoma dziewczynkami i trudno było mi ją od nich odciągnąć.
- No dobrze. Muszę kończyć. Połóż się dziś wcześniej, odpoczywaj jak najwięcej i masz się nie przemęczać, jakby co, to do dyspozycji masz Mirellę.
- Tak, wiem. 
    Uśmiechnęłam się, słysząc jego troskę. Momentami stawał się nadopiekuńczy, ale nie na tyle, bym miała go dość. Mimo, że miał na karku prawie trzydziestkę, był uroczy i słodki, jak nastolatek.
- Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałam i wyczułam, jak uśmiecha się do telefonu. Po chwili rozłączył się, a ja położyłam telefon bok siebie na szarej kanapie w salonie. W telewizji leciał jaki program muzyczny, a ja oglądałam go tak jakby wcale. 
- Jennifer, ja będę lecieć, jutro muszę być niestety w firmie, ale zajrzę do was po południu. - Najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam postać Harry' ego przed sobą. Stał z podpartymi bokami, uważnie mnie obserwując.
- Okej – przytaknęłam, spoglądając na niego przelotnie. 
    Byłam na niego trochę zła, że siedzi tu z nami, a nie zajmuje się Ivette. Tak, zapomniałam wspomnieć, że ta dwójka ze sobą kręci. Dla mnie wygląda to dość poważnie i widać, że loczek podchodzi do tego tak samo. Ona nie chce i nic powiedzieć, ale mam nadzieję, że nie zrezygnuje z niego, jeśli poczuje jakieś zagrożenie... Ona nie wygląda, ale nie jest taką, która zmienia facetów, jak rękawiczki, bo jej się znudzili. Nie. Ona ich zostawia, gdy widzi, że zaczyna robić się poważnie, a nie odwzajemnia ich uczuć. Dlatego liczę, że z Harry' m uda się jej coś stworzyć, coś trwalszego. 
- Pa. - Cmoknął mnie na pożegnanie i kilka chwil potem, zamknął za sobą drzwi frontowe.
- Mamusiu, mamusiu, zobacz! Ładnie pomalowałam?
     Do salonu wpadła Sammy, w słodkiej, różowej piżamce z kilkoma kartami w rączkach. Zatrzymała się przede mną, pokazując mi wszystkie dokładnie dwa razy, bym niczego nie przeoczyła. 
- Śliczne kochanie! - pochwaliłam ją.
- Przeczytasz i bajkę na dobranoc? - zapytała słodkim dziecięcym głosikiem, który zawsze łapał mnie za serce.
- Oczywiście! Biegnij do pokoju wybrać bajkę, a ja odniosę szklankę do kuchni i przyjdę dociebie.
    Mała od razu się zgodziła, biegnąc w podskokach do swojego pokoiku. Uśmiechnęłam się do siebie, myśląc, jakim skarbem jest Samantha. Gdyby nie ona, nie było by mnie, nas tutaj. Mały rozbrykany brzdąc – nasze oczko w głowie. Mam nadzieję, że po porodzie nie poczuje się ani na sekundę odsunięta na bok. Nie pozwolę, by tak się stało. 
- Jestem – powiedziałam i weszłam do jej królestwa.
- Chcę Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków – powiedziała na wejściu, podając mi do ręki dużą ilustrowaną książkę.
- Dobrze – odpowiedziałam, otwierając lekturę na pierwszej stronie. Sam weszła na łóżko, okryła się kołderką po samą szyję i wyczekiwała, aż zacznęczytać. - Dawno dawno temu...


     Nie minęło pół godziny, a mała już spała. Poprawiłam jej kołdrę, którą zdążyła z siebie skopać. Podniosłam się i zgasiłam lampkę na stoliku, cicho wychodząc. Wróciłam jeszcze do kuchni, by zgasić tam światła. Tak samo zrobiłam w salonie i mogłam już pójść do sypialni. Tam wyciągnęłam jakąś starą, wyciągniętą koszulkę Louisa i z nią w dłoni poszłam wziąć prysznic. Po kilkunastu minutach wyszłam odświeżona i usiadłam na łóżku. Jego koszulka sięgała mi teraz do biodra, choć gdyby nie brzuch, byłaby jakoś trochę wyżej, niż do połowy ud. No cóż, jestem teraz trochę większa... Nie czekając dłużej, zgasiłam światło w pokoju i położyłam się spać, czekając na sen.


Dwa dni później

- Louis! - krzyknęłam z pokoju, wktórym przygotowywałam się do naszego dzisiejszego wyjścia.
- Tak? Co się dzieje? - Wspomniany mężczyzna wpadł zaraz do pokoju, jakby co najmniej się paliło.
- Mały dał znów o sobie znać –powiedziałam spokojnie, wskazując wzrokiem na moją rękę, która znajdowała się właśnie na moim brzuchu, tam, gdzie poczułam kopnięcie.
     Louis podszedł do mnie, będąc jedynie w białym ręczniku przepasanym przez biodra. Jego dłoń od razu powędrowała w to samo miejsce. Zabrałam swoją, by mógł poczuć to samo. Miałam rację i mały znów pokazał na co go stać. Dobrze, że siedziałam, bo jego ' ataki ' bywały czasami dość mocne. 
- Będzie z niego świetny piłkarz. Może znajdę mu od razu miejsce w reprezentacji? - zaśmiał się, czując uderzenia. 
- Hah, zrobisz to, gdy podrośnie i nauczy się dobrze grać, a teraz po prostu skończmy to szykowanie.
    Loui zaprosił mnie na kolację. Dawno nigdzie nie byliśmy, więc zgodziłam się bez wahania. Pół godziny później, oboje byliśmy gotowi. Louis pomógł mi wsiąść na miejsce pasażera i sam zajął miejsce za kierownicą. Jego córka została pod opieką Harry' ego, który aż rwał się do tego. Twierdził nawet, że wie, co Louis na dziś zaplanował, ale nie powie mi, bo mu obiecał. Byłam zirytowana jego zachowaniem. Skoro tak, to mógł mi wcale nic nie mówić, a tak to musiałam poczekać, aż Louis sam mi powie o co chodzi.
- Okej, jesteśmy na miejscu – usłyszałam i rozejrzałam się po okolicy za szybą.
- Restauracja?
- Tak, ale my nie tylko będziemy w niej jeść.
- A więc, co?
- Chodź.
     Najpierw wysiedliśmy z auta, kierując się do wejścia jednej z tych restauracji, w których ludzie śpią na pieniądzach, by choć zamówić tu szklankę wody. Weszliśmy do środka i od razu podszedł do nas młody, wysoki kelner, poznając Louisa. Zostaliśmy wyprowadzeni znów na zewnątrz. Wyglądało to, jak balkon, a może taras... No zresztą coś w tym stylu. Na środku stał mały stolik, zastawiony wszelkimi różnościami. Louis odsunął dla mnie krzesło i sam zajął miejsce przede mną. Zjedliśmy kilka dań, których dla mnie było trochę za mało ( po prostu nadal czułam się głodna za dwóch ). Rozmawialiśmy o wszystkim, Louis cały czas miał coś dopowiedzenia, więc słuchałam go za każdym razem. Nie męczyło mnie to. Mogłabym tak siedzieć i słuchać jego cudownego głosu do końca życia, ale on przerwał moje wewnętrzne zachwycanie się.
- Zaprosiłem cię tutaj z dwóch powodów – zaczął poważnie. Sama wyprostowałam się nakrześle, czekając na dalszy rozwój. - Po pierwsze, nie miałem ostatnio czasu, by wyjść z tobą tylko we dwoje, nacieszyć się sobą – to powiedziawszy, złapał mnie za prawą dłoń, ściskając lekko i zaraz ją puszczając. - Po drugie, miałem plan.
- Jaki plan? - podchwyciłam temat, chcąc dowiedzieć się, jak najwięcej.
- Otóż, chciałem zrobić to już o wiele wcześniej, ale jakoś nie było okazji, a przecież nie tak to się robi. - Louis wstał, mówiąc, że mam się nie podnosić i sam podszedł do mnie, klękając na oba kolana. Złapał moje obie dłonie wswoje i powiedział: - Jesteś tą, która wnosi w moje życie radość, śmiech, ciepły, pogodny ranek, nawet, gdy pada. To dziwne, ale zakochałem się w niani swojego dziecka, które swoją drogą pokochało cię szybciej, niż ja sam. Już nie pamiętam życia bez twojej obecności, teraz to lepsze życie. Czy chciałabyś dalej być w nim i sprawiać, że budzę się z uśmiechem każdego ranka przy twoim boku? - Jakby na potwierdzenie tych słów wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki czerwone kwadratowe pudełeczko i otworzył je, ukazując moim oczom pierścionek zaręczynowy. Niewątpliwie był piękny, niewątpliwie miał kilka karatów, no i był drogi. Gdy wyjął go z gąbki i przyłożył do mojego palca, zabłyszczał kolorowymi refleksami, odbijając się od lamp. - Jennifer? Wyjdziesz za mnie? 
- Tak – odpowiedziałam, niewahając się ani sekundy. 
    Gdy pierścionek znalazł się na palcu, poczułam, jak moje oczy opuszczają dwie małe łezki, starte zaraz przez Louisa, który teraz pomógł mi wstać i przybliżył się, by złączyć nasze usta w gorącym pocałunku.

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 37

OGROMNIE PRZEPRASZAM, ŻE NIE BYŁO ROZDZIAŁU W LIPCU. KOLEJNY ROZDZIAŁ BĘDZIE JUTRO~!!!

   Po powrocie z pogrzebu do domu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca przez resztę dnia. To wszystko było dla mnie takie dziwne... Moja matka... Nigdy jakoś nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów. Zawsze było coś, co nie odpowiadało jej we mnie. A to zbyt niska ocena ze sprawdzianu, albo to, że nie chciałam pracować w ich rodzinnej firmie. Cóż, nie czułam się dobrze w świecie papierkowej roboty, a ona nie mogła tego zrozumieć. Tak samo było z Marco. Już od samego początku, nasza znajomość opierała się na szczerości. Dlatego też po kilku miesiącach przymusowego mieszkania ze sobą w celu ' dotarcia się ', wyciągnęłam go na kawę i powiedziałam, jak to jest z mojej perspektywy. Gdybyście mogli zobaczyć jego minę, gdy powiedziałam mu, że nic do niego nie czuję, i że to się nie zmieni. Widziałam, jak uchodzi z niego jakby całe powietrze. Pamiętam ten ciepły letni dzień bardzo dokładnie; w końcu wszystko się jakby zmieniło. Westchnął, złapał mnie za obie dłonie i powiedział:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ulżyło mi, gdy to powiedziałaś.
     No i od tamtego dnia zostaliśmy przyjaciółmi. On krył mnie, ja jego, gdy było jakieś rodzinne spotkanie, a nie mieliśmy ochoty na nim być.Wspaniały z niego człowiek. Okazało się, że on też nie widzi przyszłości naszego ' związku ' woleliśmy zostawić naszą relację, tak jak jest.
- Kochanie,wszystko w porządku? - usłyszałam głos Louisa. Wróciłam do siebie, szukając go wzrokiem.
- Tak... Okej.
     Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki Louis nie zaczął ścierać kciukiem moich łez. Przytuliłam się do niego, powoli rozklejając na dobre. Dotarło do mnie, że nie pogodzę się z nią już nigdy. Nigdy nie pozna swojego wnuka, lub wnuczki, nie będzie się z nim bawić, ani rozpieszczać. Tak, w rozpieszczaniu byłaby świetna... Nie pozna Louisa, ani Samanthy. Nigdy nie dowie się, jak ułożyłam sobie życie po wyprowadzeniu się z domu.
- Kochanie, masz gościa – usłyszałam cichy szept przy uchu i odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, by spojrzeć w oczy. Przez moment przeszło mi przez myśl, że to mama, ale szybko zniknęła.
- Kto to?
- Sama zobacz. - Ruszyłam za nim. Poszliśmy na korytarz, gdy zobaczyłam Marcosa.
- Marcos? - zapytałam, nie dowierzając, że on tu jest. - Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś?
- To nie było trudne.- Uśmiechnął się słabo. Podeszłam bliżej i wpadam mu w ramiona, obejmując go mocno. Brakowało mi go. Znów nie widzieliśmy się szmat czasu.
- Byłem na pogrzebie. Przykro mi mała – usłyszałam po kilku minutach ciszy.
- Jak to byłeś? - zapytałam zdziwiona i lekko zła, że nawet mi o tym nie powiedział.
- Twój tata zadzwonił do mnie w poniedziałek. Dziś dowiedziałem się, że zmieniłaś miejsce zamieszkania... On dał mi adres.
- Jenny, pojadę po Samanthę, a wy sobie porozmawiajcie.
    Louis cmoknął mnie tylko w policzek i zabierając klucze od auta, wyszedł z domu. Westchnęłam i zaprowadziłam przyjaciela do jadalni.
- Napijesz się czegoś?
- Może kawy – odpowiedział, gdy usiadł wygodnie krześle.
- Okej.
    Zgodziłam się i poszłam wstawić wodę. Sama nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i poczekałam, aż woda się zagotuje. Wraz z dwoma szklankami i cukierniczką udałam się do jadalni, gdzie siedział Marcos.
- Wiesz, twój ojciec dał mi to, gdy odjeżdżałem. Powiedział, że ma ci to dać jak najszybciej. - W tym momencie wyciągnął z kieszeni białą kopertę. - Powiedział też, że masz je przeczytać, gdy będziesz gotowa. - Podsunął ją bliżej mnie. Wzięłam ją do rąk i przyjrzałam się starannemu pismu mojej mamy.
'' Dla mojej małej córeczki ''. Tak brzmiał napis. Poczułam, że zaraz wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Marcos zabrał się za picie kawy, a ja przyglądałam się białej kopercie. Westchnęłam i stwierdziłam, że powiem mu o ciąży, w końcu będzie wujkiem.
- Jestem w ciąży. - To był chyba błąd, bo zakrztusił się połykaną właśnie kawą i pobrudził mi biały bieżnik dekorujący stół. - Hej, to był nowy bieżnik! - uśmiechnęłam się pomimo całej tej sytuacji. Pobiegłam szybko po ściereczkę do kuchni, ale i tak to nic nie dało. A z kawy plamy tak szybko nie schodzą.
- Przepraszam! Ale... Wow! Będę wujem! - uśmiechnął się szeroko i przygarnął mnie do uścisku, który od razu oddałam. - Świetna wiadomość. Gratuluję.
- Dzięki.
- Wiesz, muszę już iść – powiedział i odsunął się ode mnie. - Miałem przede wszystkim dostarczyć te list.
- Okej, rozumiem. Odwiedź nas jeszcze kiedyś – poprosiłam, gdy znów go przytuliłam, na pożegnanie.
- Oczywiście! Może to wy nas odwiedzicie we Włoszech?
- Okej, przyjedziemy – obiecałam. Dla tego faceta mogę to zrobić.
     Po jego wyjściu, wróciłam do stołu. Nadal leżała na nim koperta od mamy. Strasznie korciło mnie, by ją otworzyć, ale wiedziałam, że to jeszcze nie czas. Wzięłam ją i udałam się do sypialni.Podeszłam do swojej strony łóżka i schowałam ją do pierwszej książki z brzegu.
- Jesteśmy! - usłyszałam donośny głos Louisa.
     Uśmiechnęłam się lekko do siebie na myśl o Sammy. Westchnęłam pod nosem i wróciłam do kuchni, gdzie od razu dopadła do mnie mała i objęła moje nogi na tyle mocno, na ile miała siły.
- Tęskniłam za tobą mamusiu, wiesz?
- Ja też za tobą tęskniłam, mój mały szkrabie. - Pogłaskałam ją po główce i obie poszłyśmy do kuchni. Dziewczynka stanęła przy białym blacie, podpierając się rączkami i patrząc co robię.
- Gdzie twój Marco? - zapytał Louis, również wchodząc do kuchni i szukając czegoś w lodówce.
- Poszedł kilka minut temu. Powiedział, żebyśmy odwiedzili go kiedyś we Włoszech – powiedziałam, robiąc sobie małą przekąskę z chleba, sera i ogórka.
- Zrobisz mi kanapkę z masełkiem i solą? - zapytała Samantha, na co od razu się zgodziłam. Od jakiegoś czasu zajada się właśnie tym.
- Całkiem niegłupi pomysł – stwierdził brunet, zajmując miejsce przy stole.
- Wiem. Moglibyśmy wybrać się tam za rok, to byłby dobry czas.
- Też tak uważam. Sammy, chodź tu do mnie – polecił Louis. Mała od razu podleciała do niego i prawie wskoczyła mu na kolana. Powiedz mi kochanie, cieszyłabyś się, gdybyś niedługo miała mieć małego braciszka, albo siostrzyczkę? - Aż zatkało mnie na jego słowa. Zatrzymałam się, by usłyszeć i zobaczyć reakcję jego córki.
- Będę miała siostrzyczkę? - zapytała, patrząc uważnie na ojca.
- Tak – odpowiedział,
- A kto mi ją przyniesie?
- Jennifer, - Pokazał na mnie, przez co Sammy spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Naprawdę? Będę mogła się z nią bawić lalkami i rysować?
- Nie tak od razu... Gdy urośnie tak duża, jak ty, będziesz z nią rysować – odpowiedziałam powoli.
- Ale fajnie! Dziękuję mamusiu! - Sammy zeskoczyła z kolan Louisa i pognała do mnie, od razu się przytulając. - A gdzie jest teraz moja siostrzyczka?
- Nie wiadomo, czy to na pewno będzie siostrzyczka. Ale jest tutaj – pokazałam jej na mój płaski jeszcze brzuch.
- Ale jak to? Przecież tu nic nie ma – powiedziała, dotykając rączką mój brzuch na potwierdzenie swoich słów.
- Jeszcze nie ma. Ale za kilka miesięcy sama zobaczysz, że mam rację.

***
ok kochani. Do końca ff zostały tylko trzy rozdziały + epilog i podziękowania.

Podoba Ci się ta historia?