środa, 28 września 2016

Epilog

    Nie dane było mi wtedy umrzeć. Jeszcze nie nadszedł mój czas. Wtedy w szpitalu, gdy było ze mną gorzej, a Louis poszedł po lekarkę, tak jakby zasnęłam. Śniła mi się mama. Widziałam ją pierwszy raz od takiego długiego czasu, a i tak nie była prawdziwa. Powiedziała mi, że to nie jest mój czas, bym odchodziła. Dodała, że klątwa została złamana, gdy mały się urodził, że musiałam urodzić syna, by to wszystko się skończyło. Potem zniknęła, a ja dalej w swojej nieświadomości, zastanawiałam się, czy jeszcze żyję, czy może nie, to był głupi sen. Lecz potem poczułam, jak coś ciągnie mnie i odzyskałam świadomość. Znów słyszałam pikanie i głos Grace, który ponownie mnie nawoływał. Otworzyłam oczy i stwierdziłam, że nadal żyję. Jakiś lekarz stojący obok niej powiedział, że gorączka spada i tętno oraz puls jest w nomie.
Kochanie, podaj mi mydło – głos Lou wybił mnie z myślenia o przeszłości.
     Podałam mu białe kwadratowe mydło, a on zaczął namydlać małe ciałko Freddie' go. Tak daliśmy mu na imię. Jest śliczne, jak on, po prostu idealnie dla niego. Dziś była kolej Louisa na kąpanie syna. Wydawało mi się, że faceci nie są pierwsi do zajmowaniem się niemowlakiem, ale Louis to nie ten typ. Pomagał mi, w czym tylko chciałam i nawet miałam czas na odpoczynek, kiedy to Lou siedział z małym i Sam. Czy powiedziałam Louisowi o liście? Tak, stwierdziłam, że powinien wiedzieć. Przyjął to całkiem dobrze, ale był w szoku. Nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć. List, który napisałam tamtego dnia, spaliłam zaraz po powrocie do domu. Gdy nasz synek był wykąpany, Louis stwierdził, że pójdzie go uśpić. Ja od razu skierowałam się do pokoju Sammy. Od kilku dni mała jest dziwna. Nie wiem, czym to jet spowodowane, ale liczę, że się dowiem.
Sammy, kochanie, czemu jeszcze nie śpisz?
Nie mam ochoty – burknęła i odwróciła się do mnie plecami na łóżku.
Okej, powiedz mi, co jest nie tak?
      Usiadłam na łóżku, czekając, aż zacznie mówić.
Nic, nie chce mi się spać.
Nie kłam, wiem, że nie mówisz prawdy, bo nie patrzysz mi w oczy. - To była prawda. Zawsze, gdy do mnie mówiła, patrzyła mi w oczy. Nieważne, czy mówiła zwykłe ' kocham cię mamusiu', czy skarżyła na Lou. Zawsze patrzyła mi w oczy.
Chodzio to dziecko! - krzyknęła, siadając.
O Freddie' go?
Tak! Cały czas się im zajmujecie, a mnie całkiem macie gdzieś! - zaczęła płakać. Zrobiło mi się strasznie przykro, że mój mały skarb tak to wszystko odbiera. Westchnęłam, i podeszłam do łóżka z drugiej strony i usiadłam, biorąc małą na kolana. Od razu się we mnie wtuliła, pociągając nosem. - Nie kochasz mnie już?
Co ty mówisz szkrabie? Kocham cię! Jesteś moim małym aniołkiem, wiesz?
Ale już nie czytasz mi bajek, ani nie przytulasz – pożaliła się, a mnie łamało się serce.
Kochanie, musisz zrozumieć, że twój braciszek potrzebuje dużo naszej uwagi i czasu. Jest jeszcze malutki i nie potrafi się sobą zająć –wytłumaczyłam jej. - Musimy się nim opiekować. A ty jeszcze się z nim nie przywitałaś. - Spojrzałam na nią kątem oka, wiedząc, że to zadziała.
No dobrze... Ale chcę, żebyś przeczytała mi dziś bajkę! - zeskoczyła z łóżka i stanęła na równe nogi, patrząc na mnie wymownie.
Nie ma sprawy! - obiecałam, na co ta od razu wybiegła z pokoju.


Pół roku później

Boże, ale jestem podekscytowana! Normalnie chyba tu padnę!
     Słysząc te słowa wypływające z ust Ivette, sama miałam ciary na plecach. Coraz bardziej odczuwałam stres, ekscytację i tęsknotę za Lou. Nie widziałam go od wczorajszego ranka, kiedy to Harry zabrał mojego narzeczonego gdzieś, nie mówiąc mi nic. Potem dostałam tylko sms od Louisa, że zobaczymy się dziś i nie będzie skacowany. Liczyłam na to, że zabardzo się nie upiją, w końcu Louis musi być świadomy podczas mówienia przysięgi.
Wiem, wyobraź sobie, co ja przeżywam – odezwałam się słabo. Dziewczyna popatrzyła na mnie w odbiciu lustra i tylko pokiwała głową, nie odzywając się.
Dobrze, że ja nie mam jeszcze w planach ślubu.
Niewiadomo, kiedy Harry wyskoczy z pierścionkiem zaręczynowym i poprosi cię o rękę – powiedziałam sugestywnym tonem.
Wiem, ale liczę, że nie jest mu jakoś spieszno – jęknęła i poprawiła i tak już idealnie ułożonego koka na mojej głowie.
Kochanie, jesteś już gotowa? Musimy już wyjeżdżać – usłyszałam zza drzwi wołanie mojego taty. Odpowiedziałam, że tak i dziesięć minut potem siedziałam już w białym samochodzie, specjalnie wynajętym na ten dzień.
Mamusiu, powiesz mi, kiedy mam wyjść, żeby sypać kwiatki? - usłyszałam pytanie Sammy siedzącej obok mnie.
Oczywiście. Musisz czekać na mój znak, dobrze? - odpowiedziałam, poprawiając jej śliczną różową sukieneczkę, w której wyglądała niczym księżniczka.
Dobrze.
     Po kilku minutach drogi, samochód zatrzymał się przed kościołem. Gdy drzwi po mojej stronie się otworzyły, mała wysiadła, a ja wzięłam głęboki wdech i podążyłam za nią. Zauważyłam kilku gości stojących przed wejściem, ale zaraz udali się do środka, jak tylko mnie zobaczyli. Dzięki tacie, który prowadził mnie do samego ołtarza, pociągnących się w nieskończoność krokach, stałam już przy Lou. Wyglądał naprawdę dobrze. Czarny garnitur, który miał na sobie, leżał na nim idealnie. Włosy postawione do góry, sprawiały, że wydawał się starszy, niż w rzeczywistości był. Wglądał idealnie. I zaraz miał być moim mężem.




Ogłaszam was mężem i żoną! Możesz pocałować pannę młodą.
     Nie trzeba było więcej razy powtarzać. Louis przyciągnął mnie do siebie i złączył nasze wargi w lekkim długim pocałunku. Trwałby on pewnie dłużej, gdyby nie to, że musieliśmy złapać oddech. Rozległy się brawa, zaraz po słowach księdza. Gdy Louis się odsunął, patrzył chwilę w moje oczy, jakby chciał się upewnić, że naprawdę tu z nim jestem. A ja nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się stało i jestem jego żoną. Rany, ledwo powstrzymałam łzy w moich oczach... Po wyjściu z kościoła zostaliśmy obsypani płatkami róż, przyjęliśmy kwiaty i gratulacje. W końcu pół godziny później, już oboje, siedzieliśmy w tym samym białym samochodzie, trzymając się za dłonie.
Wiesz, gdy tak na ciebie czekałem przed ołtarzem, przez głowę przeszła mi myśl, że nie przyjdziesz. - Gdy to usłyszałam, posłałam mu spojrzenie, które mówiło, że jest idiotą.
No wiesz? - popatrzyłam na niego zdziwiona.
Wybacz, ale to tak jakoś... Ta sytuacja z...
Wiem, ale to przeszłość. Ja nią nie jestem. Nigdy cię nie zostawię Lou.
Kocham cię.
     Cmoknął mnie w policzek, raz i kolejny, a potem już przyciągnął mnie do siebie wolną ręką i ponownie złączył nasze usta.
Ja ciebie też kocham.
Mówiłem ci dziś, że wyglądasz obłędnie w tej sukni?
Jakoś ze dwa razy – odpowiedziałam, uśmiechając się pod nosem.
Powiem ci to dziś jeszcze ze sto razy. Na weselu, po północy i w nocy, gdy już będziemy całkiem sami. - Nie wiedziałam kiedy wyszeptał mi to do ucha. Przeniosłam swój wzrok z naszych splecionych dłoni, na jego twarz.
Skąd wiesz, że będziemy sami? Jest Samantha i Freddie...
O nie nie nie. Ta noc jest nasza. Zajmie się nimi moja mama, poradzi sobie.
Kocham cię! - przytuliłam się do niego i tak dojechaliśmy pod salę weselną.

***

Harry się jej dzisiaj oświadczy.
Co?
Znaczy, nie dziś, jutro, ale tej nocy.
Louis, zaczynasz bredzić już od tej wódki – westchnęłam, gdy jego dłonie okręciły mnie już kolejny raz podczas tego tańca. Minęło już kilka godzin, było fantastycznie.
Nieprawda. Mówię serio. Jestem całkiem trzeźwy. Powiedział mi dziś o tym rano.
Okej, załóżmy, że ci uwierzę. Ivette się nie zgodzi.
Cóż, nie będzie miała wyjścia, przy tylu gościach weselnych. - Przechylił mnie i cmoknął mnie krótko w usta.
Racja.
Ucieknijmy stąd, moja pani Tomlinson – usłyszałam propozycję Lou, jak tylko piosenka dobiegła końca.
Louis, nawet nie było tortu – wysunęłam argument, by zostać tu jeszcze chwilę. - Jesteś taki niecierpliwy – dodałam, wiedząc już, co kryło się pod jego słowami.
Wiem, ale teraz jest taka moda, że para młoda wychodzi z wesela przed północą.
Niewiem, gdzie o czymś takim słyszałeś – parsknęłam, ciągnąc go za sobą do stołu. Miałam dla niego ważną wiadomość, ale za nic nie wiedziałam, jak się zabrać za to, by mu powiedzieć.
Oj tam. Po prostu wyjdźmy – jęknął, siadając na białym krześle i kładąc rękę na moim udzie.
Okej, niech będzie.
    Zgodziłam się od tak. Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas śmiejąc się i jedząc. Po wybiciu północy, Louis grzecznie przeprosił wszystkich i powiedział, że uciekamy. Rozległy się donośne gwizdy i śmiechy, oczywiście jednoznaczne, ale nie przejęłam się tym jakoś. Pożegnałam Sammy całusem wczoło i moje drugie maleństwo. Freddie rósł, jak na drożdżach!


Louis, chciałabym ci coś powiedzieć... - zaczęłam.
    Weszliśmy akurat do kuchni, bo mojemu mężowi zachciało się pić. Oczywiście uprzednio przeniósł mnie przez próg i nawet się nie zachwiał, więc chyba nie wypił dużo.
Co takiego żonko? - Objął mnie w talii, patrząc w oczy.
Jestem w ciąży.
Naprawdę?
Tak. Trzeci tydzień.
Wow! Cieszę się! Wspaniały prezent mi zrobiłaś kochanie, wiesz?
    Nie wiedziałam kiedy, ale znów byłam na jego rękach. Niósł mnie do naszej sypialni, co chwila obdarowując moją szyję i wargi urywanymi całusami.
Naprawdę się cieszysz? - zapytałam.
Tak! Mówiłem ci już, że jesteś najlepsza?
    Usłyszałam kopnięcie drzwi, które zamknęły się za nami z donośnym trzaskiem.
Zdarzyło ci się... - Postawił mnie na podłodze i zaczął rozwiązywać mój gorset od sukni.
Jesteś najwspanialsza.


****

 No i tak oto mamy koniec Niani. 
Odniosłam wrażenie, wchodząc dziś na bloggera, że znudziło wam się to ff. Nikt nie komentuje, jest mało wyświetleń... Nie zmienię już nic w tej historii, bo tak ją napisałam, od początku do tego epilogu. Byłoby mi miło, gdybyście napisali, jak podobała się wam ta historia, czy może w którymś momencie przestała...


PS. Oprócz " Sprzedanej " chyba nic więcej nie będę dodawać tutaj, na bloggerze. Piszę na wattpadzie, gdyby ktoś chciał, to szukajcie Eva Tommo 19 są tam moje wszystkie historie:)


Kocham <3

niedziela, 11 września 2016

Rozdział 40

Został tylko epilog, kochani xx






     Po wyjściu z gabinetu nie byłam wcale spokojniejsza. Owszem, Grace zapewniała mnie sto razy, że nie dopuszczą do niczyjej śmierci, ale ja wiedziałam, że coś pójdzie nie tak. Po prostu to czułam. Może też dlatego, że w głowie miałam każde słowo listu mamy... Jeśli faktyczne dojdzie do jakiegoś krytycznego momentu, będą musieli ratować moje maleństwo, bez względu na wszystko. Do porodu zostały tyko mniej więcej trzy tygodnie. Wszystko jest już gotowe – pokoik dla małego, całe wyposażenie. Wszystko jest gotowe na pojawienie się nowego potomka. A ja? Ja też jestem gotowa. Jestem gotowa na to, co nadejdzie, niezależnie od tego, jak się skończy, Tak, zakładam, że mój czas się już kończy.
- Jennifer, jak myślisz, te śpioszki będą pasowały dla mojego chrześniaka? - usłyszałam pytanie Ivette.
- Wybrałam się dziś z nią na małe zakupy, by jakoś odpocząć od tego wszystkiego. Aktualnie dziewczyna pokazywała mi jakieś granatowe ubranko z wizerunkiem słodkiego białego króliczka.
- Są urocze – stwierdziłam i patrzyłam, jak uradowana wkłada je do koszyka, w którym było już kilka ubranek i nawet znalazły się tam jakieś buciki
- Ah... Nie mogę się doczekać, aż będzie już z nami! - pisnęła uradowana. Spojrzałam na nią z ukosa. - No co? Mam zamiar rozpieszczać twojego syna!
- Już się tak nie zapędzaj. Nie będzie żadnego rozpieszczania. Ma wyrosnąć na porządnego mężczyznę, na takiego, jak jego ojciec – powiedziałam, skutecznie gasząc jej entuzjazm.
    No raczej nie chciałabym, by wyrósł z niego zaparzony w siebie dupek, nie wiedzący, co chce od życia. Wiem, że Louis dobrze go wychowa. Nie mówiłam jej o liście. Od razu powiedziałaby Harry' emu, a ten Louisowi. Nie chciałabym tego. Chociaż, może powinien wiedzieć? Nie, byłoby mi trudniej. Byłoby mi trudniej znosić to wszystko, jego zatroskana twarz ciążyłaby mi do samego końca. Wiem, że brzmi to, jakbym myślała tylko o sobie, ale tak nie jest. Myślę o nim i dlatego tak postąpiłam. Wyjaśnię mu wszystko w liście, bo być może nawet nie zobaczę swojego synka. Tak, list będzie dobrym rozwiązaniem.
- Możemy już wracać? Jestem strasznie zmęczona – wyjaśniłam i usiadłam na jednej z ławek, obok której przechodziłyśmy.
- Jasne! Nie ma sprawy.
    Dziewczyna od razu się zgodziła i pół godziny potem byłam już w domu. Louis był jeszcze w pracy, a Sammy miała jeszcze godzinę w przedszkolu. Była tylko gosposia, która myła podłogę w korytarzu.
- Aj, przepraszam, że ci nabrudzę. - Od razu zdjęłam pospiesznie buty i przeszłam na bosaka przez mokrą powierzchnię.
- A tam! Nie musiałaś ich zdejmować.
- No dobrze. Pójdę do siebie, trochę źle się czuję – powiedziałam i zabrałam ze sobą siatki, które zostawiłam przy drzwiach.
- Przygotować ci coś do jedzenia, może? - zapytała jeszcze.
- Nie, nie, dziękuję.
    Gdy zniknęłam w pokoju, torby wrzuciłam do szafy, a sama podeszłam do łóżka, przy którym stała szafeczka z książkami. Wyciągnęłam kartkę papieru i długopis. Usiadłam wygodnie na łóżku, podpierając plecy o oparcie. Pod kartkę podłożyłam grubą książkę z twardą okładką i przez chwilę zastanawiałam się, jak zacząć.



     Pół godziny później był gotowy. Wylałam chyba z morze łez, pisząc każde słowo, bo wiem, że go zaboli. Zaboli go to, co napisałam. Wstałam i włożyłam ją w białą kopertę, rozglądając się po dużym pomieszczeniu, by gdzieś go schować. Gdzieś, gdzie Louis go znajdzie. Nie mam zamiaru go ukrywać, ale też nie chcę mu go od razu dać. W końcu znalazłam takie miejsce i ze spokojem ponownie znalazłam się na łóżku. Przymknęłam oczy i nie wiem, kiedy zasnęłam.



- Kochanie – usłyszałam z oddali głos Louisa, który po chwili słyszałam już bardzo wyraźnie. Obudziłam się i otworzyłam oczy, widząc nad sobą twarz Louisa.
- Cześć kochanie – odpowiedziałam, podnosząc się i siadając obok niego.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, całkiem dobrze.
 - Miałabyś ochotę, by gdzieś wyjść?
- A gdzie?
- Na spacer. We trójkę – wyjaśnił, a ja od razu się zgodziłam, bo i tak nie miałam żadnych planów na wieczór. W sumie to planowałam przespać każdą godzinę, ale ta opcja jest równie dobra.
- To idę ubrać małą i zaraz wychodzimy – oznajmił i pocałował mnie w czoło, po czym wyszedł z sypialni.

    Zostałam sama. Wstałam i zajrzałam do szafy, by założyć jakiś grubszy sweter. Na zewnątrz nadal szalała zima, a ja nie chciałam się przeziębić. Wyszłam z pokoju na korytarz, gdzie zobaczyła mnie Samantha i od razu do mnie podbiegła, przytulając się. Przywitała się i wróciła do ojca, który wołał ją, by założyć jej kurtkę.
- Nie! Mama – usłyszałam jej protest i zaraz w moje dłonie trafiła jej różowa puchowa kurteczka.

    Po chwili była ubrana, a my z Louisem zaraz o niej. Wyszliśmy na dwór, Louis zamknął drzwi, a Sammy wybiegła przed siebie nabierając trochę śniegu w swoje małe rączki w pierwszej napotkanej zaspie.
- Ale szaleje – powiedział z podziwem Louis, patrząc, jak jego córka biega po całym ogrodzie.
- Ciekawe, po kim to odziedziczyła – udałam zastanowienie.
- No oczywiście, że po mnie kochanie – zaśmiał się, obejmując mnie w talii. Naciągnęłam na twarz bardziej szalik, bo zaczął lekko wiać wiatr.
- No tak – uśmiechnęłam się, choć nie mógł tego zobaczyć przez mój szalik.
     Nagle poczułam lekki ból brzucha, ale zignorowałam go, bo nie był silny. Szliśmy tak sobie jakiś czas wzdłuż chodnika, aż w końcu ból nasilał się tak bardzo, że nie dałam rady dalej wykonywać kroków. Stanęłam i zajęczałam przeciągle, prawie upadając do tyłu. Prawie, bo w porę złapał mnie Louis, pytając, co się dzieje. Powiedziałam mu ledwo, że mały chyba chce już do nas przyjść. Nic nie powiedział, tylko wziął mnie na ręce i krzyknął do Sammy, że ma biec do domu. Niósł mnie, ale wiem, że gdyby mógł biec, właśnie by to robił. Kilka chwil potem byliśmy już pod domem, a brunet wsadzał mnie właśnie na tylne siedzenie samochodu, krzycząc do Mirelli, która wyszła z domu, by zajęła się Sam. Ja natomiast starałam się jakoś oddychać. Skurcze były trochę  rzadsze, ale gdy już się pojawiały, dawały o sobie nieźle znać. Louis całą drogę mówił, że już niedaleko, że zaraz będziemy i żebym oddychała, ale to nie było takie łatwe. Ciekawe, jak on by się zachowywał na moim miejscu.
- Już jesteśmy.
    Gdy to  usłyszałam, poczułam, że jestem już w dobrych rękach. Louis wysiadł z auta i zawołał jakiegoś pielęgniarza z wózkiem. Od razu mnie na niego posadzili. Powiedziałam, że chcę moją panią doktor, że ona wie co robić. Oczy zaczęły mi się niebezpiecznie zamykać. Ból brzucha mijał, a ja czułam, że odpływam. Jeszcze słyszałam, jak Louis wołał, bym nie zamykała oczu, ale to nie było dla mnie wykonalne. Zamknęłam je.







- Jennifer, budzimy się.
     Gdzieś z oddali dochodził do mnie czyjś przytłumiony głos. Nie mogłam go w żaden sposób poznać. Potem doszedł jakiś pikający dźwięk koło mojej głowy i coś, co coś pompowało. Poruszyłam głową na boki, chcąc się ocknąć, ale było ciężko. Czułam się taka słaba, zmarnowana, wykończona i bez życia. Ciężko mi się oddychało, musiałam przez usta. Poczułam uścisk na lewym przedramieniu, a potem na nadgarstku. Udało mi się na sekundę otworzyć oczy, ale zaraz ponownie je przymknęłam, bo poraziło mnie światło.
- Jennifer, no dalej, wiem, że możesz.
To były takie podnoszące słowa... Powoli udało mi się otworzyć oczy. Pamiętam, że jestem w szpitalu, ale po co?
- Co się stało? - zapytałam ledwo, rozglądając się nieprzytomnie po suficie i ścianach. Zatrzymałam wzrok na pani doktor.
- Louis przywiózł cię tu, bo miałaś bóle przedporodowe.
- Co?
     Spojrzałam w dół, na swój brzuch, który jeszcze jakiś czas temu był duży, a teraz już płaski, okryty jedynie zieloną kołdrą.
- Co z moim synkiem? - zapytałam, czując, jak kręci mi się w głowie. Nie straciłam go, prawda?
- Z chłopcem wszystko w porządku. Jest zdrowiutki. Martwię się jednak o ciebie.
- Jej zmartwiony głos odbijał się echem po mojej głowie i docierał do mnie z lekkim opóźnieniem. No tak, nafaszerowali mnie lekami i teraz ledwo co kontaktuję.
- Jak to o mnie?
    Masz bardzo wysokie ciśnienie, niczym nie możemy go zbić. Występują u ciebie wybuchy gorąca. Masz tak od niecałych dwóch dni. Tak, spałaś dwa dni. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej tobie i dziecku groziłaby śmierć. Dobrze, że twój narzeczony przyjechał tutaj tak szybko, jeszcze dwadzieścia minut i byłby koniec.
- Dziękuję za wszystko. Dziękuję, że go uratowałaś... - powiedziałam cicho, na co ona tylko pokręciła głową.
- Ciebie też uratuję. Ne pozwolę, żebyś odeszła. - Głos jej się łamał.
- Nie, tak widocznie miało być. Nie wrzucaj sobie, jeśli umrę. Wiesz doskonale o wszystkim, więc, nic nie możesz zrobić. Jedynie możesz przedłużyć moją mękę.
- Przestań tak mówić! Za godzinę będzie tu jeden z najlepszych lekarzy w Londynie, on będzie wiedział, co robić.
    Nic nie odpowiedziałam, zastanawiałam się teraz, czy Louis tu jest.
- Louis tu jest?
- Tak. Przyszedł kilka minut temu, zajrzał do małego, powinien być tu zaraz – usłyszałam w odpowiedzi.
- Dobrze.
     Jak na zawołanie, kilka minut ciszy potem, do sali wszedł Louis. Miał na sobie szare dresy i pomarańczową koszulkę. Włosy potargane i włosy zmęczone oczy, zapewne nie spał w nocy.
- Jennifer, obudziłaś się! - podszedł szybko do mnie, łapiąc za dłoń.
    Dostrzegłam kątem oka, jak moja pani doktor wycofuje się i wychodzi z sali. Posłałam mu lekki uśmiech, widząc, jak z jego twarzy schodzi stres.
- Żyję – jęknęłam cicho, gdy coś mnie zakuło.
- Wystraszyłaś nas kochanie - powiedział, całując kostki moich palców.
- Przepraszam.
    To było jedyne słowo, na jakie było mnie teraz stać. Nie miałam na nic siły, ochoty. Chciałam powiedzieć Lou, że to koniec, ale nie mogłam. Nie chciało mi to przejść przez gardło.
- Jak mały?
- Jest śliczny. Ma twoje oczy i nosek, taki lekko zadarty – zaśmiał się cicho. - Włoski ma ciemne, na razie to trzy na krzyż, ale zawsze coś. Zresztą sama zobaczysz, pielęgniarka przyniesie go za jakieś pół godziny.
- Dobrze. - Miałam nadzieję, że dam radę, i jeszcze ujrzę mojego małego skarba.
    Faktycznie, jedna z pielęgniarek weszła do mojej sali jakiś czas potem, gdy poprzednia zmieniła mi kroplówkę. Niosła małe niebieskie zawiniątko. Podeszła do mnie i pomogła mi przejąć syna. Było mi trochę lepiej, dzięki kroplówce regenerującej odzyskałam trochę sił i mogłam trzymać małego samodzielnie. Patrzyłam na niego zauroczona tym małym cudem. Był śliczny i słodki. Mój malutki aniołek. Oczka i nos faktycznie miał po mnie, po Lou odziedziczył pyzate policzki i słodki uśmiech. Tak, to nasz syn. Pochyliłam się lekko do przodu, składając na jego czółku leciutkiego całusa.
- Będę cię chronić z nieba – wyszeptałam tak cicho, że ledwo to usłyszałam. To była moja obietnica wobec niego i zamierzam jej dotrzymać.
    Nie mogłam go nakarmić, bo nadal utrzymywała się gorączka, więc zajęła się tym ta sama pielęgniarka, która go tu przyniosła. Powiedziała, że jest nakarmiony i przewinięty. Zobaczyłam, że ziewa, słodko marszczącczółko.
- Chyba jest senny – powiedział Louis, a co pielęgniarka skinęła głową i podeszła, by go znowu zabrać. Przytuliłam go do siebie tak, by nie zrobić mu krzywdy i ze łzami w oczach oddałam go tej kobiecie. Chciała co powiedzieć, ale powstrzymała się i wyszła z nim, żegnając się.
- Czemu płaczesz? - zapytał brunet, poprawiając się na moim łóżku. Siedział na nim cały czas i obserwował mnie.
- To ze wzruszenia – odpowiedziałam, kładąc głowę na poduszce i wzdychając.
    Otarłam łzy i przymknęłam oczy. Tak, jak jeszcze przed kilkoma minutami czułam się dobrze, tak teraz zrobiło mi się strasznie gorąco, na przemian z zimnymi dreszczami przechodzącymi przez moje ciało i kręciło mi się w głowie, pomimo tego, że leżałam prawie płasko. Zrobiło mi się nagle tak niedobrze, że poczułam, jakbym miała zaraz zwymiotować. W jednej chwili wszystko się zmieniło.
- Louis, zawołaj Grace, źle się czuję – powiedziałam słabo. Nie wiem, czy coś powiedział, ale poczułam, że puszcza moje dłonie i wychodzi z sali.

sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 39

     Minęło już miesiąc od oświadczyn Lou. Teraz brunet wpadł w wir przygotowywania pokoju dla syna. Ma plan, materiały, pomalowane ściany i kilka mebli. Zabronił mi wchodzić do niego, bo, jak to stwierdził, mam zobaczyć efekt, jak już będzie gotowy, nie wcześniej. Nie miałam wyjścia. Z Louisem w pewnych sprawach lepiej nie wchodzić w dyskusję – zwyczajnie nic to nie da. Ostatecznie pokój wyglądał, jak  ósmy cud świata.


    Jednego z tych długich zimowych wieczorów, kiedy to Louis wracał zmęczony do domu i padał na łóżko, ja musiałam zająć się sobą. Cóż, siedzenie do późna i tak samo późno wstawać miałam od jakiegoś czasu w ' pakiecie ' . Siedziałam na łóżku, okryta pod samą szyję i kończyłam czytać książkę ' Zanim się pojawiłeś ' . Nie wiem, w którym momencie zaczęłam ryczeć, ale tak zostało do ostatniej linijki. I pomyśleć, że wolał umrzeć, niż spróbować żyć... Nie, dość już o tym, bo wpadnę w jakąś depresję, o co nie tak trudno. Gdy chciałam odłożyć książkę na półkę, wyleciała z niej biała koperta. Ta sama, którą dał mi Marco tamtego dnia. Spojrzałam na nią niepewnie, potem na Lou. Zdecydowałam się ją otworzyć. W końcu, co mogła napisać moja matka? Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej białą kartkę. Gdy ją rozłożyłam, zauważyłam, że została zapisana całkowicie.



Jennifer,

    Należą ci się pewne wyjaśnienia. Razem z ojcem ukrywaliśmy to przed tobą cały czas, ale doszłam do wniosku, że nadszedł już czas, byś się tego dowiedziała, zwłaszcza, że sama zaraz zostaniesz mamą...

     Nie wiem, od czego zacząć... To wszystko zaczęło się od twojej pra pra prababki. Wiesz, że w naszej rodzinie zawsze rodziły się dziewczynki, sporadycznie chłopcy. Oh, nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym pisać! Chciałabym być teraz na twoim miejscu, móc zabrać to wszystko i pozwolić ci normalnie żyć przy boku tego mężczyzny i jego córki, no i waszego potomka...



     Co? Skąd ona wiedziała o Lou? I Sam i mojej ciąży?

     Wstałam z łóżka najciszej i jak najwolniej, po czym wyszłam z pokoju, kierując się do kuch. Było ciemno, ale zdążyłam nauczyć się każdego kąta. Zapaliłam światło w kuchni i podeszłam do lodówki, skąd sięgnęłam miskę z kilkoma jeszcze słonymi ogórkami. Praktycznie od początku ciąży je jem. Usiadłam przy stole w jadalni i zagłębiłam się dalej w list, podjadając co chwilę.

     Ja wiem, że może wydać ci się dziwne, że wiem to, mimo, że nic nie mówiłaś... Otóż, kazałam cię śledzić. Od jakiegoś czasu, może od roku... Chciałam wiedzieć, jak sobie radzisz i czy kogoś poznałaś. Lecz, gdy dowiedziałam się, że nosisz pod sercem jego dziecko, wiedziałam, że twój los jest już przesądzony. Wiem to, co mówię jest straszne, ale taki już nasz los. Dobrze, wytłumaczę ci, o co chodzi, bo głównie dlatego zdecydowałam się napisać ten list.

    Jak już wcześniej wspomniałam, wszystko zaczęło się od twojej prababki. W czasach, w których żyła... Cóż, to było średniowiecze. Zabobony i to wszystko... Do tego zakochała się z wzajemnością w miejscowym sprzedawcy mąki, który zresztą był zaręczony z inną kobietą. Gdy tamta dowiedziała się o ich romansie, postanowiła rzucić na nich urok. Była tak zaślepiona żądzą zemsty, że nie obchodziło ją, co dokładnie zrobi. Podobno zleciła wykonanie dwóch mikstur. Jedna z nich, dodana do jedzenia tego mężczyzny, zabiła go w ciężkich konwulsjach dwa dni potem. Zdradzona kobieta nie czekała długo i zaczęła obmyślać plan zemsty na babce. Podobno znów poradziła się tej samej osoby od wywarów. Plan był taki, by nie zabić, a jednak powoli niszczyć. I tak się stało. Miejscowi naoczni świadkowie mówili, że rzuciła w nią tą miksturą, wypowiadając jakieś słowa po łacinie. Powiadali, że zawarła pakt z samym diabłem. Nic jej się nie stało, ale kilka lat po tym, po urodzeniu córki ledwo udało się ją uratować, a porodu drugiego dziecka nie przeżyła.

     Wiem, że to brzmi śmiesznie, jak fabuła świetnego filmu o czarownicach, ale tak naprawdę było. Przeszukałam cały internet, każdą wzmiankę. Byłam nawet w kościele, by dowiedzieć się z rejestrów, kiedy i na co zmarła nasza babka. I to się wszystko zgadzało. To klątwa, która ciągnie się za nami od pokoleń. Klątwa każdej kobiety w naszej rodzinie.

     Gdy byłam w ciąży z tobą, nie było żadnych objawów, że coś może pójść nie tak. A jednak. Podczas porodu doszło do komplikacji. Pępowina owinęła ci się wokół szyi i lekarze ledwo zdążyli cię uratować. Mówili, że coś takiego się zdarza, ale teraz wiem, że to nie było zwykłe zdarzenie. Albo ty miałaś umrzeć, albo ja miałam się wykończyć. Teraz, gdy znowu jestem w ciąży, wiem, że nie dam rady się obronić. Liczę tylko, że dziecko będzie na tyle rozwinięte, być móc żyć samemu. 

     Kochanie, piszę ci o tym, bo chciałam, byś była świadoma zagrożenia. Cóż, teraz czas powiedzieć, dlaczego postąpiliśmy z ojcem tak, a nie inaczej, wyrzucając cię z domu. Zrobiliśmy tak, ponieważ Marcos to była twoja jedyna szansa na przeżycie. Prosiłam go, by zrobił testy na płodność. Wyszły negatywne. W spokoju mogłam oddać cię w jego ręce, ale ani ty, ani on nie przejawialiście miłości do siebie. Bałam się, że odejdziesz od niego, mimo naszych protestów. A ja chciałam tylko twojego szczęścia. Chciałam, żebyś żyła...

     Teraz już wiesz o wszystkim. Wybacz mi, że piszę ci to na kartce zwykłego papieru, a nie mówię w prost, ale wiem, że nie uwierzyłabyś mi. Proszę cię tylko, byś wybaczyła mi każde zło, jakie ci wyrządziliśmy. Wybacz ojcu, bo tak naprawdę on najmniej  w tym wszystkim miał udziału. Pamiętaj, że zawsze cię kochałam i chciałam jak najlepiej.

Kocham cię, mama.



     Siedziałam w jednej pozycji jakiś czas. To wszystko wstrząsnęło mną tak bardzo, że zapomniałam przez moment, jak się nazywam. Czytałam wszystko powoli, by lepiej sobie to przyswoić, dlatego nie zdziwił mnie fakt, że zaczęło świtać. Wiedziałam też, że Louis zaraz się obudzi i nie może zobaczyć mnie w takim stanie. Postanowiłam wrócić do sypialni. Położyłam się cicho do łóżka, a zaraz potem zostałam objęta ramieniem Lou, który od razu się do mnie przysunął. Nie zasnęłam wcale, a gdy Louis faktycznie wstał, powiedział, że zrobi dla mnie śniadanie i pojedzie do pracy. Wiedział, że coś jest nie tak, zorientował się od razu. Na szczęście nie pytał, o co chodzi, co tylko mnie ucieszyło. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, bo przecież nie to, że pewnie umrę przy porodzie. Gdy już nikogo nie było w domu, znów wzięłam do ręki list i jeszcze raz go przeczytałam. W połowie zrezygnowałam i sięgnęłam po swój telefon, by wybrać numer do swojej pani doktor i umówić się na wizytę. Jak najszybciej.

- W jakiej sprawie dzwonisz? - usłyszałam jej pytanie, gdy tylko się przedstawiłam. - Czyżby pojawiły się jakieś problemy?

- Tak... Chciałabym się z panią jak najprędzej spotkać, porozmawiać o tym.

- Dobrze. Możesz przyjść jeszcze dziś, koło godziny szóstej, wtedy będę mieć ostatnią pacjentkę i będziemy mogły porozmawiać.

- Dobrze, dziękuję.

    Odetchnęłam po tej krótkiej rozmowie. Było mi trochę lżej, ale obawy i strach pozostał. Miałam się nie denerwować, a jednak nie miałam wyjścia...



poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 38


- Czyli z małym jest wszystko w porządku? - zapytałam kolejny raz, wprawiając lekarkę w szeroki uśmiech.
- Tak, nie masz się czego obawiać.
- Dobrze, dziękuję – wstałam z krzesełka, nakładając na siebie granatowy płaszcz. Jesień w tym roku robi się wyjątkowo chłodna.
- Widzimy się za miesiąc – przypomniała jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi gabinetu.
    Oh, po kolei. Minęło już pięć miesięcy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli syna. Taki mały Louis... Tak go sobie wyobrażam. Jego niebieskie szczęśliwe oczka, jego słodki uśmiech. Może mieć mój nosek, nie miałabym nic przeciwko. Wiem, że będzie wspaniały, w końcu to nasze geny. Zostały jeszcze trzy miesiące do rozwiązania. Mój brzuch nie jest jeszcze ogromny, ale i tak mam wrażenie, że wyglądam co najmniej jak słonica, to Louis usilnie stara się wyprowadzić mnie z błędu. Przytakuję mu tylko, a i tak myślę co innego.
- Co u naszego maleństwa? - usłyszałam pytanie Lou przez telefon, gdy rozmawialiśmy wieczorem.
    Niestety nie było go w Doncaster, musiał wyjechać na spotkanie w sprawie budowy jakiegoś wieżowca w centrum Londynu po nowym roku. Ale wróci za kilka dni. Zamiast niego, przesiaduje u nas Harry. Chyba wziął sobie za cel sprawdzanie mojego stanu pod nieobecność Louisa. No chyba, że to on go prosił.
- Wszystko w porządku, rozwija się prawidłowo. - Pani Grace powiedziała, że jeśli wszystko będzie dobrze, to na początku stycznia, jak to określiła już podczas pierwszej wizyty, mały przyjdzie na świat. - Mówi, że bez problemu mały urodzi się o czasie.
- No to wspaniale! Ogromnie się za wami stęskniłem. Jak Sammy? Jest grzeczna?
- Tak, nie musisz się martwić. Dostała w przedszkolu jakieś kolorowanki i teraz zajmuje się tylko tym – streściłam zgodnie z prawdą. 
     Louis zapisał małą od września do przedszkola. Sammy na początku nie za bardzo przejawiała chęć chodzenia tam, ale gdy minęło kilka dni, zmieniła swoje nastawienie. Raz, gdy poszłam po nią, po skończonych zajęciach, bawiła się z dwoma dziewczynkami i trudno było mi ją od nich odciągnąć.
- No dobrze. Muszę kończyć. Połóż się dziś wcześniej, odpoczywaj jak najwięcej i masz się nie przemęczać, jakby co, to do dyspozycji masz Mirellę.
- Tak, wiem. 
    Uśmiechnęłam się, słysząc jego troskę. Momentami stawał się nadopiekuńczy, ale nie na tyle, bym miała go dość. Mimo, że miał na karku prawie trzydziestkę, był uroczy i słodki, jak nastolatek.
- Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałam i wyczułam, jak uśmiecha się do telefonu. Po chwili rozłączył się, a ja położyłam telefon bok siebie na szarej kanapie w salonie. W telewizji leciał jaki program muzyczny, a ja oglądałam go tak jakby wcale. 
- Jennifer, ja będę lecieć, jutro muszę być niestety w firmie, ale zajrzę do was po południu. - Najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam postać Harry' ego przed sobą. Stał z podpartymi bokami, uważnie mnie obserwując.
- Okej – przytaknęłam, spoglądając na niego przelotnie. 
    Byłam na niego trochę zła, że siedzi tu z nami, a nie zajmuje się Ivette. Tak, zapomniałam wspomnieć, że ta dwójka ze sobą kręci. Dla mnie wygląda to dość poważnie i widać, że loczek podchodzi do tego tak samo. Ona nie chce i nic powiedzieć, ale mam nadzieję, że nie zrezygnuje z niego, jeśli poczuje jakieś zagrożenie... Ona nie wygląda, ale nie jest taką, która zmienia facetów, jak rękawiczki, bo jej się znudzili. Nie. Ona ich zostawia, gdy widzi, że zaczyna robić się poważnie, a nie odwzajemnia ich uczuć. Dlatego liczę, że z Harry' m uda się jej coś stworzyć, coś trwalszego. 
- Pa. - Cmoknął mnie na pożegnanie i kilka chwil potem, zamknął za sobą drzwi frontowe.
- Mamusiu, mamusiu, zobacz! Ładnie pomalowałam?
     Do salonu wpadła Sammy, w słodkiej, różowej piżamce z kilkoma kartami w rączkach. Zatrzymała się przede mną, pokazując mi wszystkie dokładnie dwa razy, bym niczego nie przeoczyła. 
- Śliczne kochanie! - pochwaliłam ją.
- Przeczytasz i bajkę na dobranoc? - zapytała słodkim dziecięcym głosikiem, który zawsze łapał mnie za serce.
- Oczywiście! Biegnij do pokoju wybrać bajkę, a ja odniosę szklankę do kuchni i przyjdę dociebie.
    Mała od razu się zgodziła, biegnąc w podskokach do swojego pokoiku. Uśmiechnęłam się do siebie, myśląc, jakim skarbem jest Samantha. Gdyby nie ona, nie było by mnie, nas tutaj. Mały rozbrykany brzdąc – nasze oczko w głowie. Mam nadzieję, że po porodzie nie poczuje się ani na sekundę odsunięta na bok. Nie pozwolę, by tak się stało. 
- Jestem – powiedziałam i weszłam do jej królestwa.
- Chcę Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków – powiedziała na wejściu, podając mi do ręki dużą ilustrowaną książkę.
- Dobrze – odpowiedziałam, otwierając lekturę na pierwszej stronie. Sam weszła na łóżko, okryła się kołderką po samą szyję i wyczekiwała, aż zacznęczytać. - Dawno dawno temu...


     Nie minęło pół godziny, a mała już spała. Poprawiłam jej kołdrę, którą zdążyła z siebie skopać. Podniosłam się i zgasiłam lampkę na stoliku, cicho wychodząc. Wróciłam jeszcze do kuchni, by zgasić tam światła. Tak samo zrobiłam w salonie i mogłam już pójść do sypialni. Tam wyciągnęłam jakąś starą, wyciągniętą koszulkę Louisa i z nią w dłoni poszłam wziąć prysznic. Po kilkunastu minutach wyszłam odświeżona i usiadłam na łóżku. Jego koszulka sięgała mi teraz do biodra, choć gdyby nie brzuch, byłaby jakoś trochę wyżej, niż do połowy ud. No cóż, jestem teraz trochę większa... Nie czekając dłużej, zgasiłam światło w pokoju i położyłam się spać, czekając na sen.


Dwa dni później

- Louis! - krzyknęłam z pokoju, wktórym przygotowywałam się do naszego dzisiejszego wyjścia.
- Tak? Co się dzieje? - Wspomniany mężczyzna wpadł zaraz do pokoju, jakby co najmniej się paliło.
- Mały dał znów o sobie znać –powiedziałam spokojnie, wskazując wzrokiem na moją rękę, która znajdowała się właśnie na moim brzuchu, tam, gdzie poczułam kopnięcie.
     Louis podszedł do mnie, będąc jedynie w białym ręczniku przepasanym przez biodra. Jego dłoń od razu powędrowała w to samo miejsce. Zabrałam swoją, by mógł poczuć to samo. Miałam rację i mały znów pokazał na co go stać. Dobrze, że siedziałam, bo jego ' ataki ' bywały czasami dość mocne. 
- Będzie z niego świetny piłkarz. Może znajdę mu od razu miejsce w reprezentacji? - zaśmiał się, czując uderzenia. 
- Hah, zrobisz to, gdy podrośnie i nauczy się dobrze grać, a teraz po prostu skończmy to szykowanie.
    Loui zaprosił mnie na kolację. Dawno nigdzie nie byliśmy, więc zgodziłam się bez wahania. Pół godziny później, oboje byliśmy gotowi. Louis pomógł mi wsiąść na miejsce pasażera i sam zajął miejsce za kierownicą. Jego córka została pod opieką Harry' ego, który aż rwał się do tego. Twierdził nawet, że wie, co Louis na dziś zaplanował, ale nie powie mi, bo mu obiecał. Byłam zirytowana jego zachowaniem. Skoro tak, to mógł mi wcale nic nie mówić, a tak to musiałam poczekać, aż Louis sam mi powie o co chodzi.
- Okej, jesteśmy na miejscu – usłyszałam i rozejrzałam się po okolicy za szybą.
- Restauracja?
- Tak, ale my nie tylko będziemy w niej jeść.
- A więc, co?
- Chodź.
     Najpierw wysiedliśmy z auta, kierując się do wejścia jednej z tych restauracji, w których ludzie śpią na pieniądzach, by choć zamówić tu szklankę wody. Weszliśmy do środka i od razu podszedł do nas młody, wysoki kelner, poznając Louisa. Zostaliśmy wyprowadzeni znów na zewnątrz. Wyglądało to, jak balkon, a może taras... No zresztą coś w tym stylu. Na środku stał mały stolik, zastawiony wszelkimi różnościami. Louis odsunął dla mnie krzesło i sam zajął miejsce przede mną. Zjedliśmy kilka dań, których dla mnie było trochę za mało ( po prostu nadal czułam się głodna za dwóch ). Rozmawialiśmy o wszystkim, Louis cały czas miał coś dopowiedzenia, więc słuchałam go za każdym razem. Nie męczyło mnie to. Mogłabym tak siedzieć i słuchać jego cudownego głosu do końca życia, ale on przerwał moje wewnętrzne zachwycanie się.
- Zaprosiłem cię tutaj z dwóch powodów – zaczął poważnie. Sama wyprostowałam się nakrześle, czekając na dalszy rozwój. - Po pierwsze, nie miałem ostatnio czasu, by wyjść z tobą tylko we dwoje, nacieszyć się sobą – to powiedziawszy, złapał mnie za prawą dłoń, ściskając lekko i zaraz ją puszczając. - Po drugie, miałem plan.
- Jaki plan? - podchwyciłam temat, chcąc dowiedzieć się, jak najwięcej.
- Otóż, chciałem zrobić to już o wiele wcześniej, ale jakoś nie było okazji, a przecież nie tak to się robi. - Louis wstał, mówiąc, że mam się nie podnosić i sam podszedł do mnie, klękając na oba kolana. Złapał moje obie dłonie wswoje i powiedział: - Jesteś tą, która wnosi w moje życie radość, śmiech, ciepły, pogodny ranek, nawet, gdy pada. To dziwne, ale zakochałem się w niani swojego dziecka, które swoją drogą pokochało cię szybciej, niż ja sam. Już nie pamiętam życia bez twojej obecności, teraz to lepsze życie. Czy chciałabyś dalej być w nim i sprawiać, że budzę się z uśmiechem każdego ranka przy twoim boku? - Jakby na potwierdzenie tych słów wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki czerwone kwadratowe pudełeczko i otworzył je, ukazując moim oczom pierścionek zaręczynowy. Niewątpliwie był piękny, niewątpliwie miał kilka karatów, no i był drogi. Gdy wyjął go z gąbki i przyłożył do mojego palca, zabłyszczał kolorowymi refleksami, odbijając się od lamp. - Jennifer? Wyjdziesz za mnie? 
- Tak – odpowiedziałam, niewahając się ani sekundy. 
    Gdy pierścionek znalazł się na palcu, poczułam, jak moje oczy opuszczają dwie małe łezki, starte zaraz przez Louisa, który teraz pomógł mi wstać i przybliżył się, by złączyć nasze usta w gorącym pocałunku.

sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 37

OGROMNIE PRZEPRASZAM, ŻE NIE BYŁO ROZDZIAŁU W LIPCU. KOLEJNY ROZDZIAŁ BĘDZIE JUTRO~!!!

   Po powrocie z pogrzebu do domu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca przez resztę dnia. To wszystko było dla mnie takie dziwne... Moja matka... Nigdy jakoś nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów. Zawsze było coś, co nie odpowiadało jej we mnie. A to zbyt niska ocena ze sprawdzianu, albo to, że nie chciałam pracować w ich rodzinnej firmie. Cóż, nie czułam się dobrze w świecie papierkowej roboty, a ona nie mogła tego zrozumieć. Tak samo było z Marco. Już od samego początku, nasza znajomość opierała się na szczerości. Dlatego też po kilku miesiącach przymusowego mieszkania ze sobą w celu ' dotarcia się ', wyciągnęłam go na kawę i powiedziałam, jak to jest z mojej perspektywy. Gdybyście mogli zobaczyć jego minę, gdy powiedziałam mu, że nic do niego nie czuję, i że to się nie zmieni. Widziałam, jak uchodzi z niego jakby całe powietrze. Pamiętam ten ciepły letni dzień bardzo dokładnie; w końcu wszystko się jakby zmieniło. Westchnął, złapał mnie za obie dłonie i powiedział:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ulżyło mi, gdy to powiedziałaś.
     No i od tamtego dnia zostaliśmy przyjaciółmi. On krył mnie, ja jego, gdy było jakieś rodzinne spotkanie, a nie mieliśmy ochoty na nim być.Wspaniały z niego człowiek. Okazało się, że on też nie widzi przyszłości naszego ' związku ' woleliśmy zostawić naszą relację, tak jak jest.
- Kochanie,wszystko w porządku? - usłyszałam głos Louisa. Wróciłam do siebie, szukając go wzrokiem.
- Tak... Okej.
     Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki Louis nie zaczął ścierać kciukiem moich łez. Przytuliłam się do niego, powoli rozklejając na dobre. Dotarło do mnie, że nie pogodzę się z nią już nigdy. Nigdy nie pozna swojego wnuka, lub wnuczki, nie będzie się z nim bawić, ani rozpieszczać. Tak, w rozpieszczaniu byłaby świetna... Nie pozna Louisa, ani Samanthy. Nigdy nie dowie się, jak ułożyłam sobie życie po wyprowadzeniu się z domu.
- Kochanie, masz gościa – usłyszałam cichy szept przy uchu i odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, by spojrzeć w oczy. Przez moment przeszło mi przez myśl, że to mama, ale szybko zniknęła.
- Kto to?
- Sama zobacz. - Ruszyłam za nim. Poszliśmy na korytarz, gdy zobaczyłam Marcosa.
- Marcos? - zapytałam, nie dowierzając, że on tu jest. - Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś?
- To nie było trudne.- Uśmiechnął się słabo. Podeszłam bliżej i wpadam mu w ramiona, obejmując go mocno. Brakowało mi go. Znów nie widzieliśmy się szmat czasu.
- Byłem na pogrzebie. Przykro mi mała – usłyszałam po kilku minutach ciszy.
- Jak to byłeś? - zapytałam zdziwiona i lekko zła, że nawet mi o tym nie powiedział.
- Twój tata zadzwonił do mnie w poniedziałek. Dziś dowiedziałem się, że zmieniłaś miejsce zamieszkania... On dał mi adres.
- Jenny, pojadę po Samanthę, a wy sobie porozmawiajcie.
    Louis cmoknął mnie tylko w policzek i zabierając klucze od auta, wyszedł z domu. Westchnęłam i zaprowadziłam przyjaciela do jadalni.
- Napijesz się czegoś?
- Może kawy – odpowiedział, gdy usiadł wygodnie krześle.
- Okej.
    Zgodziłam się i poszłam wstawić wodę. Sama nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i poczekałam, aż woda się zagotuje. Wraz z dwoma szklankami i cukierniczką udałam się do jadalni, gdzie siedział Marcos.
- Wiesz, twój ojciec dał mi to, gdy odjeżdżałem. Powiedział, że ma ci to dać jak najszybciej. - W tym momencie wyciągnął z kieszeni białą kopertę. - Powiedział też, że masz je przeczytać, gdy będziesz gotowa. - Podsunął ją bliżej mnie. Wzięłam ją do rąk i przyjrzałam się starannemu pismu mojej mamy.
'' Dla mojej małej córeczki ''. Tak brzmiał napis. Poczułam, że zaraz wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Marcos zabrał się za picie kawy, a ja przyglądałam się białej kopercie. Westchnęłam i stwierdziłam, że powiem mu o ciąży, w końcu będzie wujkiem.
- Jestem w ciąży. - To był chyba błąd, bo zakrztusił się połykaną właśnie kawą i pobrudził mi biały bieżnik dekorujący stół. - Hej, to był nowy bieżnik! - uśmiechnęłam się pomimo całej tej sytuacji. Pobiegłam szybko po ściereczkę do kuchni, ale i tak to nic nie dało. A z kawy plamy tak szybko nie schodzą.
- Przepraszam! Ale... Wow! Będę wujem! - uśmiechnął się szeroko i przygarnął mnie do uścisku, który od razu oddałam. - Świetna wiadomość. Gratuluję.
- Dzięki.
- Wiesz, muszę już iść – powiedział i odsunął się ode mnie. - Miałem przede wszystkim dostarczyć te list.
- Okej, rozumiem. Odwiedź nas jeszcze kiedyś – poprosiłam, gdy znów go przytuliłam, na pożegnanie.
- Oczywiście! Może to wy nas odwiedzicie we Włoszech?
- Okej, przyjedziemy – obiecałam. Dla tego faceta mogę to zrobić.
     Po jego wyjściu, wróciłam do stołu. Nadal leżała na nim koperta od mamy. Strasznie korciło mnie, by ją otworzyć, ale wiedziałam, że to jeszcze nie czas. Wzięłam ją i udałam się do sypialni.Podeszłam do swojej strony łóżka i schowałam ją do pierwszej książki z brzegu.
- Jesteśmy! - usłyszałam donośny głos Louisa.
     Uśmiechnęłam się lekko do siebie na myśl o Sammy. Westchnęłam pod nosem i wróciłam do kuchni, gdzie od razu dopadła do mnie mała i objęła moje nogi na tyle mocno, na ile miała siły.
- Tęskniłam za tobą mamusiu, wiesz?
- Ja też za tobą tęskniłam, mój mały szkrabie. - Pogłaskałam ją po główce i obie poszłyśmy do kuchni. Dziewczynka stanęła przy białym blacie, podpierając się rączkami i patrząc co robię.
- Gdzie twój Marco? - zapytał Louis, również wchodząc do kuchni i szukając czegoś w lodówce.
- Poszedł kilka minut temu. Powiedział, żebyśmy odwiedzili go kiedyś we Włoszech – powiedziałam, robiąc sobie małą przekąskę z chleba, sera i ogórka.
- Zrobisz mi kanapkę z masełkiem i solą? - zapytała Samantha, na co od razu się zgodziłam. Od jakiegoś czasu zajada się właśnie tym.
- Całkiem niegłupi pomysł – stwierdził brunet, zajmując miejsce przy stole.
- Wiem. Moglibyśmy wybrać się tam za rok, to byłby dobry czas.
- Też tak uważam. Sammy, chodź tu do mnie – polecił Louis. Mała od razu podleciała do niego i prawie wskoczyła mu na kolana. Powiedz mi kochanie, cieszyłabyś się, gdybyś niedługo miała mieć małego braciszka, albo siostrzyczkę? - Aż zatkało mnie na jego słowa. Zatrzymałam się, by usłyszeć i zobaczyć reakcję jego córki.
- Będę miała siostrzyczkę? - zapytała, patrząc uważnie na ojca.
- Tak – odpowiedział,
- A kto mi ją przyniesie?
- Jennifer, - Pokazał na mnie, przez co Sammy spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Naprawdę? Będę mogła się z nią bawić lalkami i rysować?
- Nie tak od razu... Gdy urośnie tak duża, jak ty, będziesz z nią rysować – odpowiedziałam powoli.
- Ale fajnie! Dziękuję mamusiu! - Sammy zeskoczyła z kolan Louisa i pognała do mnie, od razu się przytulając. - A gdzie jest teraz moja siostrzyczka?
- Nie wiadomo, czy to na pewno będzie siostrzyczka. Ale jest tutaj – pokazałam jej na mój płaski jeszcze brzuch.
- Ale jak to? Przecież tu nic nie ma – powiedziała, dotykając rączką mój brzuch na potwierdzenie swoich słów.
- Jeszcze nie ma. Ale za kilka miesięcy sama zobaczysz, że mam rację.

***
ok kochani. Do końca ff zostały tylko trzy rozdziały + epilog i podziękowania.

Podoba Ci się ta historia?