poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 4

~~~~ Następnego dnia ~~~~

    Rano zostałam obudzona przez Samanthę. Czyli spałam trochę za długo.
- Jenny, Jenny. Wstawaj! - mała skakała po moim łóżku jak szalona przez kilka chwil, by potem całą sobą wpaść na mnie.
- Cześć Sam, wyspałaś się? - podniosłam się do siadu i zgarnęłam włosy z twarzy.
- Tak! Zrobisz mi jajecznicę na śniadanie? - zrobiła słodką minkę, marszcząc przy tym swój mały, zgrabny nosek.
- Zrobię. Tylko muszę się przebrać. Poczekasz tu na mnie?
-Tak!
    Wstałam z łóżka, przeciągnęłam się,  przez co mała widząc to, śmiała się głośno. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej kolorowe legginsy i jakąś koszulkę. Weszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, by mała nie czekała na mnie za długo. W sumie, nie wiem czemu Louis nie zatrudni sobie kucharki? Stać go przecież. Ja jestem tylko nianią. Nie wiem, mogę z nim o tym pogadać? Mała miałaby wtedy śnaidanie kiedy trzeba i w ogóle.
    Wyszłam z łazienki ogarnięta. Mała radośnie wybiegła z pokoju na korytarz. Zamknęłam za sobą drzwi.  Słyszałam Sam już na dole. Zeszłam na dół po schodach. Mała blondyneczka siedziała już przy stole i czekała tylko na mnie. Wstawiłam więc najpierw wodę na herbatę, bo mała zawsze musi się napić jej, zanim cokolwiek zje. Też tak mam. Potrafię wypić sporą ilość wody, zanim coś zjem.
    Wyjęłam patelnię z dolnej szafki, po prawej stronie od kuchenki i pojawiłam ją na niej. Wlałam trochę oleju i podgrzałam. Wyjęłam pięć jajek z lodówki i wbiłam je na rozgrzany olej. Posoliłam do smaku i zamieszałam.
    W tym czasie do kuchni wszedł Louis. Jego włosy przypominały dziś sierść najeżonego kota, gdy zobaczy psa.
- Dzień dobry - powiedział, po czym usiadł przy małej i potargał jej włosy. - Cześć mój mały szkrabie - powiedział do niej.
- Dzień dobry tatusiu.
    Wróciłam do mieszania zawartości patelni, by nie spalić jajecznicy. Gdy danie było gotowe, szklanki z herbatą i kawą dla szefa, były gotowe, zjedliśmy śniadanie.
- Mam nadzieję, że nie robiłem wczoraj nic głupiego - powiedział, gdy Sammy poszła do salonu pooglądać jakieś bajki.
- Nie. Z tego co wiem, to poszedłeś od razu spać - po co miałam mówić mu o tym jednorazowym incydencie w moim pokoju? Jeszcze by sobie pomyślał niewiadomo co i by było.
- To dobrze. Nie chciałbym, żebyś miała o mnie złe zdanie czy coś...
- Nie szkodzi. Miałeś prawo zapytać.
    Mężczyzna wstał i zaniósł swój talerzyk do zmywarki. Zrobiłam to samo i po chwili posprzątaliśmy ze stołu. Wtedy przypomniało mi się o salonie. Weszłam tam. Wszystko było okej, z tą różnicą, że cały stolik był zastawiony różnymi pustymi butelkami po alkoholu i jakimiś przekąskami.
- Sammy, nie ruszałaś nic stąd? - zapytałam małą. Ta spojrzała na mnie i odpowiedziała:
- Nie.
    Posprzątałam wszystko i przetarłam stolik.
- Nie wiem czy pamiętasz Jennifer, ale masz dzisiaj wolne - Louis wszedł do salonu. Podniosłam sie i spojrzałam na niego zdziwiona.
- To dzisiaj?
- No tak. Dziś jest niedziela panno Minnes.
- Racja - nie wiem, jak moglam zapomnieć, że niedziele mam wolne. Zmieniliśmy trochę mój ' grafik ' ostatnio.
- Coś masz krótką pamięć - zaśmiał się, siadając na kanapie i biorąc małą na kolana.
- Chyba tak.
    Zaniosłam ściereczkę do zlewu do kuchni i poszłam do siebie. Wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer do Ivette.
- Czego dusza pragnie? - usłyszałam głos czerwonowłosej po drugiej stronie.
- Cześć Iv - przywitałam się z nią.
- Hej Jen! Co tam?  Coś się zmieniło od wczoraj? - zapytała, śmiejąc się.
- Może, może... Mogę do ciebie wpaść? Mam wolne - wiedziałam, że ostatnim zdaniem na sto procent ją przekonam.
- Okej. Pójdziemy jeszcze na jakieś zakupy, co?
- Dobra. Za pół godziny u ciebie?
- Okej, do zobaczenia!
   Przebrałam się w inne ciuchy. Zabrałam torbę, trochę pieniędzy i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, by poinformować Louisa o tym, że wychodzę.
- Wychodzę. Będę wieczorem. To nie będzie problem? - zapytałam.
- Nie! Idź, masz wolne, nie musisz pytać, czy to problem. Baw się dobrze - powiedział rozbawiony, bawiąc się z Sammy.
- Dobrze.
-Jennifer, wrócisz? - mała przybiegła do mnie.
- Oczywiście, że wrócę - powiedziałam pewnie. Mała przytuliła mnie mocno i wróciła do ojca.

    - I tak po prostu cię pocałował?! - zapytała zszokowana Ivette, omal nie rozlewając kawy. Siedziałyśmy w kawiarni po udanych zakupach w galerii.
- Nie krzycz - rozejrzałam się po sali.
- Przepraszam, przepraszam. Ale... Nic nie pamięta? Kurczę, szkoda!
- To w ogóle nie powinno mieć miejsca. Dobrze, że nic nie pamięta! Jakby to wyglądało? Ja tylko zajmuję się jego dzieckiem.
- I co z tego? W czym to przeszkadza? Przecież to facet! Zobaczysz, że w końcu mu ulegniesz i z jednego pocałunku przejdziecie do namiętnego romansu. Zobaczysz - zapewniła mnie, pewna siebie.
- Boże, ty zawsze tylko o jednym mi mówisz. Nie masz innych tematów do rozmowy?
- Jasne, że mam inne, ale zobaczysz, że tak będzie.
    Poplotkowałyśmy jeszcze kilka minut, po czym wróciłyśmy do jej domu. Ivette zaproponowała wieczór filmowy. Zgodziłam się, bo ostatnim razem nie chciałam. Popcorn, chipsy i różne przekąski były gotowe na długi maraton filmowy.
- Hej, następną sobotę masz wolną, nie? - zapytała przyjaciółka, włączając pierwszy film.
- No mam. Co w związku z tym? - odpowiedziałam pytaniem, zjadając już po trochu popcorn.
- Chodźmy więc na jakąś dyskotekę. Zabawimy się, trochę się rozerwiesz - błysk w jej oku pokazywał, że zaplanowała to już dawno.
- No dobra - zgodziłam się. Co mi tam. Raz na jakiś czas nie zaszkodzi, a ja spędzę miło czas ze znajomymi.
- Okej... Co? Od tak się zgadzasz? Jeszcze dwa tygodnie temu mówiłaś, że już cię to nie rusza.
- No tak, ale zmieniłam zdanie.
- Okej, ja się tylko mogę cieszyć.
    Wróciłam do domu, około godziny pierwszej w nocy. Rano będę chodziła jak trup, ale to szczegół. Starałam się być cicho, by nie obudzić mojego szefa i Samanthy, ale marnie mi to szło, bo byłam w świetnym humorze po wypiciu dwóch butelek wina.
    Gdy niechcący zrzuciłam z szafki na buty, moje balerinki, w salonie zaświeciło się światło. Cholera, czyli Louis nie śpi. Albo go obudziłam. Gdy w końcu udało mi się zdjąć buty i płaszcz, który miałam na sobie, poszłam do salonu, by zobaczyć, czy on faktycznie nie śpi.
- Nie śpisz? - zapytałam, gdy mężczyzna podniósł się z kanapy i stanął kilka kroków ode mnie.
- Nie. Musiałem sprawdzić, czy niania mojego dziecka wróci cała do domu. Nie chciałbym szukać kolejnej - przybliżył się o krok.
- Em... To miło z pana strony - zachichotałam. Śmieszyło mnie to zdanie.
- Co panią tak śmieszy?
- Nic - uspokoiłam się.
- Ty jesteś pijana - odpowiedział, uśmiechając się. Jego malinowe usta aż prosiły się o pocałunek. Pocałuj mnie jeszcze raz!
- Nie jestem pijana - odwróciłam się od niego, by przejść do kuchni, napić się wody. Tak, potrzebuję wody. Przeszłam ten dystans, chwiejąc się na boki i podtrzymując momentami ściany. Louis za mną.
    Gdy zobaczył, że sięgam po szklankę, zabrał mi ją i rzekł :
- Lepiej ja to zrobię, jeszcze upuścisz ją i się skaleczysz - napełnił szklankę do połowy wodą i podał mi ją, siadając przy stole.
- Dzięki - usiadłam na krześle, obok niego. Wypiłam od razu całą zawartość szklanki i wstałam. - Pójdę się położyć. Za kilka godzin Sammy się obudzi i będę do niczego. Im pójdę spać wcześniej, tym lepiej dla mnie. 
- Racja. Ja też pójdę, pomogę ci na schodach - jak powiedział, przed stopniami chwycił mnie za ramiona i pomógł dostać się na samą górę. Jego prawa dłoń delikatnie, ale stanowczo trzymała moją talię, a lewa ramię. Otworzył drzwi do mojego pokoju i mówiąc dobranoc, poszedł do siebie.

    Rano mała ponownie obudziła mnie tak, jak wczoraj. Jęknęłam przeciągle, słysząc jej głośne piski.
- Sammy, chodź tutaj. Niech Jenny sama wstanie. Miała ciężką noc - zza drzwi usłyszałam głos Louisa, a potem jego śmiech z wypowiedzianych słów. Opadłam bezsilnie na poduszki, gdy mała zeszkoczyła z łóżka i wybiegła z pokoju.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Nie ma za co, tylko przyjdź szybko na dół, bo mam ważną sprawę.
- Okej, okej.
    Ogarnęłam się najszybciej, jak mogłam z lekkim bólem głowy. Zeszłam na dół i zastałam tam śniadanie i Louisa, który trzymał Sam na kolanach i karmił ją kanapką.
- Jestem! - zasalutowałam.
- Dobrze, zjedz śniadanie i porozmawiamy.
 
- O co chodzi? - zapytałam, gdy posprzątałam po śniadaniu.
- Wyjeżdżam służbowo na trzy dni do Las Vegas. Za trzy godziny. Mamy szansę na nowy projekt. Zostaniesz sama z Sammy.
- Rozumiem.
- Harry będzie zaglądał do was w razie czego. To chyba wszystko... Aha! Zapomniałbym! - wstał i oparł ręce o oparcie krzesła i spojrzał na mnie.
- Tak?
- Niedawno rozejrzałem się za jakąś kucharką, bo w końcu ty jesteś tutaj nianią Sammy, a też gotujesz i w ogóle. Nie żebym miał coś przeciw, ale wolałbym, gdybyś zajmowała się tylko Sam.
- No dobrze. Okej.
- I dlatego, przyjdzie tutaj jedna lub dwie panie. Nie wiem, przepytasz je, albo sprawdzisz ich umiejętności, cokolwiek.
- Ale... Ja chyba nie powinnam...
- Tak, ale nie mogę tego przełożyć. Zostałaś mi ty.
- A... A Harry? - zapytałam. Ja niekoniecznie się do tego nadaję. Przecież ja tylko tu pracuję.
- Harry tu nie mieszka. A ty pracujesz dla mnie, więc wiesz o co pytać, a on... Niekoniecznie pytałby o jej najlepsze danie.
- Oh... No dobrze.
- Zgadzasz się? - zapytał, uważnie mi się przyglądając.
-Tak.
- Cieszę się. W gabinecie zostawię ci wytyczne na niektóre sprawy.
-Dobrze.
- Zabiorę jeszcze kilka rzeczy i jadę na lotnisko.

    Samantha wyściskała ojca na pożegnanie, prosząc go, by przywiózł jej coś z Vegas.
- Mam nadzieję, że dasz sobie radę - dotknął moje ramię, lekko je pocierając.
-  Oczywiście, prawda Sammy?
- Tak! Idź już tatku - zaśmiała się i przytuliła się do moich ud.
- No dobrze. Będę w czwartek.
- No to zostałyśmy same - powiedziałam do Sam, gdy drzwi zamknęły się Louisem.
- Tak! - pobiegła do salonu.


******
Proszę kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się podoba:)

poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 3

~~~ Tydzień później ~~~

           Louis powiedział, że mam się czuć w jego domu jak u siebie, więc, jak co dzień zabrałam się za zrobienie obiadu. Samantha siedziała ze mną w kuchni i rysowała sobie coś na kartkach papieru. Gdy wstawiałam ziemniaki na gaz, usłyszałyśmy trzask drzwi i było wiadomo, że wrócił pan domu.
- Tata! - mała zeskoczyła z krzesełka, na którym siedziała i pobiegła na korytarz. Ja w tym czasie zajęłam się robieniem sałatki. Pokroiłam pomidora, gdy do moich uszu dobiegł głos Louisa.
- Cześć Jennifer.
- Dzień dobry.
- Możemy porozmawiać? - jego głos był poważny i szczerze bałam się, że nie podoba mu się moje wychowywanie jego córki. Ruszyłam za nim zdenerwowana do jego gabinetu. Przepuścił mnie w drzwiach. Zajęłam swoje standardowe miejsce na przeciw niego za biurkiem.
- O co chodzi?
- Nic poważnego.
            W duchu odetchnęłam.
- A więc?
- Obroniliśmy wielki projekt budowlany. Mieliśmy dobrą konkurencję, ale się udało.  Inwestor jest wpływowy. Dlatego też przyjdzie do mnie kilka osób. O piątej.
- I co ja mam z tym wspólnego? - zapytałam, nie rozumiejąc.
- Chciałbym, żebyś zabrała gdzieś Sammy na dwie - trzy pierwsze godziny. Gdziekolwiek. Nie chcę po prostu, by mnie rozpraszała, bo będziemy robić poprawki na projekcie, a mała zna moich wspólników, wprost ich uwielbia i nic by z tego nie wyszło. Mogę na ciebie liczyć? - zapytał, patrząc mi w oczy.
- Jasne, nie ma problemu - zgodziłam się. Już miałam nawet pomysł, gdzie pójdziemy.
- Tak? To dobrze. Możecie być dłużej, nie ma problemu, tylko wróćcie - powiedział, uśmiechając się szeroko.
- Oczywiście-  wstałam i po pożegnaniu, wyszłam z pokoju, wracając do kuchni. Ziemniaki zdążyły się już zagotować. Skończyłam sałatkę, wyjęłam upieczonego kurczaka z piekarnika. Pachniał świetnie!
- Jest już obiadek? - Sam weszła do kuchni i przyczepiła się do mojego uda.
- Jest, jest - zaśmiałam się. - Nie rusz, bo się poparzysz - uprzedziłam ją, zanim ta dotknęła paluszkiem wskazującym zarumienioną skórkę kurczaka. Ta zrobiła mi na złość i zrobiła to, co zamierzała i za chwilę pisnęła, gdy poczuła ból. - No widzisz? Mówiłam ci, żebyś nie dotykała - podeszłam z nią do zlewu i polałam trochę zimną wodą dłoń, by złagodzić ból.
- Przepraszam - powiedziała tak cicho, zespół ledwo zrozumiałam.
- Dobrze, tylko następnym razem mnie posłuchaj, okej?
- Dobrze - zgodziła się i usiadła na swoim ulubionym miejscu przy oknie, gdzie miała tam również mały stolik i trzy krzesełeczka.
- Idź zawołaj tatę na obiad.

           Właśnie ubierałam małej buciki. Zaraz wychodzimy, jak postanowił jej ojciec.
- Gdzie idziemy? - zapytała, bawiąc się moją grzywką.
- Odwiedzimy moją przyjaciółkę, wiesz?
- Czemu nie możemy zostać?
- A czemu nie chcesz iść ze mną na lody? - zapytałam, bo wiem, że tym ją przekonam.
- Chcę! Chodź - mocno ciągnęła mnie za dłoń w stronę drzwi.
- Poczekaj, powiem twojemu tacie, gdzie idziemy.
         Gdy dziewczynka grzecznie czekała na mnie w korytarzu, ja skierowałam się w stronę gabinetu, w którym brunet przesiaduje od obiadu.
- Louis? - zapukałam i zajrzałam, pokazując mu ttlko swoją głowę.
- Tak? - zwrócił na mnie swoją uwagę, podnosząc wzrok znad jakiegoś dużego papieru, na którym widziałam z tej odległości różne linie.
- My już idziemy. Jakby co, to dzwoń.
- Bawcie się dobrze!
           Wróciłam do małej, która stała przy drzwiach z złożonymi dłońmi pod pachami i patrzyła na mnie wyraźnie zła.
- Długo jeszcze? - zapytała, co mnie lekko rozśmieszyło, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie, możemy już iść - zabrałam małą torebkę i wyszłam z domu. Szłyśmy kilka minut. Z racji tego, że Ivette mieszka dziesięć minut spacerkiem od domu Tomlinsona i z pięć od centrum.
- Okej, to tu - pokazałam małej dłonią kilkupiętrowy szary, ale nowoczesny z wyglądu blok. Przeszłyśmy przez wysoką czerwoną bramę i podeszłyśmy do dużych brązowych, plastikowych drzwi. Zadzwoniłam domofonem, wcześniej wciskając numerek 10.
- Tak? - usłyszałam jej głos po drugiej stronie.
- Jennifer - odezwałam się. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk, że drzwi są otwarte i razem z małą znalazłyśmy się na klatce schodowej. - Mamy szczęście, że jest winda, bo byśmy musiały przejść kilkanaście schodków - powiedziałam do niej, a ona szybko podbiegła do wielkich, mosiężnych drzwi windy i nacisnęła guzik, przywołujący windę. Chwilę później usłyszałam dźwięk, oznajmujący, że winda już jest i drzwi się rozsunęły. Mała wbiegła do środka i od razu zapytała, który guzik ma nacisnąć. Weszłam za nią i odpowiedziałam:
- Cztery - tak też robiła i uradowana zaczęła chodzić po wąskim pomieszczeniu.
- Jak jestem w windzie z tatą, to nie pozwala mi chodzić po niej, bo mówi, że mnie staratuje, jak będzie wychodził -powiedziała, zatrzymując się na moment.
- Ja cię nie startuję, możesz sobie spokojnie chodzić - powiedziałam jej i w tym samym momencie, winda dała o sobie znać, że jesteśmy na miejscu. Mała wyszła pierwsza, ja za nią.
- Gdzie idziemy?
- Do tych pierwszych drzwi po prawej - pokazałam jej na dębowe drzwi. Ruszyłyśmy tam obie i za nim mała zdążyła zadzwonić dzwonkiem, drzwi się same otworzyły. Przed nimi stała Ivette i na nic nie zważając podbiegła do mnie i przytuliła się.
- Fajnie, że jesteś - powiedziała mi do ucha.
- Ty też.
- Cześć, jestem Ivette - dziewczyna kucnęła przed Sammy, która wpatrywała się w nią.
-Cześć, mam na imię Samantha -odpowiedziała jej trzylatka.
- No, wchodzić do środka. Zaraz mi wszystko opowiesz - zarządziła i wepchnęła mnie do jej domu.

           Tak, jak zapowiedziała Ivette, w ciągu tych trzech godzin, zdążyłam wszystko jej opowiedzieć, jak mi się pracuje u Louisa Tomlinsona. Dziewczyna ciągle pytała, czy mnie całował, albo nie wiadomo co jeszcze.
- Dobra. Sam, idziemy - zawołałam małą z kuchni Iv, w salonie mała oglądała jakieś bajki.
- Idę!
- Ta mała jest słodka - powiedziała Ivette, gdy podawałam jej swój kubek po kawie.
- Prawda? Urocze dziecko - przyznałam jej rację. - Idź załóż buciki, zaraz ci pomogę - powiedziałam do Sammy, gdy pojawiła się w kuchni. - Przyzwyczaiłam się do niej cholernie - wyznałam Ivette, gdy mała znikła w korytarzu.
- Jak do każdego dziecka się przyzwyczajasz - machnęła ręką, olewając to, co powiedziałam. Ja jednak wiem, że jest inaczej.
- Jennifer! - usłyszałam głos Samanthy i poszłam tam. Dziewczynka siedziała na podłodze z złożonymi bucikami. Zawiązałam jej sznurówki. Założyłam torebkę na ramię, wsunęłam na stopy botki i po pożegnaniu wyszłyśmy na klatkę schodową.
- To co? Idziemy teraz na lody, Sammy? - zapytałam, gdy mała zbiegała za schodów.
- Tak, tak!
          Gdy już udało nam się zejść ze schodów ( nie wiem czemu, mała wybrała schody, a nie windę, ale ok ), odetchnęłam. Jestem za stara na schody... Wyszłyśmy na powietrze. Sprawdziłam godzinę na zegarku. Dochodziła dwudziesta, ale widziałam jeszcze otwartą cukiernię w okolicy, więc wzięłam małą za rączkę i po kilku minutach znalazłyśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Od progu czuć było słodki zapach bułek drożdżowych i innych smakołyków. Mała dopadła do chłodni, która od strony klienta miała szybę, by kupujący mógł wybrać sobie co chce.
- Kupisz mi to, albo to? - blondyneczka pokazywała palcem na wszystko, co tylko widziała.
- Innym razem. Teraz przyszłyśmy po lody, pamiętasz? - zapytałam ją i odprowadziłam od szyby.
- Dobry wieczór. Co podać? - zapytała mnie starsza pani, koło trzydziestki. Była ubrana w biały fartuch i czapkę z daszkiem, na której był nadruk z nazwą cukierni.
- Dobry wieczór. Poprosimy dwa lody. Jaki chcesz Sam? - zwróciłam się do dziewczynki, która z ciekawością i uśmiechem patrzyła na kobietę.
- Waniliowy - odpowiedziała, chowając głowę pod blat.
- Dwa razy waniliowe, poproszę.
           Po kilku chwilach otrzymałyśmy swoje zamówienia. Mała poszła usiąść przy stoliku, jednym z kilku, które stały po przeciwnej strobie od drzwi. Zapłaciłam należną kwotę i poszłam do niej. Usiadłam i w jednej dłoni trzymając smakołyk, drugą zadzwoniłam zamówić taksówkę.

           Mała zaraz po wejściu do domu, wpadła do salonu. Poszłam za nią i zobaczyłam czterech mężczyzn niewiele młodszych ode mnie. Jednym z nich był Louis.
- Sammy! - krzyknął chłopak, który miał długie włosy, lekko kręcone. Miał na sobie czarną koszulę, zapiętą na trzy ostatnie guziki i czarne jeansy. Gdy mała z rozbiegu wpadła w jego rozłożone ramiona, zaśmiał się głośno. - Aż tak tęskniłaś? - zapytał, nadal się śmiejąc.
- Tak. Czemu mnie nie odwiedzasz, wujku? - spytała go poważnie mała, łapiąc za poliki.
- Nie miałem za bardzo czasu, ale teraz chyba go znajdę - chłopak posadził małą na kolanach drugiego chłopaka, a sam wstał i podszedł do mnie. - Jestem Harry, kumpel Louisa, a ty...?
- Jennifer. Opiekuję się Samanthą - odpowiedziałam. Harry był bardzo przystojny, idę o głowę, że ma dziewczynę. Następnie poznałam Liama i Nialla.
- Louis, czemu nie mówiłeś, że masz taką ładną opiekunkę? - oburzony chłopak zapytał mojego szefa.
- Zapomniałem?
- No nie ważne...
- Jennifer, już późno, weź Sammy i połóż ją spać - rozkazał brunet. Mała dała mu jeszcze buziaka w policzek i poszła ze mną do jej łazienki.
          Gdy już mała była wykąpana, przeczytałam jej bajkę i poszłam na dół, gdy zasnęła. Posprzątałam w kuchni, zapytałam gości, czy czegoś nie potrzebują i gdy Louis powiedział, że jeśli mała śpi, to mogę iść do siebie, więc tak zrobiłam. Rzuciłam się na moje duże łóżko i westchnęłam. Dzisiejszy dzień mnie porządnie wymęczył. Podniosłam się ciężko z miękkiego miejsca i zabierając moją piżamę na ramiączkach i bieliznę, weszłam do łazienki.
          Po spędzaniu w wannie trzydziestu minut, weszłam pod kołdrę i okryłam się nią po samą szyję. Zamknęłam oczy i odpłynęłam.

           Nie wiem, ile spałam, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Zanim cokolwiek do mnie dotarło, drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Louis. Oprzytomniałam i usiadłam na łóżku.
- Czemu nie śpisz? - zapytałam, przecierając oczy.
- Chłopaki niedawno poszli, a ja nie wiem, co ze sobą zrobić - powiedział. Podszedł do mojego łóżka i usiadł na nim, ciężko wzdychając.
- Chyba powinieneś iść spać - powiedziałam cicho. Zapaliłam małą lampkę stojącą na małej, ale szerokiej czarnej szafce.
- Tak, ale na to się nie zanosi. Jest trzecia w nocy Jenny - lekkość, z jaką wypowiadał moje imię, mimo, iż był pijany, co mogłam wyczuć po jego rozbawionym głosie, sprawiała, że chciałam, by mówił tak do mnie zawsze.
- Zawsze tak się kończy twoje poprawianie projektu? - zapytałam, nie żałując sarkazmu.
- Tak - chłopak niespodziewanie rzucił się na łóżko, tuż obok mnie. - To najlepsi kumple. Pracujemy ze sobą od pięciu lat, a znamy z piętnaście. Mniej więcej - określił.
- To sporo czasu.
- Tak - obrócił się tak, że leżał na brzuchu, twarzą do mnie, głowę oparł na dłoni i wpatrywał się we mnie. - Jak się dziś bawiłyście? Mała nie sprawiała problemów?
- Nie. Była bardzo grzeczna - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No dobrze - chłopak wstał, wyprostował koszulę, co prawda nieudolnie, ale zawsze. - Dobranoc panno Jenny - powiedział jeszcze, stojąc nad łóżkiem.
- Dobranoc panieTomlinson - powiedziałam, mając nadzieję, że sobie pójdzie, a on jak na złość, obszedł łóżko i stanął naprzeciw mnie. To głupie, ale miałam tak straszną ochotę przyciągnąć go do siebie i pocałować. Posmakować jego malinowych ust, które aż się o to proszą.
- Lubię, gdy tak do mnie mówisz - szepnął i i przybliżył się tak, że czułam jego oddech na moich policzkach.
- Właśnie naruszasz moją przestrzeń oso... - nie dokończyłam, bo jego usta naparły na moje. Nie delikatnie. Zdecydowanie i z pożądaniem. Oddałam każdy pocałunek, wplatając dłonie w jego tak świetnie ułożone dziś włosy. Jęknęłam, gdy przygryzł moją dolną wargę. Oprzytomniałam. Odsunęłam go od siebie szybkim ruchem. - To nie stosowne - przecież jestem jego pracownicą.
- Co z tego? Cholernie mnie pociągasz - wytrzeszczyłam oczy na te słowa. Żarty sobie robi? Ale podobno pijani mówią prawdę...
- Ale...
- Dobranoc Jennifer - i tak po prostu wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.



~~~~~~~
Proszę, w końcu rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba i zaszczycicie moją osobę waszymi komentarzami:)
Byłoby miło skarby!<3

Dodaję rozdzial, gdyż idzie mi szybciej jego pisanie, niż wkuwanie materiału, który w ogóle nie ma przełożenia w praktyce i może dlatego go nie rozumiem??? Heh, okej, nie zadręczam was moimi problemami.
Do następnego skarby <3

piątek, 11 września 2015

Rozdział 2

- Proszę za mną. Porozmawiamy w moim gabinecie.
          Kiwnęłam głową na znak zgody i ruszyłam za nim. Przeszliśmy przez całą długość korytarza, który jest mega długi. Ściany po obu stronach są pomalowane na kolor beżowy i wiszą na nich różne obrazy. Jakieś widoczki, ślicznie ujęte zwierzęta, nawet sam pan domu z kilkoma chłopakami, a w tle samoloty. Chyba jego kumple, bo widzę tą radość w jego twarzy.
- Zapraszam - otworzył przede mną masywne drzwi i wpuścił do środka.
- Dziękuję.
          Usiadłam na jednym z eleganckich, brązowych foteli obitych skórą, stojących przy biurku. Gabinet, jak gabinet. Kilka nagród na półce za jego fotelem, szafa z dokumentami, mała biblioteczka po prawej stronie.
- A więc dobrze. Nazywa się pani Jennifer Minnes? - zapytał.
Boże, nienawidzę, gdy ktoś tak zaczyna.
- Tak.
- Ile ma pani lat? - wpatrywał się we mnie cały czas, w dłoni obracając pióro. Po co pyta, skoro czytał moje CV.
- Dwadzieścia dwa.
- Nie z młoda jesteś na nianię? - zmarszczył czoło, co absolutne sprawiło, że stał się bardziej męski.
- Nie. Mam duże doświadczenie w opiece nad dziećmi - powiedziałam pewnie.
- Proszę mi coś o sobie powiedzieć. Dlaczego akurat ta praca?
- Skończyłam zarządzanie na Oxfordzie, ale to nie mój kierunek. W ogóle się w nim nie odnalazłam. Uwielbiam za to opiekować się dziećmi. Odkąd pamiętam zawsze to kochałam. Zawsze ktoś zostawiał mi pod opieką swojego malucha.
- Rozumiem. U mnie miałabyś pracę na pełen etat. Nie ma mnie w domu od rana do nocy i nie ma kto zająć się moją Sammy - powiedział poważnie.
- Rozumiem. Nie mam żadnych zobowiązań. Czy to wiąże się z tym, że będę musiała tutaj zamieszkać?
- Tak. Moja praca, to również wyjazdy zagraniczne. Do tej pory kogoś organizowałem na ten czas.
-Um... Okej.
- Okej?
- Tak. Tak, jak powiedziałam, nie mam żadnych zobowiązań.
- Dobrze. Samantha ma trzy lata. Nie jest jakimś wymagającym dzieckiem. Potrzebuje tylko trochę uwagi i zainteresowania. Zjada co jej się przygotuje, więc z jedzeniem nie powinno być problemów. Chodzi spać o dwudziestej pierwszej. Wiadomo, kąpiel, jakaś bajka.
- Rozumiem. Z tym nie będzie problemu. Myślę, że jakoś się z małą dogadamy - uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze. Stawkę omówimy następnym razem. Co do wolnych dni. Jakieś propozycje? Chciałbym wiedzieć, jak rozplanować weekendy.
- Myślę, że dwie soboty w miesięcu są wystarczające - powiedziałam. Dla mnie w sam raz.
- Też o takiej wersji myślałem - zaśmiał się w głos. - Wolałbym również, gdybyś mówiła mi po imieniu, bo per Pan mnie postarza, a mam tylko dwadzieścia trzy lata - kolejny raz się zaśmiał.
          Muszę dopisać jego śmiech do rzeczy, które uwielbiam.
- Okej. Nie ma sprawy.
- Dobrze. No to myślę, że to tyle... Zaczniesz od dzisiaj, okej? - zapytał, uważnie na mnie patrząc. - Niestety muszę wyjść niedługo i mała zostanie sama.
- Dobrze.
- Najlepiej by było, gdybyś się tu już dziś przeniosła. Co ty na to? Zamówię dla ciebie jakąś firmę przeprowadzkową i...
-Nie trzeba. Mam stosunkowo mało rzeczy.
- No dobrze. A więc chodzimy poznać mój mały skarb - wstał ze swojego miejsca i ruszył do drzwi. Zrobiłam to samo i po chwili byliśmy na korytarzu. - Pokój małej jest trzy pokoje wcześniej od mojego gabientu.
          Podszedł do właściwych zapewne drzwi i otworzył je. Weszliśmy do środka. Pokój był utrzymany w pudrowym różu. Meble były z jasnego drewna. Mała stosunkowo szafa, jakieś półki, regały, na których stały książeczki z bajkami i małe figurki zabawek. W kącie pod oknem stał mały zielony stolik, a przy nim trzy kolorowe krzesełeczka. Na jedym z nich siedziała mała dziewczynka. Była ubrana w centkowane legginsy i biały sweterek. Blond włosy opadały jej na łopatki.
- Sam - odezwał się Louis, a mała jak na zawołanie zerwała się z siedzenia i pognała do niego. Ten w locie wziął ją na ręce i dał całusa w czoło.
Urocze.
- Sammy, skarbie. To jest Jennifer, będzie się tobą opiekować. Co ty na to? - po jego słowach dziewczynka spojrzała na mnie przez chwilę swoimi niebieskimi, jak błekit oceanu oczkami i powiedziała :
- Ale ja jej nie chcę. Czemu ty nie możesz się mną zajmować? - zapytała i wtuliła się w jego szyję. Chłopak uśmiechnął się tylko do mnie i powiedział do niej :
- Już to przerabialiśmy z ciocią Sophią. Ja nie mam tyle czasu by być z tobą cały czas. A Jennifer ma go trochę i postanowiła pomóc tatusiowi, wiesz?
- Wiem tatku - powiedziała i spojrzała w moją stronę. - Cześć, jestem Samantha, ale tatuś mówi do mnie Sammy.
- Masz bardzo ładne imię Sammy.
- No dobrze kotku. Idź sobie porysuj, a Jennifer niedługo do ciebie przyjedzie, dobrze? - powiedział do niej, a mała parząc na niego uważnie, pokiwała głową na znak, że się zgadza. Brunet postawił ją na podłodze, a ona pobiegła spowrotem do swojego stolika. Wyszliśmy na korytarz i chłopak zamknął drzwi. - Pokażę ci jeszcze twój pokój.

~~~ Trzy godziny później ~~~

          Właśnie jestem w swoim pokoju, układałam ciuchy do szafy, gdy do pomieszczenia wpadła Sammy.
- Co robisz? -podeszła do mnie i zapytała.
- Układam ubrania.
- Aha.
- Jesteś może głodna?
- Noooo.
- No to chodź, coś przygotujemy - ukucnęłam przy niej i złapałam ją za rączki.
- Okej.
          Wyrwała mi się i wybiegła z pokoju. Zamknęłam szafę i poszłam za nią. Siedziała w kuchni i wysokim ksześle barowym i podpierała buzię, rączkami opartymi o szary blat.
- Więc, co by panienka zjadła? - mała zaśmiała się na moje słowa, ale zaraz odpowiedziała:
- Kanapkę.
- Dobrze. Szynka, ser i pomidor?
- Tak - powiedziała, radośnie klaszcząc w dłonie. Przygotowałam chleb, posmarowałam masłem i położyłam kolejno ser, szynkę i pomidor. Lekko osoliłam do smaku i podałam małej na talerzyku.
- Proszę, smacznego - Sam się uśmiechnęła i zaczęła zajadać ze smakiem.
- Było bardzo dobre - powiedziała, gdy skończyła jeść.
- Cieszę się. A gdzie jest twój tato?
- W pracy. Zawsze wychodzi gdy jest ciemno i wraca kiedy śpię. Wtedy zostawała ze mną ciocia Sophia, ale ona mnie nie lubi, bo już nie przychodzi do mnie.
- Co ty mówisz? - podeszłam do niej i złapałam ją za jej małe słodkie policzki.
- Czemu cię nie lubi?
- Bo jej trochę dokuczałam - zachichotała.
- To nie ładnie się zachowywałaś.
- Wiem... Ale ciocia nie była taka miła jak ty - w tym momencie mała objęła mnie mocno swoimi małymi ramionkami i wtuliła twarzyczkę w moją szyję.
- Ooo, dziękuję Sammy.
- Pooglądamy telewizję? - zapytała patrząc na mnie niepewnie.
- Dobrze, ale tylko pół godzinki, bo musisz iść spać, okej?
- Tak! - krzyknęła i zeskoczyła z krzesełka, biegnąc zapewne do salonu.  Po chwili rozbrzmiał głos jakiegoś redaktora. Poszłam tam do niej.
- Co oglądamy? - zapytałam, siadając obok niej.
- Scooby Doo - szybko wcisnęła jakiś numerek i przed moimi oczami na czterdziestu - dwóch calach pokazał ten sławny pies.
          Gdy bajka się skończyła, mała pobiegła na górę, krzycząc, że idzie do łazienki. Wyłączyłam tv i ruszyłam za nią. Mała siedziała już wannie, a z kranu leciała woda. Nie była gorąca. Zakręciłam wodę, by nie było jej za dużo i pomogłam jej się umyć.
          Znalazłam jakiś duży ręcznik i okryłam nim ją całą. Wyglądała w nim tak słodko i uroczo. Cmoknęłam ją w policzek, na co mała zachichotała i wytarła policzek, głośno jęcząc.
- No już, już - posadziłam ją na łóżku w jej pokoju i wytarłam jej ciało i osuszyłam włoski. Wybrała sobie piżamkę, którą jej założyłam. Wysuszyłam jej włosy suszarką do końca  i zaplotłam warkoczyki po obu bokach głowy. Cały ten czas, mała siedziała spokojnie lub śmiała się czasem gdy ciepłe powietrze z urządzenia owiewało jej szyję. - Gotowe - powiedziałam i wstałam z jej łóżka.
- Dziękuję za warkoczyki. Ty pierwsza mi je zrobiłaś. Temte nianie robiły mi tylko kucyki. Tatuś też mi robi warkoczyki, jak jest w domu, ale to rzadko jest. A ty będziesz codziennie? - spojrzała na mnie smutnymi niebieskimi oczkami, a mi się jej żal zrobiło. Tak po prostu.
-Tak, będę codziennie aniołku - powiedziałam.
- Nie jestem aniołkiem. Tatuś mówi, że diabełek.
-  No nie wiem, nie znam cię aż tak bardzo - powiedziałam i kucnęłam przed nią.
- Ale poczytasz mi baję? - zapytała.
- Tak. Tylko wyniosę suszarkę i zaraz będziemy czytać.
- Okej! - mała wskoczyła pod kołdrę, a ja ze śmiechem weszłam do łazienki i zostawiłam w niej suszarkę.
           Jestem tu dopiero trzy godziny, a polubiłam Sammy jak niewiem co. Jest strasznie słodka i tak bardzo podobna do ojca, jak marszczy swoje malutkie czoło, gdy czegoś nie rozumie.
- A więc, co czytamy? - weszłam do pokoju i przyjrzałam się kolekcji bajek stojących w równym rządku.
- Wybierz coś. Tatuś zawsze bierze pierwszą z brzegu - powiedziała. Tak też zrobiłam i wypadło na Piękną i bestię. Uwielbiam tą bajkę w wersji filmowej.
Razem z lekturą położyłam się przy małej i zaczęłam jej czytać.

          Poczułam jak ktoś szarpie za ramię.
- Jennifer, Jenny - otworzyłam niespiesznie oczy. Przed sobą ujrzałam uśmiechniętego Louisa. Spojrzałam na małą. Spała wtulona we mnie. Gdyby nie ten szczegół, zapewne bym stąd uciekła. Nie ma to, jak przysnąć, a tu szef wchodzi i cię przyłapuje. Spoko. I to pierwszego dnia!
- Ja... Przepraszam... Nie wiem, jak...
- Nie szkodzi. Nie zabronię ci tego przecież - zaśmiał się cicho. Ostrożnie wydostałam się z objęć małej. - Czemu nie poszłaś do siebie po bajce?
- Zasnęłam razem z nią, nawet nie wiem kiedy - zaśmiałam się i wstałam jej łóżka przy pomocy rąk Louisa. Jego dłonie są ciepłe, delikatne, ale męskie - można tak? To śmieszne, ale były dopasowane do moich. - Dzięki - powiedziałam. Chłopak puścił moje dłonie po chwili i podszedł do małej, całując ją w czoło.
- Okej, możemy iść.
          Wyszliśmy z pokoju, Louis zamknął drzwi. Zegarek ścienny wiszący na ścianie wskazywał pierwszą w nocy.
- Wow, ale późno. Pójdę do siebie - powiedziałam i ruszyłam w stronę swojego pokoju.
- Dobranoc panno Minnes.
- Dobranoc panie Tomlinson - odpowiedziałam mu, uśmiechając się lekko.  Nigdy nie lubiłam, jak ktoś mówił do mnie po nazwisku, ale chyba od dzisiaj to polubię.


~~~~~~

I mamy kolejny rozdział.
Mam nadzieję, że jest okej i wyrazicie swoje zdanie w komentarzu:)

Opowiadanie jest również dostępne na wattpadzie!
Niania || Louis Tomlinson
Zapraszam!

Do następnego kochani!

piątek, 4 września 2015

Rozdział 1

- Jenny, skarbie, miałabyś dla mnie dziś czas? - zapytała mnie moja przyjaciółka Ivette, latynoska z brązowymi oczami i brązowymi włosami. Znaczy, ostatnio miała brązowe, nie wiem, jak jest teraz. Jest moją jedyną przyjaciółką. Zawsze mnie wspiera i pomaga.
- No tak. Chcesz się spotkać?
- No! Musimy obgadać takiego jednego! - pisnęła rozemocjonowana do słuchawki.
- No domyślam się, że nie z twojej owocnej pracy.
- No, a jak?! Dzisiaj o 16 w Tamarce.
- Okej, na razie.
- Pa!
- Tylko się nie spóźnij - mruknęłam.
- Oczywiście!
          Usłyszałam tylko dźwięk informujący mnie, że Ivette się rozłączyła. Do spotkania mam jeszcze cztery godziny, więc postanowiłam się zdrzemnąć chwilę. Przyniosłam sobie mój wielki koc z podobizną szarego kotka z sypialni i okryłam się nim, kładąc głowę na małym jaśku. Sen nadszedł szybko.

          Z pięknego snu, o tajemniczym brunecie, wybudził mnie dzwonek mojego telefonu. Podniosłam niemrawo powieki i po jakiejś chwili znalazłam swój obiekt poszukiwań. Leżał na podłodze obok kanapy.
- Halo - odebrałam zaspana i usiadłam, ściągając z siebie koc.
- Co halo? Jakie halo?! Czekam na ciebie od pół godziny w barze! Przyszłam punktualnie, a ty co? - po drugiej stronie usłyszałam Iv. Oh, nie ma to jak wkurwiona przyjaciółka. Spojrzałam na zegarek ścienny wiszący na jasnofioletowej ścianie po mojej prawej stronie i stwierdzam, że dziewczyna ma prawo być na mnie wściekła. Była godzina 16:30.
- Ivette... Przepraszam, już się ogarniam i za piętnaście minut jestem u ciebie, okej? - zapytałam pędząc już do łazienki. Rozłączyłam się, nawet nie czekając na jej zgodę. Wzięłam najszybszy prysznic w życiu i wpadłam do pokoju. Założyłam granatową bokserkę i czarne legginsy. Przeczesałam jeszcze włosy i podkreśliłam oczy. Zabrałam torebkę, telefon, klucze i po zamknięciu drzwi, ruszyłam do baru. Nie miałam daleko, kilka minut pieszo, więc szybko tam dotarłam. Ivette siedziała na zewnątrz przy jednym ze stolików i piła latte.
- Cześć - podeszłam do niej i przywitałyśmy się całusem w policzek.
- No hej.
- Co ty zrobiłaś z tymi włosami? - zapytałam od razu, zauważając inny kolor jej włosów.
- A trochę zaostrzyłam swój wygląd, nie?
- W sumie ładnie ci w czerwonych - powiedziałam. Wyglądała zajebiście, siedząc pod słońce, które padało prosto w jej włosy, sprawiając, że błyszczały.
- Dzięki - uśmiechnęła się lekko.
-No opowiadaj, co to za ciacho - powiedziałam.
- Ma na imię Greg. Mówię ci, ciacho nie z tej ziemi. Blondyn. Ma niebieskie oczy i taki zajebisty akcent! Zabawny, ciągle się śmieje.
- Nie mów, że się zakochałaś - popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Z nas dwóch, to ja byłam typowana na tą, którą pierwsza się zakocha.
- Nie. To tylko zauroczenie - odparła pewnie, ale widziałam w jej oczach coś innego. - A jak tam szukanie pracy? - Zmieniła temat.
-Wysłałam CV do kilku osób, może ktoś odpisze. Minęło dopiero trzy dni...
- Zamiast szukać gdzieś w swoim kierunku, to ty szukasz w opiekunkach do dziecka? Więcej byś dostała na zarządzaniu w jakieś firmie.
- Ale dla mnie nie liczy się, ile dostanę kasy. Zarządzanie nie rusza mnie tak, jak małe dzieciaczki -powiedziałam zgodnie z prawdą. Kierunek studiów to też był pomysł moich rodziców.
- Jak tak bardzo chcesz się zajmować dziećmi, to sama sobie takie zrób - powiedziała i dopiła swój napój. Już miała coś dodać, kiedy do naszego stolika podeszła kelnerka.
- Coś podać?
- Colę z lodem proszę -odpowiadałam. Dziewczyna kiwnęła głową i odeszła.
- Nie wiesz jak to się robi?
- Ivette! Daj spokój. To mój wybór. Chcę się zajmować dziećmi.
- No dobrze, nie unoś się - podniosła ręce w geście obrony.
- Dzięki - powiedziałam do kelnerki, która przyniosła mój napój.
- Więc załóżmy, że ktoś cię przejmie do tej roboty. Nie będziesz miała wolnych weekendów, żadnych nocnych eskapad do klubu, ani nieznajomych napalonych kolesi - zaczęła mi wyliczać, mając zapewne nadzieję, że tym mnie złamie i się wycofam.
- Wiem. Myślę, że wolna sobota albo niedziela raz w miesiącu mogłaby być, wszystko da się ustalić, pamiętaj. Eskapady do klubu mnie nie jarają już tak jak kiedyś. I napaleni kolesie również - odpowiedziałam jej. Dziewczyna tylko westchnęła i rzuciła:
- Okej. Wygrałaś. Już nie będę cię przekonywać do zmiany decyzji. Rób, jak chcesz.
- Dzięki - zaśmiałam się cicho, pijąc napój.
- A ty masz tam na oku, jakieś przystojne ciacho? - zapytała z cwanym uśmieszkiem.
- Nie. I nie zamierzam się na razie z nikim umawiać. To by wszystko pokomplikowało, jak dostanę tą pracę.
- No racja w sumie. Cholera!
- Co ci? - zapytałam, bo dziewczyna zerwała się ze swojego krzesełka i rzuciła na stolik kilka funtów.
- Idę do pracy. Odprowadzę cię do domciu, chodź.
-Okej.
Dopiłam jeszcze colę i ruszyłam za czerwonowłosą.
- Kupiłam sobie tą sukienkę, którą ostatnio oglądałyśmy razem w galerii.
- Tak?
- No. I chyba założę ją na randkę z Gregiem.
- Randka? A podobno to tylko zauroczenie - usiłowałam naśladować jej głos.
- No bo tak jest. Sam z nią wyskoczył. A ja się zgodziłam. Miałam mu odmówić?
-A skąd. Gdzie tam.
- No. Naprawdę go lubię.
- No to powiem ci tylko jedno, zanim zniknę w swoim domciu, przyjaciółko moja najdroższa - złapałam ją za ramiona. - Zakochałaś się.
I z tymi słowami ruszyłam chodnikiem do swoich drzwi.
- Nie prawda! - krzyknęła za mną dziewczyna.
- Prawda prawda. Pa!
Coś tam jeszcze mruknęła do mnie i poszła w swoją stronę, a ja zamknęłam za sobą drzwi. Westchnęłam i zajrzałam do lodówki. Wzięłam jogurt waniliowy z półki i sięgnęłam małą łyżeczkę. Przeszłam do swojego pokoju i siadając na łóżku, włączyłam laptopa. Pierwsze co, to oczywiście poczta, czy aby coś nie przyszło do mnie. Jakie było moje zdziwienie, gdy pośród kilkunastu reklam, zobaczyłam jedną wiadomość, na którą czekałam trzy dni. Kliknęłam na nią i zaraz pojawił się tekst przed moimi oczami.

Nadawca : Louis Tomlinson
Adresat : Jennifer Minnes
Temat : Praca

Droga panno Jennifer,
Chciałbym spotkać się z panią i omowić kilka rzeczy, ponieważ dostała pani pracę jako niania mojej córki Samanthy. Chciałbym, żeby pani była u mnie w domu jutro o godzinie 5 pm. Ustalimy wtedy wszystkie szczegóły.

Ps. Byłbym wdzięczny, gdyby mogła pani odpisać na moją wiadomość.

                                  Z poważaniem,
                       Louis Tomlinson



Siedziałam przez chwilę nieruchomo, przyswajając sobie, to co przed chwilą przeczytałam.
Dostałam pracę!
Louis Tomlinson?
          Hm... Gdzieś słyszałam już to nazwisko. Wpisałam w wyszukiwarkę interesujące mnie imię i nazwisko. Po chwili wszystko było jasne. Facet ma swoją firmę architektoniczną, która działa na skalę światową. Wow.  " Tommo - Project ". Znalazłam jego adres zamieszkania się i zapisłam go sobie na jakiejś kartce.
"... Jest samotnym ojcem. Jego narzeczona wystawiła go w dżień ślubu, nie przychodząc do kościoła, by zawrzeć z nim związek małżeński. " - Przeczytałam. Ojć. Musiało go zaboleć. Dziwię się dlaczego go zostawiła. Przystojny, bogaty... Czego więcej chcieć? Jeszcze mu dziecko zostawiła. Nie ma to, jak wychować się w niepełnej rodzinie. Postanowiłam mu odpisać.

Nadawca : Jennifer Minnes
Adresat : Louis Tomlinson
Temat : Praca

Witam,
Jest mi niezmiernie miło, iż pozytywnie rozpatrzył pan moje CV.
Oczywiście, pojawię się u pana o wyznaczonej godzinie.

                 Z poważaniem,        
          Jennifer Minnes


Wiadomość wysłana.
O rany. Jak mam się ubrać? Elegancko, czy bardziej na luzie? No bo to nie jest jakieś oficjalne spotkanie... Otworzyłam swoją szafę z oczyswistym zamiarem poszukiwania czarnych spodni i białej koszuli. Gdy obie rzeczy były już w moim posiadniu, stwierdziłam, że trzeba by je przeprasować, bo wyglądają, jak psu z gardła wyjęte.
          Po pół godzinie wszystko było wyprasowane i czekało sobie spokojnie na fotelu na jutrzejszy dzień.

- Nie uwierzysz! - krzyknęłam do słuchawki, jak tylko Ivette odebrała.
- Może uwierzę, ale ciszej i w co? - odpowiedziała.
- Dostałam robotę.
- Jako niańka? - upewniła się.
- Tak. I teraz zgadnij u kogo - poprawiłam się na kanapie. Było już późno, ale nie poszłam spać, by zadzwonić do Iv i pochwalić jej się moją radością.
- No dawaj.
- Louis Tomlinson, mówi ci to coś?
- Co?! U tego gościa, który zaprojektował willę z basenem, jacuzzi i salą balową i kinową w jednym, dla Britney Spears?!
- Tak.
- O kurwa.
- No.
- Zamień się.
- Nie. Ty poległa byś na stracie, bo masz zielone pojęcie o dzieciach, słonko - powiedziałam.
- A myślisz, że ty dasz radę? Idę o głowę, że to dziecko jest rozpuszczone na maksa. Bogaty ojciec, ma jedną córkę, to ją rozpieszcza. Mówię ci, wycofaj się, póki jeszcze możesz. Będziesz miała przesrane z tym dzieckiem - jak zwykle opiekuńcza Jvette się włączyła.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Pamiętasz tego Michaela, którym zajmowałam się przez pierwszy rok studiów?
- No. I co?
- To było najbardziej rozpuszczone dziecko jakie poznałam. Myślisz, że coś jeszcze mnie zaskoczy?
- Może i tak... Ale nigdy nie wiadomo.
- Okej, rozumiem. Będę pamiętać.
- Dobra kochana. Wiem, że jesteś tym wszystkim podjarana i nie możesz pewnie spać, ale ja mogę i jestem padnięta po swojej zmianie, więc do usłyszenia jutro. Zadzwoń, zanim tam pójdziesz.
-Okej. Dobranoc.
- Bajo.
Rozłączyłam się i spojrzałam na zegarek. Pierwsza w nocy. Nie no, okej. Zgasiłam lampkę nocną, stojącą na małej szfeczce obok łóżka i zamknęłam oczy.


Zapukałam cicho do wielkich, dębowych drzwi. Czekałam kilka chwil, aż pojawił się w nich starszy, łysy człowiek, ubrany w białą koszulę i czarny garnitur, a na przedramieniu miał równo położoną białą ściereczę. Czyżby kamerdyner?

- Pani jest tą nową nianią? Pan Tomlinson wspominał, że się pani spodziewa -wypowiedział wolno i wyraźnie.

- Tak, to ja.

- Zapraszam do środka - powiedział i otworzył szerzej drzwi, bym mogła wejść do środka. Jeśli szef jest tak samo chłodny i wyniosły, to od razu biorę nogi za pas i mnie nie ma. Przeszłam przez próg, a to co zobaczyłam, mnie zdziwiło.
          Wszędzie, dosłownie wszędzie walały się klocki, lalki i małe miniaturki samochodów. Niektóre z lalek miały pourywane głowy, ręce albo nogi. Z oddali słychać było śmiech dziecka.  Nagle zza rogu wybiegła mała ciemnowłosa dziewczynka z nożyczkami w jednej rączce i lalą w drugiej. Podeszła do mnie i zapytała:
- Chcesz mi pomóc? Musimy ją zabić - jej oczy, niebieskie na początku, zaraz zaszły czarną otoczką. Przestraszyłam się. Jeszcze ten jej szeroki uśmiech...
Patrzyłam na nią skołowana i wystraszona. Czemu tej lokaj nic nie robi? Gdzie jest jej ojciec? Gdzie ja, w ogóle jestem?!


          Nagle się obudziłam zlana potem. O Boże, co za sen. Nasłuchałam się Ivette i potem mi się to po nocach śni. Świetnie. Niech tylko ja do niej zadzwonię. Zapaliłam lampkę i sprawdziłam godzinę - dopiero 5:30. Przez ten koszmarny sen już na pewno nie zasnę, więc wstałam i poszłam do kuchni, napić się wody. Przesiedziałam przy stole kuchennym bezczynnie bitą godzinę, zastanawiając się nad swoim życiem. Oczywiście do niczego nie doszłam. Ogarnęłam się i zjadłam śniadanie składające się z tostów z serem i herbaty.

          Przygotowana psychicznie i fizyczne, zapukałam do wielkich dębowych drzwi, były takie same, jak z mojego snu. Ciekawe, kto mi otworzy. Drzwi się uchyliły i zobaczyłam w nich samego Louisa Tomlinsona. Uraczył mnie swoim uśmiechem i powiedział:
- Czekałem na panią, panno Minnes.
- Dzień dobry - powiedziałam niepewnie.
- Zapraszam - pokazał gestem ręki, bym weszła do środka. Tak też robiłam i szczerze, odetchnęłam z ulgą, gdy nie zobaczyłam na całkiem ładnym dywanie w korytarzu, żadnych poćwiartowanych lalek ani samochodzików.
Ufff...
- Proszę za mną, porozmawiamy w moim gabinecie.



~~~~~~
Witam wszystkich w pierwszym rozdziale.
Proszę o wasze szczere komy.
Co sądzicie?
Dodaję dziś, na koniec pierwszego tygodnia szkoły.

Karolciu, zastanawiałam się, czy dodać tu wątek z Brianą... Na razie z niego zrezygnowałam, ale kto wie, czy w przyszłości jej nie wykorzystam;)

Rozdział 62 na No control będzie w niedzielę,  6 września!
W zakładce ' bohaterowie ' pojawiła się Ivette.

Do następnego kochani<3

środa, 2 września 2015

Prolog

 


      Szkoła się skończyła, praca dorywcza również. Czas zająć się czymś na poważnie. 
           Hm... Sprzedawca w sklepie? Nie, musiałabym robić dodatkowy kurs, co się liczy z opłatami, a u mnie cienko z kasą.
           Może opiekunka do dzieci? Kiedyś nad tym myślałam, ale odrzuciłam w kąt, bo nie miałam na to czasu. A teraz to nawet nie taki głupi pomysł. Uwielbiam dzieci, zawsze ktoś mi 'podrzucał' jakieś większe lub mniejsze maleństwo. A ja zawsze miałam czas i ochotę się nim zająć, nawet gdy wracałam umordowana i wykończona po pracy.
          A teraz mogłabym to robić z samą przyjemnością. Nie mam żadnych zobowiązań. Nie mam rodziny, bo wyrzekli się mnie, gdy nie chciałam wyjść za mąż, za jakiegoś bogatego chłopaka. Był nawet przystojny. Ale co z tego, jak oboje do siebie nie pasowaliśmy? My twierdziliśmy co innego i nasi rodzice co innego. Postanowiliśmy się rozejść w zgodzie i zostać dobrymi znajomymi. Marcos, bo tak miał na imię mój niedoszły mąż, znalazł sobie jakąś dziewczynę we Włoszech, bo tam wyjechał. A ja zostałam sama, a na dodatek rodzice wyrzucili mnie z domu i nawet nie śmią zadzwonić. Wiele razy próbowałam się z nimi dogadać, ale zawsze kończyło siebie to awanturą, więc dałam spokój.
          Jestem Jennifer, mam dwadzieściadwa lata i rok temu zostałam wydziedziczona.
Fajnie, co?
          Wyciągnęłam z torby laptopa i zaczęłam szukać w internetach osób, gdzieś niedaleko, którzy poszukują opiekunki.
Zeszło mi przy tym prawie całą noc, ale w końcu się udało. Wysłałam CV do kilku rodzin, mając nadzieję, że któraś się zdecyduje. Byli to, jak dobrze pamiętam, zamożni ludzie, nie mający czasu na opiekę rocznym dzieckiem, zapracowana matka, samotny ojciec, jakiś biznesmen - również samotny ojciec oraz jakaś znana piosenkarka.
Cóż, teraz trzeba czekać na odzew.



~~~~~~
A więc witajcie w prologu Niani!
Tak.
Mimo, że mogliście się już spotkać z podobnymi ff, to ja postanowiłam napisać to po mojemu. Zobaczymy jak to będzie. Czy wam się spodoba, bo ja jestem podekscytowana nowym wyzwaniem!
Na pewno będzie to zdecydowanie krótsze od No Control. Tego jestem pewna! :)
Bohaterów możecie poznać w zakładce o tej nazwie.
Macie też zakładkę z linkami do waszych blogów.
Nie będzie tutaj zakładki z zamówieniami, bo nie widzę takiego sensu. W razie czego, odsyłam do poprzedniego bloga : http://saveyoutonight-louistommo.blogspot.com tam macie zakładkę od tego.


Co do wstawiania rozdziałów, będą, jak tylko napiszę, nie chcę obiecywać, że będą co tydzień, bo to bardzo mało prawdopodobne, więc obserwujcie bloga by być na bieżąco!:)<3
Jeśli czegoś nie powiedziałam, to śmiało pytajcie!


Do następnego skarby!<3

Podoba Ci się ta historia?