poniedziałek, 29 lutego 2016

Rozdział 26

    Następnego dnia rano znowu byłam w sali Louisa. Siedziałam i po prostu patrzyłam, jak powoli i miarowo oddycha. Cały czas głowiłam się nad tym, jak mam mu powiedzieć, że jego córka została porwana. Lekarz na obchodzie powiedział mi, że będą próbowali go dziś wybudzać, lecz nie dają gwarancji, że może to przynieść pozytywne skutki i Louis się obudzi.
    Kilka minut po dziesiątej, zostałam wyproszona z jego sali, przez informację, iż ktoś czeka na mnie w mojej sali. Przez moment myślałam, że Sammy się znalazła, ale przypomniałam sobie, że Ivette i Marco mają mnie dziś odwiedzić, więc nadzieja, jak szybko się pojawiła, tak równie szybko się ulotniła.
- Kochanie moje, ty cała jesteś! - usłyszałam radosny krzyk dziewczyny, jak tylko otworzyłam drzwi do swojej sali.
    Zaraz przy mnie pojawił się Marco i pomógł wózkiem dojechać do łóżka i posadził mnie na nim, choć wyraźnie powiedziałam mu, że dam radę. Jestem tylko zbyt osłabiona by chodzić samodzielnie, a nie jestem kaleką, by ktoś musiał mnie nosić. Gdy już siedziałam na łóżku, okryłam nogi kołdrą i spojrzałam wyczekująco na dwójkę stojącą przede mną.
- Opowiadać mi co u was. - Spojrzałam na nich wymownie.
- Ja już ci wszystko wczoraj powiedziałem, ale chętnie dowiem się co u laski, która groziła mi karą śmierci, jeśli skrzywdzę jej przyjaciółkę. - Sugestywnie spojrzał na Ivette.  Ona lekko się uśmiechnęła, ale odpowiedziała:
- To było dawno, miałam powody, by ci grozić, sam przecież wiesz. - Założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wymownie. - U mnie nic się nie zmieniło. Nadal jestem sama - westchnęła.
- A tamten chłopak? - zapytałam zdziwiona.
- Rzuciłam go miesiąc temu, nie rozumiał mnie i nawet nie chciał zrozumieć.
- Przykro mi kochanie - powiedziałam. Dziewczyna od razu się we mnie wtuliła.
-  Przepraszam państwa - do sali wszedł lekarz i podszedł do mojego łóżka.
-Tak?
- Panno Minnes, wybudziliśmy pana Tomlinsona ze śpiączki. - Omal nie wyskoczyłam z łózka z tej radości, jaka mnie ogarnęła po usłyszeniu tych słów.
- Jak on się czuje? Chcę do niego jechać!
- Myślę, że to nie będzie konieczne.
- Co? - Spojrzałam na lekarza, błagając go wzrokiem, by mi to wytłumaczył.
- Tak, jak już wcześniej pani powiedziałem, pan Tomlinson miał mniej szczęścia od pani. Urazy wewnętrzne jakich doznał, były większe i silniejsze, z trudem udało nam się zatamować krwotok...
- Niech pan przejdzie do rzeczy! - przerwałam mu. Chciałam wiedzieć, co jest nie tak z Louisem.
- Pan Tomlinson stracił pamięć.
- Co?!
     Mój szok był nie do opisania. Siedziałam na łóżku i wpatrywałam się tępo w lekarza, chcąc zrozumieć co do mnie powiedział. Przecież to nie możliwe, żeby to przytrafiło się właśnie jemu. On ma dziecko, porządną firmę, kto się tym wszystkim zajmie?
- A... Panie doktorze, ile pamięta? - zapytałam, ścierając łzy z policzków.
- Ostatnie co pamięta to to, że poznał dziewczynę o imieniu Briana. Opisał dokładny jej wygląd, jakby stała ona przed nim, tak, jak ja przed panią.
    Słysząc to, załamałam się jeszcze bardziej. Nic gorszego już nie mogło mnie spotkać. Przez resztę dnia nie byłam w stanie iść do Louisa i z nim porozmawiać. Wiem, że przyszli jego kumple. Odwiedzili mnie pierwszą, bo nadal myśleli, że brunet jeszcze się nie wybudził. Gdy powiedziałam im, o tym, ze chłopak stracił pamięć, byli w szoku. Poprosiłam ich, by nie mówili mu o mnie i o zaginięciu jego córki. Postanowiłam, że sama mu to powiem juto. Dziś nie dałabym rady usiąść przed nim i od tak go o tym poinformować.
    Następnego dnia rano, miałam pierwsze ćwiczenia, by rozprostować kości. Pielęgniarka, która mi pomagała, stwierdziła, że mam oszczędzać chodzenie i na kolejne dwa dni jeszcze poruszać się na wózku. No i umiarkowanie ćwiczyć. Trzy razy dziennie i według niej, za dwa - trzy dni, wrócę do pełnej sprawności. Mając głowę zajętą tym, by przemiennie ruszać nogami, nie myślałam o Louisie. Ale teraz znowu to wróciło. Całą noc myślałam o Samanth' cie. Gdzie jest, jak się czuje, czy nikt jej nie krzywdzi... Po obiedzie postanowiłam zajrzeć do Louisa i powiedzieć mu w końcu o tym wszystkim. Nie mogłam już wytrzymać, a poza tym, tęskniłam za nim. Myślałam, że gdy się wybudzi, powie, że mnie kocha i przytuli. Że damy razem radę Brianie...
    Wjechałam cicho do jego sali. Siedział na łóżku i w dłoniach trzymał jakieś zdjęcie. Słysząc, że chrząkam, podniósł na mnie swój wzrok, by zaraz ponownie spojrzeć na fotografie i powiedzieć:
- To ty.
    Wyciągnął rękę w moją stronę ze zdjęciem. Wzięłam je i spojrzałam. Byliśmy na niej ja, Louis i Sammy, szeroko uśmiechając się do aparatu. Któregoś z ciepłych dni, wyszliśmy na spacer i Louis chciał zrobić naszej trójce kilka zdjęć, a po wywołaniu obiecał, że tego nigdy nie wyjmie z portfela. Widocznie musieli przynieść mu jego rzeczy, skoro to znalazł.
- Tak, to ja - przytaknęłam.
- Jak masz na imię?
- Jennifer.
- A to dziecko, jest twoje? - padło kolejne pytanie.
Wzięłam głęboki oddech, zanim cokolwiek powiedziałam na to pytanie.
- Nie. To twoja córka.
Brunet patrzył na mnie zdziwiony, jakbym mu powiedziała, że co najmniej jesteśmy po ślubie i mamy gromadkę dzieciaczków na stanie w domu.
- Moje? Jak ma na imię?
- Samantha.
- Ile ma lat?
- Za miesiąc będzie miała cztery latka - odpowiedziałam, oddając mu zdjęcie.
- Nie wiem, czemu nic nie pamiętam. Lekarz powiedział, że to przejściowe i do około tygodnia wszystko minie...
    Oby.
- A co z tobą? Czemu jeździsz na wózku? - Jego wzrok spadł na moje nogi.
- Miałam wypadek, ten sam co ty, ale ja nie doznałam większych obrażeń.
- Ale... Wszystko dobrze? - usłyszałam nutkę ciekawości i zainteresowania.
- Tak, za dwa dni wychodzę. Słuchaj, jest coś, o czym muszę ci powiedzieć Louis.
- Co takiego?
- Samantha... Ona była razem z nami, gdy był ten wypadek i ona... Została porwana.
    Między nami zapanowała cisza. Widocznie zatkało go, bo siedział z ręką opartą na czole, wpatrując się w zdjęcie. Nie wiedziałam, o czym myśli. Nawet nie wiem, czy chcę to wiedzieć...
- Czy jej też się coś stało? W sensie,czy miała jakieś obrażenia?
- Nie wiem. Obudziłam się dopiero w szpitalu, lekarze nie wiedzieli o żadnym dziecku.
- A jej matka o tym wie? Właściwie, z kim mam Samanthę? Kto jest jej matką?
    Ciekawe, jak zareaguje na to, jak mu powiem, kim jest matka dziecka i co zrobiła po porodzie.
- Jej matką jest Briana. Ta sama kobieta, którą pamiętasz.
    Brunet patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś naprawdę niesamowitego i niemożliwego. Tak, ja też w to nie wierzyłam.
- Budzę się w jakimś szpitalu, nie pamiętam czterech lat swojego życia i jeszcze dowiaduję się, że mam małe dziecko. Czy ten dzień może jeszcze przynieść mi jakieś niespodzianki? Czemu nic nie pamiętam? - Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach, bym mu to wyjaśniła, ale sama tego nie wiem.
- Uwierz, bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie wiem, jak. Nie znam się na medycynie...
- Mogłabyś wyjść? Chciałbym pobyć sam... Muszę to wszystko przemyśleć.
- Dobrze.
    Wyjechałam z jego sali, zamykając za sobą drzwi. Zatrzymałam się od razu przed drzwiami i wzięłam głęboki oddech. Udało się - powiedziałam mu. Nie wiem, jak to będzie dalej, w końcu dojdzie do tego, że pogubię się we własnych myślach. Postanowiłam dziś już o tym nie myśleć i o prostu odpocząć. Wróciłam do swojej sali i dostałam się na łóżko już bez niczyjej pomocy. Po położeniu się na poduszce stwierdziłam, że mi nie wygodnie i odłożyłam ją w drugi koniec łóżka. Udało mi się zasnąć.


Briana

    W końcu zacznę wcielać plan w życie. Dziś jedna faza, za kilka dni kolejna. Mam znajomego lekarza w tym samym szpitalu, którym jest Louis i ta jego niańka, dlatego wiem, co się tam dzieje. Biedny Louis stracił pamięć. Tym lepiej, tylko szkoda, że ta wywłoka nie ucierpiała tak samo, miałabym mniej roboty. Dlatego więc dziś trzeba to dokończyć. Dochodziła godzina szósta po południu, a ja właśnie przekroczyłam próg szpitala. Miałam się spotkać na korytarzu z Josh` em, który miał mnie zaprowadzić do Jennifer.
- Cześć Briana, dawno się nie widzieliśmy - usłyszałam powitanie blondyna.
Odwróciłam się i zobaczyłam go - stał kilka centymetrów ode mnie w długim białym kitlu i dużym czarnym notesem w prawej ręce.
- Cześć - odpowiedziałam, uśmiechając się lekko.
- To co, idziemy?
- Tak, bardzo zależy mi na tym, by ją zobaczyć. Nie widziałyśmy się cały rok! Wiesz, wyjechałam do pracy i kontakt się urwał - udałam zasmuconą.
- Rozumiem, szkoda tylko, że spotkacie się w takich okolicznościach.
- Tak.
- To tutaj. Zatrzymał się i pokazał na drzwi znajdujące się przed nami.
- Dzięki wielkie.
- Nie ma za co.
    Gdy odszedł, nacisnęłam klamkę, popychając drzwi. Weszłam do środka i zastałam ją śpiącą. Podeszłam cicho do łóżka i zapaliłam lampkę stojącą na szafeczce, by lepiej się jej przyjrzeć. Gdy już miałam sięgać do torby, moje oczy spojrzały na samotną poduszkę, leżącą w rogu łóżka dziewczyny. Chwyciłam ją w tej samej chwili, w której ciemnowłosa się przebudziła.
- Czego ty tu chcesz?
- Twojego końca suko. - Nie czekając na nic, przyłożyłam poduszkę do jej twarzy, cierpliwie czekając, aż przestanie się szarpać i wiercić.
- Ej! Co ty robisz?! Odejdź od niej!
    Zanim poduszka została mi wyszarpana z rąk, ta mała suka przestała się rzucać, a na mojej twarzy zagościł zwycięski uśmiech. Nie patrząc na nic, szybko wybiegłam z sali.

********
 Cholercia, nie wiem czemu nie chciał mi sie wyjustować tekst...Czy to może być związane z tym, że rozdział był skopiowany z wordpada???

Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za zawartość rozdziału??????


sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 25




Trzy dni później
    Mijały kolejne dni, a ja dochodziłam szybko do siebie. Louis nadal nie wybudził się z śpiączki, ale lekarze obiecali wybudzić go do końca tygodnia, gdyż sami stwierdzili, że tak będzie najlepiej dla niego. Spędzałam przy jego łóżku każdą godzinę; gdy tylko rano otworzyłam oczy wsiadałam na wózek, którym muszę się przez jakiś czas poruszać i jechałam do niego, nie obchodziło mnie, ze była piąta, czy dziesiąta rano. Miałam potrzebę czuwać przy nim. Byłam poddenerwowana z racji tego, że nie było nadal żadnych informacji i Samanth' cie. Policja zapewniała mnie, że robią co mogą, by ja znaleźć, ale szło im to opornie. W tym czasie odwiedzili nas rodzice Louisa i jego rodzeństwo, nie wiedziałam, że ma aż tak liczną rodzinę. Znaczy przyszli do niego. Do mnie tylko by poznać opiekunkę ich wnuczki i przy okazji zapytać, jak się czuję. Nie wiem, ale sądzę, że nie byli ucieszeni, że musieli do mnie przyjść, zwłaszcza mama Louisa. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie wiem, może te leki mnie otumaniają i widzę niestworzone rzeczy? Nie wiedzieli, że cokolwiek łączy mnie ze śpiącym mężczyzną. A ja nawet nie zamierzałam ich uświadomić. Chyba nie miał okazji, by im to zakomunikować. Ale chyba kiedyś to nastąpi, o ile jeszcze to kiedyś będzie miało swoje miejsce. No cóż...
    Moi rodzice o niczym nie wiedzieli. Ubłagałam lekarzy i policjantów, by ich nie zawiadamiali. Przecież od razu pojawili by się z wielkimi pretensjami, że nie umiem bezpiecznie iść po chodniku, czy nie umiem o siebie zadbać, a ja nie mam ochoty na ich towarzystwo. Nie, to byłoby za wiele, jak na moją osobę.

- Panno Minnes, ma pani gościa. - Nagle w pokoju pojawiła się młoda pielęgniarka i równie szybko z niego wyszła, zostawiając otwarte drzwi. Przez moment pomyślałam, że to jednak rodzice, ale szybko wyrzuciłam tą myśl z głowy.
- Dzień dobry, jak zdrówko? - usłyszałam dość znajomy głos. Poznałam go  momencie, gdy przekroczył próg mojej sali.
- Marcos! - Prawie spadłam z łóżka, chcąc przytulić przyjaciela, ale oczywiście nie pozwoliła mi na to kroplówka.
- Dobrze cię widzieć  jednym kawałku! - zaśmiał się i podszedł do mnie, zamykając mnie w tak dobrze znanym mi uścisku.
- Rany, co ty tutaj robisz? - zapytałam, nie mogąc wyjść z szoku.
    Chłonęłam jego postać, jakbyśmy nie widzieli się dziesięć lat, a nie rok. Marcos to wysoki, dobrze zbudowany dwudziestosześciolatek. Ciemne włosy, jak zawsze postawione na żel do góry, przez co odstawały na wszystkie strony. Jego zarost stał się wyraźniejszy i szczerze, pasuje mu on. Miał na sobie jasne jeansy, czarną koszulkę, a na to założył granatową marynarkę. Chłopak usiadł na taborecie przy łóżku, a ja poprawiłam się, siadając wygodniej.
- Już dawno zamierzałem tu wrócić, odwiedzić cię, znajomych, rodziców, ale jakoś brakowało mi czasu. Sama rozumiesz - praca, dom. To  mnie całkiem pochłonęło!
- Więc musiałam wylądować w szpitalu, żebyś mnie w końcu odwiedził? - zapytałam, chcąc udawać obrażoną, ale nie mogłam, bo na niego nie da się gniewać. Za bardzo emanuje od niego dobra energia.
- Niestety.
- Skąd wiedziałeś o tym, że jestem w szpitalu? - Byłam ciekawa skąd o tym wiedział, bo w wiadomościach nic o nas nie było.
- Ivette.- Jedno słowo, a jak cała sprawa się rozjaśnia! Kochana dziewczyna. Szkoda, że nie przyszła tu z nim, bo i za nią się stęskniłam, muszę ją tu jutro ściągnąć.
- Wszystko jasne. Dobra, opowiadaj, jak jest we Włoszech.
- Wspaniale, musisz kiedyś do mnie przyjechać i osobiście to zobaczyć. Ludzie tam są naprawdę w porządku, o ile nie chcesz ich okraść, lub zabić - zaśmiał się. Zauważyłam na jego palcu obrączkę ślubną.
- Czy jest pan żonaty, panie Marco? Kim jest ta szczęściara?
- Tak, od trzech miesięcy - wyznał dumny. -To Francesca.
    Zaczął szukać coś w kieszeni jeansowej kurtki. Wyciągnął z jednej portfel, a z jego wnętrza jedno małe kolorowe zdjęcie. Był na nim on i jakaś niewiele od niego młodsza dziewczyna. Może nawet w moim wieku. Opalona, uśmiechnięta, no i zakochana w moim byłym facecie.
- Wow, gratuluję. - Wpatrywałam się jeszcze chwilę w zdjęcie. - Jest naprawdę śliczna.
- A jak ma się twoje życie miłosne? Coś uległo zmianie od czasu mojego wyjazdu?
- Hm... Nie wiem, od czego zacząć.- Wzruszyłam ramionami, spoglądając na nasze palce splecione razem.
- Może od początku? - zaproponował.
- Okej. Wszystko zaczęło się od tego, że szukałam pracy...



- ...  No i ta kobieta chce mu teraz odebrać dziewczynkę. Ma sprawę w sądzie, a leży nieprzytomny kilka sal dalej i nie wiem, kiedy go wybudzą. W ogóle, nie wiem, jak to wszystko będzie. Cholernie się przyzwyczaiłam do małej i jakoś trudno mi byłoby zaakceptować fakt, że jej nie ma. A na dodatek teraz to porwanie. Ja nie mogę... Boję się pomyśleć, jak ja to powiem Louisowi. Przecież on się załamie. Nie, ja nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak on to odbierze, bo załamanie to zdecydowanie za delikatne słowo. Przecież Samantha to jego oczko w głowie, ja... Boże - westchnęłam przeciągle, chcąc jakoś pozbyć się tych wszystkich emocji.
- Uspokój się. Będzie wszystko dobrze. Sąd nie odda jej dziecka. To, co mówisz podchodzi pod paragrafy, a żaden sąd nie oddałby dziecka matce, która porzuciła je zaraz po porodzie - skwitował Marco, czym autentycznie podniósł mnie na duchu.
-Mówisz?
- Jasne, trochę się przecież na tym znam. Pracowałem jakiś czas, jako pomocnik prokuratora we Włoszech, by trochę dorobić.
- Byłoby wspaniale! - To najlepsze słowa, jakie usłyszałam w ciągu ostatnich kilku dni.
- Pod warunkiem, że nie przekupi ławy przysięgłych, albo sędzia nie dostanie w łapę. Bo jeśli tak właśnie będzie, to nawet najlepsza linia obrony nic nie pomoże.
 -Musiałeś psuć moment? - zajęczałam. Zdawałam sobie sprawę, że Briana posunie się do każdego możliwego sposobu, by odebrać mu córkę, ale żeby zapłacić sędziemu za wygranie sprawy, to już jest chore.
- Wybacz. Lepiej, żebyś wszystko wiedziała.
- I tak dziękuję ci, że poświęciłeś mi swój czas...
- A tam, bzdury gadasz. Dziś niestety muszę lecieć, bo jeszcze muszę znaleźć sobie jakieś lokum, ale jutro wpadnę, jeśli chcesz - powiedział i zaczął podnosić się z siedzenia.
- Na ile przyjechałeś?
- Myślę, że tydzień - odpowiedział po chwili namysłu.
- Co do lokum, to mógłbyś zatrzymać się w naszym starym mieszkanku, nie sprzedałam go, a jest nieużywane.- Wzruszyłam ramionami.
-Naprawdę? Super pomysł.
- Ta, tylko klucze ma Ivette, podam ci jej adres, to zajedziesz do niej, okej? - Sięgnęłam do szafki po kawałek kartki i długopis, który wczoraj przyniosła dla mnie jedna z pielęgniarek. Napisałam adres dziewczyny zgrabnymi literkami i podałam mu ją. - A, i powiedz jej, że ma przechlapane za to, że dziś tu z tobą nie dotarła.
    Zaśmiał się z moich słów, ale obiecał przekazać. Byłam pewna, że to zrobi. Nie raz kazałam mu przekazywać różne chamskie treści do rodziców, gdy jeszcze byliśmy w ' związku '. Marcos to świetny przyjaciel, cieszę się, że udało mu się przyjechać.



********
Nie wiem, czy nie przestać publikować tutaj, na bloggerze. Nikt tego nie czyta. 
15 wyświetleń pod ostatnim rozdziałem.? Serio? 
Chyba nie ma sensu...
xx

wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział 24

    Nie wiem kiedy i po jakim czasie, ale obudziłam się. Nie wiem, co się stało i nie wiem, co robię w sali szpitalnej. Nie wiem nic. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą biały, jak śnieg sufit. Nagle nade mną pojawiła się twarz jakiejś młodej blondynki w białym fartuchu.
- Słyszy mnie pani? - usłyszałam jej pytanie i zmusiłam się do poruszenia głową na tak, co nie było łatwe, gdyż moja szyja była  czymś usztywniona. - Może pani poruszyć rękoma i nogami? - Wykonałam jej pytanie, bez żadnych oporów, co spotkało się z jej uśmiechem i przytaknięciem. Dziewczyna miała w dłoniach jakąś kartę i właśnie coś na niej zapisywała. Chciałam coś powiedzieć odezwać się, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy i dodała: -  Niech pani się nie przemęcza, tak będzie dla pani najlepiej.
    Dotarło do mnie, że jestem w szpitalu. Musiałam mieć wypadek, czy coś, że się tu znalazłam, ale ja nic nie pamiętam! Ostatnie, co mam w głowie, to to, jak spacerujemy razem z Louisem po parku, a przed nami wesoło bawi się Sammy i chce iść na plac zabaw. No właśnie Co z ich dwójką?!
- Przepraszam... Co z Louisem i Samanthą?  Gdzie oni są? - zadałam ledwo pytanie, zanim kobieta wyszła. Westchnęła, ale odpowiedziała pytaniem:
- Ma pani na myśli tego dwudziestotrzyletniego mężczyznę, którego znaleźliśmy na miejscu wypadku przy pani? - Podeszła z powrotem do mojego łóżka.
- Tak, co z nim?
- Jego stan jest cięższy i aktualnie jest w śpiączce farmakologicznej. Musieliśmy poskładać mu kilka żeber, kość promieniową prawej ręki. No i miał też wstrząs mózgu tak, jak pani.
- Ale wyjdzie z tego, prawda?
- Tak. - Odetchnęłam z ulgą.
- A co z dzieckiem?
- Jakim dzieckiem? - Pielęgniarka patrzyła na mnie zdziwiona, by po chwili przyświecić mi małą latareczką po oczach.
- Samantha, córka Louisa. Była z nami...
- Gdy pogotowie przyjechało na miejsce, była tam tylko wasza dwójka, nikt więcej.
    Po tych słowach odeszła, a ja usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi od mojej sali. Wyszła. A do mnie dotarło, że Sammy zaginęła.

    Kilka minut, a może godzin później, do mojej sali ktoś ponownie wchodzi. Był to ta sama pielęgniarka, w asyście lekarza i umundurowanego policjanta. Kobieta podeszła do łóżka i poprawiła coś przy nim. Poczułam, jak unoszę się powoli do góry i mam świetny widok na cały pokój i ludzi, którzy w nim są.
- Dzień dobry. Starszy podinspektor Stanley McNeals. Czy jest pani w stanie złożyć zeznania?
- Oczywiście, ale czy mogłabym się najpierw dowiedzieć, co się stało, że znalazłam się w szpitalu? - zadałam mu nurtujące mnie pytanie.
- Mieliście państwo wypadek z udziałem osób trzecich. Gdy wchodziliście państwo na pasy, samochód z bardzo dużą prędkością uderzył w was, staramy się uzupełnić zeznania i złapać przestępcę.
   Bliżej mojego łóżka podszedł średniego wzrostu mężczyzna. Ten sam, który odpowiedział na moje pytanie. Zajął miejsce na stołku mieszczącym się obok łóżka. Miał blond włosy, grzywkę zaczesał na bok. Mógł mieć nie więcej, jak czterdzieści lat. Na mundurze miał kilka odznak i gwiazdek. Wyciągnął przed siebie mały notes z kieszonki i niebieski długopis.
- Dobrze, co pani pamięta? - padło pierwsze pytanie z jego strony.
- Problem w tym, że nie pamiętam za wiele - odpowiedziałam cicho.
- W takim razie proszę opowiedzieć to, co pani pamięta.
- Byliśmy we trójkę na spacerze. Córka mojego partnera chciała iść na plac zabaw. Nic więcej nie pamiętam.
- Dobrze. A czy widziała pani może, że ktoś was śledził, albo robił zdjęcia, obserwował?
- Nie, ale matka Sammy, to znaczy córki Louisa odgrażała się kilka dni wcześniej, że jeszcze ją zapamiętamy, a na dodatek, niedawno się dowiedziałam, że dziecka nie było z nami, gdy karetka po nas przyjechała. Ona musiała mieć coś z tym wspólnego, przecież dziewczynka była z nami! - uniosłam się, ale to był błąd, bo zaczęło coś mnie kłuć w klatce piersiowej i poczułam silne uderzenia gorąca. Jakaś maszyna zaczęła szybko pikać, wydając piskliwy dźwięk. Straciłam przytomność. 

    Ocknęłam się po jakimś czasie. Zauważyłam, że nie mam na szyi już usztywniacza. Gdy poruszyłam szyją na boki poczułam lekkie ciągnięcie, ale było ono do zniesienia, więc było okej. Zaczęłam zastanawiać się, czy za tym wszystkim nie mogła stać Briana. Wiem, że strasznie się jej uczepiłam, ale ona mogłaby być do tego zdolna, prawda? Odgrażała się Louisowi nie raz, ani nie dwa.
    Ugh, w tym momencie nie pozostawało mi nic innego, jak czekać.


****

    W tym samym czasie, kilkanaście kilometrów dalej, w jednym ze zwykłych domów w Doncaster, nie za wysoka blondynka z opadającymi na jej twarz włosami, okrywała dokładniej ciało małej śpiącej dziewczynki. Zgasiła światło w pokoju i wyszła z niego, cicho go zamykając na klucz. Ruszyła spokojnym krokiem do pokoju na przeciwko i zamknęła za sobą drzwi,będąc w środku. Mikky siedział na łóżku z laptopem na kolanach i przeglądał coś w internecie.
- I jak twoja córeczka? Zasnęła? - parsknął śmiechem na własne słowa, nie spoglądając nawet na kobietę stojącą przed nim.
- Tak. Widzisz, jak chcesz, to potrafisz być świetnym lekarzem.
    Podeszła o niego i zdjęła mu urządzenie z kolan. Zamknęła laptopa i wspięła się na jego kolana, obejmując go swoimi nogami w pasie. Chłopak przyciągnął ją do siebie, od razu łącząc ich usta w pocałunku.
- Mogę  być, kim tylko zechcesz, słońce - wyszeptał do jej ucha.
-Dobrze więc. Powiem ci, kim będziesz jutro.
- Kim?
- Pójdziesz na policję i złożysz zeznania. Będziesz poprawnym obywatelem.
- Ale...
- Poczekaj, jeszcze nie skończyłam. - Położyła na jego ustach palec wskazujący i kontynuowała dalej. - Przedstawisz się, jako naoczny świadek wypadku. Powiesz, że weszli na jezdnię, gdy był ruch, jakby oni tego nie widzieli. Szli, nawet nie patrząc na boki. Musisz pokazać, że jesteś wiarygodnym świadkiem. Tomlinson jest na razie w śpiączce, nie wiem, kiedy go wybudzą, więc nam na razie nie zagraża. Tą małą czarną suką, która lata za moim Louisem, jeszcze się zajmę niedługo sama, więc już nic, a nic nam nie grozi - opowiedziała mu cały plan ze szczegółami i wielką ekscytacją. Chłopak zdjął ją ze swoich kolan i posadził obok na łóżku.
- A jeśli mi nie uwierzą? Będą chcieli sprawdzić, czy faktycznie tam byłem.
   Mężczyzna znalazł kolejny punkt zaczepienia. Tak naprawdę, ani trochę nie uśmiechało mu się tam iść i mówić to wszystko, bo był słabym kłamcą i oni od razu to poznają. Zamkną go i nic nie wyjdzie z ich zajebistego planu, by wykończyć Louisa Tomlinsona wolno i boleśnie, a są przecież na tak dobrej drodze.
- Tygrysku, o to się nie martw. Nic nie sprawdzą, bo nie będą mieli na czym. Mam wszystkie kopie wszystkich kamer z tamtej okolicy.
    Spojrzał w szoku na dumną z siebie kobietę, która aktualnie stała przy swojej toaletce, a w prawej dłoni trzymała kilka podpisanych płytek i uśmiechała się do niego chytrze. Nie sądził, że ona tak dobrze to zaplanuje. Widocznie przeceniał jej możliwości. Nie raz mu udowodniła, że może więcej, niż ktokolwiek.
- Jak je zdobyłaś? - zapytał, raz po raz patrząc zdziwiony na jej twarz. Wstał i podszedł do niej, biorąc do ręki wszystkie płyty i przeglądając napisy na nich.
- O to nie musisz się martwić. Wszystko mam pod kontrolą. - Odebrała mu płytki i schowała z powrotem do szuflady, zamykając ją na klucz, a klucz chowając za biustonosz.
- Nasz plan powoli wchodzi w życie.



**************
Heloł dziubasy!
Jestem z kolejnym rozdziałem. Jak wrażenia? Piszcie, chcę wiedzieć, czy się podoba. Może coś zmienić, może czegoś brakuje?


piątek, 12 lutego 2016

Rozdział 23

- Jak chcesz to zrobić? Przecież on ma najlepszego prawnika w Londynie! - Głos Mikky' ego kolejny raz odbił się w moich uszach.
- Możesz się zamknąć, do kurwy? Myślę, gdybyś nie zauważył - warknęłam zła na bruneta, który chodził w koło po salonie w moim domu. Salon nie był duży, więc brunet migał mi przed oczami dosłownie co sekundę.
- Myślisz, myślisz! Wymyśliłaś coś pożytecznego?! Całą akcję z zawiadomieniem od prawnika i znalezieniem takiego idioty ja wymyśliłem! - Krzyczał tak głośno, mam wrażenie, że słyszeli go w całej dzielnicy. Tak cholernie działa mi na nerwy ten człowiek...
- No i co z tego? Co ci po tym?! Masz w tym jakiś plan, że tak się rzucasz? - Wstałam na równe nogi.
- Wiesz dobrze, że nienawidzę Tomlinsona odkąd pamiętam. Jeśli jest jakiś sposób, w który mogę go zniszczyć, to zrobię to z wielką przyjemnością. - Zobaczyłam w jego oczach furię i chęć zemsty, na co uśmiechnęłam się zwycięsko.
- Wiem mój kochany, wiem. Dlatego to, co właśnie wpadło mi do głowy, będzie jedną z faz, w jakich będziemy powoli go niszczyć - powiedziałam powoli, ale dobitnie, sprawiając, że mężczyzna trochę się uspokoił i zwrócił większą uwagę na słowa, które wypowiadam.
- A co to za plan? - zapytał pociągająco, łapczywie przyczepiając się do moich ust i odrywając się od nich  z cichym mlaskiem, po drodze ciągnąc zębami moją dolną wargę.
- Plan idealny.


****
- Tatku, pójdziemy na spacer?
     Najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem małą główkę Samanthy. Mała wspięła się na moje kolana i spojrzała tym swoim przenikliwym wzrokiem trzylatki, siadając na nich. Czemu nie mogę oprzeć się jej ślicznym oczkom i najzwyczajniej w świecie odmówić?
- Pójdziemy, zawołaj Jennifer i czekajcie na mnie w korytarzu, okej?
    Mała pokiwała radośnie główką i zeskoczyła z moich kolan. Radośnie podskakując, wybiegła z mojego gabinetu. Westchnąłem i opadłem plecami na oparcie fotela. Tak bardzo cholernie przejmuję się całą tą sytuacją. Nie jestem już w stanie o niczym innym myśleć. Nie przychodzę do firmy, zostawiłem to pod okiem Harry' ego i Liama, wiem, ze we dwoje doskonale sobie poradzą, a ja w tym czasie będę mógł zająć się swoim życiem. Podniosłem się z fotela i chwyciłem w dłoń pustą szklankę po whisky i podchodząc do barku, zostawiłem ją tam i wyszedłem z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Od razu doszły do mnie radosne okrzyki Sammy i mniej szczęśliwe wywody Jenny, gdy mała nie chciała dać jej się ubrać. Chciałem jeszcze zapalić, ale stwierdziłem, że zrobię to, gdy wrócimy z powrotem do domu.

- Tatuś!
    Kolejny okrzyk małej i zaraz poczułem, jak jej małe rączki wczepiają się w moje jeansy i obejmują nogę w udzie. Poczułem się przez moment niczym kobieta i miałem ochotę poryczeć się z bezsilności, ale nie mogłem pokazać, że martwiłem się bardziej, niż to jest możliwe.
- Co tam szkrabie? Ubrałaś się już?
    Podniosłem ją na ręce, na co ta radośnie zapiszczała, śmiejąc się zaraz, co było lekiem zamiennym na moje serce. Zaraz z powrotem postawiłem ją na podłodze, chcąc samemu się ubrać. Obserwowałem, jak Jennifer dzielnie sznurowała jej butki, a potem przeszła do poprawienia jej czapki, która przekrzywiła się poprzez gwałtowne ruchy Sam.
-Idziemy? - zapytałem, gdy cała nasza trójka była gotowa do wyjścia.
- Tak! - krzyknęła moja córka, jedną rączką ściskając dłoń Jenny, a drugą szarpiąc za klamkę. Ona jest czasem niemożliwa. - Okej, idźcie, ja jeszcze powiem coś Mirelli.
    Dziewczyny posłuchały mnie i za chwilę drzwi za nimi się zamknęły. Skierowałem swoje kroki do kuchni. Wspomniana wcześniej kobieta siedziała przy stole i kroiła sałatę na drewnianej desce.
- Mirello, gdy skończysz kolację, możesz od razu iść do domu, okej? - Powiedziałem, opierając się o framugę.
- Jak pan sobie życzy - odpowiedziała z kiwnięciem głową.
- A, jeszcze jedno, jutro trzydziesty pierwszy, proszę, nie zapomnij upomnieć się o wypłatę za dwa ostatnie miesiące, dobrze? Nie jestem w stanie o tym zapamiętać.
- Dobrze.
- Do jutra.
    Wyszedłem z domu, słysząc jeszcze przytłumione ' do widzenia '. Moje kobiety znalazłem na podwórku, obie świetnie bawiły się, podając sobie piłkę. Gdy Jenn zobaczyła, że jestem już blisko nich, zmieniła kierunek podania piłki i okrągła materiałowa, dmuchana piłka zatrzymała się centralnie przed moimi stopami. Uśmiechnąłem się szeroko i podałem lekko do mojej córy, na co ta ponownie zareagowała swoim ślicznym śmiechem. Piłka zatrzymała się troszkę dalej od niej, czym dziewczynka się nie zraziła, pobiegła po nią i runda ponownie się rozpoczęła.
- Dobrze, może już wystarczy? - Usłyszałem zmęczony głos Jennifer. Dziewczyna bezsilnie usiadła na trawie i bezceremonialnie się na niej położyła. Samantha podbiegła do niej, wpadając na ciało swojej opiekunki ze śmiechem. Podszedłem do nich i usiadłem obok. Sam od razu weszła na moje kolana, przytulając się do szyi. Potarłem jej plecki.
- Czy ty nie przedawkowałaś z cukrem dla niej? Przecież ona szaleje, jakby co najmniej zjadła kilo cukru! - Uśmiechnąłem się.
- Nie, raczej z niczym nie przesadziła, ona tak od rana - odpowiedziała śmiechem.
- Chodźmy do parku! - Sam przerwała nam wpatrywanie się w oczy mojej partnerki, ciągnąc za rękaw mojego kremowego płaszcza.
- Już, już. - Pomogłem wstać Jennifer z trawy i we trójkę puściliśmy moją posesję.

    Szliśmy we dwoje, jednym z chodników w ogromnym parku w Donny, spokojnym krokiem. Sammy biegała przed nami, zbierając co rusz mniejsze i większe znalezione przez siebie kamyczki. Wracała do nas co jakiś czas i dawała je nam. Dobrze, że Jen miała w kieszeni jakąś foliówkę, to w niej właśnie te kamyczki lądowały. Sammy uzbierała już prawie połowę jej zawartości. Po między naszą dwójką panowała cisza, ale jedna z przyjemniejszych. Po prostu napawaliśmy się w spokoju swoją obecnością.
- Jennifer, tatku, pójdziemy na ten plac zabaw? - Sammy spytała, podbiegając do nas, łapiąc dziewczynę za jej wolną rękę i ciągnąc w tamtą stronę.
- Dobrze, chodźmy - Potwierdziłem, gdy obie spojrzały na mnie pytająco.
     Gdy dotarliśmy do przejścia dla pieszych, spojrzałem w jedną i drugą stronę, uznałem, że możemy przejść. Byliśmy w połowie drogi na pasach, gdy usłyszeliśmy pisk opon z prawej strony. Zanim cokolwiek zrobiliśmy, samochód był coraz szybciej, aż w końcu poczułem, jak coś uderza w mnie z ogromną siłą i odrzuca mnie kilka metrów dalej. Otworzyłem oczy, jęcząc z bólu i próbując się podnieść, ale nie udało się, bo ciało odmówiło jakiegokolwiek ruchu. Spojrzałem po okolicy, próbując znaleźć dwie najbliższe dla mnie osoby. Obraz zaczął mi się zamazywać, ciało odlatywało, nie czułem go powoli.
- Jennifer... - Jęknąłem, gdy zobaczyłem ją, nie ruszała się, leżąc może z metr ode mnie. Zaraz przy niej leżała Sammy, lecz z nią było chyba lepiej, bo wstała powoli z jezdni i zaczęła rozglądać się. Usłyszałem jeszcze, jak mała krzyczy moje imię, a ja straciłem przytomność.



*********
Soł, nie zabijecie mnie za to, prawda?
Drama dopiero się zaczęła xd
Komentujemy xx

Podoba Ci się ta historia?