środa, 30 grudnia 2015

Zapytanie

Przybywam do was z pomysłem.
I pytaniem.


Chciałabym zacząć publikować całkiem inne ff, z całkiem innym bohaterem. Opowiadanie nosi nazwę " Sprzedana ". Głównym bohaterem jest Harry Styles.

Tu macie taki spojler:


Jakiś czas później obudziłam się w nieznanym mi pokoju. 




Kilkudniowy delikatny, ledwo widoczny zarost, ciemne długie do ramion włosy, które przy końcach kręciły się lekko. Na sobie ma czarne spodnie i szarą koszulkę z krótkimi rękawami.
To on.





Puścił mnie, a ja upadłam na drewnianą podłogę. Zaraz po tym chłopak wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Jak usłyszałam, na klucz. Zerwałam się szybko i zaczęłam walić w drewnianą powłokę, wykrzykując przy tym:
- Otwieraj te drzwi! Co ty odpierdalasz, Harry!
- Jak to co, skarbie. Zamknąłem cię w piwnicy. Możesz się tam zadomowić, bo nie wiem, kiedy opuścisz co urocze miejsce - stałam oparta o drzwi i słuchałam, jak odchodzi. 





- Czego jeszcze chcesz? - zapytałam w końcu, gdy przez dłuższy czas nic nie mówił. - Zniszczyłeś mnie. Mało ci jeszcze?!
- Nie chciałem tego - powiedział cicho, nadal na mnie patrząc. 
- Myśli trzeźwego słowami pijanego. W tym przypadku czynami, Harry.
- Nie zapominaj, że nadal należysz do mnie. "




Krótki, ale z kilku rozdziałów. Mam nadzieję, że zaciekawiłam kilka osób i wstąpicie na dłużej na bloga?

Link dodam po nowym roku, myślę, że drugiego stycznia blog ruszy.

Proszę ładnie o komentarz, czy kogoś zainteresowałam<3

Rozdział 18

- Tatusiu, kim jest ta pani? - zapytała mnie Samantha.
    Zbladłem. Nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Moje dziecko nie należy do tych, którym wciśnie się bajeczkę, a ono uwierzy. Jest mądra, jak na swój wiek i wiele rzeczy rozumie. Może aż za wiele.
- Tatuś musi sobie porozmawiać z tą panią - wycedziłem przez zęby, oddalając się od Jennifer i Sam.
- Co ty odpierdalasz!? - Szarpnąłem za jej ramię, odprowadzając kawałek.
- Jak to co? Przyszłam do swojej córki.
- Córki? Przyszłaś do swojej córki?! - Myślałem, że krew mnie zaleje, gdy widziałem jej zadowoloną minę.
- Tak.
- Ty nie masz córki! Wyrzekłaś się jej w dzień, kiedy zniknęłaś. Mogłaś zabrać ją ze sobą, skoro teraz sobie przypomniałaś o tym, że jesteś matką.
- Louis, ja...
- Nie obchodzi mnie co ty. Miałaś swój czas, nie wykorzystałaś go. A teraz zniknij, to najlepiej ci wychodzi.
- Jeszcze mnie zapamiętacie! - usłyszałem od niej, nim odszedłem.
    Zostawiłem ją tam i szybko wróciłem do dwóch dziewczyn siedzących aktualnie na ławce. To cudowny widok, widząc, że twoje oczko w głowie lubi twoją ukochaną. Tak, kocham Jennifer. Od początku mnie intrygowała.
- I co? - zapytała mnie ciemnowłosa, odgarniając niesforne kosmyki z oczu.
- Na ten moment jest spokój. Nie wiem, do czego może się posunąć. Muszę porozmawiać ze swoim prawnikiem w razie czego, żeby wiedzieć, jak się bronić.
- Tak, masz rację.
- Wracajmy do domu. Boję się, co może przyjść do głowy Brianie.
    Dziewczyna przytaknęła mi i wstała z ławki ze śpiącą małą blondyneczką na rękach. Zabrałem jej ciałko z rąk, bo wiem, ile ten diabełek waży. Po dotarciu do domu, od razu wniosłem Sammy do jej pokoiku i ostrożnie, by jej nie obudzić, rozebrałem z kurtki i butów i okryłem kocykiem. Na koniec ucałowałem w czółko i chciałem się wycofać, ale poruszyła się. Zastygnąłem w miejscu, by nie wydać żadnego dźwięku. Samantha przekręciła się na bok, pleckami do mnie, mrucząc coś pod nosem. Gdy byłem pewny, że jej nie obudzę, wydostałem się z pomieszczenia i zszedłem na dół. Odwiesiłem kurtkę na wieszak, a buty włożyłem do szafki. Westchnąłem i skierowałem się do kuchni.
    Ten dzień zdecydowanie jest za długi. Dwa nieprzyjemne spotkania z byłą narzeczoną to nic dobrego. Jestem uczulony na punkcie mojego małego skarbu, więc po głowie chodzą mi same czarne myśli o tym, czego może dopuścić się Briana. Usiadłem na stołku barowym i spojrzałem na stojącą do mnie tyłem Jennifer.
- Słyszysz mnie Louis? - Dotarło do mnie jej pytanie.
- T... Znaczy nie. Zamyśliłem się. Możesz powtórzyć?
    Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, trzymając w jednej ręce kubek, a w drugiej saszetkę herbaty.
- Chcesz herbaty?
- Tak. Albo najlepiej kawy.
- Już dziś dwie wypiłeś, nie przesadzaj - mruknęła tylko i odwróciła się spowrotem, czym wywołała delikatny uśmiech na moich wargach.
    To całkiem przyjemne, gdy się ktoś o ciebie troszczy. Ktoś inny, niż mama, czy siostry i kumple. Wstałem i podszedłem do niej, obejmując ją w talii.
- No to nie będę spał w nocy, nie ma problemu. Są ciekawsze rzeczy do roboty, niż sen - wyszeptałem jej to wszystko do prawego ucha, czym sprawiłem, że uśmiechnęła się i ponownie odwróciła w moją stronę, obejmując mój kark, swoimi drobnymi dłońmi. Zacieśniłem bardziej dłonie na jej talii.
- A jakie to rzeczy? -zapytała, śmiało patrząc mi w oczy i uśmiechając się zadziornie.
- A na przykład... Sprawianie ci przyjemności.
    Pochyliłem się trochę, by złączyć nasze usta. Oddała pocałunek, wkładając swoje smukłe palce w moje włosy. Świetne uczucie, gdy dotykała skóry głowy i lekko ciągnęła za końcowki włosów.
- Rozpatrzymy ten wątek, ale woda się właśnie zagotowała. - Wyślizgnęła się z moich ramion i wyłączyła piszczący czajnik, zalewając wrzatkiem kubki z herbatą.
    Wróciłem na swoje miejsce z szerokim uśmiechem i przyjąłem od niej jeden z kubków, czekając, aż poda cukier. Usiadła po chwili na przeciwko mnie i zmieszała łyżeczką w kubku.
- Co zamierzasz? - zapytała po dłużej chwili ciszy.
- Na pewno od tak Samanthy jej nie oddam. Co to to nie. Pójdę do sądu, jeśli nie da nam spokoju, a z tego co widzę, tego spokoju nie otrzymamy. Jutro spotkam się z Calumem, on mi powie, co robić.
- Dobrze - przytaknęła i upiła łyk parującego napoju.
   Dotknęła nieśmiało mojej dłoni, leżącej na stole. Odstawiłem swój kubek i wziąłem jej dłoń w moje. Przysunąłem wierzch do swoich ust i złożyłem na nim delikatnego całusa. Dostrzegłem, iż się zarumieniła na mój gest. Uwielbiam doprowadzać ją do tego stanu.
- Kocham cię - powiedziałem, a ona zachłysnęła się pitą herbatą. Zaczęła kaszleć, a ja zerwałem się z siedzenia, by pomóc jej jakoś.
- Boże, Louis, chcesz mnie zabić? - zapytała, gdy się uspokoiła i ocierała kąciki oczu z łez.
- Oczywiście, że nie skrabie. - Kucnąłem przy niej. Spojrzała na mnie z góry, uśmiechając się lekko. - Przepraszam.
- Nie, po prostu, nie spodziewałam się - powiedziała cicho.
- Okej, zapraszam panią pod prysznic. - Szybko wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej i ruszyłem ku schodom.
- Louis, ale kubki...
- Jutro Mirella przyjdzie, to posprząta. - Uciszyłem ją tym zdaniem.
    Wszedłem z nią po schodach i skierowałem się do naszej sypialni. Dziewczyna otworzyła drzwi, a ja kopniakiem ja zamknąłem, uważając, by nie obudzić Sam. Od razu wszedłem do łazienki, nadal z Jenny na rękach. Posadziłem ją na pralce i zamknąłem drzwi na klucz. Podszedłem do niej, uśmiechając się zadziornie. Odpowiedziała mi tym samym i złączyła nasze usta razem. Mój język bez żadnej przeszkody znalazł się w jej ustach, badając wnętrze. Przez kilka chwil słychać było tylko nasze przyśpieszone oddechy. Moje dłonie zjechały na talię, by zaraz wślizgnąć się pod jej sweterek. Gdy miałem ściągnąć z niej wspomniane ubranie, zza drzwi usłyszeliśmy głosik Sammy.
- Tatusiu, gdzie jest Jennifer? Miała pomóc mi się wykąpać!


******
Takim oto akcentem zakończyłam ten rozdział.

Mam nadzieję, że dzielnie zniesiecie Brianę? Wierzę w was<3

Do następnego dziubasy!

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 17

- Jestem Briana, matka Samanhty. A ty kim jesteś i co robisz w moim domu?
    Zdębiałam. Dosłownie nie wiedziałam, jak się zachować. Dziewczyna widząc moją minę, zaśmiała się, by potem wejść do domu, szturchając mnie w ramię. Dość mocno.
- Gdzie mój Loueh?
    Loueh? Tylko ja tak mogę go niego mówić. Poszłam za nią, widziałam, jak rozgląda się po pomieszczeniu zwanym kuchnia i salon, a potem idzie na górę. Idę też i ja, chcę wiedzieć, czego ta suka chce. No sorry, ale na inne nazewnictwo, to u mnie sobie nie zasłużyła. Przeszła pewnie przez korytarz, głośno stukając szpilkami o wypastowane panele, zatrzymując się przy gabinecie Louisa.
- A co tak za mną leziesz? Posprzątaj w naszej sypialni, zostaję na noc.
    To zdanie mnie wbiło w podłogę, a ona to wykorzystała i weszła szybko do gabinetu. Oprzytomniałam i zaraz zrobiłam to samo. Otwierając drzwi, zobaczyłam, jak blondyna przysuwa się do Louisa, zawiesza ręce na jego szyi i bezceremonialnie całuje go, wpychając język do jego ust. Poczułam odruch wymiotny, gdy on nie robił nic, by się jej pozbyć, zatrzasnęłam mocno drzwi i poszłam do łazienki, by się uspokoić. Spojrzałam w lustro, widząc w nim dziewczynę ze łzami w oczach, które nie chcą za nic wypłynąć.
    Czemu tak zabolał mnie ten widok? Przecież to jego była, matka dziecka. Może czuje coś do niej, o czym mi nie powiedział... Nie no, wyznał ci miłość idiotko, myślisz, że gdyby coś miał do niej, zabierał by się za ciebie?
Nie jestem teraz pewna...
Nagle usłyszałam donośne krzyki ze schodów, a potem trzask drzwi frontowych i w kuchni po chwili pojawił się zdenerwowany Louis, roztrzepując dłońmi włosy.
- To była... - zaczęłam, a Louis wszedł mi w słowo, dopowiadając szybko resztę.
- Briana, matka Samanthy, a moja niedoszła żona. - Usiadł przy stole na krześle, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co zrobić, ani co powiedzieć.
- Co chciała? - zapytałam cicho, siadając naprzeciw niego.
- Jak ona... Jak ona mogła się pojawić w moim domu po tylu latach i żądać jakichkolwiek praw do Sammy?! - wstał szybko z siedzenia, które od razu się przewróciło i wydało głuchy stukot. - Nie pozwolę jej na to!
- Louis, spokojnie. - Wstałam razem z nim i chwyciłam za ramię. On nagle odwrócił się w moją stronę i mocno do siebie przytulił.
- Ona chce wszystko zniszczyć. Wszystko, co budowałem przez trzy lata. - Szepnął w moją szyję.
- Nic takiego się nie stanie.
- Racja, bo nie pozwolę się jej do małej zbliżyć. - Wypowiedział to, jak obietnicę. - Przepraszam, że jej od siebie nie odsunąłem, gdy mnie pocałowała. - Spojrzałam na niego z dołu. - Wiem, że widziałaś.
- Tak... Ale...
- Dla mnie liczysz się tylko i wyłącznie ty. Ona jest dla mnie nikim - wyznał, a mnie ogarnęło ciepło w środku. Przyjemne.
- Dziękuję.
- Tatusiu, pójdziemy z Jenny do parku? Pójdziemy? - Zrobiła kocie oczy, po raz patrząc to na mnie, to na Louisa. Mężczyzna udał zamyślenie i odpowiedział jej:
- Dobrze, ale ubierzemy się ciepło.
- Tak! - Mała zniknęła w korytarzu. Słychać było, jak usiłuje założyć buciki.
- Chciałbym, by zaczęła mówić do ciebie " mamo ". - Westchnął i potarł mój policzek, patrząc w moje oczy uważnie.
- Nie wymagaj od niej za dużo. To jeszcze dziecko, musi się przyzwyczaić. To, że powiedziała tak do mnie raz, nie oznacza, że będzie tak do mnie mówić już zawsze.
- Wiem, ale...
- Tato, no chodźcie! - krzyknęła, stając przed nami w progu. Miała na sobie źle założone buty, nie zapiętą kurteczkę i krzywo założoną czapkę z poponwm na czubku.
- Idziemy, idziemy.
    Gotowi, wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy swoje kroki do parku. Gdy tylko Sammy zobaczyła kolorowe liście leżące na wilgotnej ziemi, rzuciła się biegiem do niewielkiej kupki z liści i podrzucała kilka w garści w górę, głośno i radośnie się przy tym śmiejąc. Siedzieliśmy we dwoje chwilę na ławce niedaleko Sam i obserwowaliśmy, jak się bawi, lecz nie długo, bo zaraz sama zaciągnęła nas do zabawy. Nie wiem, jaki czas tak szaleliśmy we trójkę, ale przerwał nam głos, którego nie chciałam już słyszeć.
- Sammy! Chodź do mamusi! - wszyscy zamarliśmy w miejscu, a Samantha patrzyła zaciekawiona na Brianę.


****
First drama time!

Co będzie dalej?!
Postaram się dodać szybko kolejny.


Dziękuję anonimkowi za " pogonienie " do pisania:)

środa, 16 grudnia 2015

Rozdział 16

*** Tydzień później ***

   Gdy rano się obudziłam po ciężkim wieczorze, Louis jeszcze spał. Nic dziwnego, zagarek wskazywał godzinę szóstą, a wczoraj miał dość intensywne godziny w pracy. Dobrze, że dziś sobota, to chociaż się wyśpi. Ostrożnie, by go nie obudzić, wydostałam się z jego ciepłych ramion i poszłam do łazienki, po drodze zabierając czyste ubranie.
Gotowa na nowy dzień, zeszłam na dół. Mirelli jeszcze nie było, więc postanowiłam zrobić śniadanie.
Gdy wszystko było już prawie gotowe, usłyszałam tupot małych stupek o płytki. Mówiłam jej, żeby nie biegała na bosaka!
- Cześć Jennifer! - Usłyszałam słodki głosik Sammy przy swoim prawym boku, gdy znalazła się w kuchni i przytuliła swoje drobne ciałko do mojego.
- Cześć szkrabie - ta od razu wyciągnęła do mnie rączki. Wzięłam ją na ręce i cmoknęłam w policzek. - Wyspałaś się?
-Tak! Zrobisz mi płatki? - zapytała i sięgnęła rączką do szafki obok niej, w której było jej ulubione danie.
- Oczywiście. Siadaj.
    Sammy zajęła swoje standardowe miejsce od strony okna i czekała, aż podam jej ulubione płatki, wymachując energicznie nóżkami pod stołem. Siedziała przy nim w słodkiej kremowej piżamce z czarnym misiem i spodenkami w kolorową krateczkę i roztrzepanymi blond włoskami. Gdy śniadanie dla Sam było gotowe, zaczęłam robić jedzenie dla mnie i Louisa. Dobrze, że ma dziś wolne i raczej nie wyjdzie zaraz do biura.  Dziś zrobiłam kilka kanapek i gdy już miałam kłaść telerz pełen jedzenia na stół, do kuchni wpadła Mirella, zmachana z niedopiętym płaszczem.
- Kurczę, spóźniłam się. Pan Tomlinson mnie zabije - zdjęła szary płaszcz i zniknęła z nim w korytarzu, by powiesić go na haczyku.
- Co najwyżej dostaniesz upomnienie - uśmiechnęłam się lekko. - A poza tym, to jeszcze śpi. Raczej się nie do myśli.
- Nie chcę stracić tej pracy - westchnęła i zaczęła wycierać blat.
- Nie stracisz.
    Prawda była taka, że Louis wiedział, iż kobieta się spóźnia. W sumie sama się mu wygadałam po kilku lampkach wina, a potem następnego dnia mi o tym powiedział.  Przestraszyłam się, że zwolni tą miłą kobietę i błagałam go dobre pół godziny, żeby tego nie robił. A on tylko na koniec zaśmiał się i powiedział, że nia ma takiego zamiaru, i rano może przychodzić trochę później.
- Kto czego nie straci? - głos Louisa rozniósł się echem po całym domu. Chwilę potem wszedł do kuchni. Był już ubrany w szare dresy i białą koszulkę bez rękawów. Jego włosy stały na wszystkie strony, jakby przeszło po nich tornado.
- A nic, nic - ucięłam szybko temat, wgryzając się w kolejną kanapkę. Pan domu mruknął coś pod nosem, nachylając się ku mnie i składając na moim policzku całusa. To samo uczynił z Samanthą.
- Co dziś dobrego? Mirello, zrób mi kakao, dobrze? - polecił siadając i sięgnął po tosta.
- Oczywiście.
    Kobieta zabrała się za robienie picia dla mężczyzny, a ja spoglądałam na Sammy, czy aby nic sobie nie zrobiła pezy konsumowaniu swojego śniadania.
- Co dziś tak wcześnie? - Zagadnęłam go.
- Nie wiem. Łóżko było zimne, więc skutek był prosty, musiałem wstać.
    Nie wiem czemu Louis mówi tak ogólnikowo. Jeśli chciał cokolwiek ukryć przed Mirellą, to raczej spalił na panewce zaraz po tym, gdy cmoknął mnie w policzek chwilę temu. Przecież to widziała.
- Oh, no tak.
- Pańskie kakao.
- Dziękuję. - Upił trochę, nie słodząc nawet. Skrzywił się, a potem sięgnął po cukier i wsypał do szklanki jedną łyżeczkę.

    Cały dzień spędziliśmy we trójkę  w domu lub na podwórku. Nic nie wskazywało na to, że za chwilę wszystko zostanie zniszczone. Koło godziny piątej po południu, rozległ się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć, bo Mirelli już nie było, a Louis był w swoim biurze robiąc jakieś drobne projekty. Ja bawiłam się z Sammy, rysując wszystko, co przyszło dziewczynce na myśl.
    Poszłam na korytarz, chwyciłam za klamkę, tym samym otwierając drzwi. Przede mną stała blondynka. Była mojego wzrostu, zapewne rok starsza, lub dwa. Pierwszy raz ją tu widzę.
- Tak?
- Ja do Louisa - odpowiedziała, uśmiechając się. No, to nie był szczery uśmiech. Chyba, że ja to źle zrozumiałam.
- Kim pani jest?
- Mam na imię Briana, jestem matką Samanthy. A ty, kim jesteś i co robisz w moim domu?



*****
I jak? Przepraszam, że tak późno, bo miał być następnego dnia po rozdziale piętnastym, ale nie miałam w ogóle na nic czasu, nawet nie czytałam wszystkich komów pod ost. rozdziałem...
Piszcie co sądzicie!!

sobota, 5 grudnia 2015

Rozdział 15

- Jak myślisz Sammy, tatuś będzie dziś wcześniej w domu? - zapytałam dziewczynkę, która jadła ze mną obiad przy stole w kuchni.
- Tak! Obiecał mi - mała pokiwała główką potwierdzająco i wróciła do zajadania się sałatką warzywną.
    Szczerze, nie chciałam, by wracał wcześniej. Dzisiaj ma odbyć się nasza rozmowa... Nie wiem, jak ona przebiegnie. Mam nadzieję, że żadne z nas nie będzie skrzywdzone.
- Jestem! - usłyszałam krzyk Louisa z korytarza.
     Mała jak na zawołanie zeskoczyła ze stołka i pobiegła do niego. Po krótkiej chwili Louis wszedł do kuchni, niosąc na rękach przyczepioną do niego Sammy. Wyglądał słodko z nią na rękach. I nie, nie skarcę się za takie myśli. Postawił ją na podłodze i usiadł do stołu, na którym czekał na niego już obiad. Mała zrobiła to samo, kończąc obiad.
- Pamiętasz, że musimy porozmawiać? - zapytał.
- Tak.
- Dobrze. Przejdziemy do mojego gabinetu, żeby był spokój, okej? - kiwnęłam głową, że się zgadzam i skończyłam swoją porcję.
    Talerz znalazł się w zmywarce. Sammy zaraz też postawiła puste naczynie na blacie obok mnie, mówiąc, że zjadła. Pochwaliłam ją i powiedziałam, że może iść się pobawić do salonu. Poczekałam, aż pan domu również skończy jeść swoją porcję i oba naczynia wylądowały w zmywarce. Gdy on zniknął w korytarzu, westchnęłam, dając sobie moment na przeanalizowanie wszystkiego. W Irlandii obiecałam, że wszystko się wyjaśni. Porozmawiamy o wszystkim, lecz tak naprwdę, nie wiedziałam, jak ta rozmowa będzie wyglądała.
Postanowiłam zmierzyć się z nieuniknionym i skierowałam swoje kroki do jego gabinetu. Nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg pomieszczenia. Stanęłam przed jego biurkiem, nie wiedząc, czy odezwać się pierwsza, czy poczekać, aż on zacznie.
- Tak więc Jennifer, musimy w końcu dojść do momentu, w którym wyjaśniamy sobie, na czym stoimy - zaczął.
- Co masz na myśli? - zapytałam, nie bardzo wiedząc, o czym mówi.
    Louis wstał, podszedł do mnie i chwycił delikatnie moje dłonie, patrząc na nie i lekko się uśmiechając. Jego marynarka wisiała swobodnie na oparciu fotela, a dwa górne guziki białej koszuli miał odpięte, przez co widziałam zarys jakiegoś tatuażu. Byłam ciekawa, co to za rysunek.
- Widzisz Jenny... Nie wiem, jak ty to robisz, świadomie czy nie, ale cholernie mnie pociągasz. I nie jestem jedyny. Harry też za tobą gania. Teraz przestał, ale pewnie szykuje plan, jak cię odbić. Nie jest z tych, że jak mu się nie uda, to da sobie spokój. Ale nie o nim chciałem rozmawiać. Te wszystkie skradzione namiętne pocałunki nie miały na celu zaciągnięcia cię do łóżka, od razu mówię, żebyś nie myślała sobie, że jestem jakimś niewyżytym hujem - uśmiechnął się figlarnie i spojrzał prosto w moje oczy.
    Onieśmielił mnie, powiem szczerze. Złączył nasze palce obu rąk i przypatrywał im się chwilę. Nagle nieoczekiwanie do pokoju weszła Sammy. Spojrzała na nas i nasze dłonie, po czym wypaliła:
- Jenny, jesteś teraz moją mamusią? - podbiegła do mnie i spojrzała, podnosząc wysoko główkę. Jej wzrok był proszący. Zaśmiałam się nerwowo, bo chyba nie ma nic trudniejszego, jak powiedzieć dziecku w takiej sprawie ' nie '.
- Sammy kochanie - Louis wziął małą na ręce i powiedział do jej ucha: - Wiesz córeczko, idź pobaw się do swojego pokoju, dobrze? Narysuj dla Jen ładnego kucyka, ostatnio mi pokazywałaś. Musimy porozmawiać z Jenny. Zapytam, czy będzie chciała być twoją mamusią, okej?
- Tak! - gdy tylko jej stópki dotknęły paneli, wybiegła z gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
- Nie będę owijał w bawełnę, powiem, jak jest - nieoczekiwanie przyciągnął moje ciało do swojego i pocałował mocno. Gdy skończyło się powietrze, oparł swoje czoło o moje i wyznał: - zakochałem się w tobie.
Przez moment patrzyłam na niego zszokowana, odsuwając się krok do tyłu.
Czy Louis właśnie powiedział, że zakochał się? We mnie?
- Louis...
- Musiałem ci powiedzieć. Nie wytrzymałbym dłużej - westchnął, podchodząc do mnie.
- Ja...
- Przepraszam, jeśli to za dużo. Po prostu...
    Nie pozwoliłam mu skończyć, tylko przybliżyłam się do niego maksymalnie i złączyłam nasze wargi. To był impuls, ale wcale go nie żałuję. Mężczyzna objął mnie mocniej w pasie jedną ręką, a drugą przyłożył do szyi, przez co przeszły mnie delikatne dreszcze po kręgosłupie.
I pragnęłam więcej.
- To znaczy, że się zgadzasz? - zapytał urywanym oddechem po zachłamnym pocałunku.
- Wstępnie.
- Dlaczego wstępnie? - zapytał, nie rozumiejąc.
- Nie jestem pewna tego, co dokładnie czuję do ciebie, ale chętnie dowiem się co to jest w najbliższym czasie - wytłumaczyłam, na co brunet uśmiechnął się szeroko i ponownie objął w pasie przyciągając do siebie.
- Mam tatku! - Samantha znowu wbiegła do gabinetu, otwierając drzwi na oścież i wymachując białą kartką papieru.
- Pokaż - Louis wziął od niej rysunek, a ja wzięłam dziewczynkę na ręce. Objęła rączkami moją szyję i czekała co powie jej tata. - No co jak co, ale talet do rysowania to masz po mnie - na te słowa pokazał mi dzieło blondyneczki. Było to zwierzę bardzo przypominające kuca. Jego grzywa była długa, jak i ogon. Cały pomalowany na brązowo. - Jeszcze trochę i będzie z tego dzieło! - Louis dał małej buziaka, na co głośno zachichotała, tym samym mnie wprawiając w szerszy uśmiech.
- Tatusiu, czy Jennifer będzie moją mamusią? - ponowiła pytanie, wtulając się w moją szyję. Jestem pewna, że wygląda to przesłodko. Spojrzałam na szefa, który wyznał mi przed chwilą miłość.
- Tak - odrzekł bez zawahania.
    Dziewczynka słysząc potwierdzenie, przytuliła się do mnie, mocno ściskając, jak na siebie, mogą szyję. Nagle znieruchomiała, odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Ale będziesz mi czytać siedmiu krasnoludków i spać ze mną, jak nie będę mogła zasnąć? - jej smutny głosik doprowadził mnie prawie do łez.
- Oczywiście, że tak! Skąd mogłaś pomyśleć, że nie będę już tego robić? - zapytałam, odgarniając niesforne kosmyki z jej twarzyczki.
- Nie wiem...
- No dobrze już, proszę mnie tu przytulić! - Louis obiął mnie w pasie jedną ręką, Sam drugą i dał po buziaku.
Trzymałam ją, a ona obejmowała nas oboje. Wyglądaliśmy, jak normalna rodzina.


    Wieczorem Louis stwierdził, że skoro daliśmy sobie nawzajem szansę, nic nie stoi na przeszkodzie, bym przeniosła się do jego sypialni. Zgodziłam się, nie miałam wyjścia. Moje rzeczy zostały tam przeniesione bez mojej wiedzy, gdy poszłam z Sam na krótki spacer.
    Łazienka Louisa była większa niż moja dotychczasowa. Wyszłam z niej po prysznicu, w koszulce i szortach z elastycznego materiału, które idealnie nadawały się do snu.
- Myślałem, że znowu zobaczę cię w ręczniku - powiedział, gdy usiadłam na łóżku.
- No niestety - powiedziałam, rozcierając na dłoniach trochę kremu nawilżającego.
- Szkoda. Zaraz wracam - cmoknął mnie w kolano i zniknął w łazience, uprzednio zabierając ze sobą czyste bokserki. Westchnęłam i wsunęłam się pod kołdrę. Zgasiłam lampkę po swojej stronie, zostawiając trochę światła Louisowi.
- O, widzę zadbałaś o klimat - powiedział, zamykając drzwi pomieszczenia i pochodząc do łóżka. Dzięki jego lampce widziałam każdy tatuaż bruneta. Są śliczne. Zapewne każdy z nich ma jakąś historię. Kto wie, może kiedyś mi o nich opowie?
- Tak. Czekam tylko na ciebie - odpowiedziałam. - Dobranoc - odwróciłam się do niego plecami.
    Usłyszałam, jak śmieje się cicho, co słabo mu wychodzi. Sama uniosłam kąciki ust. Mówiłam już, że on jest słodki? Zgasił światło po swojej stronie. Poczułam, jak kładzie się obok mnie. Przyciąga zaraz do siebie. Na plecach czuję jego umięśniony tros. Silne ramiona otulają mnie delikatnie, a usta lekko pieszczą skórę na szyi.
- Louis, chcę spać - powiedziałam cicho, nie przerywając mu.
- A ja nie - odrzekł i przesunął się jeszcze bardziej, był jeszcze bliżej. Pisnęłam cicho, gdy poczułam coś twardego na swojej pupie.
- Ciekawe, jak głośno będziesz krzyczeć, gdy będzie w tobie.
    Momentalnie moje policzki zalały się szkarłatną czerwienią. Jak dobrze, że tego nie widzi.
- Ja wiem - szepnął po chwili i wiedziałam, że te dwa słowa nie odnoszą się do tych wypowiedzianych wcześniej. Odetchnęłam. Odwróciłam się do niego przodem. W tej ciemności i tak widziałam jego radosne oczy patrzące na mnie.
- A poczekasz trochę? - zapytałam niepewnie.
- Oczywiście. Byle nie za długo. Na dłuższą metę sam nie pociągnę.
- Louis! - żartobliwie uderzyłam go w ramię, na co tylko przyciągnął mnie blizej do siebie i pocałował namiętnie.



********
I jak kochani oceniacie ten rozdział?????

Ps<¬ jutro nowy rozdział na No Control!

piątek, 27 listopada 2015

Rozdział 14

    Następnego dnia wieczorem przygotowywałam się na ten bal. Suknia leżała na łóżku, na podłodze przy łóżku stały buty. W tym momencie przydałaby się Ivette, zrobiłaby mi ładny makijaż. No ale nie ma jej, więc musiałam radzić sobie sama. Gdy po godzinie mogłam powiedzieć, że wyglądam całkiem okej, spięłam podkręcone włosy na czubku głowy, zostawiając kilka kosmyków wolnych i grzywkę na bok. Ostrożnie założyłam suknię. Po wygładzeniu jej, założyłam buty. Przyjrzałam się sobie w wielkim lustrze. Wygłądam ślicznie. Chwyciłam małą czarną torebeczkę i gotowa wyszłam ze swojego tymczasowego pokoju.





    Schody, z których schodziłam, były szerokie, wykonane ze szkła lub czegoś, co dawało podobny wygląd. Szpilki twardo odbijały się od powierzchni, za każdym razem, gdy się z nią stykały. Na dole nie czekał na nie Louis, jak to zawsze bywa w tych wszystkich fimach i książkach. Zeszłam z ostatniego stopnia i rozejrzałam się dookoła. Nie widziałam ani blond głowy Nialla, który zapewne jest już na miejscu z racji tego, że jest organizatorem, ani Louisa. Za sobą usłyszałam stukot butów o lśniące płytki. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę Louisa. Miał na sobie dopasowany czarny garnitur, który podczas ruchu i dzięki światłu, mienił się. Znaczy materiał wyglądał, jak posypany brokatem, tak chciałam powiedzieć. Poprawiał sobie kołnierzyk, a ja spojrzałam na jego fryzurę, będąc pewna, że jak zwykle jest podniesiona do góry jego grzywka. Myliłam się. Na jego głowie zapanował spokój, gdyż każdy kosmyk idealnie przylegał do sobie i nic nie odstawało, a jego grzywka zaczesana była na prawy bok.


    Oh, czy on kiedykolwiek wyglądał lepiej? Poczułam, jak moje nogi chcą odmówić mi posłuszeństwa, ale nie pozwoliłam im na to. Nie pokażę mu, że zrobił na mnie takie wrażenie!
- Pięknie wyglądasz - powiedział, podchodząc do mnie i stając w odległości pół metra od mojego ciała.
- Dziękuję - powiedziałam tylko. On wygląda nieziemsko.
- Gotowa? Możemy już iść?
- Tak - powiedziałam krótko. Muszę choć trochę udawać niedostępną.
    Otworzył mi drzwi, przez które wyszłam, a brunet zaraz znalazł się przy mnie. Po chwili wyminął mnie jednak i otworzył drzwi limuzyny, którą mieliśmy dotrzeć na bal. Dopiero teraz dotarło do mnie, że będzie tam wielu bogatych ludzi, reporterów, kamer i nie wiadomo czego jeszcze. Zaczęłam się stresować. Nawet nie ruszyliśmy, a żołądek podszedł mi do gardła.
     Usiadłam na wolnym miejscu, którego było dość sporo. Zmieściłoby się tu jeszcze z sześć osób. Przede mną stał mały plazmowy telewizorek, pod nim mini barek. Siedzenia wyłożone były czarną skórą. Co tu dużo mówić, nawet pachniało bogactwem.
- Chciałbym cię przeprosić jeszcze raz - powiedział nagle. Nie patrzyłam na niego, ale wiem, że on patrzył na mnie. W końcu postanowiłam zmierzyć się z jego pięknymi niebieskimi oczami.
- Proszę cię Louis, nie rozmawiajmy o tym teraz. Odłużmy to na po tym wszystkim, okej? - zapytałam niepewnie. - I tak, chciałabym z tobą porozmawiać.
- Gdy stamtąd wrócimy, nie będziesz chciała rozmawiać, tylko pójdziesz spać. Uwierz mi, to wszystko jest męczące.
- No to porozmawiamy jutro. Nie widzę problemu - powiedziałam. Dla mnie nie było różnicy.
- Dobrze, niech będzie - westchnął, nadal na mnie patrząc. Ja za to odwróciłam wzrok. Gdy tak patrzy na mnie skupiony, peszy mnie.


Kilka minut później dotarliśmy na miejsce. Widziałam z okna długi czerwony dywan ciągnący się aż przez schody do wnętrza wielkiego budynku.
- Wyjdę pierwszy i pomogę wysiąść tobie, okej? - pokiwałam tylko głową na zgodę i bez słowa poczekałam, aż wysiądzie i poda mi swoją rękę.
    Doczekałam się w końcu i zobaczyłam jego dłoń wyciągniętą w moim kierunku. Ujęłam ją niepewnie, wysiadając z wnętrza białej limuzyny. Przyznam, że wyszło mi to nawet z gracją i nie powiem potem, że przyniosłam wstyd swojemu szefowi zanim zrobiłam pierwszy krok. Poczułam jego prawą rękę oplatającą moją talię, gdy przyciągnął mnie do siebie. Szliśmy powoli wzdłuż dywanu, a moje biedne oczy zostały oślepione przez stado dzikich reporterów z aparatami, którzy jak wściekli zaczęli robić naszej dwójce zdjęcia. Nie byłam do tego przyzwyczajona, szczerze pierwszy raz spotykam się z tym, jak bardzo mój szef jest rozpoznawalny.
- Uśmiechaj się - usłyszałam jego głos przy swoim uchu. Spojrzałam na niego, rozglądał się na boki i uśmiechał szeroko. Nie traciłam czasu i robiłam to samo, wciąż idąc przed siebie i jego ręką na mojej talii.
    Znaleźliśmy się w końcu wewnątrz budynku, gdzie od wejścia przywitał nas Niall, pytając, czemu tak długo nas nie było. Louis przeprosił, mówiąc, że były korki.




    Dochodziła północ, a my nadal byliśmy na balu charytatywnym, zorganizowanym przez Nialla. Aktualnie siedziałam przy okrągłym, pięcioosobowym stoliku w towarzystwie Holly, sekretarki Nialla, która też musiała tu być. Wspomniany Niall razem z Louisem poszli gdzieś za scenę w towarzystwie starszej kobiety. Nie dowiedziałam się gdzie od niego, ale powiedziała mi to Holly.
- Jak zawsze poszli spotkać się z dziećmi. To nawet dziwne, że poszli dopiero teraz. Co roku Louis jest tam zaraz, jak tylko tu przyjedzie i spędza z nimi sporo czasu.
- Lubi je, prawda? - zapytałam, upijając łyka szampana.
- Tak. A one uwielbiają jego. To chore dzieci, mają różbe przypadłości, potrzebują czyjegoś zainteresowania i kogoś, kto zwróci na nie trochę swojej uwagi. Niall jest tu co tydzień, a Louis regularnie wpłaca datki na ośrodek - powiedziała dziewczyna z uśmiechem.
    Louis jest naprawdę kochany. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jaką radość mają te dzieci, gdy ktoś ich odwiedza. Nagle wszystkie światła zostały przyciemnione na sali, a wyostrzone te, które padały na scenę, na której stał Niall z mikrofonem w ręce.
- Drodzy państwo. Jak co roku na koniec dzisiejszego wieczoru, zaprośmy gorącymi oklaskami naszych małych bohaterów! - na te słowa rozbrzmiały oklaski ludzi siedzących przy stolikach. Zaraz po nich, na scenę weszło kilkoro dzieci było to pięć dziewczynek w wieku mniej więcej sześciu lat, ubrane w suknie księżniczek i sześcioro chłopców w podobnym wieku, ubranych w marynarki. Na samym końcu tej wycieczki szedł Louis, niosąc na ręcach małą dziewczynkę, przyczepioną do niego jak małpka. Zdecydowanie ona była najmłodsza z całego towarzystwa. Po kilku minutach wszyscy wrócili za scenę, a Louis z dziewczynką podszedł do naszego stolika, siadając na swoim miejscu obok mnie.
- Rydel, poznaj Jennifer - dziewczynka spojrzała na mnie, uśmiechając się szeroko.
- Cześć - usłyszałam od niej jej słodkim głosem dziecka.
- Cześć - odpowiedziałam. Ta coś zapytała na ucho swojego opiekuna. Ten tylko uśmiechnął się i odpowiedział:
- Nie. Jennifer pracuje ze mną.
- Muszę już iść. Pani Mimsy będzie nas szukać - powiedziała dziewczynka, zeskakując z kolan Louisa. - Cześć Jennifer!
Mała poleciała w kierunku sceny i za nią zniknęła. Urocze dziecko.
- Jest świetna. Całkiem zapomniałem, że ten bal dziś wypadł. Gdyby nie Niall, to pewnie by nas tu nie było - powiedział do mnie brunet.
- No właśnie. Zapisz sobie gdzieś tą datę, bo za rok mogę zapomnieć, by ci o tym przypomnieć - blondyn dosiadł się do nas.
- Racja. Rydel ucieszyła się, gdy mnie zobaczyła - westchnął uśmiechnięty Louis.
- Dobra, ja jeszcze będę musiał zostać, dopilnować kilku rzeczy, więc widzimy się w domu - Niall wstał z tymi słowami i zaraz go przy nas nie było. Zabiegany z niego chłopak.
- A teraz przed państwem gość wieczoru. Zespół ColdPlay - usłyszeliśmy przez głośniki i na scenę wszedł zespół.
- No to co Jennifer? Ostatni taniec? - nie wiadomo kiedy, Louis stał przy mnie z wyciągniętą ręką. Chwyciłam ją i dołączliśmy do kilku par tańczących do piosenki Sky full of stars.


- Jak to będzie Jennifer? Porozmawiamy? - zapytał, gdy tylko zrzuciłam szpilki z stóp. Bolały jak cholera, ale było warto.
    Byliśmy aktualnie w jego pokoju, omawiając nasz jutrzejszy popołudniowy wyjazd powrotny do Doncaster. Spojrzałam na niego, niewiedząc, co powiedzieć.
- Sama również powiedziałaś, że chcesz rozmawiać.
- Ja...
- Albo nie. Dobra. Przełóżmy to na jutro, gdy będziemy już w domu, okej? Innej szansy nie będzie - pasowała mi ta opcja, więc przystałam na nią.
- Dobrze. Dobranoc.
- Dobranoc Jennifer - usłyszałam jeszcze, zanim wyszłam z jego pokoju, zamykając drzwi.



~~~~~~~~~
Okej. Piszecie komentarze, chcę poznać wasze zdanie!

niedziela, 22 listopada 2015

Rozdział 13

    No i polecieliśmy. Mirella dostała wolne na te trzy dni, kiedy nas nie będzie. Oczywiście Samantha jest z nami, bo Louis nie mógł sobie wyobrazić, że zostawia ją samą w Donny z kimkolwiek. Podobnież ma zostać z rodzicami Nialla, którzy będą mieli pod opieką też jego bratanka Theo, czy jakoś tak, więc byłam spokojna o małą, skoro Louis im ufa.
- To dla ciebie. Na dzisiejsze wyjście - wręczył mi duże białe pudekło.
- Co tam jest? - zapytałam, nie wiedząc co zrobić.
    Byłam aktualnie w jego sypialni, ponieważ przyniosłam walizkę z ubraniami Sammy. Skorzystał z okazji i wręczył mi to pudełko.
- Zobacz.
    Tak jak chciał, uchyliłam wieko, a potem całkiem je zdjęłam, wpatrując się w zawartość opakowania. Była to czarna suknia i czarne, wysokie szpilki. Wyciągnęłam materiał i wyprostowałam przed sobą. Była długa, zwiewna, do ziemi na jedno ramię. W pasie przewiązany był cienki, posrebrzany paseczek.
- Wow, jest... Piękna - powiedziałam w końcu, spoglądając na niego. Stał przede mną i uśmiechał się zadowolony z mojej reakcji.
- Cieszę się, będziesz w niej wyglądała idealnie.
- Ale... Ale... Ja nie mogę jej założyć. W ogóle, czemu cokolwiek mi kupowałeś? Nie prosiłam o to Louis - wstałam, odkładając sukienkę na łóżko.
- Wiem, że nie prosiłaś. Gdy zobaczyłem ją na wystawie, pomyślałem, że świetnie by na tobie leżała - powiedział tylko, przybliżając się do mnie o krok.
- Nigdy więcej tego nie rób. Oddam ci pieniądze za nią - pochyliłam się, by zobaczyć na metce, ile kosztowała, tyle, że nie było żadnej metki.
- Wiedziałem, że tak zareagujesz i uciąłem ją. Leży teraz w jakimś koszu na zewnątrz. Pójdziesz jej szukać? - zapytał pozbawiony, tym co powiedział.
- Nie. I nie założę jej - odwróciłam się do niego tyłem i ruszyłam do drzwi.
- Zaczekaj. Jennifer!
    Wyszłam z pokoju, zanim on mnie dogonił. Ruszyłam od razu do swojego pokoju. Po zamknięciu drzwi od razu weszłam do łazienki, opłukując twarz pod bierzącą wodą z kranu.
Po co on to zrobił? Myśli, że polecę na takie drogie prezenty?
No niestety, ja nie z tych.
Ale przyznać muszę, że suknia zrobiła na mnie spore wrażenie, jest po prostu śliczna i w moim guście, choć rzadko zakładam sukienkę. Mój szef ma gust.

    Z racji późnej pory postanowiłam wziąć prysznic i iść spać. Jestem wykończona lotem, rozmową z Tomlinsonem i zabawą z Sam.
W samym ręczniku i lekko wilgotnych włosach, na bosaka, weszłam do pokoju i stanęłam przed szafą, otwierając ją. Gdzieś tam miałam swoją piżamę. Oczywiście nie miałam czasu nic poukładać, musiałam ganiać za Samanthą i Theo, który swoją drogą jest bardzo uroczy. Gdy już miałam zdejmować ręcznik i zakładać piżamę, ktoś zapukał do moich drzwi.
- Proszę - powiedziałam, stojąc w tym samym miejscu, co przed chwilą.
    Zza drzwi pokazał się Louis, wchodząc do środka z tym samym pudełkiem w ręku. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
- Em... Chciałbym jednak... - wreszcie uraczył moją osobę spojrzeniem.
    Najpierw spojrzał na moją twarz, ręcznik, który na szczęście zakrywał to co powinien i nogi. Usłyszałam, jak wciąga powietrze. Ucieszyło mnie, że działam na niego w jakiś sposób.
- Tak?
- Ja... - pokazywał to na pudełko, to na mnie.
- Tak? - powtórzyłam swoje pytanie. Podszedł do mnie, złapał w talii i wyszeptał do mojego lewego ucha:
- Załóż jutro tą pieprzoną sukienkę. Nie obchodzi mnie to, że nie chcesz - w tym samym momencie jego lewa dłoń z talii zjechała na moją pupę, lekko ją ściskając. - Oh, nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę, Jennifer.
    Przez jego słowa serce zaczęło mi szybciej bić i czułam, że się rumienię.
- Louis...
- I cholera, masz takie delikatne ciało - szepnął, gdy jego dłoń zetknęła się z moim udem. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz w tym miejscu.
- Louis o...
    Przerwał mi, łącząc nasze usta. Jego język wtargnął do moich ust, gdy tylko uchyliłam je lekko. Ubrania wyleciały mi z ręki. Wplotłam dłonie w jego miękkie włosy, ułożne dziś do góry, przez co był jeszcze bardziej przystojniejszy. Jego język walczył o dominację, a ja wcale nie chciałam się poddać. Oddawałam pocałunki za każdym razem, w końcu jego usta zjechały na moją szyję. Przyjemne dreszcze opanowały moje ciało z każdym dotykiem jego skóry. Wzięłam oddech i odchyliłam głowę w bok, dając mu więcej miejsca. Zdecydowanie mi się to podobało, ale zżerało mnie sumienie, że źle robię, całując się ze swoim szefem, będąc prawie nago!
- L... Louis, lepiej będzie, jeśli w tej chwili pójdziesz stąd - udało mi się powiedzieć. Odsunął się ode mnie po moich słowach i spojrzał uważnie w moje oczy, szukając czegoś, co powie mu, żeby został i dalej robił swoje. Widocznie nic takiego nie zobaczył, bo cofnął się dwa kroki i odetchnął powoli.
- Wybacz.
    Zaraz po tym opuścił mój pokój, zostawiając mnie całkiem rozchwianą na środku pokoju. W końcu ogarnęłam się i z weszłam pod kołdrę, okrywając się nią po samą szyję. Długo nie mogłam zasnąć, wspominając niedawne zajście i do czego ono by doprowadziło, gdybym nie powiedziała nie.
Zasnęłam, śniąc o nim.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 12

~~~~ Oczami Harry'ego ~~~~

    Dwa dni po tym niefortunnym spotkaniu w domu Louisa, który wszedł do twojego domu akurat wtedy, kiedy pocałowałem Jenny, ona poprosiła mnie o spotkanie. Nie powiem, że się nie cieszyłem, bo cieszyłem się, jak głupi.
- Cześć - przywitaliśmy się.
    Chciałem dać jej buziaka, ale ona od razu odsunęła mnie od siebie i usiadła na krzesełku przy naszym stoliku. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie zraziło.
- O czym chciałaś rozmawiać, piękna? - oparłem brodę o dłoń i patrzyłem na nią z wielkim uśmiechem. Jennifer jest taka piękna! Ona nie ma żadnej wady. Jej czarne włosy jak zwykle perfekcyjnie ułożone z grzywką na prawy bok, czerwona koszula w kartę idealnie opina jej piersi i talię...
- Musimy zakończyć to, co jest pomiędzy nami. Cokolwiek by to nie było - powiedziała twardo, a mój uśmiech zniknął szybciej, niż się pojawił.
- Co? - zapytałem, zszokowany jej wyznaniem.
- Tak. Przez ciebie Tomlinson prawie wyrzucił mnie z pracy! Nie wiem, nie dotarło do ciebie, to co ci powiedziałam ostatnim razem?!
- Ale...
- Harry, on otworzył mi oczy tą groźbą! A ty zachowujesz się, jak jakiś pieprzony nastolatek szukający przygód! Wybacz, ale ja nią nie będę! - wstała szybko od stolika i ruszyła do wyjścia. Zanim sobie wszystko przyswoiłem, jej już nie było w restauracji. Wybiegłem za nią czym prędzej.
- Zaczekaj! - krzyknąłem, ale ona dalej szła przed siebie.
- Co jeszcze chcesz?! Nie wyraziłam się jasno? - wyszarpnęła swoje ramię z mojego uchwytu, gdy ją dogoniłem i chwyciłem za rękę.
- Nie... Po prostu... Daj mi szansę - poprosiłem, łapiąc za jej drobne dłonie. Wyrwała je szybko z mojego uścisku. - Przemyśl to sobie.
- Przemyśl? Harry, błagam cię! Jedną szansę już miałeś, nie skorzystałeś. A ja nie zamierzam szukać innej pracy. Żegnam - powiedziała i ruszyła przed siebie, po czym wsiadła do stojącej na chodniku taksówki.
    Kurwa. Ona nie żartowała. Spieprzyłem. A mogła być moja!
Chociaż...


~~~~ Oczami Jennifer ~~~~

    Weszłam do domu. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, wzdychając. Zamierzałam rozprawić się z nim wczoraj, ale jakoś nie było okazji. Dlatego dziś zostawiłam na pół godziny Sammy z Mirellą i umówiłam się z nim na to spotkanie. Musiałam to skończyć, inaczej skończyłabym bez pracy.
- Wróciłam! - krzyknęłam, zdejmując kurtkę i wieszając ją na wieszaku.
- Jennifer! - usłyszałam, jak mała krzyczy moje imię, a potem dopada do moich ud.
- Stęskniłaś się za mną? - wzięłam małą na ręce, a mała od razu się do mnie przytuliła.
- Tak - uśmiechnęłam się do siebie na jej słowa i weszłam z nią do kuchni. Usiadłam na jednym z krzesełek przy stole.
- I jak, załatwiłaś to? - zapytała strasza kobieta, mieszając w szklanej misie różne składniki na sałatkę. Widziałam tam między innymi sałatę, paprykę i kawałki pieczenego kurczaka.
- Tak... Chciał jeszcze, żebym dała mu szansę, ale nie. Przyznam, że zaczęło mnie to wszystko męczyć.
- Skoro tak, to chyba dobrze zrobiłaś - uznała i schowała naczynie z sałatką do lodówki. Zaczęłam przeglądać gazetę, a Sammy pokazała mi różne sukienki na niektórych stronach.
- Też tak uważam.
- I co, zamierzasz zgodzić się na ten wyjazd z panem Tomlinsonem do Irlandii? - zapytała, a ja przerwałam przeglądanie gazety. Westchnęłam.
- No właśnie Jennifer. Jeszcze nie odpowiedziałaś na moje pytanie - usłyszałam głos Louisa.
    Spojrzałam w kierunku, skąd słychać było jego głos. Stał, oparty o framugę, w której były zapewne kiedyś drzwi, ale teraz nie było po nich nawet śladu. Stał tam, w czarnym garniturze, rozpiętej marynarce, spod której widać było idealbie wyprasowaną białą koszulę. Wpatrywał się we mnie twardo i czekał, aż mu odpowiem.
- Tak, pojadę z tobą do Irlandii.

środa, 11 listopada 2015

Rozdział 11

    Dzisiejszy dzień, zdecydowanie zaliczam do nie najlepszych. W pracy ciągłe niedociągnięcia od strony kilku pracowników, naprawdę, będę chyba musiał z nimi porozmawiać jutro.
    Wracając do domu, nie myślałem o niczym innym, jak szybki prysznic i sen. Zaprakowałem samochód w garażu i po wyjściu z niego, zamknąłem pomieszczenie. Ruszyłem chodnikiem w stronę drzwi, praktycznie co chwila wzdychając ze zmęczenia. Przy drzwiach zdjąłem swój długi kremowy płaszcz, by w korytarzu rzucić go gdzieś w kąt. W końcu otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
    Staję oniemiały, widząc jak mój kumpel całuje Jennifer. Naprawdę, tylko tego mi brakowało dzisiaj.
- Ekhem - chrząknąłem znacząco, na co ta dwójka od razu się od siebie odsunęła.  Ciemnowłosa spuściła wzrok, patrząc gdzieś po podłodze, a Harry uśmiechnął się lekko i powiedział:
- To może ja już pójdę. I tak się siedziałem. Do jutra Louis. Pa Jenny.
    Nic nie odpowiedziałem, tylko grzecznie przesunąłem się w drzwiach, by zaraz wyszedł. Gdy tylko drzwi się zamknęły, rzuciłem płaszczem na komodę i nic nie mówiąc do Jen, po prostu poszedłem do kuchni.
- Jest pan głodny, panie Tomlinson? - zapytała Mirella od razu, gdy tylko znalazłem się w kuchni.
- Tak. Daj mi coś.
- Louis, ja nie wiem... - dziewczyna szła za mną aż do samego gabinetu. Przez całą tą krótką drogę nic się nie odzywałem. Wszedłem do środka, a ona za mną.
- Ostatnim razem powiedziałem ci coś, na temat spotkań, a ty to ewidentnie masz głęboko w poważaniu, a wiedz, że takich pracowników nie toleruję - powiedziałem, siadając na fotelu za biurkiem.
- Harry przyszedł do Sam i...
- Ale to z tobą się lizał w korytarzu. Nie wiem, chcieliście mi widowisko zrobić na koniec dnia?
- Louis...
- Jennifer, chciałbym ci przypomnieć, że nie pracujesz tu, by urządzać sobie z nim randki. Zajmujesz się moją córką. Jak masz dzień wolny to oczywiście. Rób co chcesz. Ale oddzielaj pracę od życia prywatnego, bo w przeciwnym razie, będę musiał się poważnie zastanowić, nad tym, czy chcę, byś nadal dla mnie pracowała. A teraz wyjdź, bo mam trochę pracy - wskazałem ręką na drzwi. Dziewczyna posłusznie opuściła progi mojego gabinetu.
    Wiem, że trochę źle i może chamsko potraktowałem Jenny, ale nie mogłem zrobić tego inaczej. Wtedy po prostu musiałbym jej powiedzieć, że jestem zazdrosny!
    A prawda jest taka, że jestem o nią zazdrosny. Jak cholera. Za każdym razem, gdy widzę ją z Harrym, mam ochotę wywalić go za drzwi i zająć się nią sam, ale wiem, że to jednak nie wypada. Samo to, że powiedziałem jej wtedy o moich uczuciach było błędem, bo i tak nie polepszyłem swojej sytuacji tym ckliwym wyznaniem.
    No cóż w tym momencie pozostaje mi tylko patrzeć, jak Harry zabiera mi dziewczynę, która mnie pociąga, na każdy możliwy sposób.
    Kilka chwil potem, drzwi ponownie się otworzyły, ale była to tylko Mirella z moją obiado - kolacją.
- Dziękuję bardzo - zrobiłem szybko miejsce na biurku, by kobieta mogła postawić na nim tacę z jedzeniem. - Co się stało? - zapytałem, gdy kobieta stała kilka chwil, patrząc na mnie i ściskając nerwowo fartuch.
- Niesłusznie tak pan potraktował panienkę Jennifer - odezwała się, a mnie w gardle stanęła porcja obiadu.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytałem, gdy spokojnie połknąłem zawartość ust.
- Ona nie była niczego winna. Odprowadziła pana Harry'ego do drzwi.
- Nie musisz jej bronić. Ona dobrze wie, że zrobiła źle - mruknąłem tylko.
- Eh, no dobrze. Czy będzie mnie pan jeszcze potrzebował?
- Nie nie. Możesz iść do domu - machnąłem ręką. Kobieta podziękowała i wyszła, a ja w spokoju skończyłem jeść.

Przeglądając umowy, projekty i inne pierdoły od jakichś dwóch godzin, moją pracę przerwał mi telefon. Po chwili odebrałem.
- Tomlinson, słucham - nawet nie spojrzałem na ekran, by sprawdzić, kto dzwoni do mnie o szóstej wieczorem.
- Tommo, przyjacielu! - po drugiej stronie usłyszałem charakterystyczny irlandzki akcent mojego znajomego. Chłopak do każdego znajomego jego znajomych, mówił ' przyjacielu '.
- Co stało, zaszczyciłeś mnie swoim telefonem, co?
- Organizuję bal charytatywny, pamiętasz? Jest co roku u dzieci z Sheffield.
- No tak, tak.
- I wiesz, liczę na to, że się pojawisz w ten dzień w Irlandii - powiedział pewnie.
- A kiedy to wypada?
- Sobota, czternastego listopada - odpowiedział.
    Spojrzałem w kalendarz. Dobrze, że nic specjalnego na ten dzień nie zaplanowałem.
- No dobra, przylecę tam do ciebie.
- Ale wiesz, jedna zasada nadal jest niezmienna - powiedział, a ja przez chwilę nie wiem o co mu chodzi.
- Co?
- Przychodzisz z osobą towarzyszącą Louis - roześmiał się, co raczej przypominało rechot, ale to szczegół.
- A ty myślisz, że z kim ja tam przyjdę?
- No nie wiem, z kim chcesz: z mamą, siostrą, wujkiem... Zaproszenie już wysłano, więc niedługo powinno do ciebie dotrzeć.
- Eh, no dobra, coś wykombinuję - westchnęłąłem i oparłem się o oparcie mojego obrotowego fotela.
- No! To wszystko ustalone. Do zobaczenia!
    Rozłączyłem się i pokiwałem przecząco głową. To się nie uda...

- Jennifer? - wszedłem do jej pokoju, gdy zapukałem, a ona powiedziała 'proszę'.
- Tak?
    Dziewczyna siedziała na fotelu i czytała jakieś kolorowe pismo. Postanowiłem zająć drugi, czarny fotel, stojący po przeciwnej stronie stolika.
- Chyba powinienem cię przeprosić za to, że trochę się uniosłem - zacząłem.
- Nie, myślę, że masz rację. Powinnam jakoś ograniczyć Harry'ego w twoim domu. Następnym razem to się nie powtórzy - spojrzała na mnie niepewnie, spod swojej czarnej grzywki.
- No dobrze. Mogę zadać ci jedno, bardzo ważne pytanie? - zapytałem niepewnie.
- Jasne. O co chodzi? - poprawiła się na siedzeniu i spojrzała na mnie uważnie.
- Mój znajomy organizuje bal charytatywny dla chorych dzieci, mam zaproszenie, dla dwóch osób. Chciałabyś mi towarzyszyć?



~~~~~~~~
No i jak oceniają państwo ten rozdział???
Mi się nawet podoba!:)
Komentujcie

poniedziałek, 9 listopada 2015

Rozdział 10

~~~ Dwa dni później ~~~

- I nie wiem, co zrobić - musiałam się komuś wygadać i padło na Ivette.
- Powiedz mi jeszcze raz o tym Harrym - poprosiła. Westchnęłam, ale powiedziałam jej co chciała.
- Jeśli nie czujesz tego do niego, można się go łatwo pozbyć - powiedziała i zaczęła wyjadać orzeszki z małej niebieskiej miseczki, stojącej na stole, przy którym siedzimy.
- Jak? - zapytałam ciekawa.
- Bardzo prosto. Mnie nie zna, prawda?
- No nie.
- Umów się z nim. Gdy będziesz na tyle blisko, by go widzieć, ja podejdę, zagadam i jeśli się uda, to nawet pocałuję. Wtedy wkroczysz ty i wiadomo, scena zazdrości, w końcu mówisz, że z babiarzem nie masz zamiaru się spotykać i że to koniec - powiedziała spokojnie.
- Ale... To nie będzie nie fair? Harry jest po prostu zbyt pewny siebie...
- No właśnie. Trzeba mu trochę przytrzeć nosa. Jego będziesz miała z głowy i zajmiesz się panem szefuńciem -  zaśmiała się.
- Ivette - zganiłam ją.
- No co, powiedział, że mu się podobasz? Powiedział. To czemu się za niego nie bierzesz?!
- Ivette... Ja nie jestem tobą, żeby rzucać się na faceta, jak na mięso - przewróciłam oczami.
- A szkoda. Ale wracając, naprawdę weź się za niego babo!
- Dobra dobra. Kiedy robimy nasz nalot na Stylesa? - zmieniłam temat.
- Kiedy tylko chcesz - klasnęła zadowolona w dłonie.

    Nadeszła środa. Siedziałam z małą na trasie. Znaczy, ja siedziałam i pilnowałam, by nie zrobiła sobie czegoś podczas zabawy. Mirella zrobiła niedawno obiad, ale jakoś nie jestem głodna. Ciągle myślę o tym, co powiedział mi Louis tamtej nocy. Za każdym razem, gdy to wspominam, jakaś radość mnie ogarnia w środku. Nie wiem, jak to nazwać, ale to podejrzane.
- Wujaszek! - usłyszałam tylko krzyk Samanthy i zobaczyłam, że biegnie w moją stronę. Dokładnie obok mnie stał Harry i przeglądał się mojej osobie. Nawet nie wiem, czy coś do mnie mówił...
- Cześć księżniczko - Harry wziął ją na ręce, dając buziaka w policzek. Usiadł obok mnie, na jednym z białych krzeseł, ustawionych przy prostokątnym stole. Również białym. - Cześć Jennifer. Coś ty taka zamyślona?
- Myślałam o wszystkim i o niczym - wywinęłam się od odpowiedzi.
- Okej - powiedział tylko i pomógł małej rozpakować prezent, jaki dla niej przyniósł. Jeśli się nie mylę, była to lalka z Monster High. - Dawno się nie widzieliśmy - zaczął temat.
O Boże, chcę stąd uciec.
- To prawda.
    Tak! Cały tydzień! Cały tydzień miałam z głowy Harrego i te jego dziwne miny i podteksty...
- Przemyślałaś sobie, to co miałaś do przemyślenia?
- Nie - odpowiedziałam. Szczerze, to mówię w tym momencie prawdę.
    Minęło tyle czasu, a ja i tak nie wiem, czego chcę. Z jednej strony pewny siebie i prostacki Harry, który potrafi też być normalnym facetem przez jeden wieczór, bez seksualnych zapędów. A z drugiej strony Louis. Mój przystojny szef, który ostatnimi czasy wyznał mi, że mu się podobam.
    Powinnam wybrać Louisa, co? Heh, zabawne. Tyle, że nasze relacje, według mnie to tylko szef - pracownik. Oprócz tego, że pocałował mnie trzy razy i powiedział, że mu się podobam, nic innego nie miało miejsca. Nie zaprosił mnie na żadne spotkanie. Generalnie nie znam go za bardzo od tej drugiej strony.
     Wiem, że kocha Sammy nad życie, jest jego oczkiem w głowie. Louis jest naprawdę kochającym ojcem. Powinnam wiedzieć coś więcej, skoro mieszkam z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale chyba jestem ślepa i nic nie widzę... No... Nie wiem, co myśleć. Nie wiem, może się boi? Albo też nie wie, czego chce.
Nie, wystarczy Jennifer. Te przemyślenia zostaw na potem. Zajmij się gościem.
- Em... Harry, najpijesz się czegoś? - ocknęłam się z transu i spojrzałam na niego pytająco. Miał roześmiany wyraz twarzy, czyli musiał zauważyć moje chwilowe zawieszenie.
Bywa.
- Może wody - kiwnęłam głową na tak i wyszłam z mojego miejsca bytu. Weszłam do kuchni i po wyjęciu szklanki z szafki i zapełnieniu jej wodą, wróciłam do bruneta.
- Proszę - podałam mu szklankę. Podziękował i upił trochę.

- Dobra, będę się zbierał, bo jeszcze muszę przyjrzeć się jednemu zleceniu - brunet podniósł się z krzesła. Pogadaliśmy jakiś czas. Chyba dość długo, bo zaczęło się powoli robić ciemmo.
- Odprowadzę cię - również wstałam.
- Pa Sammy, niedługo znowu cię odwiedzę - podszedł do siedzącej na różowym kocyku i bawiącej się nową lalką, dziewczynki i dał buziaka w głowę.
- Pa pa wujku.
    Oboje weszliśmy do domu. Dotarliśmy na korytarz. Chłopak założył buty i czarny płaszcz.
- No to do zobaczenia - powiedział i podszedł do mnie. Odległość, jaka nas dzieliła, mogła mieć z dziesięć - piętnaście centymetrów.
- Do zobaczenia - posłałam mu uśmiech. Nie to, że nie lubiłam Harrego. Był okej, tylko ten jego charakter...
- Mam nadzieję, że jak najszybciej - po tych słowach przybliżył się jeszcze bardziej i przycisnął swoje usta do moich.
    I jakby ktoś celowo chciał zrobić na złość, drzwi frontowe się otworzyły, a potem zatrzasnęły.
- Ekhem - usłyszałam znaczące  chrząknięcie, które wyszło z ust Louisa.



~~~~~~~~~
I tak oto zakończmy ten rozdział.
Louis chyba nie będzie zadowolony, co?:)
Nie wiem, może byście chcieli przeczytać perspektywę innej osoby? Jeśli tak, to czyją?;)

piątek, 30 października 2015

Rozdział 9

    ... Dotykał dłońmi moje rozpalone do granic możliwości nagie ciało. Jego delikatne, ale męskie palce znały już każdy centymetr mojej skóry. Te chwile gdy zagłębiał się we mnie raz wolno, a raz szybko... Sprawiał, że znajdowałam się w swoim własnym fantastycznym świecie.
- Teraz twoja kolej Jennifer - chwycił moją dłoń i nakierował ją na swojego członka...

- O Boże - ocknęłam się w nocy w swoim pokoju. Było ciemno. Mój oddech był wzburzony i nie chciał się uspokoić. Spocona i zasapana, powoli usiadłam na łóżku. 
    Co za sen... To było tak bardzo realistyczne, jakby on był w tej chwili w pokoju i to właśnie się działo.
Mam na myśli Louisa. To on właśnie mi się przyśnił.
Pierwszy raz.
    Wstałam z łóżka i zakładając kapcie na stopy, wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni.
    Nalałam trochę zimnej wody do szklanki i upiłam łyk, by się uspokoić. Stałam oparta o blat i myślałam.
- Też nie możesz spać? - nagle w tym samym pomieszczeniu pojawił się mój szef. Również podszedł do szafki, wyjął z niej kubek i wziął trochę wody.
- Tak...
- Ja też - stanął obok mnie. - Jak ci się podoba praca u mnie?
- Em... Jest dobrze. Nie narzekam.
- Okej. Może chciałbyś coś zmienić?
- Nie, raczej nie - powiedziałam i włożyłam pustą szklankę do zmywarki. Gdy miałam iść do siebie, zatrzymała mnie jego dłoń oplatająca ciasno moją.
- Tak?
    Nie odpowiedział, tylko po postu przyciągnął mnie bliżej siebię i bez żadnego ale mnie pocałował. Bez zastanowienia oddawałam każdy pocałunek, bo chciałam tego, od tamtego zdarzenia z jego pokoju. Moje ręce znały się na jego szyi, a jego dłonie na mojej talii. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, stykaliśmy się w każdym miejscu.
    Odsunął się ode mnie, gdy zabrakło nam tchu i spojrzał głęboko w moje oczy.
- Nie mam zamiaru udowadniać ci, że jestem lepszy od Harry'ego. Bo nie jestem, ale cholera... Podobasz mi się - powiedział patrząc na mnie intenstywnie.     A mnie zatkało. Naprawdę. Cofnęłam się krok do tyłu, by lepiej się mu przyjrzeć, czy aby nie żartuje.
    Ale on nie żartował!
- Wiem, że nic do mnie nie czujesz. Sam nie wiem, czemu ci to powiedziałem. Jesteś tylko nianią mojego dziecka. To wszystko nie powinno nigdy mieć miejsca.
- Lo...
- Zaczekaj. Podobasz mi się już od jakiegoś czasu. Tak, jestem zazdrosny i to, że spotykasz się z Harrym. Ale nie mam prawa ci tego zabronić. Nie mam prawa też, kazać ci wybierać pomiędzy mną, a nim. Jeśli wybierzesz jego, nie będę miał przez to jakichś wątów, czy coś.
- Hej, zatrzymaj się Louis. Masz rację, jestem nianią Samanthy i masz również rację w tym, że te sytuacje nie powinny mieć miejsca. I... Hm, dziękuję, że tak stawiasz sprawę I... - zawiesiłam się na moment, przypominając sobie jego słowa sprzed chwili " podobasz mi się ". Nie, do tego się nie odniosę. - Jestem zmęczona, pójdę już...
- Powiedziałem coś źle? - zatrzymał mnie ponownie ręką.
- Nie wiem Louis. Naprawdę już nic nie wiem - wyciągnęłam rękę z jego uchwytu i poszłam do siebie, zostawiając go tam. Wiem, że uciekłam. Ale ja już się naprawdę pogubiłam. Muszę to sobie przemyśleć, inaczej zwariuję.

Jak to możliwe, że dwóch facetów namieszało mi tak w głowie?!


    Kolejna sobota, kolejne ( siódme ) spotkanie z Harry'm. Nie to, że nie chciałam iść. Lubię go, ale dziś nie mam na nic ochoty. Dosłownie.
- Jennifer, przyszedł pan Harry - do pokoju weszła Mirella i oznajmiła mi to. Westchnęłam i poprawiłam sukienkę, którą miałam dziś na sobie.
- Dzięki, powiedz mu, że zaraz przyjdę.
- Dobrze.
    Zabrałam małą torebkę z łóżka i gotowa zeszłam na dół, do mojego gościa.
- Cześć Harry - przywitałam się z nim, całusem w policzek.
- Witaj piękna.
    Wyszliśmy na dwór i po otworzeniu dla mnie drzwi pasażera, sam zasiadł na swoim miejscu i ruszył z podjazdu.
- Gdzie dziś jedziemy? - zapytałam, gdy chłopak skręcał w jakąś ulicę.
- Zaraz zobaczysz - odpowiedział tylko i znowu skręcił w jakąś ulicę.
- Harry, powiedz mi. Nie mam dziś nastroju do żartów - powiedziałam, na co on tylko kiwnął głową, że rozumie, ale i tak nie odpowiedział.
    Westchnęłam w duchu i przemilczałam resztę drogi.

    Harry zabrał mnie do chińskiej knajpki. Było nawet miło i mój zły humor poszedł gdzieś sobie.
Czyli Harry potrafi być też normalny.
- I jak? Mam nadzieję, że poprawiłem ci humor? - zapytał, zatrzymując samochód niedaleko domu Louisa.
- Tak. Udało ci się.
- Cieszę się. Mogę zapytać, czemu miałaś taką smętną minkę? - zapytał, jakby zatroskany?
- Po prostu zły dzień - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No dobrze, niech będzie. To co, kolejne spotkanie?
- Wiesz co Harry...
- Tak? - zapytał ciekawy.
- Myślę, że na jakiś czas powinniśmy dać sobie ze sobą spokój. Ja... Muszę sobie przemyśleć kilka rzeczy...
- Co chcesz sobie przemyśleć? Czy mogę być dla ciebie kimś więcej? - zapytał, uśmiechając się zadziornie.
- Też - odpowiedziałam, oddając lekko uśmiech.
- Uhm, no to w takim razie okej.
- To... Idę. Pa.
- Cześć - cmoknął mnie w policzek, bo zdążyłam odwrócić głowę w bok.
    Wysiadłam z auta i wróciłam do domu. Weszłam do środka, zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie, wzdychając.
Tak, na pewno muszę przemyśleć parę rzeczy.


******
Więcej wolnego, to szybciej rozdział!
Też się cieszę!;)

I jak rozdział?
Jak myślicie, co wyjdzie z tych jej przemyśleń?

niedziela, 25 października 2015

Rozdział 8

    W niedzielę rano obudziłam się z lekkim bólem głowy. Przekręciłam się na drugi bok z jękiem. Nie chciałam wstawać. Mam wolne. Ale i tak muszę iść chociaż po tabletkę.
    Założyłam na swoje ciało szlafrok i puchowe kapcie na stopy. Wyszłam z pokoju, kierując się do kuchni. Myślami byłam w jeszcze w klubie, przetrawiając całe zajście z Harry'm. Byłam wtedy na niego zła. Gdy zniknął mi z oczu, poprosiłam kelnera o kilka kieliszków wódki. Musiałam zapić tą sytuację, ale niestety ona nie wyparowała razem z alkoholem.
    Wkroczyłam do kuchni i od razu zaczęłam szukać jakichkolwiek tabletek od bólu głowy. Nic nie znalazłam. Z jękiem dezaprobaty, wróciłam szybko do pokoju i przebrałam się w pierwsze lepsze ciuchy. Ból się coraz bardziej nasilał, a ja coraz bardziej potrzebowałam tej tabletki!
- Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą pytanie Louisa.
- Do apteki. Głowa mi pęka - burknęłam.
- Dziś jest niedziela...
- To pójdę do Tesco, może coś będą mieli - zabrałam kurtkę i wyszłam szybko z jego domu.
    Gdy coś mi dokucza, tak jak dziś ból głowy, lepiej nie podchodzić. Potrafię być wredna.
    Szybkim spacerem, który sprawił, że ból głowy trochę ustąpił, dotarłam do supermarketu. Z tego co widziałam wczoraj wieczorem, lodówka była pełna, wiec wzięłam tylko wodę butelkowaną i dwa opakowania tabletek przeciwbólowych. Poszłam do kasy, kasjerka skasowała moje rzeczy, zapłaciłam jej. Od razu po odejściu od kasy, wyjęłam jedną tabletkę i popiłam ją wodą. Wyszłam ze sklepu i ruszyłam spokojnie spacerkiem do domu.
- Jennifer! Zaczekaj! - usłyszałam za sobą czyjś męski głos, ale nie mogłam go od razu poznać. Mój mózg nie działał prawidłowo, jeszcze. Odwróciłam się i zobaczyłam zdyszanego Harry'ego, który właśnie mnie dogonił. - Zaczekaj - poprosił, gdy chciałam się odwrócić i iść do domu.
- Czego jeszcze chcesz?
- Przeprosić. Chcę przeprosić cię za swoje wczorajsze zachowanie i za to co mówiłem.
- No nie wiem, czy masz za co. Wyraziłeś się wystarczająco dosadnie.
- I za to właśnie przepraszam. To nie tak miało zabrzmieć - westchnął i spuścił na chwilę głowę w dół, przez co jego długie rozpuszczone włosy zrobiły to samo.
- Więc jak?
- Po prostu wypiłem wtedy trochę i poniosło mnie. Ale to nie tak, że masz się czuć przeze mnie źle czy bać mnie. Podobasz mi się i chciałbym mieć u ciebie szansę - powiedział na jednym wydechu. Lekko mnie przytkało, ale po chwili odzyskałam zdolność mówienia.
- Podobam ci się? I dlatego musiałeś powiedzieć o tym Louisowi?
- No ale...
- Harry, jeśli naprawdę jest tak, jak mówisz, musisz się bardzo bardziej postarać - odwróciłam się i ruszyłam wąskim chodnikiem do domu, zostawiając go w tym samym miejscu.

    Gdy dotarłam do domu, ból głowy zniknął, a ja odzyskałam swój dobry humor. Weszłam do domu, zdjęłam buty i kurtkę. W korytarzu stała Sammy, przed nią kucał Louis i starał się zawiązać jednego bucika, ale mała się mu wierciła. Słodki widok.
- Sam, stój spokojnie - powiedział do niej, nadal próbując związać buta.
- Jennifer! - mała krzyknęła i całkiem wyszarpnęła stopkę z ręki taty. Mężczyzna usiadł na płytkach i schował twarz w dłonie.
- Cześć mała.
- Jeszcze moment i zawiązałbym tego buta! - powiedział patrząc na mnie i zaraz wstając.
- Sammy, zawiążemy buciki? - zapytałam dziewczynkę, łapiąc ją lekko za nosek.
- Tak! - postawiłam ją na podłogę i po chwili oba buciki były związane.
- Ona to zrobiła specjalnie - mruknął, zakładając jej kurteczkę. - Lepiej się już czujesz?
- Tak, dzięki za troskę.
- My idziemy na spacerek, Mirella chyba robi obiad, więc tak jak jest w planach masz wolne. Spędź ten dzień... Bez żadnych przewinień, co?
- Oczywiście szefie.
    Gdy wyszli, zamknęłam za nimi drzwi na zamki i weszłam do kuchni. Przywitałam się z gosposią, która w tym domu gotuje przede wszystkim, ale z tego co wiem, Louis płaci jej więcej za to, że posprząta.
- Cześć Mi - zgodziła się, żebym tak do niej mówiła. Mirella nie do końca mi odpowiada.
- Cześć - odpowiedziała.
    Na początku nie wiedziała, że jestem tylko nianią Sam, więc na rozmowie o pracę i pierwszego dnia, gdy Louis ją zatrudnił, mówiła mi na per Pani. Zawsze zapomniałam jej wyprowadzić z tego błędu. Brunet mnie wręczył.
- Co dziś zjemy? - zapytałam zasiadając na krześle barowym, na przeciw kobiety.
- Kurczak, sałatka z czerwonej kapusty, pieczone ziemniaki.
- Już jestem głodna - zaśmiałam się, a kobieta posłała mi delikatny uśmiech.
- Mogę o coś zapytać? - spytała niepewnie.
- Jasne!
-  Jest coś pomiędzy tobą, a panem Tomlinsonem?
- Dlaczego odniosłaś takie wrażenie? - zapytałam, poważniejąc.
- Um... Zachowujecie się, jak... Bliskie sobie osoby. Jakby łączyły was jakieś inne relacje niż szef - pracownik - wyznała cicho.
    Jest tutaj tydzień, a wie więcej niż ja sama.
- Woah. Nie wiedziałam, że to tak wygląda z boku. Między nami nie ma innej relacji, niż pracodawca - pracownik - powiedziałam.

    Oprócz tego, że jego kumpel do mnie zarywa, a on jest zazdrosny.

- Przepraszam, widocznie źle wszystko połączyłam.
- Nic się nie stało - upiłam łyka wody z butelki.
- Masz dobry kontakt z tą małą - przyznała, wkładając kurczaka do piekarnika.
- Tak. Chociaż myślałam, że nic z tego nie będzie - zaśmiałam się.
- Ale teraz chyba jesteś dla niej ważna.
- Czy ja wiem... Lubi mnie, ale żeby od razu, ważna?
- Kiedyś się przekonasz.



H: Więc jak, mogę być o dziewiętnastej?

    Przeczytałam smsa od Harry'ego. Chciał się spotkać w restauracji, bo jak twierdzi, chce odbudować moje zaufanie do niego.
    Z tym, że już mu do końca nie zaufam. Skąd mam pewność, że w tej firmie Louisa, w której pracuje loczek, on mu wszystkiego nie powie? Nie mam żadnej pewnosci.
    Ale zgodziłam się, bo nie miałam co robić. Wolny niedzielny wieczór. Ivette pewnie leczy mocnego kaca, po takiej ilości wypitego wczoraj alkoholu. W domu nie miałam co robić, bo Louis zabrał małą gdzieś, twierdząc po obiedzie, że dzień wolny mam wykorzystywać jak bardzo się da.
    Nie miałam nic do gadania, więc powiedziałam mu, że wychodzę. Nie dociekał z kim i gdzie. Plus dla niego.

J: Okej, możesz przyjechać.

Odpisałam i sprawdziłam godzinę. Szesnasta. Więc mam trochę czasu.

H: Świetnie:) Złóż coś fajnego.

    Kolejny sms od niego. Coś fajnego, tak? A więc założę wyciągniętą czarnę koszulkę z podobizną czaszki i spodnie dresowe, może być Harry? - zapytałam sama siebie. On pewnie odpieprzy się na sto dwa, a ja przyjdę na luzie, do zapewne drogiej restauracji. Jego mina wynagrodziłaby mi całą akcję!

    W rzeczywistości założyłam granatową rozkloszowaną sukienkę i tego samego koloru szpilki. Włosy podkręciłam lekko, by wyglądały naturalnie i zrobiłam delikatny makijaż.
Jestem gotowa.
Stojąc w korytarzu przed lustrem, poprawiałam jeszcze odstające kosmyki, gdy ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi. Po ich otworzeniu zobaczyłam Harry'ego. Faktycznie, był ubrany, jak przypuszczałam - czarne spodnie i niebiesko-czarna koszula, z jak zwykle podwiniętymi rękawami do łokci. Włosy rozpuszczone dodały mu uroku.
- Hej - powiedziałam i chwyciłam torebkę z komody.
- Witaj, ślicznie wyglądasz - powiedział, cmoknął w policzek, ale widziałam, jak zjada mnie wzrokiem. - Możemy iść?
- Dzięki, jasne.

- I jak podobała się kolacja? - zapytał, gdy zatrzymał się kawałek przed domem mojego szefa. Na moją prośbę, żeby po prostu nie robić mu powodu do kłótni czy czego tam jeszcze.
- Było całkiem fajnie. Nawet miło - powiedziałam i odpięłam pas, poprawiając się na siedzeniu pasażera.
- Cieszę się. Powtórzymy to, mam nadzieję? - zapytał, zbliżając się bliżej mnie.
- Tak.
- W następną sobotę? - zaproponował.
- No nie wiem... Zobaczę - odpowiedziałam i chciałam wysiąść.
- A buziak na pożegnanie? - zapytał. Spojrzałam na niego. Patrzył na mnie smutnymi oczami, a mnie zachciało się śmiać. Uśmiechnęłam się tylko lekko i chcąc pocałować go w kącik ust, on przygarnął mnie do siebie i złączył nasze usta i lekkim pocałunku. Jego lewa dłoń dotknęła mojego nagiego uda i sunęła w górę. Odsunęłam się od niego, po chwili, gdy jego usta dotknęły mojej szyi i powiedziałam:
- Nie przesadzaj Harry. Od razu co za dużo, to nie zdrowo - wysiadłam z auta i ruszyłam do domu. Po chwili usłyszałam, jak odjeżdża z piskiem opon. Westchnęłam przeciągle i uniosłam oczy do nieba.
    Harry za szybko chce dostać wszystko. No przykro mi, ale ja nie daję kazdemu na lewo i prawo. A odniosłam wrażenie, że miał w planach upojną noc. W ogóle ta jego mina, gdy zaproponował, żebym przenocowała tą noc u niego, a ja stanowczo poprosiłam, by odwiózł mnie do domu Tomlinsona... Jego zachowanie zaczyna mnie powoli od niego odpychać, a nie przyciągać.
    No cóż, zobaczymy, jak to będziemy później.

*******
Przepraszam!!!!!
Rozdziału nie było tak długo... Myślałam, że w tym tygodniu nic już nie dodam...
Ale jednak udało się!

Mam nadzieję, że jest okej, choć jest mało Louisa i Samanthy:)

No to do następnego!

sobota, 17 października 2015

Rozdział 7

- I teraz powiedz mi, że Styles lepiej całuje.
Oniemiałam. Cofnęłam się dwa kroki do tyłu.
    To oczywiste, że Louis lepiej całuje. Włożył w te pocałunki więcej emocji niż Harry. Loczek zrobił to tak... Ostro i nachalnie.
    I oczywiste jest to, że mu tego nie powiem.
- Jak śmiałeś zrobić coś takiego? Kim ty jesteś, żeby coś takiego robić? Co chcesz udowodnić? Że jesteś lepszy?
- Jennifer, ja...
- Czemu mnie nie szukasz, Jenny? - do pokoju wpadła smuga światła, a za nią Samantha. Dziewczynka dosięgnęła włącznik światła i za chwilę w pokoju zrobiło się jasno. Mała od razu podbiegła do mnie z pytającym wzrokiem.
- Wiesz co? Dokończymy później naszą zabawę, okej? Muszę pogadać z twoim tatą. Pójdziesz sobie porysować do swojego pokoiku?
- Okej - Sammy wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi. Spojrzałam ponownie na Louisa.
- Nigdy więcej nie rób czegoś takiego. To, z kim się spotykam, to tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie masz prawa ingerować w moje życie.
- Prze...
- Nic mnie to nie obchodzi. Nie powinieneś urządzać sobie jakichś głupich zawodów. To i tak nic nie da, bo Harry nie wymusił na mnie tego głupiego całusa, nie chciał nic nikomu udowodnić, a ty tak.
    Odwróciłam się od niego i po prostu wyszłam z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi, choć miałam ogromną ochotę je zatrzasnąć.



    Siedziałam na swoim łóżku wieczorem pod kołdrą i czytałam książkę. W ogóle nie widziałam w niej sensu, ale musiałam zająć czymś swoje myśli, by nie wybuchnąć.
    Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Nic nie odpowiedziałam, bo wiem, kto jest po drugiej stronie. Biała drewniana powłoka się uchyliła, a zza nich wszedł do pokoju Louis. Zamknęłam książkę, zaznaczając sobie zakładką miejsce, do którego doczytałam i odłożyłam ją na stoliczek. Brunet zdążył w tym czasie podejść do mojego łóżka i usiąść na jego krańcu po mojej stronie.
- Słucham? - zapytałam spokojnie, poprawiając się, by wygodniej usiąść.
- Chciałem przeprosić cię, za to co wynikło. Ja... Sam nie chciałem powiedzieć tego na głos.
- Ale powiedziałeś.
- Wiem. Możesz być pewna, że coś takiego nie będzie miało miejsca. Poniosło mnie po dzisiejszym dniu, to wszystko.
- Em... No dobrze. Cieszę się, że w ogóle przeprosiłeś - westchnęłam.
- No to ten... Śpij dobrze, dobranoc - powiedział tylko, wstał z łóżka i zaraz po tym nic więcej nie mówiąc, wyszedł.
    Westchnęłam i o niczym więcej nie myśląc, zasnęłam.

    Przymierzałam na siebie już trzecią sukienkę na tą imprezę dziś wieczorem z Ivette i szczerze, odechciało mi się tam iść. Nie miałam co na siebie założyć!
    W końcu zdecydowałam się na krótką niebieską marszczoną sukienkę, opinającą moją talię i uda. Włosy wyprostowałam, usta pomalowałam czerwoną szminką, a oczy podkreśliłam mocno czarną kreską. Zabrałam niebieską kopertówkę, mając w niej telefon, pieniądze i dowód osobisty.
    Zeszłam na dół i zamierzałam założyć szpilki, ale zadzwonił mój telefon.
- Halo? - odebrałam, kładąc torebkę na komodzie.
- Ja już czekam na ciebie przed twoją willą, także się streszczaj - usłyszałam po drugiej stronie radosny głos Ivette.
- Okej, już wychodzę.
    Schowałam telefon do wnętrza torebki i zawołałam jeszcze:
- Louis, wychodzę!
- Baw się dobrze! - usłyszałam tylko, zanim zamknęłam za sobą drzwi.
Oj, zamierzam.

Jesteśmy w klubie już z trzy godziny. Ivette tańczy właśnie na parkiecie z jakimś chłopakiem. A ja siedzę przy naszym stoliku i popijam któregoś z kolei drinka. Nie narzekam na brak rozrywki. Zostałam poproszona do tańca przez kilku chłopaków, wykorzystałam okazję. Z Iv też się trochę pobujałam, a teraz stwierdziłam, że odpocznę trochę.
- Nie wiedziałem, że się tu spotkamy Jenny - usłyszałam pośród głośnej muzyki głos Harry'ego i zaraz po tym zobaczyłam jego postać stojącą przede mną.
- Ja też nie - powiedziałam, trochę niechętnie.
- Zatańczymy? - zaproponował i wyciągnął do mnie swoją prawą dłoń.
- Wybacz, ale nie mam ochoty.
- Oh, a więc dosiądę się, co?
    Nie czekając na moją zgodę, czy też jej odrzucenie, usiadł na miejscu Ivette. Na przeciwko mnie. Westchnęłam w duchu zirytowana. Mam do niego żal, że powiedział o całym naszym spotkaniu we wtorek i o tym, że mnie tak perfidnie okłamał.
 Mógł mu chociaż nie mówić o tym pieprzonym pocałunku.
    I powiem mu to dziś, jeśli już tu jest.
- Jasne, siadaj.
- Coś ty taka dzisiaj nie w sosie? Samantha dała ci wycisk? - zaśmiał się głośno, co przy tak głośnej muzyce, było nawet znośne.
- Nie. Sammy to złote dziecko.
- A więc? Szef nie chciał dać ci wolnego?
- Co tutaj robisz? - zmieniłam temat, pytając o coś innego.
- Chciałem ciebie tu zaprosić, ale skoro odmówiłaś, przyszedłem sam.
- No cóż, zdarza się.
- Tak. Więc, powiesz mi czemu masz zły humor? - rany, nie cierpię ludzi, którzy drążą jeden temat!
- Przez ciebie - odpowiedziałam wypijając do dna zawartość kieliszka.
- Przeze mnie? Dlaczego?
- Po jaką cholerę mówiłeś o tym wszystkim Louisowi?!
- Hej, to nie ja o tym powiedziałem! To Sam mu powiedziała, że wyszliśmy gdzieś, a Liam z Soph z nią zostali.
- Więc mogłeś mu powiedzieć, że chciałam zrobić zakupy, a ty stwierdziłeś, że galerie są otwarte i pojechaliśmy! - powiedziałam pierwsze co przyszło mi do głowy.
- Ej, to nawet nie głupi pomysł. Następ...
- Następnego razu nie będzie - przerwałam mu.
- Co?
- No to co usłyszałeś. Na dodatek okłamałeś mnie - odstawiłam trzymaną wcześniej w dłoni szklankę na stolik.
- Możesz jaśniej?
- Nie wiem, jak mogłam uwierzyć ci w to, że Louis jest jakimś pieprzonym napaleńcem, który tylko czeka, ażeby mnie przelecieć.
- Co, wymigał się? Uwierz mi, ale to wszystko kłamstwo. Tak ci powiedział? - zapytał, kręcąc głową, jakby w niedowierzaniu.
- Cokolwiek teraz nie powiesz, nie uwierzę ci. I zejdź mi z oczu - wycedziłam przez zęby. W tym momencie, jego obecność dawała mi się mocno we znaki i miałam dość jego towarzystwa.
    On tylko westchnął i wstał.
- Nie myśl sobie, że tak łatwo odpuszczę.
    Po tych słowach odszedł, gdzieś w głąb budynku.
    No i spieprzył mi cały wieczór.

poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział. 6

~~~~ Dwa dni później ~~~~

- Jennifer? Jak sytuacja z tymi paniami, które miały przyjść w sprawie pracy? - zapytałem, wchodząc do pokoju mojej małej księżniczki.
- Em... Spodobała mi się jedna, znaczy myślę, że będzie dobra. Mirella. Sama zaproponowała, że przygotuje coś do jedzenia, by się sprawdzić - powiedziała.
- I jak? - usiadłem na łóżku córki, które stało niedaleko stolika, przy którym obie siedziały.
- Sammy smakowało. Prawda Sam? - zwróciła się do małej, która rysowała coś na kształt drzewa.
- Tak. Ta pani zrobiła pierniczki, które lubię - powiedziała.
- A wcześniej zrobiła obiad - dodała ciemnowłosa.
- Aha. No dobrze - z tymi słowami wyszedłem z pokoju, wcześniej dając całusa małej w główkę.

- No to jak, mogę wpaść? - usłyszałem pytanie od Harry'ego.
- Jasne. Mam trochę czasu. Planowo miałem wrócić w piątek, więc wiesz - odpowiedziałem i upiłem łyk whisky.
- Dobra, będę za pół godziny.
- Dobra, narka.
    Rozłączył się, a ja odłożyłem telefon na biurko. Z westchnieniem opadłem na oparcie fotela.
    Moje myśli skierowały się ku Jennifer. Ostatnimi czasy myślę o niej. I przez te trzy dni brakowało mi jej trochę. Jej uśmiechu, śmiechu, promieniejących oczu i zgrabnego ciała. Tak, Jenny jest naprawdę śliczna. Gdybym nie był jej szefem, to nawet mógłbym spróbować się do niej zalecać czy coś, ale nie wiem, czy to odpowiednie.
    Nie, jaki przykład ja dam dziecku?
    Zająłem się przeglądaniem różnych projektów, gdy do mojego gabinetu wszedł, jak zwykle bez pukania, Harry.
- Miło, że zapukałeś - mruknąłem tylko i poprawiłem się na miękkim fotelu.
- No wiem. Co tam? - rozsiadł się na brązowym, skórzanym fotelu, stojącym na przeciw mnie.
- Tu masz zlecenia - podałem kilka kartek. - Do tego plany budowy hotelu Pabla De Securio i kolejny dom dla Rihanny.
- Znowu? W zeszłym miesięcu też chciała.
- Co ja ci na to poradzę? Klient nasz pan!
- Eh, dobra - westchnął, ponownie oparty o oparcie fotela.
- Mam nadzieję, że było wszystko dobrze przez te trzy dni? - zapytałem po chwili ciszy.
- Tak! Ta dziewczyna jest całkiem spoko. Nawet kolacją mnie poczęstowała.
- Tatku, tatku, pójdziemy na spacer? - do gabinetu jak burza wpadła Sammy. - Cześć wujku Harry - mała wdrapała się na jego kolana.
- Może późnej, słoneczko, dobrze?
- Dobrze. Wujku?
- Co tam, mała? - złapał ją lekko za nosek.
- A gdzie byliście z Jenny we wtorek?
- Co? - zapytałem zdziwony i wyprostowałem się.
- Wujek Liam i ciocia Sophia bawili się ze mną. A Jennifer gdzieś z wujkiem Harrym.
- Dobrze kochanie. Pójdziemy na spacer za godzinkę, powiedz to Jenny, dobrze? A teraz zmykaj.
    Mała od razu uradowana wybiegła z gabinetu, a ja spojrzałem złowrogo na kumpla.
- Miałeś zamiar mi o tym powiedzieć?
- Louis, nie będę ci się spowiadał ze swojego życia towarzyskiego - machnął tylko ręką.
- Którego widocznie nie masz, skoro bierzesz się za moją niańkę. Znaczy Sammy.
-  Jesteś zazdrosny? - zapytał, opierając łokcie o biurko.
- O co?
- O to, że umówiła się ze mną, a nie z tobą.
- No wiesz co? - warknąłem zły. - Jeśli bym chciał, byłaby moja już dawno...
- Ale to ja ją pocałowałem.
- My chyba nie będziemy się kłócić o... Co?
- Tak. Tego samego wieczoru - potwierdził,  tonem jakby to była sytuacja na poziomie dziennym.
- Harry... Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty robisz? Jak ją przelecisz i zostawisz, to nie będzie chciała tu pracować! Gdzie ja znajdę drugą taką, z którą Sammy złapie taki kontakt?! - wkurwił mnie w tym momencie. Jak on mógł zrobić coś tak głupiego...
- Wyluzuj Louis. Nie martw się o to.
- Co ty jej w ogóle powiedziałeś, że za tobą poleciała? - zapytałem ciekaw.
- Mój urok osobisty nie wystarczył? Jestem...
- Nie sadzę, że Jennifer jest z tych dziewczyn, które lecą na faceta tylko dlatego, że jest przystojny. No proszę cię - powiedziałem zirytowany. To musiało być coś mocnego, w co mu uwierzyła.
- No...
- No? - ponagliłem go. Przejechał dłonią po włosach, zbierając je z twarzy. Westchnął i powiedział:
- Powiedziałem coś w stylu, że jej się podobasz i jesteś z reguły nachalny. No, i że chcesz ją zaciągnąć do łóżka, a jak coś sobie postanowisz, to musisz to mieć.
    Ręce mi opadły, a szklanka, którą trzymałem w dłoni wyleciała i rozbiła się na czarnym parkiecie z paneli.
- Coś ty jej powiedział?
- No sorry...
- Harry, jak mogłeś jej coś takiego powiedzieć? Skąd ty to w ogóle wziąłeś? - usiadłem spowrotem na fotelu i schowałem twarz w dłoniach.
    Prawdą jest, że Jenny podoba mi się w jakimś tam stopniu. Ale nigdy nie pomyślałem o niej w inny sposób, niż o jej urodzie!
No dobra... Raz czy dwa...
- Sorry stary.
- Harry wyjdź. Idź stąd póki jestem jeszcze spokojny.
    Usłyszałem jeszcze, jak zabiera papiery, które mu dałem i wychodzi frontowymi drzwiami, głośno nimi trzaskając.
    Boże, jak ja teraz wyglądam w jej oczach? Pewnie myśli, że jestem jakimś niewyżytym kutasem, który tylko zalicza każdą pannę jaka mu się nawinie.
- Louis, jest już obiad, przyjdziesz? -usłyszałem jej głos. Spojrzałem w kierunku dochodzącego do mnie jej głosu.
- Możemy porozmawiać? Chciałbym coś wyjaśnić.
- Dobrze - podeszła do biurka i usiadła na miejscu, na którym siedział przed chwilą Harry.
- Wiem, że byłaś z Harrym na spotkaniu - powiedziałem od razu.
O ile można to uznać za spotkanie.
- Ja... Wiem, że powinnam zapytać...
- To już nie chodzi o to. Dobrze, że mała nie była sama przez ten czas.
- Dobrze. To się więcej nie powtórzy. Obiecuję.
- Okej. Więc, cokolwiek Harry nie powiedział na mój temat, to chcę ci z pełną świadomością powiedzieć, że to nie prawda - odetchnąłem by się uspokoić.
- W sumie... Wiesz, dobrze, że to powiedziałeś, bo sama chciałam o to zapytać, ale to tak...
- Okej, rozumiem. Tylko następnym razem, wszelkie randki czy tam co, załatwiaj, gdy masz wolne, okej? - spojrzałem na nią porozumiewawczo.
- Możesz być pewny, że to się już nie powtórzy.

~~~ Tego samego dnia, wieczorem ~~~

~~~ Oczami Jennifer ~~~

- Jennifer, pobawimy się w chowanego? - mała zapytała, zostawiając kartkę i ołówek, patrząc na mnie błagalnie.
- No dobrze.
- Ale fajnie! Idę po tatusia!- krzyknęła i pobiegła korytarzem, zepewne do gabinetu.
 Po obiedzie ponownie zaszył się w swoim królestwie.
- Idę, idę! Nie nadążę za tobą - usłyszałam jego głos, a potem śmiech Samanthy. Brunet wszedł z nią, niosąc małe ciałko w swoich dużych ramionach.
- Więc kto odlicza? - zapytał, stawiając małą na podłogę.
-Jennifer! - dziewczynka od razu pokazała na mnie paluszkiem, a ja po kilku chwilach czyniłam swoją powinność.

-Jeszcze raz Jenny! - krzyknęła uradowana Sammy, gdy trzeci raz z kolei znalazłam ją w szafie.
- Okej.
    Po odliczeniu do dziesięciu, zaczęłam szukać Louisa. Najpierw szukamy siebie nawzajem, by potem móc znaleźć małą, która witała nas z wielkim okrzykiem " hurra ".
    Tym razem miałam problem ze znalezieniem pana domu. Weszłam do ostatniego miejsca, w którym się mogłam go spodziewać. Jego sypialnia. W całym pomieszczeniu świeciła się tylko jedna lapma i to jeszcze tylko tak, by dawała małą ilość światła.
- Louis? - zapytałam głosem na pograniczu szeptu.
- Jak ty to robisz, że zawsze mnie znajdujesz, co? - usłyszałam jego głos przy prawym uchu.
- Zawsze przeszukuję każde pomieszczenie - odpowiedziałam. Lekki dreszcz przeszedł przez moje ciało, gdy jego oddech owiał mój kark.
- No tak, nie pomyślałem - poczułam, jak jego dłoń dotyka mojego nadgarstka i zaraz obraca w swoją stronę. Jego dłoń zjechała z nadgarstka na talię. Stałam jak kołek, przyswajając sobie moją obecną sytuację.
- Racja, nie pomyślałeś - zdjęłam dłoń z mojego ciała i odsunęłam się od niego, by wyjść, jak chwilę temu, poszukać Sam.
- Zaczekaj - powiedział i przyciągnął mnie do siebie.
    Jest wyższy ode mnie o kilka cenrymetrów, więc musiałam podnieść głowę trochę wyżej. Nie widziałam prawie jego twarzy, bo stał plecami do światła. Miałam mu właśnie powiedzieć, że Sammy na nas czeka, kiedy moje usta spotkały się z jego. Na chwilę odebrało mi oddech, ale zaraz oddałam pocałunek. Zdziwiony naparł kolejny raz na moje usta, a ja śmielej go oddałam. Przełożyłam prawą rękę przez jego szyję i objęłam ją. To samo zrobiłam z drugą, zabierając ją z jego uścisku. Oderwałam się od niego, gdy zabrakło mi tchu, ale on nie pozwolił na nic więcej, bo kolejny raz mnie pocałował. Poczułam miłe mrowienie w dole brzucha, które zignorowałam na rzecz kolejnego soczystego buziaka od Louisa.
- I teraz powiedz mi, że Styles lepiej całuje.

środa, 7 października 2015

Rozdział 5

Chcecie rozdziały z perspektywy Louisa??????


~~~ Następnego dnia, wieczorem ~~~
 
- Sammy, chodź na obiad - zawołałam do małej. Przyszła, usiadła przy stole i zaczęła powoli jeść pod moim okiem.
        Zjadłam trochę, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć zdziwiona. Nie spodziewałam się nikogo, lecz mogłam się domyślić, kto jest za drzwiami.
- O, cześć Harry - powiedziałam. Nagle przypomniało mi się, że Louis mówił mi o nim. Miał do nas zaglądać.
- Hej Jenny - przywitał się.
- Zapraszam - wpuściłam go do środka.
- Wujek Harry! - usłyszałam tylko krzyk Sammy, a potem zobaczyłam, jak przytula się do jego szyi, a on głośno się śmieje.
- Tęskniłaś za mną malutka? - zapytał, gdy już się od niego odczepiła.
- Tak.
-Sammy, obiad zjedzony? - zapytałam, przerywając im.
- Nie - powiedziała, słodko się do mnie uśmiechając.
- No to szybciutko, bo wystygnie! Zjesz z nami? - popatrzyła na niego, a ten od razu się zgodził.
- Okej.
    Postawił małą na podłogę. Dziewczynka poleciała do kuchni. My zrobiliśmy tak samo i po kilku minutach we trójkę zajadaliśmy się kurczakiem z ziemniakami i sałatką z kapusty pekińskiej.
- Dobre - powiedział Harry z uznaniem.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się, zalewając rumieńcem. Mężczyzna wstał, zaniósł swój talerz do zmywarki i wrócił do stołu.
- Jak ci się pracuje u Louisa? - zapytał.
- Dobrze - odpowiedziałam tylko, no bo co więcej?
- Nie narzuca ci się?
- Co? - zaśmiałam się. Prędzej ja jemu w mojej głowie.
- Odpowiedz.
- A ty mi powiedz czemu pytasz - zażądałam.
- Nie chcę cię straszyć, czy coś, ale Louis jest osobą, która jak coś sobie postanowi, to w końcu to dostanie. Kilka razy słyszałem, jak o tobie mówi.
- Co mówił? - zaiteresowałam się.
- Mówił, że jesteś bardzo seksowna i tylko obecność Samanthy powstrzymuje go od tego, by nie zaciągnąć ciebie do sypialni i nie przelecieć - po jego słowach, moje oczy chciały wyjść mi na wierzch.
    Louis tak mówił? Zrobiło mi się trochę głupio, słysząc, że coś takiego mógł powiedzieć mój pracodawca.
- Naprawdę tak powiedział?
- Nie słowo w słowo, ale kontekst ten sam.
- Oh...
    Wstałam od stołu i włożyłam talerz swój i Sam do zmywarki, nic nie mówiąc. Odwróciłam się do gościa i oparłam o blat.
- Ja... Nie wiem, co powiedzieć...
- Sam się dziwiłem, gdy to usłyszałem, bo Louis to z reguły poukładany chłopak. Dlatego chciałem ci to powiedzieć, żebyś wiedziała na przyszłość i uważała.
- Em... Dobrze, dzięki Harry.
-Pójdę jeszcze do Sam i uciekam.
- Okej.
    Lokowaty zniknął z pomieszczenia, zostawiając mnie samą. No niby Louis powiedział wtedy po pijanemu, że go pociągam, ale żeby od razu takie teksty?
A może to prawda i mu się podobam?
Eh, o czym ty myślisz?
    Z korytarza dobiegały mnie odgłosy śmiechu Sam i Harry'ego, więc tam poszłam. Mała siedziała na komodzie, a Harry targał jej blond włoski na głowie.
- Okej, idę już. Jenny, mogę cię na moment prosić...? - pokazał na drzwi wyjściowe.
- Jasne. Sam, idź pobaw się w salonie, zaraz do ciebie przyjdę.
- Okej.
    Wyszliśmy na zewnątrz. Była ładna pogoda. Słońce mocno ocieplało skórę i nie pozwalało mi patrzeć na Harry'ego.
- O co chodzi?
- Masz jutro wolny wieczór?
- Jutro zajmuję się Sam. Do końca tygodnia. Po co chcesz to wiedzieć? - zapytałam zdziwiona.
- Chciałbym spędzić z tobą wieczór. Zapraszam cię do kina, na jakiś film. Jutro o szóstej - ruszył chodnikiem do auta.
- Ale... Kto się zajmie Sam?!
- Przyjdzie Liam z Soph. To jak, zgadzasz się?
    Co robić? Skorzystać z okazji? To tylko kino, jakby co, powiem, że boli mnie głowa!
- Dobrze. Niech będzie.
- Widzimy się jutro. Pa!
- Pa - mruknęłam tylko, jak już odjechał z podjazdu. Perspektywa spędzenia z nim trochę czasu jest kusząca i dlatego pójdę. Chętnie poznam kogoś nowego.

    Tak jak obiecał Harry, przed szóstą, pod drzwiami domu pana Tomlinsona, pojawił się wysoki brunet z włosami postawionymi do góry i śliczna dziewczyna u jego boku. Czarne włosy miała rozpuszczone. Miała na sobie szary płaszczyk, a spod niego widziałam kawałek jakieś czarnej sukienki.
- Zapraszam.
- Cześć Jennifer. Poznaj moją narzeczoną. Sophia to Jenny. Jenny Sophia - powiedział od razu brunet po przekroczeniu progu.
- Cześć.
- Cześć - opowiedziała i uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Kto przyszedł? -Samantha dopadła do mojego uda, patrząc do góry na gości.
- Hej wujku Li. Hej ciociu Soph - powiedziała mała, nadal przy mnie stojąc.
- Posłuchaj mnie kochanie - uklęknęłam przed małą i spojrzałam na nią.
- Co się stało?
- Ja muszę wyjść na kilka godzin. W tym czasie zajmną się tobą Liam i Sophia, okej?
- No dobrze - zobaczyłam, jak markotnieje.
- No. Uśmiechnij się dla mnie Sammy! - potarłam lekko jej policzki, by wywołać jej śmiech. - Od razu lepiej! - mała przytuliła mnie mocno i po chwili puściła. Wzięła Liama za rękę i pociągnęła w stronę salonu. W tym samym czasie usłyszałam dzwonek do drzwi. Po ich otworzeniu zobaczyłam Harry'ego.
- Na razie! - powiedziałam tylko i wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi.
- Hej. Ślicznie wyglądasz - powiedział i cmoknął mnie w policzek.
- Dzięki, ty też niczego sobie - powiedziałam, lekko speszona idealnym wyglądem loczka. Miał na sobie czarne rurki, czarną, prawie prześwitującą koszulę i czarny kapelusz.
- Zapraszam - otworzył mi drzwi od strony pasażera. Wsiadłam, a on zatrzasnął drzwi i po kilku sekunach znalazł się obok mnie i ruszył z podjazdu.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, przerywając ciszę w samochodzie.
- Do kina - czyli nie zmienił planów. - Na miejscu coś wybierzemy.
- A co zrobisz, jak nic mi się nie spodoba? Jestem wybredna.
- No cóż, o tym też pomyślałem. Ale zostawię to dla siebie, na razie - wyminął się od odpowiedzi.
- Okej.
    Po kilku minutach dojechaliśmy pod wielki budynek, w którym mieści się kino i spora galeria handlowa. Harry wysiadł pierwszy i pomógł wysiąść. Jedno muszę mu przyznać, jest gentelmenem. Przepuścił mnie w drzwiach i gdy znaleźliśmy kino, usiedliśmy przy jednym z kilku trzyosobowych stolików, oglądając dzisiejszy repertuar.
- ' Gwiazd naszych wina '? - rzuciłam pierwszym tytułem.
-Nie. Nie przyszedłem tu ryczeć - powiedział stanowczo. Potaknęłam, lecz miałam ogromną ochotę iść kupić sobie bilet na ten właśnie film. - ' Żyjemy tylko raz '?
- Widziałam. Porażka. ' Niewyjaśnione sny'? -zaproponowałam po przeczytaniu streszczenia. Wydaje się całkiem okej.
- Może być - zgodził się i poszedł kupić bilety. Wrócił po kilku minutach z dwoma biletami i wielkim pudełkiem popcornu.
-Większego nie było? - zaśmiałam się, odbierając od niego jedzenie.
-O to samo zapytałem sprzedawcę, ale niestety nie miał - odpowiedział, uśmiechając się słodko, przez co kolejny raz tego wieczoru zobaczyłam jego słodkie dołeczki w policzkach.
- Szkoda - udałam smutek. Weszliśmy na salę i zajęliśmy swoje miejsca.

    Wyszliśmy z budynku w świetnych humorach. To wszystko zasługa filmu i humoru Harry'ego, który podczas widowiska nabijał się z głównego bohatera, przez co zostałby prawie wyrzucony z sali, co jednak nie nastąpiło.
- Podobało się? - zapytał, obejmując mnie w talii.
- Tak, było całkiem zabawnie.
- No to cieszę się. Chciałabyś coś zjeść?
- Przykro mi, ale po takiej ilości popcornu maślanego, raczej nic już nie zmieszczę - powiedziałam przepraszająco.
-Ja też nie. To jak, wracamy do domu? - zapytał i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- Tak.
    Harry odwiózł mnie do domu. Zatrzymał się i spojrzał na mniem uśmiechając się lekko.
-Było całkiem miło Harry - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Cieszę się, może mam szansę na powtórkę? - zapytał, pochylając się bardziej w moją stronę.
- Myślę, że tak. No to... Pójdę już - chciałam wysiąść, ale zatrzymała mnie jego duża dłoń, oplatająca moją. - Tak?
- Podobasz mi się. Chciałabym utrzymać naszą znajomość - powiedział, a mnie zatkało. Serio. Podobam mu się?
- Żartujesz sobie?
- Nie. Jesteś śliczna, zabawna. Chciałbym cię bardziej poznać - twarz Harry'ego była kilka centymetrów ode mnie.
- Nie mam nic przeciwko - powiedziałam, lekko się uśmiechając.
- Cieszę się. Może pójdziemy gdzieś w sobotę?  Masz wolne?
- Em... Mam wolne. Ale mam już plany - powiedziałam zgodnie z prawdą. Miałam w ten wieczór bawić się z Ivette.
- Oh... Szkoda.
- Niestety.
- No to, do zobaczenia następnym razem.
- Pa - już miałam się odwrócić, gdy poczułam jego usta na swoich. Całował mocno i namiętnie. Oddałam każdy pocałunek, jego język wtargnął do środka.
Moje dłonie bawiły się jego miękkimi włosami, a jego dłonie dotykały mojej talii. Oderwaliśmy się od siebie, gdy zabrakło nam powietrza. Sama nie wiedziałam, dlaczego tego nie przerwałam, ani dlaczego do tego w ogóle dopuściłam, ale mi się podobało.
- Pójdę już.

    Zamknęłam drzwi, gdy Liam i Sophia wyszli, zaraz po moim powrocie. Przekręciłam zamki w drzwiach i zdjęłam swoje baletki, chowając je w komodzie. Poszłam do pokoju Sammy, sprawdzić czy śpi. Tak było. Spała słodko, wtulona w średniej wielkości, białego misia. Miał on czerwoną kokardę do ozdoby przywiązaną na szyi i czapeczkę do snu. Mała go uwielbia.
    Poszłam do kuchni napić się wody. Usiadłam przy stole, zastanawiając się nad dzisiejszym dniem.
    Czy Louis, mój szef, mógłby pomyśleć o mnie w ten sposób? I chwalić się tym swoim kumplom? Powinnam go o to zapytać?
    Na pewno kiedyś to zrobię, ale nie teraz. Do moich uszu dotarł dźwięk elektrycznej gitary, mojego dzwonka, gdy ktoś dzwoni.
- Halo? - odebrałam, widząc na ekranie dane " Louis Tomlinson ".
- Cześć Jennifer.
- Witam szefie.
- Jak tam się macie? Jak moja mała księżniczka? - usłyszałam od razu pytania.
- Śpi, zmęczona po całym dniu.
- No tak. Była jakaś pani w sprawie pracy? - zapytał.
- Nie, nie.
- Cóż, o ile dobrze pamiętam, jutro ma przyjść Katrina, koło południa.
- Okej. Powiesz mi coś o niej więcej?
- Ma trzydzieści sześć lat, w CV zapewnia, że ma jakieś certyfikaty kucharza, czy tam coś. W razie czego każdy jej coś ugotować.
- Okej. Dziękuję.
- No dobra, kończę. Ucałuj ode mnie Sammy. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
    Rozłączył się. Odłożyłam telefon na blat stołu. Postanowiłam iść spać, dochodziła dziesiąta. Zajrzałam do Sam, sprawdzić czy aby na pewno nic jej nie przeszkadza w śnie i poszłam do siebie. 
    Zasnęłam, wspominając pocałunek z Harry'm.





*******
Kolejny rozdział dla was.
Co sądzicie? Czy Harry mówi prawdę? 
<3

Podoba Ci się ta historia?