wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział 36






   Chyba jeszcze nigdy tak dobrze nam się nie układało. Do nowego domu wprowadziliśmy się pięć tygodni po tym, jak Louis mi go pokazał. Absolutnie wpadłam w szał w związku z zapełnianiem przestrzeni w każdym pomieszczeniu. Najłatwiej chyba poszło nam z pokojem Samanthy. Louis pozwolił jej wybrać kolor ścian, jaki chciałaby mieć, a gdy stwierdziła, że chce fioletowy - jak jej ulubiony bohater z kreskówki - postawiliśmy na jego jasny odcień. W oknie zawisła krótka biała firanka. Po prawej stronie od drzwi stoi łóżko, a obok niego dwie szafeczki na niektóre ubranka. Po lewej stronie jest szafa, a obok niej drzwi do łazienki. Mały, prostokątny dywanik zajął miejsce na ciemnych panelach. Małej bardzo spodobał się pokój i spędza w nim więcej czasu, niż z nami... Zostało dużo miejsca, więc w przyszłości Sam nie miałaby problemu z zagospodarowaniem tej przestrzeni według swojego uznania. 

     Potem przyszedł czas na pokój mój i Lou. Ściany pokryto błękitnym kolorem, podchodził trochę pod kolor nieba. Łoże ( bo łóżkiem tego nazwać nie mogę ), stało na środku pokoju. Po jego obu stronach stały dwie małe szafeczki – na jednej była mała lampka nocna, a na drugiej wazon z ozdobnym krzewem Miejsce na obu półkach zastąpiłam kilkoma książkami, Louis też dołożył coś swojego. Nad łóżkiem zawisł piękny czarno – biały obraz koni, a z sufitu zwisał mały ozdobny żyrandol.
     Kuchnia... Louis stwierdził, że on się nią zajmie, a ja mogę jedynie popatrzeć. No i patrzyłam. Całość, jaką stworzył współgrała ze sobą w każdym szczególe, nawet połączenie paneli w jadalni z białymi płytkami wyłożonymi w kuchni. Gdy pierwszy raz zobaczyłam efekt końcowy, zaparło mi dech w piersi. Niesamowity widok. Wszystko to otaczały jasne ściany.
Od razu przechodziło się do salonu, który, jak każde pomieszczenie w tym domu, był duży. Jakby nie spojrzeć, zewsząd otaczają nas okna, ale nie przeszkadza mi to. Nie chciałabym mieszkać w domu, w którym jedyny dostęp światła dają lampy. Przez pierwszy tydzień w salonie siedziałam wyłącznie na jednej z kanap. Nic nie dotykałam, bo wydawało mi się, że jeśli cokolwiek tknę, po prostu się rozleci. Louis się ze mnie śmiał, ale miałam to gdzieś. Czułam się, jak w osobistej willi. Ten dom w wewnątrz nie przypominał zwykłego domu, choć z zewnątrz można by tak pomyśleć. Tak, jak wspomniałam, dom miał podświetlenie i wieczorem naprawdę wyglądało to nieziemsko.
    Nasz poprzedni dom został zlicytowany, a pieniądze przeznaczone na dzieci z fundacji Nialla. Louis powiedział, że jest tu niedaleko przedszkole, a za nią szkoła, więc Sammy miałaby blisko do szkoły. Nie wiem, jak on to zrobił, ale pomyślał o wszystkim. No, do pracy ma trochę dalej, ale i tak jeździ samochodem, więc nie robi mu to wielkiej różnicy.


- Jennifer, telefon do ciebie – usłyszałam głos Mi, dochodzący z korytarza. Tak, powiedziała, że jeśli nie mamy nic przeciwko,chciałaby dalej u nas pracować. Nie zastanawialiśmy się długo.
- Dziękuję – odebrałam od niej swoje urządzenie. Nie zdążyłam sama wstać, a ta już była w salonie z telefonem w dłoni.
- Jakiś mężczyzna, mówi, że będziesz wiedzieć o kogo chodzi.
- Dobrze. Tak? - powiedziałam, nie wiedząc, kogo się spodziewać.
- Jennifer? - Natychmiast wyprostowałam się, słysząc ten głos pierwszy raz od ponad dwóch lat. Nie wierzę, że to on.
- Tata?
- Ja... Dobrze cię słyszeć...
- Czemu dzwonisz?
- Ja... Muszę cię o czymś poinformować... Nie wiem, jak zareagujesz...
- O co chodzi?
- Mama... Ona... Nie żyje.
- Ale... Jak to...? - Nie mogłam w to uwierzyć. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu od tylu miesięcy . Nie dali żadnego znaku życia, ale i ja nie byłam od nich lepsza.
- Ona... To była choroba. Ja... Nie jestem w stanie powiedzieć ci o tym przez telefon. Pogrzeb jest pojutrze o drugiej.
     Rozłączył się, a ja siedziałam jakiś czas w tej samej pozycji, z telefonem w dłoni. Westchnęłam, gdy poczułam na swoim policzku łzę, a potem kilka kolejnych. Moja mama nie żyje. To nic, że wyrzuciła mnie z domu i nie chciała znać. To przecież w końcu matka.
- Jennifer, skarbie, co się dzieje? - usłyszałam pytanie Louisa. Skąd on się tu wziął? Był przecież w swoim gabinecie...
- Ja...
- Kto dzwonił? - zapytał zmartwionym głosem, łapiąc mnie za nadgarstki.
- Mój ojciec... Mój ojciec dzwonił. On powiedział... On powiedział, że w środę jest pogrzeb mamy, że umarła. - odpowiedziałam, nadal będąc w szoku.
- Była chora?
- Tak, mówił coś... - Wstałam, chciałam iść do pokoju, zacząć się pakować i jechać tam, ale jedyne, co nastąpiło, to to, że straciłam władzę w nogach i zemdlałam.


     Obudziłam się w nieznanym mi pomieszczeniu. Nie był to nasz dom. Już wiem, co to za miejsce. Sala szpitalna. Wspaniale. Rozejrzałam się po sali i dostrzegłam Louisa siedzącego ze spuszczoną głową na krzesełku przy moim łóżku.
- Louis.
- Jak się czujesz? Lepiej ci? - zadał od razu pytania, jak tylko doszło do niego, że się ocknęłam. - Długo się nie budziłaś, musiałem cię tu przywieźć.
- Tak, już dobrze się czuję. - Poprawiłam się na poduszce, siadając wygodniej.
- Panie Tomlinson... O, widzę, że już się pani obudziła.- Nagle w pomieszczeniu pojawiła się wysoka kobieta, na moje oko mogła mieć ze trzydzieści parę lat. Ubrana w biały, długi kitel, prowadziła przed sobą wózek szpitalny.
- Tak...
- Świetnie się składa, bo będę musiała zabrać panią na badanie.
- Co? Jakie badanie? Coś nie tak? - Louis wstał na równe nogi, podchodząc szybko do kobiety.
- Właśnie po to jest to badanie. Gdy tylko będę wiedzieć, od razu dam panu znać. Dobrze, może pani wstać i usiąść na wózku? -zwróciła się do mnie, podjeżdżając nim bliżej łóżka.
- Tak. - Wstałam i powoli usadowiłam się na siedzeniu pod czujnym wzrokiem Louisa, który był gotów sam mnie na nim posadzić. Posłałam mu delikatny uśmiech i pozwoliłam, by kobieta wywiozła mnie z sali. Zanim zamknęła za nami drzwi, powiedziała jeszcze do niego:
- Niech pan tu zostanie. Nie będzie nas góra pół godziny. - Dobrze, niech mi pani powie, jak się pani czuje? - zapytała mnie, jak tylko ruszyłyśmy korytarzem.
- Dobrze. Tylko trochę kręci mi się w głowie.
- To normalne. A czy odczuwa może pani jakieś zmiany nastroju, a może coś, co panią zdziwiło w swoim zachowaniu?
- Ostatnio dopadły mnie nudności i uczucie gorąca... To od tych upałów.
- A czy zdarzyło się pani jeść... Inne rzeczy, niż zwykle?
- Nie, raczej nie.
- Dobrze. Na razie nie będę nic mówić. Proszę chwilkę poczekać.
    Zatrzymała się przed jakimiś drzwiami. Spojrzałam na tabliczkę,by dowiedzieć się, co będą mi robić. USG, RENTGEN. To już wiem mniej więcej. Ale czemu, miałam dowiedzieć się za kilka minut.
- Dobrze, niech się pani tu położy.
     Po dostaniu się do środka, zajęła się mną młoda szatynka. Od razu powiedziała, że przeprowadzi usg. Mam się niczym nie martwić, ponieważ to rutynowe badanie, które zleciła pani doktor, z którą się tu pojawiłam. Osobiście nie widziałam takiej potrzeby. W końcu nie spadłam z żadnej wysokości, nie mam żadnego urazu wewnętrznego, no przecież wiedziałabym?!
     Zrobiłam w końcu tak, jak chciała. Szatynka podwinęła moją bluzkę pod biust i nałożyła na brzuch chłodny żel. Włączyła monitor i zaczęła jeździć po moim brzuchu główką aparatu, patrząc na monitor. Nagle zawołała lekarkę, z którą tu jestem.
- Nancy!
- Idę. - W pomieszczeniu pojawiła się Nancy. W dłoniach miała czyjąś kartę i długopis w drugiej dłoni. Podeszła do monitora, gdy tamta coś jej powiedziała do ucha.
- Dobrze, dziękuję ci kochana.
     Kilka minut później ponownie byłyśmy na korytarzu. Lekarka zabrała wydruk badania, nic mi nie mówiąc. Zaczęłam się bać, że może jestem chora, czy cokolwiek złego. No kto by tak nie pomyślał, skoro lekarz nie chce nic powiedzieć? Denerwowałam się coraz bardziej, a gdy ponownie byłyśmy w mojej sali, serce  niemal wyskoczyło mi z piersi, gdy zobaczyłam zmartwionego Louisa.
- I co?
- Nie jest to nic groźnego, niech się pan nie martwi na zapas. Ale mam za to bardzo dobre wieści.
- Jakie? - zapytałam, bojąc się co usłyszę. Co z tego, że ma dobre wieści, skoro mogą one być dobre tylko dla niej?
- Niech sobie pani usiądzie wygodnie na łóżku – poleciła, więc zrobiłam, jak chciała. Oboje z Lou patrzyliśmy na nią wyczekująco.
- Dobrze. Zacznę od tego, iż zaniepokoiły mnie wyniki badania pani krwi. Zleciłam je jeszcze raz, pod innym kątem. Nie wykazały nic groźnego. Wypytałam pana o kilka istotnych rzeczy, na które spodziewałam się uzyskanych odpowiedzi. Potem wystarczyło przeprowadzić USG i wszystko zrobiło się klarowne.
- To znaczy?
- Jest pani w piątym tygodniu ciąży. Gratuluję.
     Nancy wyszła, a ja pogrążyłam się w totalnym szoku. W ciąży? Jestem w ciąży? Ale... Wow!
- Kochanie, słyszałaś? Będziemy mieli dzidziusia!
- Słyszałam...
- Nie cieszysz się? - spojrzał na mnie, i zapytał, gdy zobaczył moją niepewną minę.
- Cieszę się, ale... To wszystko, tamten wypadek...
- Nie waż się nim teraz przejmować. Musimy tylko o ciebie dbać, a nic nie stanie się ani tobie, ani maleństwu – kończąc swoją wypowiedź, położył lewą dłoń na moim brzuchu, posyłając  mi szeroki, szczęśliwy uśmiech. Od razu ogarnęła mnie radość i uczucie, że będzie dobrze.


     Dwa dni później byliśmy, wraz z Louisem w drodze do mojego rodzinnego domu. Wiedział, jak miały się nasze relacje praktycznie od początku. Niewiele wypowiadał się, gdy pytałam go, co o tym sądzi, więc nie naciskałam. Samanthę zostawiliśmy u jej chrzestnego, który był tą informacją wniebowzięty, ale Louis zastrzegł, że ma nie rozpuszczać mu córki – od razu go przygasił.
     Gdy poznałam znajome budynki ulicy, ucieszyłam się, że znów  tu jetem, tylko szkoda, że musiała to być taka tragedia. Na podjeździe stało kilka samochodów, czyli siostry mamy już były.Wzięłam głęboki wdech, wysiadłam i stanęłam obok Louisa. Gdy upewnił się, że mogę iść, niespiesznie dotarliśmy do frontowych drzwi. Zastanawiałam się, czy zapukać, ale i tak wiedziałam, że osoby w środku, wiedziały, że już jestem. Nacisnęłam klamkę i przeszłam przez próg.
     Nic się tu nie zmieniło. Ten sam malutki korytarzyk pomalowany na piaskowo i wieszak z szafeczką na buty. Skręciłam w prawo, skąd dochodził gwar rozmów kilku osób – w tym taty.
- Dzień dobry – przywitałam się, przyjmując na siebie wzrok osób znajdujących się w małej jasnej kuchni.
- Witaj – ojciec wstał, wykonał kilka niepewnych kroków w moją stronę i stanął sztywno przed naszą dwójką. - Kim jest ten młody mężczyzna obok ciebie?
- To Louis, mój chłopak – odpowiedziałam. Nie było mi na rękę, rozmawiać przy wszystkich. - Jak się trzymasz? - zapytałam, chcąc zmienić temat. Między nami nastąpiła dość sztywna atmosfera. Nie czułam się dobrze z kilkoma parami oczu, wlepionymi we mnie.
- Jakoś... Musimy porozmawiać – odpowiedział, na co kiwnęłam głową w zrozumieniu i puściłam ciepłą dłoń Lou. On też doskonale zdawał sobie sprawę, że zostawię go na chwilę. Zanim cokolwiek zdążył zrobić, ciotka Tessy – najstarsza siostra mamy – pociągnęła go za rękaw marynarki i zmusiła do zajęcia miejsca przy niej, wciągając go w rozmowę.
     Przeszliśmy do mojego starego pokoju. Nic się tu nie zmieniło... Ojciec zamknął starannie drzwi. Czekałam, aż zacznie.
- Więc...
- Gdy rozmawialiśmy przez telefon, nie chciałeś powiedzieć mi, jaki był powód śmierci mamy – zaczęłam, gdy przez dłuższy czas nic nie mówił.
- Tak. Ona... Była w ciąży. Tak, to był trzeci miesiąc. Dowiedzieliśmy się, że ciąża jest zagrożona. Lekarz nie mówił nic, że to przez wiek, to nie miało znaczenia. Mówił, że bez odpoczynku, spokoju i braku pracy nie uda się. Robiliśmy, co było trzeba – przestała pracować, siedziała całymi dniami w domu, ale... Ale i to nic nie pomogło, bo miesiąc później trafiła do szpitala z silnym krwawieniem. Zanim dotarliśmy do szpitala, straciła przytomność. Lekarze robili wiele, ale dziecka nie udało im się uratować. Mama nie wybudziła się ze śpiączki, w którą ją wprowadzili, choć próbowali różnych metod...
     Nie mogłam znieść jego załamanego wyrazu twarzy. Widać, że to wszystko bardzo mocno w niego uderzyło. Pod wpływem chwili podeszłam do niego i przytuliłam mocno.
- Przez swoją głupotę straciłem ciebie. Teraz twoją matkę i nienarodzone dziecko... Nie chcę być znów dla ciebie wrogiem dziecinko – powiedział, gdy usłyszałam cichy szloch wydostający się z jego piersi. Objęłam go mocniej, chcąc dać trochę otuchy, ale sama mało jej miałam.
- Kocham cię tato – powiedziałam bardzo cicho, jakbym nie chciała, by usłyszał to ktoś jeszcze.
- Wybacz mi, że przez nasz upór nie miałaś dachu nad głową... - odezwał się, gdy odsunął się ode mnie na kilka centymetrów.
- Przyjdzie na to pora. Będziemy mieli czas, by o tym porozmawiać.  A teraz, czas pożegnać ostatni raz mamę.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 35


Ważna notka na dole!!!!


 
     Nadal nie mogłam pozbyć się ciemności z oczu, więc poczekałam, aż Louis pomoże mi wysiąść. Gdy tak się stało, nadal trzymając mnie za dłoń, prowadził gdzieś. Na pewno szliśmy jakiś czas prosto. Słyszałam odgłosy stukotu i czegoś jeszcze, ale nie mogłam tego w żaden sposób zdefiniować.
– Dobra, teraz uważaj, jeden schodek do góry –usłyszałam i automatycznie podniosłam wyżej stopę, stając na jednym stopniu. - Zaraz zdejmę ci ta przepaskę, ale nie zadawaj od razu pytań, okej?
– Okej – zgodziłam się.
– Tak ogóle to miałaś dowiedzieć się dopiero za jakiś tydzień, ale wiem, że nie dałabyś mi spokoju.
– Racja – odpowiedziałam i czekałam, aż zdejmie mi tą przepaskę.
     Jego dłonie dotarły do moich policzków, by następnie przenieść się na tył mojej głowy i ściągnąć ją jednym sprawnym ruchem. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam przed sobą szarą ścianę i brązowe drzwi wejściowe z ozdobną owalną pozłacaną szybką pośrodku. Nic nie mówiąc, nacisnął klamkę, wpuszczając mnie pierwszą do środka. Znalazłam się w korytarzu. On, tak samo, jak ściana, którą widziałam jeszcze przed chwilą – był szary. Bez żadnych kolorów, jedynie zauważyłam kaloryfer składający się z sześciu ' żeberek ' , jak to kiedyś określił Louis. W suficie dostrzegłam wiszącą żarówkę, jarzącą się mocno. Usłyszałam zamykające się drzwi i poczułam dłoń Lou na swoich plecach.
– Tutaj mamy korytarz. Nie jest szeroki, ale za to długi. Po twojej lewej stronie, te drzwi – pokazał na białą zwykłą powłokę z klamką. - Tu jest piwnica, a w niej zamontowane już ogrzewanie i piec. Obok nich są drzwi na strych. Tam niema nic, nie jest jeszcze do końca wykończony, ale to zniknie w ciągu tygodnia... Nasza sypialnia jest na końcu tego korytarza, potem go zobaczymy. Dalej, po twojej prawej, te drzwi prowadzą do pokoju Samanthy, zajrzyj – polecił, otwierając drzwi kluczem.
    Zrobiłam, jak chciał i weszłam do pustego jeszcze pokoju. Był trochę większy, niż aktualny pokój dziewczynki, ale widać, że Louis pomyślał o kolejnych latach życia jego córki. Tutaj był tylko zamontowany grzejnik na całą długość ściany pod oknem. Samo okno zajmowało dwie trzecie jednej z czterech ścian. Było też wyjście na balkon. Podeszłam do okna bliżej – balkon był wykończony, miał barierkę, a nawet z dachu padały na niego delikatne światła, co znaczyło, że Louis zamontował pod dachem oświetlenie. Wieczorem będzie tu niesamowity widok! Wyszłam z pomieszczenia, zamykając je za sobą cicho.


– Jak się podoba całość? - Louis nie mógł się doczekać, aż wyrażę zdanie na temat tego, co mi pokazał.
     Skończył pokazywać mi wszystkie pomieszczenia i wyszliśmy właśnie przed dom. Do bramy prowadził ładny chodnik wyłożony czerwoną kostką brukową, a po obu jego bokach zostały posadzone rabatki i niskie krzewy.
– Więc... To było to, o czym mi nie mówiłeś? -zignorowałam to pytanie – chciałam, by odpowiedział najpierw na moje.
– Tak. To miała być niespodzianka. Mieliśmy wprowadzić się tu za około miesiąc, kiedy wszystko będzie na swoim miejscu.
– Ale nie rozumiem, po co nam nowy dom?
– Przede wszystkim, chciałem jakiejś zmiany w naszym życiu. Takiej zmiany na lepsze. Powiedz, czy ci się podoba?
– Jest wspaniały, no i dużo bardziej okazalszy od tamtego...I nadal nie mogę wyjść z szoku – powiedziałam, rozglądając się po całym podwórku. Od bramy dzieliło nas kilka metrów. Była czarna z bogatymi rzeźbieniami. - Bardzo mi się podoba! - Prawie wskoczyłam mu na ręce, przytulając się do niego. Mężczyzna zaśmiał się zszokowany moim ruchem, ale od razu objął mnie mocno w talii, nie pozwalając mi się przewrócić. - Jestem w szoku - uśmiechnęłam się, odsuwając swoją twarz od niego na kilka centymetrów.
– Szczerze, bałem się, że może ci się coś nie spodobać...
– Czy mówiłam ci już, że jesteś niesamowity?
– Kilka razy w łóżku ci się wymsknęło –stwierdził po zastanowieniu. Zaśmiałam się cicho z jego słów,wydostając tym samym się z jego silnych ramion.
– Zdarzyło się...
– Więc, projekt zaakceptowany? - zapytał, chwytając mnie za prawą dłoń, kierując się w stronę bramy.
– Tak. Tylko mogłeś od razu powiedzieć, nie wymyślałabym jakichś durnych teorii.
– Jesteś o mnie zazdrosna? - zachichotał, posyłając w moją stronę szeroki uśmiech.
– Oczywiście! Nie mam zamiaru oddać cię jakiejś tlenionej blond idiotce – prychnęłam, co tylko jeszcze bardziej go rozśmieszyło.
– Ja ciebie też nikomu nie oddam – odpowiedział,gdy zamknął za nami furtkę i włączył alarm przy bramie.


– Ten dom naprawdę będzie niesamowity! -powiedziałam kolejny raz jeszcze tego samego wieczora. Cóż, byłam zbyt podekscytowana nowym odkryciem...
     Mirella wyszła do domu, jak tylko my wróciliśmy,informując nas, że Sammy śpi jak suseł, a dom jest posprzątany.
– Racja.
     Louis obdarzył mnie soczystym buziakiem w policzek, a potem poszedł zajrzeć do małej. Usiadłam przy stole w kuchni,spoglądając na kwadratowy czarny zegar wiszący na ścianie. Dochodziła jedenasta w nocy.
– Faktycznie, mocno śpi.
– Napijesz się czegoś? - zapytałam, wstając od stołu i kierując się do lodówki. Sama miałam ochotę na sok jabłkowy.
– Hm... Mam ochotę na... O, mam ochotę na ciebie – odpowiedział mi, co skwitowałam małym uśmiechem. Gdy szklanka była zapełniona do połowy napojem, szklana butelka zresztą soku wylądowała ponownie w lodówce.
– Jestem zmęczona – jęknęłam, odwracając się przodem do niego. Upiłam trochę soku i odstawiłam szklankę na blat za sobą. Naprawdę, te dzisiejsze wrażenia źle na mnie wpłynęły.
– Ty nie musisz nic robić – stwierdził z szerokim uśmiechem, podszedł do mnie powoli i objął moje ciało w tali, przyciągając do siebie.
     Jego usta spoczęły na moim obojczyku, składając tam kilka niewinnych całusów. Następnie przeszedł wyżej, bliżej ucha, robiąc to samo. Mruknęłam cicho przez to, co robił. No cóż, miejsce za prawym uchem, to moje wrażliwe miejsce...
– Louis...
– Hm?
– Chciałabym, ale...
– Więc pozwól mi działać, nie możesz ciągle żyć w strachu, w przeświadczeniu, że coś się stanie... Raz nam się udało, więc znów zaryzykuj.
     Louis, jak chce, potrafi być bardzo przekonujący. A ja, cóż, nie umiałam mu odmówić.
– Gdyby to było takie proste...
– Jest.
     Nagle, nic nie mówiąc więcej, wziął mnie na ręce, jak pannę młodą i przeszedł powoli do naszego pokoju. Tam, zamykając za sobą drzwi kopniakiem, postawił mnie na podłodze, nie zapalając światła. Staliśmy przed sobą w zupełnej ciemności. Z okna nie dochodziło żadne światło, bo księżyc nie świecił swoim blaskiem z tej strony domu. Jego dłonie znowu znalazły się na moich ramionach, ale szybko przemieściły się na moją granatową koszulę i jej guziki, które zaczął mozolnie odpinać. Czekałam spokojnie, aż kończy i to samo zrobiłam ja – równie wolno zdjęłam z niego białą koszulę, w której był dziś w pracy. Przy dwóch ostatnich sam zerwał z siebie ubranie i popchnął mnie do tyłu – na łóżko – zajmując miejsce nade mną.
- Dobra, wystarczy już tej zabawy, czas na przyjemność.
    Mówiłam, że Louis lubi zawsze postawić na swoim?


****

Ok, sprawy organizacyjne:
1. Zastanawiam się nad zakończeniem tej historii w niedalekiej przyszłości i mówię to już teraz, z wyprzedzeniem. Tak więc uczulam was. Nie wiem, za ile rozdziałów, po prostu czuję, że im dłużej będę je ciągnąć, tym będzie coraz gorsze.
2. Mam w głowie prawie całe zakończenie, ale nadal waham się nad nim. Nie...Dobra, nic więcej nie powiem!
    Cóż, może stać się tak, że epilog pojawi się w przeciągu kilku następnych rozdziałów... Nic nie jest do końca pewne. Nie wiem jeszcze, jak zakończę historię kilku osób w tym ff i one właśnie będą miały wpływ na sam jego koniec.
3. Skoro to mamy już za nami, przechodzę do dzisiejszego rozdziału - Jak się podobał? Mam nadzieję, że wyszedł całkiem znośnie...
Liczę na szczere opinie xx

wtorek, 21 czerwca 2016

Rozdział 34



     Tak, jak mu powiedziałam, tak zrobiłam. Umówiłam się z przyjaciółką na kawę w pobliskiej kawiarni. Sammy spokojnie bawiła się w kąciku zabaw w rogu pomieszczenia pod moim okiem.
- To dziwne, że on coś przed tobą ukrywa. Wiesz, nie wygląda na takiego, ale może miał dość.
- Też o tym samym pomyślałam - westchnęłam. Od razu powiedziałam jej o tym, co usłyszałam. - Ale może to nie jest żadna zdrada... Ivette, czemu od razu uważasz, że ma kogoś na boku?
- Dziewczyno, faceci na dłuższą metę nie chcą zajmować się załamanymi kobietami. To nie w ich naturze. Męczą się. Dlatego wolał znaleźć sobie bezproblemową, wyzwoloną kobietę. - Wzruszyła ramionami. Nie podobał mi się jej ton.
- Nie wierzę w to.  Louis nie jest tym typem. Znam go półtora roku, może to mało, ale pewne rzeczy po prostu się wie, więc za nic mi tego nie wmówisz - stwierdziłam i upiłam łyk swojego latte, odstawiając je od razu na stolik.
- Nawet nie będę cię do tego zmuszać. Po prostu wyrażam swoje zdanie - wzruszyła ramionami.
- Dobra, skończmy ten temat już - poprosiłam. Jeszcze kilka chwil i jej słów i zacznę jej wierzyć.
- Mamciu, pić - usłyszałam głos Sam przy moim boku. Od razu podałam jej szklankę ze słomką, w której był sok jabłkowy. Upiła trochę i wróciła do zabawy z nowo poznanym kolegą.
- Mamciu?
- Co? - spojrzałam na Ivette, która patrzyła na mnie z pytającym wzrokiem.
- Od kiedy ona tak do ciebie mówi?
- Od kilku dni.
- Wow, ale zdajesz sobie sprawę, że jeśli on ma kogoś na boku i będziecie się musieli rozstać, najbardziej ucierpi Samantha? - zadała pytanie, kiedy ja kończyłam swój napój.
- Ive, nie wyskakuj tak daleko w przyszłość. Osobiście nie jestem wstanie w to uwierzyć, dopóki nie dowiem się prawdy od niego samego, więc proszę, zejdź w końcu z niego.
- Okej, okej.

     Półgodziny później wyszłyśmy z kawiarni, kierując się w stronę domu Harry' ego. Byłam u niego raz, ale zapamiętałam drogę.
- Gdzie idziemy? - usłyszałam pytanie Sammy. Mała szła ze mną, trzymając się mocno mojej dłoni, cicho co jakiś czas podśpiewując jakieś melodie.
- Do wujka Harry' ego - odpowiedziałam wiedząc, że od razu się ucieszy. Tak też było. Od razu piszcząc radośnie, przytuliła się do mojej nogi, przez co zatrzymałam się na moment, by oddać uścisk.
- Jej! Super!
- Dobrze, a teraz chodźmy, zrobimy mu niespodziankę!
     Dobrze wiedziałam, że brunet ma dziś dzień wolny.  Zawsze w piątek dostaje od Louisa wolne, zdążyłam to zauważyć i dziś to wykorzystam. Kto, jak nie on, powie mi, co ukrywa przede mną jego przyjaciel? A co, jeśli nie będzie chciał mi powiedzieć? Cóż, o tym nie pomyślałam... Będę musiała improwizować, czy coś...
-Jennifer? - Harry był zdziwiony moimi odwiedzinami, ale zaraz zeszłam na boczny tor, gdy Sammy wskoczyła mu na ręce, głośno się z nim witając. - Cześć szkrabie. - Przytulił do siebie małą i wpuścił mnie do środka. - Nie sądzę, że przyszłaś tu tylko po to, by Sammy się spotkała ze swoim wujem.
- Racja - odpowiedziałam. Kurczę, dobry jest. - Może trzeba było zostać detektywem, a nie architektem?
- Nie, wybrałem dobry kierunek. - zaśmiał się. - Napijesz się czegoś?
- Wody - odpowiedziałam, a Sam zaraz podchwyciła temat mówiąc, że chce soku pomarańczowego. Harry zgodził się i za chwilę nasze napoje stały na stole w kuchni. Harry poszedł włączyć bajkę Sam, a ja zastanawiałam się, jak zacząć.
- O co chodzi? - zapytał, nagle pojawiając się przede mną.
- Czy Louis coś przede mną ukrywa? - zapytałam od razu, patrząc badawczo w jego zielone oczy.
- Co miałby? - odchrząknął, poprawiając się na krześle.
- Nie wiem, ty mi powiedz.
- Skąd takie przypuszczenie, że cokolwiek przed tobą ukrywa?
- Od jakiegoś czasu późno wraca do domu, prawie, że w nocy, ciągle rozmawia przez telefon, wykłócając się o coś...
- Louis jest szefem świetnej firmy pełnej równie dobrych architektów i nie dziwi mnie fakt, że tak jest. Musi mieć wszystko pod kontrolą. Ciebie też nie powinno to dziwić - odpowiedział od razu, przerywając mi.
- Ivette sugerowała, że ma kochankę na boku - westchnęłam, wiedząc, że to głupio brzmi. Po wypowiedzeniu tych słów, Harry odpowiedział mi na nie wypluciem na blat stołu zawartości swoich ust. Dobrze, że to była tylko woda.
- Co? - zapytał, wycierając stół ściereczką. - Czy tej lasce całkiem rozum odjęło?
- Hej, nie obrażaj jej - zastrzegłam.
- Wybacz, ale to śmieszne. Louis i inna? Ten facet musiałby się trzy razy urodzić, żeby chciał zdradzać swoją kobietę.
- Tak myślałam...
- Ja sobie pogadam z tą dziewczyną, nie będzie wymyślać byle historii o moim przyjacielu. - Pogroził palcem, na co tylko się lekko uśmiechnęłam.
- Nie zapominaj, że sam przedstawiłeś go w moich oczach tak samo - wspomniałam, przypominając sobie scenę w kuchni.
- No cóż, chciałem, żebyś to na mnie zwróciła uwagę, ale mi się nie udało. Ale może to i dobrze. Doszedłem do wniosku, że po prostu zauroczyłem się tobą. Jesteś naprawdę piękną kobietą Jennifer.
- Harry...
- Tak, wiem. Po prostu musiałem ci to powiedzieć. Ale jedno jest pewne - Louis cię nie zdradza.
- Też tak uważam. Na pewno nic nie wiesz? - dopytałam z nadzieją.
– Nie.
– No dobrze, ale nie mów Louisowi, że tu byłam, dobrze?
– Dla ciebie wszystko.
     Mogłam się spodziewać, że nie będzie chciał mi powiedzieć, w końcu to jego kumpel. Zostałyśmy u loczka jeszcze pół godziny i wróciłyśmy do domu, akurat na obiad. Louis też już był, co mnie zdziwiło,ale postanowiłam tego nie pokazywać.
- Cześć kochanie - przywitałam się z nim, przytulając od razu się do jego karku.
- Witam witam. Siadaj, bo obiad stygnie - powiedział, ciągnąc mnie tak, że usiadłam bokiem na jego kolanach.
- Chyba nie masz zamiaru tak spożywać posiłku? - zapytałam, poprawiając się na jego kolanach.
- Mam. Jest mi wygodnie, a tobie? - posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Nie i wstaję.
     Od razu się podniosłam, a w tym momencie do kuchni ponownie wbiegła Sammy, informując naszą trójkę, że umyła porządnie rączki i zasiadła na kolanach ojca. Spojrzałam na Louisa sugestywnie, na co on tylko pocałował małą w głowę i pomógł jej jeść.
- Tato, umiem sama! - Dziewczynka wyrwała z jego ręki łyżkę, nabierając na nią porcję zupy.Louis przyglądał się temu z szerokim uśmiechem, zaprzestając tym samym jedzenia. Jestem pewna, że myśli teraz o tym, jak szybko Sammy rośnie. Jest dla niego malutką córunią, i jak ci wszyscy ojcowie, nie da jej skrzywdzić.

    Po obiedzie Mirella posprzątała i powiedziała, że ogarnie trochę dom, a ja i Louis usiedliśmy na kanapie w salonie. Brunet włączył jakiś film na DV, opowiadając mi, jak w pracy. Ja też pokrótce opowiedziałam, jak spędziłam czas z Ivette, pomijając to, że byłam u Harry' ego. Ciągle gryzło mnie to, co przede mną ukrywa, czemu nie chce powiedzieć. W końcu wieczorem nie wytrzymałam i zapytałam go o to. Najpierw mnie zbył, powiedział, że to nic, czym powinnam się teraz przejmować.
- Zdradzasz mnie? - Wiedziałam, że to pytanie na pewno w jakiś sposób na niego zadziała.
- Co?
- No czy masz kochankę?
- Skąd ci to przyszło do głowy, kochanie? - wstał i podszedł do mnie.
- Nie wiem, po prostu po tym wszystkim... Nie wracasz do domu na noc, rozmawiasz z kimś...
- Eh, miałem ci jeszcze nie mówić, ale... - Serce podskoczyło mi do gardła. Przez moment sądziłam, że naprawdę powie, iż ma kogoś. - Ale skoro tak... Ubieraj się.
- Po co?
- Muszę ci coś pokazać.
- Ale co?
- Chodź, nie pytaj. - Wyciągnął mnie na dwór do samochodu, zatrzymując mnie przed drzwiami pasażera.
- Czekaj. Założę ci to.
- Co to? Po co? - zapytałam, gdy zobaczyłam, jak wyciąga z kieszeni czarny materiał i chce zawiązać mi nim oczy.
- Nie powiem ci. Musisz wytrzymać, aż dojedziemy.
- Ale gdzie?
    Nic nie rozumiałam, ale w końcu dałam spokój, wiedząc, że nic już nie zdziałam. Louis pomógł mi usiąść na fotelu pasażera i po kilku chwilach ruszył z podjazdu, włączając muzykę w radiu. Minęło kilka minut, które niesamowicie mi się dłużyły, ale nie chciałam go bardziej denerwować, bo wiem, że jest troszkę zły. W końcu zatrzymał się i powiedział:
- Jesteśmy na miejscu.

 **

No i przyjechali, jak myślicie, gdzie ją zabrał?

Podoba Ci się ta historia?