poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 3

~~~ Tydzień później ~~~

           Louis powiedział, że mam się czuć w jego domu jak u siebie, więc, jak co dzień zabrałam się za zrobienie obiadu. Samantha siedziała ze mną w kuchni i rysowała sobie coś na kartkach papieru. Gdy wstawiałam ziemniaki na gaz, usłyszałyśmy trzask drzwi i było wiadomo, że wrócił pan domu.
- Tata! - mała zeskoczyła z krzesełka, na którym siedziała i pobiegła na korytarz. Ja w tym czasie zajęłam się robieniem sałatki. Pokroiłam pomidora, gdy do moich uszu dobiegł głos Louisa.
- Cześć Jennifer.
- Dzień dobry.
- Możemy porozmawiać? - jego głos był poważny i szczerze bałam się, że nie podoba mu się moje wychowywanie jego córki. Ruszyłam za nim zdenerwowana do jego gabinetu. Przepuścił mnie w drzwiach. Zajęłam swoje standardowe miejsce na przeciw niego za biurkiem.
- O co chodzi?
- Nic poważnego.
            W duchu odetchnęłam.
- A więc?
- Obroniliśmy wielki projekt budowlany. Mieliśmy dobrą konkurencję, ale się udało.  Inwestor jest wpływowy. Dlatego też przyjdzie do mnie kilka osób. O piątej.
- I co ja mam z tym wspólnego? - zapytałam, nie rozumiejąc.
- Chciałbym, żebyś zabrała gdzieś Sammy na dwie - trzy pierwsze godziny. Gdziekolwiek. Nie chcę po prostu, by mnie rozpraszała, bo będziemy robić poprawki na projekcie, a mała zna moich wspólników, wprost ich uwielbia i nic by z tego nie wyszło. Mogę na ciebie liczyć? - zapytał, patrząc mi w oczy.
- Jasne, nie ma problemu - zgodziłam się. Już miałam nawet pomysł, gdzie pójdziemy.
- Tak? To dobrze. Możecie być dłużej, nie ma problemu, tylko wróćcie - powiedział, uśmiechając się szeroko.
- Oczywiście-  wstałam i po pożegnaniu, wyszłam z pokoju, wracając do kuchni. Ziemniaki zdążyły się już zagotować. Skończyłam sałatkę, wyjęłam upieczonego kurczaka z piekarnika. Pachniał świetnie!
- Jest już obiadek? - Sam weszła do kuchni i przyczepiła się do mojego uda.
- Jest, jest - zaśmiałam się. - Nie rusz, bo się poparzysz - uprzedziłam ją, zanim ta dotknęła paluszkiem wskazującym zarumienioną skórkę kurczaka. Ta zrobiła mi na złość i zrobiła to, co zamierzała i za chwilę pisnęła, gdy poczuła ból. - No widzisz? Mówiłam ci, żebyś nie dotykała - podeszłam z nią do zlewu i polałam trochę zimną wodą dłoń, by złagodzić ból.
- Przepraszam - powiedziała tak cicho, zespół ledwo zrozumiałam.
- Dobrze, tylko następnym razem mnie posłuchaj, okej?
- Dobrze - zgodziła się i usiadła na swoim ulubionym miejscu przy oknie, gdzie miała tam również mały stolik i trzy krzesełeczka.
- Idź zawołaj tatę na obiad.

           Właśnie ubierałam małej buciki. Zaraz wychodzimy, jak postanowił jej ojciec.
- Gdzie idziemy? - zapytała, bawiąc się moją grzywką.
- Odwiedzimy moją przyjaciółkę, wiesz?
- Czemu nie możemy zostać?
- A czemu nie chcesz iść ze mną na lody? - zapytałam, bo wiem, że tym ją przekonam.
- Chcę! Chodź - mocno ciągnęła mnie za dłoń w stronę drzwi.
- Poczekaj, powiem twojemu tacie, gdzie idziemy.
         Gdy dziewczynka grzecznie czekała na mnie w korytarzu, ja skierowałam się w stronę gabinetu, w którym brunet przesiaduje od obiadu.
- Louis? - zapukałam i zajrzałam, pokazując mu ttlko swoją głowę.
- Tak? - zwrócił na mnie swoją uwagę, podnosząc wzrok znad jakiegoś dużego papieru, na którym widziałam z tej odległości różne linie.
- My już idziemy. Jakby co, to dzwoń.
- Bawcie się dobrze!
           Wróciłam do małej, która stała przy drzwiach z złożonymi dłońmi pod pachami i patrzyła na mnie wyraźnie zła.
- Długo jeszcze? - zapytała, co mnie lekko rozśmieszyło, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Nie, możemy już iść - zabrałam małą torebkę i wyszłam z domu. Szłyśmy kilka minut. Z racji tego, że Ivette mieszka dziesięć minut spacerkiem od domu Tomlinsona i z pięć od centrum.
- Okej, to tu - pokazałam małej dłonią kilkupiętrowy szary, ale nowoczesny z wyglądu blok. Przeszłyśmy przez wysoką czerwoną bramę i podeszłyśmy do dużych brązowych, plastikowych drzwi. Zadzwoniłam domofonem, wcześniej wciskając numerek 10.
- Tak? - usłyszałam jej głos po drugiej stronie.
- Jennifer - odezwałam się. Po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk, że drzwi są otwarte i razem z małą znalazłyśmy się na klatce schodowej. - Mamy szczęście, że jest winda, bo byśmy musiały przejść kilkanaście schodków - powiedziałam do niej, a ona szybko podbiegła do wielkich, mosiężnych drzwi windy i nacisnęła guzik, przywołujący windę. Chwilę później usłyszałam dźwięk, oznajmujący, że winda już jest i drzwi się rozsunęły. Mała wbiegła do środka i od razu zapytała, który guzik ma nacisnąć. Weszłam za nią i odpowiedziałam:
- Cztery - tak też robiła i uradowana zaczęła chodzić po wąskim pomieszczeniu.
- Jak jestem w windzie z tatą, to nie pozwala mi chodzić po niej, bo mówi, że mnie staratuje, jak będzie wychodził -powiedziała, zatrzymując się na moment.
- Ja cię nie startuję, możesz sobie spokojnie chodzić - powiedziałam jej i w tym samym momencie, winda dała o sobie znać, że jesteśmy na miejscu. Mała wyszła pierwsza, ja za nią.
- Gdzie idziemy?
- Do tych pierwszych drzwi po prawej - pokazałam jej na dębowe drzwi. Ruszyłyśmy tam obie i za nim mała zdążyła zadzwonić dzwonkiem, drzwi się same otworzyły. Przed nimi stała Ivette i na nic nie zważając podbiegła do mnie i przytuliła się.
- Fajnie, że jesteś - powiedziała mi do ucha.
- Ty też.
- Cześć, jestem Ivette - dziewczyna kucnęła przed Sammy, która wpatrywała się w nią.
-Cześć, mam na imię Samantha -odpowiedziała jej trzylatka.
- No, wchodzić do środka. Zaraz mi wszystko opowiesz - zarządziła i wepchnęła mnie do jej domu.

           Tak, jak zapowiedziała Ivette, w ciągu tych trzech godzin, zdążyłam wszystko jej opowiedzieć, jak mi się pracuje u Louisa Tomlinsona. Dziewczyna ciągle pytała, czy mnie całował, albo nie wiadomo co jeszcze.
- Dobra. Sam, idziemy - zawołałam małą z kuchni Iv, w salonie mała oglądała jakieś bajki.
- Idę!
- Ta mała jest słodka - powiedziała Ivette, gdy podawałam jej swój kubek po kawie.
- Prawda? Urocze dziecko - przyznałam jej rację. - Idź załóż buciki, zaraz ci pomogę - powiedziałam do Sammy, gdy pojawiła się w kuchni. - Przyzwyczaiłam się do niej cholernie - wyznałam Ivette, gdy mała znikła w korytarzu.
- Jak do każdego dziecka się przyzwyczajasz - machnęła ręką, olewając to, co powiedziałam. Ja jednak wiem, że jest inaczej.
- Jennifer! - usłyszałam głos Samanthy i poszłam tam. Dziewczynka siedziała na podłodze z złożonymi bucikami. Zawiązałam jej sznurówki. Założyłam torebkę na ramię, wsunęłam na stopy botki i po pożegnaniu wyszłyśmy na klatkę schodową.
- To co? Idziemy teraz na lody, Sammy? - zapytałam, gdy mała zbiegała za schodów.
- Tak, tak!
          Gdy już udało nam się zejść ze schodów ( nie wiem czemu, mała wybrała schody, a nie windę, ale ok ), odetchnęłam. Jestem za stara na schody... Wyszłyśmy na powietrze. Sprawdziłam godzinę na zegarku. Dochodziła dwudziesta, ale widziałam jeszcze otwartą cukiernię w okolicy, więc wzięłam małą za rączkę i po kilku minutach znalazłyśmy się w przestronnym pomieszczeniu. Od progu czuć było słodki zapach bułek drożdżowych i innych smakołyków. Mała dopadła do chłodni, która od strony klienta miała szybę, by kupujący mógł wybrać sobie co chce.
- Kupisz mi to, albo to? - blondyneczka pokazywała palcem na wszystko, co tylko widziała.
- Innym razem. Teraz przyszłyśmy po lody, pamiętasz? - zapytałam ją i odprowadziłam od szyby.
- Dobry wieczór. Co podać? - zapytała mnie starsza pani, koło trzydziestki. Była ubrana w biały fartuch i czapkę z daszkiem, na której był nadruk z nazwą cukierni.
- Dobry wieczór. Poprosimy dwa lody. Jaki chcesz Sam? - zwróciłam się do dziewczynki, która z ciekawością i uśmiechem patrzyła na kobietę.
- Waniliowy - odpowiedziała, chowając głowę pod blat.
- Dwa razy waniliowe, poproszę.
           Po kilku chwilach otrzymałyśmy swoje zamówienia. Mała poszła usiąść przy stoliku, jednym z kilku, które stały po przeciwnej strobie od drzwi. Zapłaciłam należną kwotę i poszłam do niej. Usiadłam i w jednej dłoni trzymając smakołyk, drugą zadzwoniłam zamówić taksówkę.

           Mała zaraz po wejściu do domu, wpadła do salonu. Poszłam za nią i zobaczyłam czterech mężczyzn niewiele młodszych ode mnie. Jednym z nich był Louis.
- Sammy! - krzyknął chłopak, który miał długie włosy, lekko kręcone. Miał na sobie czarną koszulę, zapiętą na trzy ostatnie guziki i czarne jeansy. Gdy mała z rozbiegu wpadła w jego rozłożone ramiona, zaśmiał się głośno. - Aż tak tęskniłaś? - zapytał, nadal się śmiejąc.
- Tak. Czemu mnie nie odwiedzasz, wujku? - spytała go poważnie mała, łapiąc za poliki.
- Nie miałem za bardzo czasu, ale teraz chyba go znajdę - chłopak posadził małą na kolanach drugiego chłopaka, a sam wstał i podszedł do mnie. - Jestem Harry, kumpel Louisa, a ty...?
- Jennifer. Opiekuję się Samanthą - odpowiedziałam. Harry był bardzo przystojny, idę o głowę, że ma dziewczynę. Następnie poznałam Liama i Nialla.
- Louis, czemu nie mówiłeś, że masz taką ładną opiekunkę? - oburzony chłopak zapytał mojego szefa.
- Zapomniałem?
- No nie ważne...
- Jennifer, już późno, weź Sammy i połóż ją spać - rozkazał brunet. Mała dała mu jeszcze buziaka w policzek i poszła ze mną do jej łazienki.
          Gdy już mała była wykąpana, przeczytałam jej bajkę i poszłam na dół, gdy zasnęła. Posprzątałam w kuchni, zapytałam gości, czy czegoś nie potrzebują i gdy Louis powiedział, że jeśli mała śpi, to mogę iść do siebie, więc tak zrobiłam. Rzuciłam się na moje duże łóżko i westchnęłam. Dzisiejszy dzień mnie porządnie wymęczył. Podniosłam się ciężko z miękkiego miejsca i zabierając moją piżamę na ramiączkach i bieliznę, weszłam do łazienki.
          Po spędzaniu w wannie trzydziestu minut, weszłam pod kołdrę i okryłam się nią po samą szyję. Zamknęłam oczy i odpłynęłam.

           Nie wiem, ile spałam, ale obudziło mnie pukanie do drzwi. Zanim cokolwiek do mnie dotarło, drzwi się otworzyły i pojawił się w nich Louis. Oprzytomniałam i usiadłam na łóżku.
- Czemu nie śpisz? - zapytałam, przecierając oczy.
- Chłopaki niedawno poszli, a ja nie wiem, co ze sobą zrobić - powiedział. Podszedł do mojego łóżka i usiadł na nim, ciężko wzdychając.
- Chyba powinieneś iść spać - powiedziałam cicho. Zapaliłam małą lampkę stojącą na małej, ale szerokiej czarnej szafce.
- Tak, ale na to się nie zanosi. Jest trzecia w nocy Jenny - lekkość, z jaką wypowiadał moje imię, mimo, iż był pijany, co mogłam wyczuć po jego rozbawionym głosie, sprawiała, że chciałam, by mówił tak do mnie zawsze.
- Zawsze tak się kończy twoje poprawianie projektu? - zapytałam, nie żałując sarkazmu.
- Tak - chłopak niespodziewanie rzucił się na łóżko, tuż obok mnie. - To najlepsi kumple. Pracujemy ze sobą od pięciu lat, a znamy z piętnaście. Mniej więcej - określił.
- To sporo czasu.
- Tak - obrócił się tak, że leżał na brzuchu, twarzą do mnie, głowę oparł na dłoni i wpatrywał się we mnie. - Jak się dziś bawiłyście? Mała nie sprawiała problemów?
- Nie. Była bardzo grzeczna - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No dobrze - chłopak wstał, wyprostował koszulę, co prawda nieudolnie, ale zawsze. - Dobranoc panno Jenny - powiedział jeszcze, stojąc nad łóżkiem.
- Dobranoc panieTomlinson - powiedziałam, mając nadzieję, że sobie pójdzie, a on jak na złość, obszedł łóżko i stanął naprzeciw mnie. To głupie, ale miałam tak straszną ochotę przyciągnąć go do siebie i pocałować. Posmakować jego malinowych ust, które aż się o to proszą.
- Lubię, gdy tak do mnie mówisz - szepnął i i przybliżył się tak, że czułam jego oddech na moich policzkach.
- Właśnie naruszasz moją przestrzeń oso... - nie dokończyłam, bo jego usta naparły na moje. Nie delikatnie. Zdecydowanie i z pożądaniem. Oddałam każdy pocałunek, wplatając dłonie w jego tak świetnie ułożone dziś włosy. Jęknęłam, gdy przygryzł moją dolną wargę. Oprzytomniałam. Odsunęłam go od siebie szybkim ruchem. - To nie stosowne - przecież jestem jego pracownicą.
- Co z tego? Cholernie mnie pociągasz - wytrzeszczyłam oczy na te słowa. Żarty sobie robi? Ale podobno pijani mówią prawdę...
- Ale...
- Dobranoc Jennifer - i tak po prostu wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.



~~~~~~~
Proszę, w końcu rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba i zaszczycicie moją osobę waszymi komentarzami:)
Byłoby miło skarby!<3

Dodaję rozdzial, gdyż idzie mi szybciej jego pisanie, niż wkuwanie materiału, który w ogóle nie ma przełożenia w praktyce i może dlatego go nie rozumiem??? Heh, okej, nie zadręczam was moimi problemami.
Do następnego skarby <3

8 komentarzy:

  1. Genialny rozdział kochana!!♥♥
    Buziiii było awwwww
    To było takie słodziutke
    Czekam na nn kochana
    Jeszcze raz powodzenia na sprawdzianach ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  2. No to jestem z moim długo wyczekiwanym komentarzem pod długo wyczekiwanym przeze mnie postem ;)
    Świetny rozdział :)
    Wow! W końcu coś zaczyna dziać się na rzeczy pomiędzy Jenny, a Lou <3 Co mnie bardzo cieszy :3
    Tylko jak znam życie, coś będzie nie tak :/
    Ale oni muszą być razem i koniec! :D
    Nie ma to tamto! :D
    Mała taka słodka :) Kocham ją normalnie :*
    Całe to opowiadanie jest super ^^
    Powodzenia w dalszym i dużo weny ;>
    xx Nie mogę doczekać się kolejnego xx
    All the love xx

    OdpowiedzUsuń
  3. Kilkanaście schodków, to chyba nie tak dużo, prawda? Czwarte piętro jest na tyle wysoko, że by do niego dotrzeć trzeba pokonać więcej niż kilkanaście schodków (logika).
    Czyli teraz dziewczyna też gotuje samotnemu tatusiowi. A więc już ma dwa etaty, tak? Pensja też podwójna?
    Nie popieram wywalania dzieci bo przychodzą kumple. W końcu dzieciaki wcale nie muszą przeszkadzać, można je tak wychować by zajęły się sobą, przywitały z dorosłymi, opowiedziały coś i poszły do siebie z niańką. W końcu to niańka ma się zajmować dzieckiem, tak? A więc też dbać o to by nie kaprysiło i nie przeszkadzało ojcu.
    No i się oparzyła... jak nie posłuchała, trudno, wcale mi bachorka nie żal ;-)
    Dziecko trochę tłem jest tutaj, a liczyłem na to, że będzie pierwszym planem. Tutaj trochę Sam wygląda jak taki słodki dodatek, co nie zachowuje się naturalnie, nie jak dziecko, czegoś po prostu brak w opisach bym ja ją własnymi oczami zobaczył.
    Już się przywiązała do obcego dziecka? A co ona tam rok pracuje? Niekiedy macochy i ojczymowie lata przyzwyczajają się do dzieci swoich partnerek, tak by darzyć je jakimś większym uczuciem niż akceptacja, a tutaj niania tak szybko przywiązała się do "swojej pracy", bo jakby nie patrzeć mała jest jej pracą. Ja rozumiem dbać o nią, nie chcieć by dziecko spotkało coś złego, przykładać się do roboty, mieć naturalne ciepło do dzieci, cierpliwość i takie serducho, ale bez przesady by to od razu było wielkie przywiązanie zdolne oddać życie za obcego bachora. Wybacz mi dosadność, ale ja zawsze tak.
    "sprawiała..." - sprawiał, bo głos sprawiał, albo barwa głosy sprawiała. Sam nie wiem dokładnie jak tam było, jak masz czas, to możesz jeszcze sprawdzić.
    Skoro zawsze krytykuje, to teraz pochwalę. Błędy w dialogach są nadal, ale już mniejsze. Przede wszystkim już nie łączysz "-" z wyrazami i nie zakropkowujesz gdzie nie trzeba. Jest też więcej opisów i historia ma lepszą fabułę niż ta na "no control". Tak więc doskonalisz się. Oby tak dalej.
    Trochę szybki ten całus. Ja tam wolę jak wszystko się stopniowo rozwija, jakoś sensownie, a nie rachu ciachu wielkie big love z niczego wynikające, ale to tylko moje prywatne zdanie.

    Pozdrawiam
    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałbym to jakoś skomentować, ale po prostu nie mam ochoty. Jestem tak wypruta z emocji, że czytając teraz twoje komentarze, stwierdzam, że mnie nie ruszają, więc krytykuj póki możesz.

      Postaram się odp. Dziś, ale raczej jutro to zrobię, bo muszę do siebie dojść...

      Usuń
    2. Kilkanaście schodków... Więc miałam określić ich ilość?
      Z tym gotowaniem mnie masz i nie wiem, co ci odpowiedzieć...
      No dobrze, może mógł jej nie ' wywalać '. Jeśli tak uważał, to tak jej rozkazał. Jesteś bez serca, nie żałując dzieciaczka:'(
      Jennifer jest specyficzną osobą. Mała jest słodka, w końcu by się do niej przyzwyczaiła.
      Ona nie powiedziała, że odda za Sam życie! Bez przesady.
      'Sprawiała'... Myślę, że dobrze napisałam, bo tam jest:
      "... -Tak, ale na to się nie zanosi. Jest trzecia w nocy Jenny - lekkość, z jaką wypowiadał moje imię, mimo, że iż był pijany, co mogłam wyczuć po jego rozbawionym głosie, sprawiała, że chciałam, by tak mówił do mnie zawsze". " lekkość ", ' sprawiała'.
      Serio widać poprawę?
      Miło:)
      Jesli ten pocałunek wydał ci się od razu wielką miłością, no to jesteś w błędzie, bo nie mam jej w planach na najbliższe rozdziały. Wszystko powoli. :)

      Usuń
    3. "Kilkanaście" kończy się na "naście", to od "jedenaście", do "dziewiętnaście", a dotarcie na czwarte piętro zajmuje z pewnością więcej niż "kilkanaście" schodów. Mogłaś napisać "kilkadziesiąt".
      Z tym oddawaniem życia trochę zironizowałem :)
      Ta sytuacja ze "sprawiła", to wszystkiemu winna jest zła budowa zdania, ale sam nie mam pojęcia jak można by je przekształcić, ja bym skrócił jakoś na dwa mniejsze.

      Usuń
  4. W końcu dodałaś rozdział! ♡.♡
    Dla mnie cała akcja w nim zawarta układa się w logiczną całość patrząc z punktu widzenia naszego fandomu i tego jak wygląda większość ff pisane przez directionerki. :D Fajnie, że coś już zaczyna się dziać.... Ciekawe co będzie jutro jak Lou wytrzeźwieje? Czy będzie ignorował nianię, a może zaprosi ją gdzieś? :D
    Hmmm... Może za szybko wybiegam w przyszłość, ale jestem tak niecierpliwa... O.O
    Czekam na kolejny, weny ślę ♡ i aby udało ci się wkuć ten materiał do nauki :-*

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny rozdział Kochana *_*
    Pisz jak najwięcej, jesteś do tego stworzona <3
    Już nie mogę doczekać się następnego :*
    Super, na prawdę super *_*

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ta historia?