sobota, 13 sierpnia 2016

Rozdział 37

OGROMNIE PRZEPRASZAM, ŻE NIE BYŁO ROZDZIAŁU W LIPCU. KOLEJNY ROZDZIAŁ BĘDZIE JUTRO~!!!

   Po powrocie z pogrzebu do domu, nie mogłam znaleźć sobie miejsca przez resztę dnia. To wszystko było dla mnie takie dziwne... Moja matka... Nigdy jakoś nie miałyśmy ze sobą dobrych kontaktów. Zawsze było coś, co nie odpowiadało jej we mnie. A to zbyt niska ocena ze sprawdzianu, albo to, że nie chciałam pracować w ich rodzinnej firmie. Cóż, nie czułam się dobrze w świecie papierkowej roboty, a ona nie mogła tego zrozumieć. Tak samo było z Marco. Już od samego początku, nasza znajomość opierała się na szczerości. Dlatego też po kilku miesiącach przymusowego mieszkania ze sobą w celu ' dotarcia się ', wyciągnęłam go na kawę i powiedziałam, jak to jest z mojej perspektywy. Gdybyście mogli zobaczyć jego minę, gdy powiedziałam mu, że nic do niego nie czuję, i że to się nie zmieni. Widziałam, jak uchodzi z niego jakby całe powietrze. Pamiętam ten ciepły letni dzień bardzo dokładnie; w końcu wszystko się jakby zmieniło. Westchnął, złapał mnie za obie dłonie i powiedział:
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ulżyło mi, gdy to powiedziałaś.
     No i od tamtego dnia zostaliśmy przyjaciółmi. On krył mnie, ja jego, gdy było jakieś rodzinne spotkanie, a nie mieliśmy ochoty na nim być.Wspaniały z niego człowiek. Okazało się, że on też nie widzi przyszłości naszego ' związku ' woleliśmy zostawić naszą relację, tak jak jest.
- Kochanie,wszystko w porządku? - usłyszałam głos Louisa. Wróciłam do siebie, szukając go wzrokiem.
- Tak... Okej.
     Nawet nie wiedziałam, że płaczę, dopóki Louis nie zaczął ścierać kciukiem moich łez. Przytuliłam się do niego, powoli rozklejając na dobre. Dotarło do mnie, że nie pogodzę się z nią już nigdy. Nigdy nie pozna swojego wnuka, lub wnuczki, nie będzie się z nim bawić, ani rozpieszczać. Tak, w rozpieszczaniu byłaby świetna... Nie pozna Louisa, ani Samanthy. Nigdy nie dowie się, jak ułożyłam sobie życie po wyprowadzeniu się z domu.
- Kochanie, masz gościa – usłyszałam cichy szept przy uchu i odsunęłam się od niego na kilka centymetrów, by spojrzeć w oczy. Przez moment przeszło mi przez myśl, że to mama, ale szybko zniknęła.
- Kto to?
- Sama zobacz. - Ruszyłam za nim. Poszliśmy na korytarz, gdy zobaczyłam Marcosa.
- Marcos? - zapytałam, nie dowierzając, że on tu jest. - Co ty tu robisz? Jak mnie znalazłeś?
- To nie było trudne.- Uśmiechnął się słabo. Podeszłam bliżej i wpadam mu w ramiona, obejmując go mocno. Brakowało mi go. Znów nie widzieliśmy się szmat czasu.
- Byłem na pogrzebie. Przykro mi mała – usłyszałam po kilku minutach ciszy.
- Jak to byłeś? - zapytałam zdziwiona i lekko zła, że nawet mi o tym nie powiedział.
- Twój tata zadzwonił do mnie w poniedziałek. Dziś dowiedziałem się, że zmieniłaś miejsce zamieszkania... On dał mi adres.
- Jenny, pojadę po Samanthę, a wy sobie porozmawiajcie.
    Louis cmoknął mnie tylko w policzek i zabierając klucze od auta, wyszedł z domu. Westchnęłam i zaprowadziłam przyjaciela do jadalni.
- Napijesz się czegoś?
- Może kawy – odpowiedział, gdy usiadł wygodnie krześle.
- Okej.
    Zgodziłam się i poszłam wstawić wodę. Sama nalałam sobie trochę soku pomarańczowego i poczekałam, aż woda się zagotuje. Wraz z dwoma szklankami i cukierniczką udałam się do jadalni, gdzie siedział Marcos.
- Wiesz, twój ojciec dał mi to, gdy odjeżdżałem. Powiedział, że ma ci to dać jak najszybciej. - W tym momencie wyciągnął z kieszeni białą kopertę. - Powiedział też, że masz je przeczytać, gdy będziesz gotowa. - Podsunął ją bliżej mnie. Wzięłam ją do rąk i przyjrzałam się starannemu pismu mojej mamy.
'' Dla mojej małej córeczki ''. Tak brzmiał napis. Poczułam, że zaraz wybuchnę nie pohamowanym płaczem. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody. Marcos zabrał się za picie kawy, a ja przyglądałam się białej kopercie. Westchnęłam i stwierdziłam, że powiem mu o ciąży, w końcu będzie wujkiem.
- Jestem w ciąży. - To był chyba błąd, bo zakrztusił się połykaną właśnie kawą i pobrudził mi biały bieżnik dekorujący stół. - Hej, to był nowy bieżnik! - uśmiechnęłam się pomimo całej tej sytuacji. Pobiegłam szybko po ściereczkę do kuchni, ale i tak to nic nie dało. A z kawy plamy tak szybko nie schodzą.
- Przepraszam! Ale... Wow! Będę wujem! - uśmiechnął się szeroko i przygarnął mnie do uścisku, który od razu oddałam. - Świetna wiadomość. Gratuluję.
- Dzięki.
- Wiesz, muszę już iść – powiedział i odsunął się ode mnie. - Miałem przede wszystkim dostarczyć te list.
- Okej, rozumiem. Odwiedź nas jeszcze kiedyś – poprosiłam, gdy znów go przytuliłam, na pożegnanie.
- Oczywiście! Może to wy nas odwiedzicie we Włoszech?
- Okej, przyjedziemy – obiecałam. Dla tego faceta mogę to zrobić.
     Po jego wyjściu, wróciłam do stołu. Nadal leżała na nim koperta od mamy. Strasznie korciło mnie, by ją otworzyć, ale wiedziałam, że to jeszcze nie czas. Wzięłam ją i udałam się do sypialni.Podeszłam do swojej strony łóżka i schowałam ją do pierwszej książki z brzegu.
- Jesteśmy! - usłyszałam donośny głos Louisa.
     Uśmiechnęłam się lekko do siebie na myśl o Sammy. Westchnęłam pod nosem i wróciłam do kuchni, gdzie od razu dopadła do mnie mała i objęła moje nogi na tyle mocno, na ile miała siły.
- Tęskniłam za tobą mamusiu, wiesz?
- Ja też za tobą tęskniłam, mój mały szkrabie. - Pogłaskałam ją po główce i obie poszłyśmy do kuchni. Dziewczynka stanęła przy białym blacie, podpierając się rączkami i patrząc co robię.
- Gdzie twój Marco? - zapytał Louis, również wchodząc do kuchni i szukając czegoś w lodówce.
- Poszedł kilka minut temu. Powiedział, żebyśmy odwiedzili go kiedyś we Włoszech – powiedziałam, robiąc sobie małą przekąskę z chleba, sera i ogórka.
- Zrobisz mi kanapkę z masełkiem i solą? - zapytała Samantha, na co od razu się zgodziłam. Od jakiegoś czasu zajada się właśnie tym.
- Całkiem niegłupi pomysł – stwierdził brunet, zajmując miejsce przy stole.
- Wiem. Moglibyśmy wybrać się tam za rok, to byłby dobry czas.
- Też tak uważam. Sammy, chodź tu do mnie – polecił Louis. Mała od razu podleciała do niego i prawie wskoczyła mu na kolana. Powiedz mi kochanie, cieszyłabyś się, gdybyś niedługo miała mieć małego braciszka, albo siostrzyczkę? - Aż zatkało mnie na jego słowa. Zatrzymałam się, by usłyszeć i zobaczyć reakcję jego córki.
- Będę miała siostrzyczkę? - zapytała, patrząc uważnie na ojca.
- Tak – odpowiedział,
- A kto mi ją przyniesie?
- Jennifer, - Pokazał na mnie, przez co Sammy spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Naprawdę? Będę mogła się z nią bawić lalkami i rysować?
- Nie tak od razu... Gdy urośnie tak duża, jak ty, będziesz z nią rysować – odpowiedziałam powoli.
- Ale fajnie! Dziękuję mamusiu! - Sammy zeskoczyła z kolan Louisa i pognała do mnie, od razu się przytulając. - A gdzie jest teraz moja siostrzyczka?
- Nie wiadomo, czy to na pewno będzie siostrzyczka. Ale jest tutaj – pokazałam jej na mój płaski jeszcze brzuch.
- Ale jak to? Przecież tu nic nie ma – powiedziała, dotykając rączką mój brzuch na potwierdzenie swoich słów.
- Jeszcze nie ma. Ale za kilka miesięcy sama zobaczysz, że mam rację.

***
ok kochani. Do końca ff zostały tylko trzy rozdziały + epilog i podziękowania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ta historia?