sobota, 27 sierpnia 2016

Rozdział 39

     Minęło już miesiąc od oświadczyn Lou. Teraz brunet wpadł w wir przygotowywania pokoju dla syna. Ma plan, materiały, pomalowane ściany i kilka mebli. Zabronił mi wchodzić do niego, bo, jak to stwierdził, mam zobaczyć efekt, jak już będzie gotowy, nie wcześniej. Nie miałam wyjścia. Z Louisem w pewnych sprawach lepiej nie wchodzić w dyskusję – zwyczajnie nic to nie da. Ostatecznie pokój wyglądał, jak  ósmy cud świata.


    Jednego z tych długich zimowych wieczorów, kiedy to Louis wracał zmęczony do domu i padał na łóżko, ja musiałam zająć się sobą. Cóż, siedzenie do późna i tak samo późno wstawać miałam od jakiegoś czasu w ' pakiecie ' . Siedziałam na łóżku, okryta pod samą szyję i kończyłam czytać książkę ' Zanim się pojawiłeś ' . Nie wiem, w którym momencie zaczęłam ryczeć, ale tak zostało do ostatniej linijki. I pomyśleć, że wolał umrzeć, niż spróbować żyć... Nie, dość już o tym, bo wpadnę w jakąś depresję, o co nie tak trudno. Gdy chciałam odłożyć książkę na półkę, wyleciała z niej biała koperta. Ta sama, którą dał mi Marco tamtego dnia. Spojrzałam na nią niepewnie, potem na Lou. Zdecydowałam się ją otworzyć. W końcu, co mogła napisać moja matka? Otworzyłam kopertę i wyciągnęłam z niej białą kartkę. Gdy ją rozłożyłam, zauważyłam, że została zapisana całkowicie.



Jennifer,

    Należą ci się pewne wyjaśnienia. Razem z ojcem ukrywaliśmy to przed tobą cały czas, ale doszłam do wniosku, że nadszedł już czas, byś się tego dowiedziała, zwłaszcza, że sama zaraz zostaniesz mamą...

     Nie wiem, od czego zacząć... To wszystko zaczęło się od twojej pra pra prababki. Wiesz, że w naszej rodzinie zawsze rodziły się dziewczynki, sporadycznie chłopcy. Oh, nawet nie wiesz, jak ciężko mi o tym pisać! Chciałabym być teraz na twoim miejscu, móc zabrać to wszystko i pozwolić ci normalnie żyć przy boku tego mężczyzny i jego córki, no i waszego potomka...



     Co? Skąd ona wiedziała o Lou? I Sam i mojej ciąży?

     Wstałam z łóżka najciszej i jak najwolniej, po czym wyszłam z pokoju, kierując się do kuch. Było ciemno, ale zdążyłam nauczyć się każdego kąta. Zapaliłam światło w kuchni i podeszłam do lodówki, skąd sięgnęłam miskę z kilkoma jeszcze słonymi ogórkami. Praktycznie od początku ciąży je jem. Usiadłam przy stole w jadalni i zagłębiłam się dalej w list, podjadając co chwilę.

     Ja wiem, że może wydać ci się dziwne, że wiem to, mimo, że nic nie mówiłaś... Otóż, kazałam cię śledzić. Od jakiegoś czasu, może od roku... Chciałam wiedzieć, jak sobie radzisz i czy kogoś poznałaś. Lecz, gdy dowiedziałam się, że nosisz pod sercem jego dziecko, wiedziałam, że twój los jest już przesądzony. Wiem to, co mówię jest straszne, ale taki już nasz los. Dobrze, wytłumaczę ci, o co chodzi, bo głównie dlatego zdecydowałam się napisać ten list.

    Jak już wcześniej wspomniałam, wszystko zaczęło się od twojej prababki. W czasach, w których żyła... Cóż, to było średniowiecze. Zabobony i to wszystko... Do tego zakochała się z wzajemnością w miejscowym sprzedawcy mąki, który zresztą był zaręczony z inną kobietą. Gdy tamta dowiedziała się o ich romansie, postanowiła rzucić na nich urok. Była tak zaślepiona żądzą zemsty, że nie obchodziło ją, co dokładnie zrobi. Podobno zleciła wykonanie dwóch mikstur. Jedna z nich, dodana do jedzenia tego mężczyzny, zabiła go w ciężkich konwulsjach dwa dni potem. Zdradzona kobieta nie czekała długo i zaczęła obmyślać plan zemsty na babce. Podobno znów poradziła się tej samej osoby od wywarów. Plan był taki, by nie zabić, a jednak powoli niszczyć. I tak się stało. Miejscowi naoczni świadkowie mówili, że rzuciła w nią tą miksturą, wypowiadając jakieś słowa po łacinie. Powiadali, że zawarła pakt z samym diabłem. Nic jej się nie stało, ale kilka lat po tym, po urodzeniu córki ledwo udało się ją uratować, a porodu drugiego dziecka nie przeżyła.

     Wiem, że to brzmi śmiesznie, jak fabuła świetnego filmu o czarownicach, ale tak naprawdę było. Przeszukałam cały internet, każdą wzmiankę. Byłam nawet w kościele, by dowiedzieć się z rejestrów, kiedy i na co zmarła nasza babka. I to się wszystko zgadzało. To klątwa, która ciągnie się za nami od pokoleń. Klątwa każdej kobiety w naszej rodzinie.

     Gdy byłam w ciąży z tobą, nie było żadnych objawów, że coś może pójść nie tak. A jednak. Podczas porodu doszło do komplikacji. Pępowina owinęła ci się wokół szyi i lekarze ledwo zdążyli cię uratować. Mówili, że coś takiego się zdarza, ale teraz wiem, że to nie było zwykłe zdarzenie. Albo ty miałaś umrzeć, albo ja miałam się wykończyć. Teraz, gdy znowu jestem w ciąży, wiem, że nie dam rady się obronić. Liczę tylko, że dziecko będzie na tyle rozwinięte, być móc żyć samemu. 

     Kochanie, piszę ci o tym, bo chciałam, byś była świadoma zagrożenia. Cóż, teraz czas powiedzieć, dlaczego postąpiliśmy z ojcem tak, a nie inaczej, wyrzucając cię z domu. Zrobiliśmy tak, ponieważ Marcos to była twoja jedyna szansa na przeżycie. Prosiłam go, by zrobił testy na płodność. Wyszły negatywne. W spokoju mogłam oddać cię w jego ręce, ale ani ty, ani on nie przejawialiście miłości do siebie. Bałam się, że odejdziesz od niego, mimo naszych protestów. A ja chciałam tylko twojego szczęścia. Chciałam, żebyś żyła...

     Teraz już wiesz o wszystkim. Wybacz mi, że piszę ci to na kartce zwykłego papieru, a nie mówię w prost, ale wiem, że nie uwierzyłabyś mi. Proszę cię tylko, byś wybaczyła mi każde zło, jakie ci wyrządziliśmy. Wybacz ojcu, bo tak naprawdę on najmniej  w tym wszystkim miał udziału. Pamiętaj, że zawsze cię kochałam i chciałam jak najlepiej.

Kocham cię, mama.



     Siedziałam w jednej pozycji jakiś czas. To wszystko wstrząsnęło mną tak bardzo, że zapomniałam przez moment, jak się nazywam. Czytałam wszystko powoli, by lepiej sobie to przyswoić, dlatego nie zdziwił mnie fakt, że zaczęło świtać. Wiedziałam też, że Louis zaraz się obudzi i nie może zobaczyć mnie w takim stanie. Postanowiłam wrócić do sypialni. Położyłam się cicho do łóżka, a zaraz potem zostałam objęta ramieniem Lou, który od razu się do mnie przysunął. Nie zasnęłam wcale, a gdy Louis faktycznie wstał, powiedział, że zrobi dla mnie śniadanie i pojedzie do pracy. Wiedział, że coś jest nie tak, zorientował się od razu. Na szczęście nie pytał, o co chodzi, co tylko mnie ucieszyło. Nie wiem, co miałabym mu powiedzieć, bo przecież nie to, że pewnie umrę przy porodzie. Gdy już nikogo nie było w domu, znów wzięłam do ręki list i jeszcze raz go przeczytałam. W połowie zrezygnowałam i sięgnęłam po swój telefon, by wybrać numer do swojej pani doktor i umówić się na wizytę. Jak najszybciej.

- W jakiej sprawie dzwonisz? - usłyszałam jej pytanie, gdy tylko się przedstawiłam. - Czyżby pojawiły się jakieś problemy?

- Tak... Chciałabym się z panią jak najprędzej spotkać, porozmawiać o tym.

- Dobrze. Możesz przyjść jeszcze dziś, koło godziny szóstej, wtedy będę mieć ostatnią pacjentkę i będziemy mogły porozmawiać.

- Dobrze, dziękuję.

    Odetchnęłam po tej krótkiej rozmowie. Było mi trochę lżej, ale obawy i strach pozostał. Miałam się nie denerwować, a jednak nie miałam wyjścia...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ta historia?