poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Rozdział 38


- Czyli z małym jest wszystko w porządku? - zapytałam kolejny raz, wprawiając lekarkę w szeroki uśmiech.
- Tak, nie masz się czego obawiać.
- Dobrze, dziękuję – wstałam z krzesełka, nakładając na siebie granatowy płaszcz. Jesień w tym roku robi się wyjątkowo chłodna.
- Widzimy się za miesiąc – przypomniała jeszcze, zanim zamknęłam za sobą drzwi gabinetu.
    Oh, po kolei. Minęło już pięć miesięcy. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli syna. Taki mały Louis... Tak go sobie wyobrażam. Jego niebieskie szczęśliwe oczka, jego słodki uśmiech. Może mieć mój nosek, nie miałabym nic przeciwko. Wiem, że będzie wspaniały, w końcu to nasze geny. Zostały jeszcze trzy miesiące do rozwiązania. Mój brzuch nie jest jeszcze ogromny, ale i tak mam wrażenie, że wyglądam co najmniej jak słonica, to Louis usilnie stara się wyprowadzić mnie z błędu. Przytakuję mu tylko, a i tak myślę co innego.
- Co u naszego maleństwa? - usłyszałam pytanie Lou przez telefon, gdy rozmawialiśmy wieczorem.
    Niestety nie było go w Doncaster, musiał wyjechać na spotkanie w sprawie budowy jakiegoś wieżowca w centrum Londynu po nowym roku. Ale wróci za kilka dni. Zamiast niego, przesiaduje u nas Harry. Chyba wziął sobie za cel sprawdzanie mojego stanu pod nieobecność Louisa. No chyba, że to on go prosił.
- Wszystko w porządku, rozwija się prawidłowo. - Pani Grace powiedziała, że jeśli wszystko będzie dobrze, to na początku stycznia, jak to określiła już podczas pierwszej wizyty, mały przyjdzie na świat. - Mówi, że bez problemu mały urodzi się o czasie.
- No to wspaniale! Ogromnie się za wami stęskniłem. Jak Sammy? Jest grzeczna?
- Tak, nie musisz się martwić. Dostała w przedszkolu jakieś kolorowanki i teraz zajmuje się tylko tym – streściłam zgodnie z prawdą. 
     Louis zapisał małą od września do przedszkola. Sammy na początku nie za bardzo przejawiała chęć chodzenia tam, ale gdy minęło kilka dni, zmieniła swoje nastawienie. Raz, gdy poszłam po nią, po skończonych zajęciach, bawiła się z dwoma dziewczynkami i trudno było mi ją od nich odciągnąć.
- No dobrze. Muszę kończyć. Połóż się dziś wcześniej, odpoczywaj jak najwięcej i masz się nie przemęczać, jakby co, to do dyspozycji masz Mirellę.
- Tak, wiem. 
    Uśmiechnęłam się, słysząc jego troskę. Momentami stawał się nadopiekuńczy, ale nie na tyle, bym miała go dość. Mimo, że miał na karku prawie trzydziestkę, był uroczy i słodki, jak nastolatek.
- Dobranoc.
- Dobranoc – odpowiedziałam i wyczułam, jak uśmiecha się do telefonu. Po chwili rozłączył się, a ja położyłam telefon bok siebie na szarej kanapie w salonie. W telewizji leciał jaki program muzyczny, a ja oglądałam go tak jakby wcale. 
- Jennifer, ja będę lecieć, jutro muszę być niestety w firmie, ale zajrzę do was po południu. - Najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam postać Harry' ego przed sobą. Stał z podpartymi bokami, uważnie mnie obserwując.
- Okej – przytaknęłam, spoglądając na niego przelotnie. 
    Byłam na niego trochę zła, że siedzi tu z nami, a nie zajmuje się Ivette. Tak, zapomniałam wspomnieć, że ta dwójka ze sobą kręci. Dla mnie wygląda to dość poważnie i widać, że loczek podchodzi do tego tak samo. Ona nie chce i nic powiedzieć, ale mam nadzieję, że nie zrezygnuje z niego, jeśli poczuje jakieś zagrożenie... Ona nie wygląda, ale nie jest taką, która zmienia facetów, jak rękawiczki, bo jej się znudzili. Nie. Ona ich zostawia, gdy widzi, że zaczyna robić się poważnie, a nie odwzajemnia ich uczuć. Dlatego liczę, że z Harry' m uda się jej coś stworzyć, coś trwalszego. 
- Pa. - Cmoknął mnie na pożegnanie i kilka chwil potem, zamknął za sobą drzwi frontowe.
- Mamusiu, mamusiu, zobacz! Ładnie pomalowałam?
     Do salonu wpadła Sammy, w słodkiej, różowej piżamce z kilkoma kartami w rączkach. Zatrzymała się przede mną, pokazując mi wszystkie dokładnie dwa razy, bym niczego nie przeoczyła. 
- Śliczne kochanie! - pochwaliłam ją.
- Przeczytasz i bajkę na dobranoc? - zapytała słodkim dziecięcym głosikiem, który zawsze łapał mnie za serce.
- Oczywiście! Biegnij do pokoju wybrać bajkę, a ja odniosę szklankę do kuchni i przyjdę dociebie.
    Mała od razu się zgodziła, biegnąc w podskokach do swojego pokoiku. Uśmiechnęłam się do siebie, myśląc, jakim skarbem jest Samantha. Gdyby nie ona, nie było by mnie, nas tutaj. Mały rozbrykany brzdąc – nasze oczko w głowie. Mam nadzieję, że po porodzie nie poczuje się ani na sekundę odsunięta na bok. Nie pozwolę, by tak się stało. 
- Jestem – powiedziałam i weszłam do jej królestwa.
- Chcę Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków – powiedziała na wejściu, podając mi do ręki dużą ilustrowaną książkę.
- Dobrze – odpowiedziałam, otwierając lekturę na pierwszej stronie. Sam weszła na łóżko, okryła się kołderką po samą szyję i wyczekiwała, aż zacznęczytać. - Dawno dawno temu...


     Nie minęło pół godziny, a mała już spała. Poprawiłam jej kołdrę, którą zdążyła z siebie skopać. Podniosłam się i zgasiłam lampkę na stoliku, cicho wychodząc. Wróciłam jeszcze do kuchni, by zgasić tam światła. Tak samo zrobiłam w salonie i mogłam już pójść do sypialni. Tam wyciągnęłam jakąś starą, wyciągniętą koszulkę Louisa i z nią w dłoni poszłam wziąć prysznic. Po kilkunastu minutach wyszłam odświeżona i usiadłam na łóżku. Jego koszulka sięgała mi teraz do biodra, choć gdyby nie brzuch, byłaby jakoś trochę wyżej, niż do połowy ud. No cóż, jestem teraz trochę większa... Nie czekając dłużej, zgasiłam światło w pokoju i położyłam się spać, czekając na sen.


Dwa dni później

- Louis! - krzyknęłam z pokoju, wktórym przygotowywałam się do naszego dzisiejszego wyjścia.
- Tak? Co się dzieje? - Wspomniany mężczyzna wpadł zaraz do pokoju, jakby co najmniej się paliło.
- Mały dał znów o sobie znać –powiedziałam spokojnie, wskazując wzrokiem na moją rękę, która znajdowała się właśnie na moim brzuchu, tam, gdzie poczułam kopnięcie.
     Louis podszedł do mnie, będąc jedynie w białym ręczniku przepasanym przez biodra. Jego dłoń od razu powędrowała w to samo miejsce. Zabrałam swoją, by mógł poczuć to samo. Miałam rację i mały znów pokazał na co go stać. Dobrze, że siedziałam, bo jego ' ataki ' bywały czasami dość mocne. 
- Będzie z niego świetny piłkarz. Może znajdę mu od razu miejsce w reprezentacji? - zaśmiał się, czując uderzenia. 
- Hah, zrobisz to, gdy podrośnie i nauczy się dobrze grać, a teraz po prostu skończmy to szykowanie.
    Loui zaprosił mnie na kolację. Dawno nigdzie nie byliśmy, więc zgodziłam się bez wahania. Pół godziny później, oboje byliśmy gotowi. Louis pomógł mi wsiąść na miejsce pasażera i sam zajął miejsce za kierownicą. Jego córka została pod opieką Harry' ego, który aż rwał się do tego. Twierdził nawet, że wie, co Louis na dziś zaplanował, ale nie powie mi, bo mu obiecał. Byłam zirytowana jego zachowaniem. Skoro tak, to mógł mi wcale nic nie mówić, a tak to musiałam poczekać, aż Louis sam mi powie o co chodzi.
- Okej, jesteśmy na miejscu – usłyszałam i rozejrzałam się po okolicy za szybą.
- Restauracja?
- Tak, ale my nie tylko będziemy w niej jeść.
- A więc, co?
- Chodź.
     Najpierw wysiedliśmy z auta, kierując się do wejścia jednej z tych restauracji, w których ludzie śpią na pieniądzach, by choć zamówić tu szklankę wody. Weszliśmy do środka i od razu podszedł do nas młody, wysoki kelner, poznając Louisa. Zostaliśmy wyprowadzeni znów na zewnątrz. Wyglądało to, jak balkon, a może taras... No zresztą coś w tym stylu. Na środku stał mały stolik, zastawiony wszelkimi różnościami. Louis odsunął dla mnie krzesło i sam zajął miejsce przede mną. Zjedliśmy kilka dań, których dla mnie było trochę za mało ( po prostu nadal czułam się głodna za dwóch ). Rozmawialiśmy o wszystkim, Louis cały czas miał coś dopowiedzenia, więc słuchałam go za każdym razem. Nie męczyło mnie to. Mogłabym tak siedzieć i słuchać jego cudownego głosu do końca życia, ale on przerwał moje wewnętrzne zachwycanie się.
- Zaprosiłem cię tutaj z dwóch powodów – zaczął poważnie. Sama wyprostowałam się nakrześle, czekając na dalszy rozwój. - Po pierwsze, nie miałem ostatnio czasu, by wyjść z tobą tylko we dwoje, nacieszyć się sobą – to powiedziawszy, złapał mnie za prawą dłoń, ściskając lekko i zaraz ją puszczając. - Po drugie, miałem plan.
- Jaki plan? - podchwyciłam temat, chcąc dowiedzieć się, jak najwięcej.
- Otóż, chciałem zrobić to już o wiele wcześniej, ale jakoś nie było okazji, a przecież nie tak to się robi. - Louis wstał, mówiąc, że mam się nie podnosić i sam podszedł do mnie, klękając na oba kolana. Złapał moje obie dłonie wswoje i powiedział: - Jesteś tą, która wnosi w moje życie radość, śmiech, ciepły, pogodny ranek, nawet, gdy pada. To dziwne, ale zakochałem się w niani swojego dziecka, które swoją drogą pokochało cię szybciej, niż ja sam. Już nie pamiętam życia bez twojej obecności, teraz to lepsze życie. Czy chciałabyś dalej być w nim i sprawiać, że budzę się z uśmiechem każdego ranka przy twoim boku? - Jakby na potwierdzenie tych słów wyciągnął z kieszeni czarnej marynarki czerwone kwadratowe pudełeczko i otworzył je, ukazując moim oczom pierścionek zaręczynowy. Niewątpliwie był piękny, niewątpliwie miał kilka karatów, no i był drogi. Gdy wyjął go z gąbki i przyłożył do mojego palca, zabłyszczał kolorowymi refleksami, odbijając się od lamp. - Jennifer? Wyjdziesz za mnie? 
- Tak – odpowiedziałam, niewahając się ani sekundy. 
    Gdy pierścionek znalazł się na palcu, poczułam, jak moje oczy opuszczają dwie małe łezki, starte zaraz przez Louisa, który teraz pomógł mi wstać i przybliżył się, by złączyć nasze usta w gorącym pocałunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ta historia?