czwartek, 5 maja 2016

Rozdział 32

Dwa tygodnie później

- Jenny, Jenny! Pomóż mi!
- Co się stało kochanie? - zapytałam, gdy Sammy przybiegła do mnie ze swojego pokoju. Aktualnie przygotowywałam mały posiłek, krojąc warzywa do sałatki.
- Zdejmiesz mi torbę z szafy? Tatuś obiecał, że pójdziemy na piknik.
- Dobrze, chodźmy.
    Od tamtych złych dni minęły dwa tygodnie. Samantha wróciła już do siebie i znowu szaleje, jak dawniej. Nic mnie tak nie cieszy, jak widok jej szczęśliwej i radosnej. Spędziła w szpitalu tydzień. To był chyba najdłuższy tydzień w moim, jak i Louisa życiu. Spędził przy jej łóżku całe godziny, nie jestem w stanie ich liczyć. Lekarze chcieli go wyrzucić, bo w końcu nie można spędzać w szpitalu nocy, a odwiedziny kończą się o dziesiątej wieczorem. Przekonałam ordynatora jakimś cudem, by tego nie robił, bo i tak nic to nie da.
    Briana za miesiąc będzie miała sprawę karną, w której Louis ma zeznawać. Ja też choć myślałam, że ominie mnie ponowne spotkanie z tą okrutną kobietę. Natomiast, sprawa o odebranie praw Louisa do Samanthy, została umorzona. Mieliśmy ostatnio odwiedziny kuratora sądowego. Powiedziała, że to tylko rutynowe działanie, mające sprawdzić, jak mieszka Sammy i czy nie dzieje się tu jej jakaś krzywda, czy coś. Ostateczne sprawozdanie ma przyjść listownie za dwa tygodnie, żebyśmy się z nim zapoznali.
    Między mną, a Louisem wszystko jest dobrze, ale mam takie dziwne przeczucie, że to wszystko zaraz się skończy, zniszczy. Boję się, że coś takiego naprawdę będzie miało miejsce... Nie chcę tego, za bardzo jest dla mnie ważny razem z Sam,bym pozwoliła wszystko zniszczyć.
    Mała pobiegła wesoło z powrotem do swojego pokoju, a ja odłożyłam nóż na drewnianą deskę do krojenia i schyliłam się do stołu po stołek, by móc dosięgnąć dla Sam torbę. To prawda, Louis obiecał zabrać nas do parku - jest ładna pogoda, więc można to wykorzystać. Przeszłam przez schody i korytarz do pokoju Samanthy. Dziewczynka siedziała na łóżku i machała żwawo nóżkami, czekając na mnie.
- Już jestem.
- Tą, tą chcę. - Mała skoczyła na równe nogi, pokazując rączką na szafę, na której leżała czerwona torebka należąca do Sam. Dostała ją od taty, gdy jednego razu byliśmy w wesołym miasteczku.
- Dobrze.
    Stołek podstawiłam pod szafę i ustałam na nim. Po kilku chwilach mały czerwony przedmiot był już w rękach właścicielki.
- Dziękuję Jennifer! - usłyszałam ucieszony krzyk Sammy, przez co sama się uśmiechnęłam.
- Dobrze, spakuj do niej co chcesz, a ja dokończę krojenie, okej?
- Tak!
    Wyszłam z pokoju, odruchowo przykładając dłonie do brzucha. Zamierzałam powiedzieć Louisowi o ciąży, dziś na pikniku.
    Tak, byłam w ciąży. Ta wiadomość była dla mnie szokująca. Pytałam lekarki dwa razy, czy aby się nie pomyliła, ale to była prawda. Gdy pierwszy szok minął, pojawiło się nieopisane szczęście i radość. Chciałam od razu biec do Louisa i powiedzieć mu o tym, ale nie było na to odpowiedniej pory. Chciałam poczekać na dzień, kiedy będzie w końcu spokojnie, kiedy będzie mógł cieszyć się razem ze mną.
    Nagle zakręciło mi się w głowie przy schodzeniu ze schodów, przez co odruchowo złapałam się barierki. Nic to nie dało, bo straciłam czucie w palcach i poczułam, jak puściłam obręcz. To było, jak w zwolnionym tempie. Spadłam na plecy, lądując nimi na schodach. Spadłam z nich, zatrzymując się na samym ich dole. Wiedziałam, że nos jest złamany i leci z niego krew, czułam ją na całej twarzy i dłoniach, kiedy próbowałam się jakoś zasłonić. Znikąd pojawił się ból brzucha, nasilający się z każdą chwilą. Z kolejną falą bólu straciłam przytomność. 

***
 
    Ocknęłam się w szpitalu. Najpierw doszedł do mnie specyficzny zapach placówki. Otworzyłam oczy, przyznając sobie rację - znowu byłam w szpitalu, tylko, że tym razem ze swojej własnej winy. Usłyszałam chrząknięcie, więc spojrzałam trochę nieprzytomnie w stronę dochodzącego dźwięku i zobaczyłam stojącego przed łóżkiem Louisa. Musieli dać mi jakieś prochy, bo chce mi się spać i reaguję z lekkim opóźnieniem na sytuacje dookoła mnie.
- Louis - szepnęłam ledwo, bo poczułam bolące żebra.
- Nie podnoś się - usłyszałam i postanowiłam nie dyskutować, gdyż jego ton był co najmniej ostry. - Czemu mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie powiedziałaś mi o tak ważnej dla nas sprawie?
- O czym? - zapytałam nieprzytomnie. Zdecydowanie, za wolno wszystko do mnie dociera.
- O ciąży! - Jego ton był ostry, ale zaraz wziął głęboki oddech, przymykając oczy.
- Chciałam to zrobić dziś na obiedzie. Nie chciałam ci wcześniej zawracać głowy.
- Odkąd wiesz?
- Tydzień.
- Teraz to nie ma znaczenia.
- Co? Jak to? - zapytałam, nie rozumiejąc jego słów. Gdy miał się odezwać, do sali weszła kobieta. Na oko po trzydziestce, w białym fartuchu.
- Dzień dobry. Nazywam się Alice Graham, prowadziłam pani ciążę.
- Co z dzieckiem? - zapytałam, chcąc wszystko wiedzieć.
- Niestety, nie mogliśmy go uratować. Płód w pierwszym trymestrze bardzo łatwo starcić. Uraz był zbyt silny, przykro mi. Będzie pani opuścić szpital za kilka godzin.
    Nawet nie poczułam, kiedy łzy polały się po moich policzkach, spadając na pościel. Słowa lekarki echem odbijały się w mojej głowie od momentu ich usłyszenia. Zarejestrowałam, że Louis wyszedł z sali, zaraz za lekarzem. Zostałam sama.
- Louis... Nie zostawiaj mnie - szepnęłam cicho, wiedząc, że tego nie usłyszy.
- Ivette, możesz do mnie przyjechać?
    Postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki. Louis nie wrócił, a minęło już pięć godzin, sądzę, że już nie przyjdzie... Nie chciałam być w tym wszystkim sama, a on właśnie w tej chwili mnie zostawił.Dlatego zadzwoniłam do niej, może przyjdzie z Marco, który nadal mieszka w naszym starym mieszkaniu.
- Jennifer, co się dzieje? Czy ty płaczesz?
- Jestem w szpitalu. Ten sam, co ostatnio.
    Rozłączyłam się, nie chcąc wysłuchiwać jej pytań. Niech przyjdzie tu i wyciąga wnioski. Kolejny raz pociągnęłam nosem i położyłam się na łóżku, bokiem do ściany.
- Jennifer?
    Otworzyłam oczy, słysząc głos Ivette przy uchu. Dziewczyna faktycznie stała przy moim łóżku ze zmartwioną miną, a za nią Marco. Musiałam przysnąć.
- Hej.
Czułam, jak moje oczy pieką mnie od płaczu, ale nie przejmowałam się tym. Ponownie podniosłam na nich wzrok i powiedziałam:
- Miałam mały wypadek.
- Co? Jak to się stało? Jak tu się znalazłaś? Louis wie? - Lawina pytań ruszyła, a ja tylko przełknęłam głośno ślinę.
- Ja...
- Nie chce dziecka i dlatego cię pobił?!
- Ivette - parsknął Marco, siadając na moim łóżku.
    Słysząc jej słowa, zaniemówiłam i spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami, nie wierząc, ze powiedziała coś takiego.
- Co ty gadasz? Kto ci takich bzdur naopowiadał?
- No nikt... Ale...No to się łączy!
- Czy ty siebie słyszysz?! Louis i pobicie?! Spadłam ze schodów!
- A... A co z dzieckiem? Wszystko dobrze?
- Nie ma dziecka, poroniłam.
- Tak mi przykro.
    Na jej słowa zrobiło mi się jeszcze gorzej i ponownie się rozpłakałam, chowając twarz w dłoniach. Marco od razu przytulił mnie do siebie, całując w czubek głowy.
- Zabrałbym od ciebie cały ten ból, gdybym tylko mógł mała - usłyszałam ciche słowa mężczyzny przy uchu.
- Dziękuję, nie wiem, co bym tu bez was zrobiła - odezwałam się po chwili, ocierając mokre policzki z łez. - L... Louis chyba się ode mnie odwrócił. Gdy się obudziłam, omal nie zrobił mi awantury o to, że mu nie powiedziałam o dziecku, a potem wyszedł i do tej pory się nie pokazał.
- Przejdzie mu. Jest w szoku, myślę, że nawet większym niż ty. Ty wiedziałaś, że jesteś ciąży. On w jednym momencie dowiedział się, że ma dziecko, i że je stracił. Spróbuj go jednak zrozumieć. - Stanął w jego obronie Marco.
- Wiem. Ale zachował się, jak ktoś bez serca. Prawie rzucił mi w twarz, że to przeze mnie dziecka nie ma... Chciałabym przytulić się do niego...
- Już... Spokojnie. Wyjaśnicie to sobie, jak już emocje opadną.
- Nie chcę go znowu stracić - jęknęłam cicho, kładąc głowę na poduszce i przymykając oczy.
- Nie stracisz. Daj mu trochę czasu.



    To, czego się dowiedziałem, zmiotło mnie z nóg. Gdy słuchałem, co mówi do mnie lekarz... Nie mogły trafić do mnie jej słowa.
    Zacznijmy od tego, że wróciłem wcześniej z firmy do domu, gdyż mieliśmy we trójkę iść do parku na piknik, który obiecałem Sammy. Nie potrafię wyrazić w słowach, jak bardzo cieszę się, że wróciła już do siebie po tych strasznych dla niej przeżyciach. Wchodzę do domu i zastaję Jennifer leżącą w korytarzu bez życia i strasznie dużo krwi wokół niej. Serce mi stanęło, gdy zobaczyłem ten widok. Nie zastanowiłem się długo i gdy nie mogłem jej dobudzić, wziąłem ją na ręce i ostrożnie włożyłem na tylne siedzenia samochodu i z piskiem opon ruszyłem do szpitala.
    A teraz dowiaduję się, że zostałem ojcem. Jennifer nic mi nie powiedziała, zataiła to przede mną. Powiedziała, że chciała zrobić mi niespodziankę, ale... Wyszedłem z jej sali zaraz za panią doktor. Wiem, że w tym momencie źle zrobiłem zostawiając ją z tym samą, ale to było zbyt ciężkie patrzeć na jej szok wypisany na twarzy. Wyszedłem ze szpitala, zatrzymując się przy pobliskim parku. Usiadłem na murku, który spotkałem zaraz po swojej prawej stronie, chcąc ochłonąć.
    Nie wiedziałem, co mam myśleć. Siedziałem jakiś czas w tej samej pozycji, nie myśląc o niczym. W głowie miałem pustkę. Szok nadal mnie nie opuszczał.
    Nie, nie mogę tak bezczynnie siedzieć. Zeskoczyłem z zimnego betonu i wróciłem do szpitala. Po drodze sprawdziłem godzinę. Dochodziła czwarta po południu, czyli Jenny niedługo powinna wyjść ze szpitala. Wróciłem na korytarz po jej salę. W tym momencie z jej sali wyszli kolejno Ivette i Marco. Chłopaka poznałem w czasie, kiedy oboje ulegliśmy wypadkowi. Był całkiem w porządku.
- Poczekam na parkingu - usłyszałem jego głos, kiedy mnie dostrzegli. Ivette dosiadła się do mnie po chwili, nic nie mówiąc.
- Jak ona się czuje? - zapytałem cicho, patrząc na białe płytki na podłodze.
- Kiepsko z nią. Uważa, że obwiniasz ją o ten wypadek.
- To nie prawda. Nawet tak nie pomyślałem.
- Idź do niej, tak będzie najlepiej. Ona bardzo cię potrzebuje.
- Wiem, zaraz to zrobię. - Dziewczyna po chwili wstała i odeszła, kierując się do wyjścia.
- Panie Tomlinson?
- Tak? - podniosłem wzrok, widząc prze sobą doktor Graham.
- Mam wypis dla pańskiej dziewczyny.
- Dobrze, dziękuję. - Wstałem i odebrałem papier.
- Niech jeszcze prześpi się trochę, ale do szóstej musi opuścić szpital.
- Oczywiście.
- Do widzenia.
    Westchnąłem podchodząc do drzwi pokoju dziewczyny. Po naciśnięciu klamki, wszedłem do pokoju, widząc dziewczynę śpiącą tyłem do mnie na łóżku szpitalnym. Podszedłem bliżej, siadając na stołku.
- Przepraszam - szepnąłem cicho, nie chcąc jej obudzić.
- Kocham cię Louis. To nie była moja wina - usłyszałem, a potem zobaczyłem, jak dziewczyna odwraca się do mnie i patrzy na mnie niepewnie.
- Wiem.

*********
Mam nadzieję, że rozdział się podobał i był całkiem zrozumiały???
Piszcie, co sądzicie o tym rozdziale:)

3 komentarze:

  1. Świetny. Jak zwykle zresztą😃

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejną część

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na next. Swietnie piszesz i jestem ciekawa jak potocza sie dalsze losy Louisa i Jenny.

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ta historia?