niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział 30

    Nie wiedziałam, po co tam szłam. Może dlatego, że Harry mnie o to poprosił. A może po prostu chciałam zobaczyć Louisa. Sama już nie wiem, ale idę tam i nie wiem, czego się spodziewać. Chciałam kupić mu coś o jedzenia, ale nie wiem, jakby on to odebrał... Stanęłam przed salą Louisa i wzięłam głęboki wdech, zanim nacisnęłam klamkę. Weszłam do sali i zastałam w niej bruneta. Prawdę mówiąc, wolałabym, żeby był na badaniach, lub gdziekolwiek indziej, ale nie w sali. No cóż...
- Cześć - odezwałam się pierwsza. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok.
- Witaj.
    Chciałam go przytulić, cokolwiek, ale to nie byłoby na miejscu. Podeszłam bliżej i o prostu usiadłam na stołku, który stał obok łóżka.
- Harry powiedział, że chciałeś porozmawiać.
- Tak... Chciałem cię przeprosić za te słowa...
- Nie ma za co.
- Ależ jest. Nie uwierzyłem ci, chociaż to ty byłaś od samego początku pewniejsza swoich słów. Byłaś po prostu szczera. Szkoda tylko, że to Harry musiał otworzyć mi na to oczy - westchnął i poprawił się na łóżku. Spuściłam na moment wzrok, ale zaraz umiejscowiłam go na swoich dłoniach.
- Rozumiem. Przyjdzie czas, że przypomnisz sobie wszystko i będziesz wiedział na sto procent, że mówiłam prawdę, nie mam zamiaru zapewniać cię w tym momencie, czy kłamię czy nie.
- Dobrze.
    Nie, nie dam rady. Wstałam ze stołka i podeszłam szybko do okna, rozglądając się po okolicy.
- Mam dość. Nie dam rady już więcej w tym tkwić. Chciałabym podejść przytulić cię, pocałować, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale sama już w to nie wierzę. - Podeszłam do jego łóżka, stają kilka centymetrów od jego dłoni leżącej na kołdrze.
- Czuję się, jak w jakimś teatrzyku, w którym muszę grać, mimo, że nie chcę. Mam dość tej sytuacji. Mogę tylko się domyślać, że to dla ciebie również ciężkie, ale mnie to po prostu cholernie boli i przytłacza. Jesteśmy dla siebie obcymi osobami i to mnie zabija. Jedyne, co mogę zrobić, to wyjść i czekać, aż wyzdrowiejesz. Nic innego nie jestem w stanie zrobić. - Łzy zaczęły spływać niekontrolowanie po moich policzkach, odwróciłam się i zamierzałam wyjść z jego sali, jak wcześniej powiedziałam, ale głos Louisa zatrzymał mnie w pół kroku.
- Zaczekaj. - Odwróciłam się ponownie w jego stronę. - Pocałuj mnie, skoro chcesz.
    Nie zastanawiałam się za długo. Zrobiłam krok do przodu i nasze wargi złączyły się. Poruszył swoimi ustami i przyciągnął mnie bardziej do siebie.




- Jennifer, tatku, pójdziemy na ten plac zabaw? - Sammy spytała, podbiegając do nas, łapiąc dziewczynę za jej wolną rękę i ciągnąc w tamtą stronę.
- Dobrze, chodźmy - Potwierdziłem, gdy obie spojrzały na mnie pytająco.
     Gdy dotarliśmy do przejścia dla pieszych, spojrzałem w jedną i drugą stronę, uznałem, że możemy przejść. Byliśmy w połowie drogi na pasach, gdy usłyszeliśmy pisk opon z prawej strony. Zanim cokolwiek zrobiliśmy, samochód był coraz szybciej, aż w końcu poczułem, jak coś uderza w mnie z ogromną siłą i odrzuca mnie kilka metrów dalej. Otworzyłem oczy, jęcząc z bólu i próbując się podnieść, ale nie udało się, bo ciało odmówiło jakiegokolwiek ruchu. Spojrzałem po okolicy, próbując znaleźć dwie najbliższe dla mnie osoby. Obraz zaczął mi się zamazywać, ciało odlatywało, nie czułem go powoli.
- Jennifer... - Jęknąłem, gdy zobaczyłem ją, nie ruszała się, leżąc może z metr ode mnie. Zaraz przy niej leżała Sammy, lecz z nią było chyba lepiej, bo wstała powoli z jezdni i zaczęła rozglądać się. Usłyszałem jeszcze, jak mała krzyczy moje imię, a ja straciłem przytomność.


    Nagle obudziłem się cały spocony. Rozejrzałem się, uświadamiając sobie, że jestem w szpitalnej sali. Za oknem już świtało. Wziąłem oddech, przypominając sobie co właśnie widziałem we śnie.
   Cholera, mogliśmy iść najpierw chodnikiem, a potem przejść na pasy, nic by nam się nie stało!
    Zaraz! Ja... Przypomniałem sobie wszystko! Ten sen był rzeczywistością! Pamiętam ten dzień!
    Nagle dotarło do mnie, że Jennifer miała rację od samego początku, z nami była Sammy. Ale skoro policjanci jej nie znaleźli, coś musiało się jej stać. Boże, jeśli to prawda i mojej małej dzieje się krzywda, to własnoręcznie zabiję tego, który to robi. Pieprzona Briana, musiała pojawić się właśnie teraz, nagle przypominając sobie o córce. Nagle w mojej głowie pojawiło się wspomnienie.
    Widziałem Brianę wchodzącą do mojego gabinetu i całującą mnie. Odepchnąłem ją, ale Jennifer zdążyła to zauważyć. Chciałem iść za nią, ale Briana mnie zatrzymała. Zaczęła się wykłócać, że odbierze mi małą i będę miał sprawę w sądzie. Zaraz potem wyrzuciłem ją z domu i poszedłem porozmawiać z Jenny.
    Przetarłem twarz dłońmi, starając się dojść jakoś do siebie.
    Następnym wspomnieniem, jakie we mnie uderzyło, był dzień, w którym wyznałem miłość Jenny. To uczucie, które mi towarzyszyło, było tak silne, że głowa aż mi pulsowała. Nasze pocałunki, przytulenia, spojrzenia, dotknięcie dłoni... To wszystko budziło coś we mnie, ale sam nie wiedziałem jeszcze, co to jest. To coś kazało mi polubić Jennifer, zaufać jej. Ale ja już to zrobiłem, gdy zdałem sobie sprawę, że mówiła prawdę o wypadku. Poprosiłem ją wczoraj, by dziś do mnie zajrzała. Jakbym przeczuwał, że coś się stanie. Chwyciłem za telefon i spojrzałem na zegarek - dochodziła szósta rano. Spojrzałem na tapetę, szeroko się uśmiechając, gdy zobaczyłem na niej Jennifer z Sammy na rękach, śmiejące się do aparatu. Już nie miałem żadnych wątpliwości.
    Po obchodzie dowiedziałem się, że zrobią mi dziś kilka badań i jeśli wyniki będą dobre to niedługo opuszczę szpital. Lekarz był zadowolony i zdziwiony za razem, że pamięć z powrotem do mnie wróciła. Przed obiadem przyszła do mnie Briana. Od razu chciałem ją wyrzucić, cokolwiek, był na nią nie patrzeć, ale stwierdziłem, że mógłbym poudawać, by dowiedzieć się czegoś. Kilka minut wcześniej, zadzwoniłem na policję, informując ich o stanie mojego zdrowia i swoich podejrzeniach. Obiecali śledzić ją, po wyjściu ze szpitala. Oby im się udało znaleźć mój mały skarb.
- Cześć kochanie! Jak się czujesz? - zapytała od razu, podchodząc do mnie i całując w usta. Skrzywiłem się, ale nie dałem tego po sobie poznać, gdy się odsunęła i usiadła na stołku, kładąc dużą czarną torbę na kolanach. Spojrzałem na nią z ukosa, ilustrując ją. Miała na sobie jeansy i krótką, dość wyzywającą szarą koszulkę z głębokim dekoltem.
- Dobrze.
- Co taki smutny jesteś? Coś się stało? Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Bardzo się cieszę, ale...
- Ale?
- No wiesz... Chciałbym zobaczyć Samanthę. Wiesz, poznać ją. - Obserwowałem jej reakcję na moje słowa. Zauważyłem,jak nabiera powietrza, ale zaraz odpowiada:
- Nie wiem... Nie wiem, czy to jest dobry pomysł...
- Dlaczego? Chyba mam prawo zobaczyć się z własną córką, prawda?
- Wiesz, ona nie jest jeszcze na to gotowa...
    Pokręciłem głową w niedowierzaniu, chcąc od razu powiedzieć jej, że ni mogę patrzeć na to, jak kłamie mi w oczy. Chciałem od razu dowiedzieć się, gdzie ukrywa Sammy.
- No cóż, trudno. Jutro wychodzę ze szpitala, muszę stawić się na komendzie, zeznawać. - Kolejny stek bzdur.
- Oh, po co, skoro nic nie pamiętasz?
- Coś tam pamiętam... Poza tym, muszę się dowiedzieć, czy złapali tego, kto spowodował ten wypadek - dodałem.
- Chętnie bym poszła tam z tobą, ale niestety muszę jechać do mamy. - Znalazła wytłumaczenie. Gdzie pojedzie? Na pobliski cmentarz? Tak, to też pamiętam. Briana, mimo tego, że jest taką suką, to jednak kochała swoją matkę.
- Tak, a co u niej? Szkoda, że nie ma jej z tobą.
- Tak, zajmuje się Sam... Pochorowała się ostatnio... - Dziewczyna latała wzrokiem po całym pomieszczeniu, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby dodać.
- Rozumiem.
- Muszę się już zbierać, chciałam zrobić jeszcze zakupy...
- Tak, idź już, zdrzemnę się.
    Wyszła, już mnie nie całowała, ani nic. To nawet dobrze, bo każdy jej całus brzmiał, jak zdrada Jennifer. Jestem cholernie szczęśliwy, że wszystko mi się przypomniało, ale żałuję, że nie uwierzyłem od razu Jenny. Ona miała coś takiego w swoim spojrzeniu, oprócz miłości do mnie. Dopiero teraz to zauważyłem. Gdy tylko wyjdę ze szpitala, muszę zrobić wszystko, by odbudować naszą relację.
- Panie Tomlinson, zabieram pana na badania.
- Cóż, z badań wynika, że może pan opuścić szpital nawet dziś - usłyszałem następnego dnia przed południem od mojego lekarza prowadzącego.
- Naprawdę? - zadałem zdziwiony pytanie.
- Tak. Nie widzę żadnych przeciwwskazań. Rany dobrze się goją, obrzęk zniknął, nie ma potrzeby, by był pan tu drugi tydzień. Po południu dostanie pan wypis.
    Lekarz mnie opuścił, a ja od razu wykonałem telefon do Harry' ego. Ktoś musiał po mnie przyjechać i wypadło na niego.
- Harry? Słuchaj, wychodzę ze szpitala. Przywieź mi jakieś swoje ciuchy i przyjedź do szpitala.


***
Przepraszam, że nic tu nie dodawałam, ale nie miałam na to czasu:(
Obiecuję, że jutro po południu będzie kolejny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podoba Ci się ta historia?