sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 17

- Jestem Briana, matka Samanhty. A ty kim jesteś i co robisz w moim domu?
    Zdębiałam. Dosłownie nie wiedziałam, jak się zachować. Dziewczyna widząc moją minę, zaśmiała się, by potem wejść do domu, szturchając mnie w ramię. Dość mocno.
- Gdzie mój Loueh?
    Loueh? Tylko ja tak mogę go niego mówić. Poszłam za nią, widziałam, jak rozgląda się po pomieszczeniu zwanym kuchnia i salon, a potem idzie na górę. Idę też i ja, chcę wiedzieć, czego ta suka chce. No sorry, ale na inne nazewnictwo, to u mnie sobie nie zasłużyła. Przeszła pewnie przez korytarz, głośno stukając szpilkami o wypastowane panele, zatrzymując się przy gabinecie Louisa.
- A co tak za mną leziesz? Posprzątaj w naszej sypialni, zostaję na noc.
    To zdanie mnie wbiło w podłogę, a ona to wykorzystała i weszła szybko do gabinetu. Oprzytomniałam i zaraz zrobiłam to samo. Otwierając drzwi, zobaczyłam, jak blondyna przysuwa się do Louisa, zawiesza ręce na jego szyi i bezceremonialnie całuje go, wpychając język do jego ust. Poczułam odruch wymiotny, gdy on nie robił nic, by się jej pozbyć, zatrzasnęłam mocno drzwi i poszłam do łazienki, by się uspokoić. Spojrzałam w lustro, widząc w nim dziewczynę ze łzami w oczach, które nie chcą za nic wypłynąć.
    Czemu tak zabolał mnie ten widok? Przecież to jego była, matka dziecka. Może czuje coś do niej, o czym mi nie powiedział... Nie no, wyznał ci miłość idiotko, myślisz, że gdyby coś miał do niej, zabierał by się za ciebie?
Nie jestem teraz pewna...
Nagle usłyszałam donośne krzyki ze schodów, a potem trzask drzwi frontowych i w kuchni po chwili pojawił się zdenerwowany Louis, roztrzepując dłońmi włosy.
- To była... - zaczęłam, a Louis wszedł mi w słowo, dopowiadając szybko resztę.
- Briana, matka Samanthy, a moja niedoszła żona. - Usiadł przy stole na krześle, chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, co zrobić, ani co powiedzieć.
- Co chciała? - zapytałam cicho, siadając naprzeciw niego.
- Jak ona... Jak ona mogła się pojawić w moim domu po tylu latach i żądać jakichkolwiek praw do Sammy?! - wstał szybko z siedzenia, które od razu się przewróciło i wydało głuchy stukot. - Nie pozwolę jej na to!
- Louis, spokojnie. - Wstałam razem z nim i chwyciłam za ramię. On nagle odwrócił się w moją stronę i mocno do siebie przytulił.
- Ona chce wszystko zniszczyć. Wszystko, co budowałem przez trzy lata. - Szepnął w moją szyję.
- Nic takiego się nie stanie.
- Racja, bo nie pozwolę się jej do małej zbliżyć. - Wypowiedział to, jak obietnicę. - Przepraszam, że jej od siebie nie odsunąłem, gdy mnie pocałowała. - Spojrzałam na niego z dołu. - Wiem, że widziałaś.
- Tak... Ale...
- Dla mnie liczysz się tylko i wyłącznie ty. Ona jest dla mnie nikim - wyznał, a mnie ogarnęło ciepło w środku. Przyjemne.
- Dziękuję.
- Tatusiu, pójdziemy z Jenny do parku? Pójdziemy? - Zrobiła kocie oczy, po raz patrząc to na mnie, to na Louisa. Mężczyzna udał zamyślenie i odpowiedział jej:
- Dobrze, ale ubierzemy się ciepło.
- Tak! - Mała zniknęła w korytarzu. Słychać było, jak usiłuje założyć buciki.
- Chciałbym, by zaczęła mówić do ciebie " mamo ". - Westchnął i potarł mój policzek, patrząc w moje oczy uważnie.
- Nie wymagaj od niej za dużo. To jeszcze dziecko, musi się przyzwyczaić. To, że powiedziała tak do mnie raz, nie oznacza, że będzie tak do mnie mówić już zawsze.
- Wiem, ale...
- Tato, no chodźcie! - krzyknęła, stając przed nami w progu. Miała na sobie źle założone buty, nie zapiętą kurteczkę i krzywo założoną czapkę z poponwm na czubku.
- Idziemy, idziemy.
    Gotowi, wyszliśmy na dwór i skierowaliśmy swoje kroki do parku. Gdy tylko Sammy zobaczyła kolorowe liście leżące na wilgotnej ziemi, rzuciła się biegiem do niewielkiej kupki z liści i podrzucała kilka w garści w górę, głośno i radośnie się przy tym śmiejąc. Siedzieliśmy we dwoje chwilę na ławce niedaleko Sam i obserwowaliśmy, jak się bawi, lecz nie długo, bo zaraz sama zaciągnęła nas do zabawy. Nie wiem, jaki czas tak szaleliśmy we trójkę, ale przerwał nam głos, którego nie chciałam już słyszeć.
- Sammy! Chodź do mamusi! - wszyscy zamarliśmy w miejscu, a Samantha patrzyła zaciekawiona na Brianę.


****
First drama time!

Co będzie dalej?!
Postaram się dodać szybko kolejny.


Dziękuję anonimkowi za " pogonienie " do pisania:)

4 komentarze:

  1. Ta Briana to suczka omg ughh
    Nie lubie jwj i to bardzo.
    Rozdział jest przecudny kochanie.Dobrze, że Lou pogonił ją w diabły .
    Czekam na kolejny rozdział weny słońce.
    Buziaczki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pierdole... Nie mogę...suka z tej Briany... Jak śmiała?! Uhhh.... Życzę weny 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za rozdział :***

    OdpowiedzUsuń
  4. Boskie ;)
    Uuu... szykuje się coś ;)
    Nie mogę doczekać się następnego ;)
    Powodzenia w dalszym i weny kochana ;)
    xoxo

    OdpowiedzUsuń

Podoba Ci się ta historia?